sobota, 14 czerwca 2014

13.06.2014 - Śpiące Zegarki Drzemiące W Ciszy

Awaria USOSa skłoniła mnie do napisania kolejnej recenzji. Tym razem wybór padł na singla / EPkę Tangerine Dream - "Sleeping Watches Snoring In Silence". Jest to wydawnictwo przeznaczone dla kolekcjonerów i limitowane. Rzekomo bo wciąż można dostać na Generatorze albo w oficjalnym sklepie TD. Płytkę tą (mini-album) wydali z okazji koncertu w Londynie (20.04.2007) promującego wtedy nowy album - "Madcap's Flaming Duty" (bleee bo śpiewany). A tytuł dzisiejszego wpisu pochodzi od tytułu recenzowanej EPki. :)

Mini-płytę tworzą trzy utwory: Hyper Sphinx, Lady Monk i tytułowy Sleeping Watches Snoring In Silence. Pierwsze dwa zostały zagrane na wspomnianym koncercie (wyszedł on na DVD). Trzeci zadebiutował w wersji koncertowej dopiero w tym roku podczas Phaedra Farewell Tour. Jak się zapewne domyślacie, mamy tu do czynienia z jedną nowością i przepysznie odgrzanymi kotletami (schabowe rządzą!). 

Hyper Sphinx jest to skrócona wersja znanego i lubianego przez fanów utworu Sphinx Lighting z albumu Hyperborea (1983). Należy zaznaczyć iż nie jest on tożsamy z remixem zamieszczonym na Hyperborea 2008 (wydanym w 2008, razem z Tangram 2008). W newsletterze jaki wysyła zespół (a i jaki grupa facebooka The Zest zamieszcza i przesyła członkom) jest zamieszczona setlista z koncertów i w drugim secie pojawił się właśnie ten remix - Hyper Sphinx (to było boskie - i ta gitara Edgara na końcu!). Jeżeli znajdę na YT to zamieszczę wraz z oryginałem. 
   Drugi kotlecik to wskrzeszenie utworu Zen Garden z albumu Le Parc (1985). Nie chcę psuć Wam (i sobie) przyjemności więc na razie przemilczę zawartość muzyczną tych dań.
  Od strony graficznej mamy kilka zegarków. Ten sam obraz został nadrukowany na płytę CD. Napisy na kartonowym pudełku nie zasłaniają grafiki. Nie mamy określonego rodzaju wydawnictwa a nie jest to Cupdisc (te wprowadzili w 2007 ale nie w kwietniu). Voices In The Net określa to wydawnictwo jako EPkę (25 minut). W mandarynkowej nowomowie byłby to zapewne Mini-Cupdisk.

Oto okładka:


Czas na najważniejsze - na muzyczną zupę z zegarka (a na drugie - muzyczne kotlety - BTW: ciekawe czy Edgar dobrze gotuje ;)).

Hyper Sphinx.. zaczyna się dobrze znanymi nam pojedynczymi uderzeniami w klawisze połączone z z syntezatorowymi pomrukami. Każdy dźwięk jest znajomy (i lubiany). Po podmuchu el-wiatru w 1.15 wchodzi perkusja (na koncercie w Warszawie Iris chyba pomyliła zespoły bo nawalała jakby w jakimś metalowym grała :D). Z każdą kolejną sekundą utwór się rozwija i komplikuje. W 3 minucie wchodzi upragniony i wyczekiwany sekwencer. Sphinx Lightning pełną parą. :) W 4 minucie mamy jakieś "rozmazane" elektronicznie głosy. Jest bardzo dużo dźwięków, zwłaszcza w tle. W 5 minucie wchodzi fajny motyw, poprzedzony podmuchem. Także perkusja staje się agresywniejsza (a raczej automaty - a na żywo bębnienie Iris). Sfinks nas oświeca a my zamyśleni medytujemy nad przekazem Guru EF. Zmiana nastroju następuje w 8.45. Zapadamy w trans ale nie sekwencerowy. Minutę potem, wchodzi gitara naszego Maestro. Zawsze myślałem, że to syntezator a na żywo Mistrz faktycznie zagrał tą część na gitarze! Moja ekstaza osiągnęła zenitu. Przewijają się dzwoneczki. Robota dla Iris. Kto był, ten widział, że ma całkiem sporo do ogarnięcia babeczka. W 12:30 mamy kolejną zmianę. Tym razem muzyka stała się żywsza i weselsza. Słychać jakieś perkusjonalia w tle (pyk pyk pyk?) a potem wchodzi perkusja "właściwa". Bit żywy i szybki. Niestety Sfinks powoli chowa przed nami swoje dostojne oblicze. Remix nie obejmuje ostatniej sekcji. Troszkę zbyt gwałtownie się kończy. Na koncercie w Londynie (2007) dograli do Hyper Sphinxa zremixowaną wersję końcówki utworu, przez oblicze Sfinksa fanom zostało ukazane w całości.

Próbki z YT - 4 oblicza Sphinxa


(oryginalne z 1983)


(wersja z tej EPki, 2007)


(Hyper Sphinx z koncertu w Kolonii z tego roku w ramach Phaedra Farewell Tour, 2014)


(wersja z Hyperborea 2008)

Lady Monk rozpoczyna się bitem godnym jakiegoś hiphopowego kawałka. Jest żywy i rytmiczny. Od początku pojawią się elementy ze wspomnianego Zen Garden. Stanowią one tło. Nowością tu jest przede wszystkim bit i nowe warstwy rytmu dodane do tego pięknego utworu. Jest to miły dla ucha, szybki i rytmiczny numerek ale nie ma w sobie tego czegoś, co przyciągnęłoby słuchacza na dłużej. Zdecydowanie gorszy kotlecik od Hyper Sphinxa. Tu jest strasznie nudno mimo iż utwór nadawałby się do potańczenia i w ogóle. Najnudniejszy kawałek na tej płycie? Miły dla ucha bo smaczki z lat 80 (Zen Garden!) ale meganudny jest ten bit.

Próbka:


(Fragment tego utwóru - Lady Monk, nie znalazłem lepszego filmu, inne pokazują wersje z koncertu z 2007 i z trasy z 2012).

Tytułowy utwór od razu wciąga nas w swój klimat i magię. Jest mroczno i tajemniczo. Posrebrzane dźwiękiem od czasu do czasu. Powoli rozwija się sekwencer. Melodia "główna" pojawia się okazjonalnie. Utwór nieco przybiera z czasem na dynamice. Czuć kiedy się rozwija. Naprawdę fajny, wciągający kawałek. Podobny absolutnie do niczego bo i jest to zupełnie nowy utwór a nie kotlecik odgrzany przez Edgara. W 2:23 mamy krzyk zbudzonych z wiecznego snu zegarków. Jest coraz więcej rytmu i sekwencerów a krzyki zegarków są tylko drobnym smaczkiem umilającym w odbiorze całość. 4:06 - zegarki mają własne budziki! Melodyjka skomponowana przez Edgara Froese! ;) Limitowana edycja od Eastgate! ;) Tu się zaczyna druga część utworu ale po chwili wraca do brzmień znanych sprzed budzikowej melodyjki. Niewyspane zegarki wciąż krzyczą (czy zegarkom też mogą śnić się koszmary?). I koniec. Kilka uderzeń perkusji wieńczy ten moment wyjęty z życia zegarków. Wieczny sen został przerwany koszmarami. Pewnie im się ta koszmarna Lady Monk przyśniła. ;) Zdecydowanie, najciekawszy utwór na tej płycie!

Próbki:


(cały utwór - zwróćcie uwagę na ilustrację pasującą do okładki! ;))


(z koncertu z Berlina, 2014)

Po zakończeniu tej radosnej czynności jaką jest odsłuch czas na podsumowanie moich wrażeń. Na tej EPce Edgar umieścił 3 utwory - dwa bardzo dobre i jeden przeciętny. Nie chcę źle mówić o Hyper Sphinx bo to naprawdę fajny kawałek ale poza odświeżonym brzmieniem, nagranym na współczesnym sprzęcie to nie ma tu nic nowego. Po prostu porządne nagranie, bez zbędnych dodatków. Mimo wszystko jest to bardzo dobry utwór a i dzięki temu remixowi zaczęli go nieco częściej grać na koncertach (w tym w Warszawie w tym roku!). ;) Drugi utwór to porażka, nie ratują go nawet elementy z lat 80. Do pełnej kompromitacji brakuje to jakieś rapowej nawijki. A Edgar, ze swoimi Eastgate'owymi cenami (70 zł za płytę, 80-90 za 2 CD, 100 za DVD...) zdecydowanie nie reprezentuje biedy (ale jest / był JP - z tyłu na pudełku od DVD z koncertu z Londynu z 2005 roku jest Edek grający na... Rolandzie JP-8000, dresy mogą się schować bo oni są JP tylko na 100% ;)). Ale ja zupełnie nie o tym. Tytułowe Śpiące Zegarki Drzemiące W Ciszy zaś są genialnym utworem! Strasznie miło mi było powrócić do niego. Einfach toll. Podsumowując, EPka zasługuje na ocenę 4. Byłaby 5 - i to zasłużona - ale Lady Monk psuje wszystko. Wstydź się Edek. Ale 4 też dobre - zdane? Zdane! To można oblewać. ;)

PS: Całą EPkę zespół wznowił w ramach składanki Booster (2007, część 1sza). Obecnie jest na przecenie (sporej!) więc warto kupić. ;)

PS2: zupę z zegarka zaczerpnąłem z -> http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Studia

poniedziałek, 9 czerwca 2014

09.06.2014 - Mandarynkowa Józefina

Dzisiejszy tekst jest wynikiem reakcji na koncert mojego ukochanego Tangerine Dream w Warszawie. Na dzisiaj planuję przybliżyć (albo chociaż tylko zachęcić do poszukania na necie / zakupu) najnowszą płytkę TD - EPkę "Josephine The Mouse Singer". Jest to płyta podwójnie szczególna: kupiłem ją na koncercie (jako pamiątka, wydana z okazji tej trasy) oraz... jest podpisana przez Maestro Edgara ! (cud nad Areną! Mam autograf a nie należę do TDOC). Do tego recenzję piszę siedząc w koszulce "trasowej" a obok mnie "oficjalna ulotka reklamowa" zespołu - dołączana do każdego zakupu w "gadżeciarni" na koncercie. Są świadkowie, że mam ten autograf (płytkę i koszulkę wziąłem na uczelnię by przyszpanić :)). Ale nie o tym teraz.

Jak się prezentuje najnowsze dziecko z rodziny "Eastgate's Sonic Poem Series?" Jak typowa EPka (vel cupdisk) od TD. W kartoniku mamy płytkę o czasie trwania ok. 30-40 minut (dawny, przedkompaktowy standard ;)). Okładkę stanowi obraz ale niestety nie znany jest tytuł ani malarz. A może Bianca lub sam Edgar go namalował :) ? W każdym razie jest to najbardziej "pornograficzna" okładka TD ! Nie dość, że piersi (małe ale jednak - i to 2 pary! ;)) to jeszcze goła pupa! ;) Buzie niezgorsze. Słowem - jest na co popatrzeć. Dlategoż zamieszczam okładkę tego mini-albumu.






Znalezione na necie. Nie mój skan (byłem 1szym który dodawał do Discogs). Ze względu na posiadany autograf, nie mogłem użyć swojego egzemplarza do wrzucenia cover arta. Ale co trzeba to męskie oko zobaczy. ;)

Teraz czas na najważniejsze - muzyka ! Na koncercie w Warszawie zespół zaprezentował aż dwa utwory z tej EPki. Tytułowy był grany na każdym koncercie. Okraszony został, poza wizualizacjami, kobiecym tańcem. Tańcem Czarnego Łabędzia.

Taniec Czarnego Łabędzia dla Józefiny (proszę przewinąć tak do 0:50 - jakaś przerwa w koncercie była).

EPka składa się z 5 utworów.
1. The Four White Wooden Horses
2. The Bleeding Angel
3. Center Of Now
4. Josephine The Mouse Singer
5. Arcangelo Corelli's La Folia

Wbrew cupdiskowej tradycji, nie mamy żadnych odświeżeń innych utworów (np. "The Gate Of Saturn" i Logos 2011 - nowa wersja Logos Blue). Wszystko to zupełnie nowe utwory (poza La Folia, które jest współczesną, tangerynkową interpretacją utworu Corelliego).

Miałem niesamowitą przyjemność z pierwszego, dziewiczego odsłuchu tego cupdiska na swoim ipodzie. Mocno wyrównana płyta - każdy utwór mi się podoba. Na potrzeby niniejszej recenzji zamierzam odsłuchać ją jeszcze raz, tak na dobranoc. :)

Płytę otwiera The Four White Wooden Horses. Zaczyna się nieco mrocznie i tajemniczo, troszkę w stylu początków z płyty Finnegans Wake. Po sekundzie czy dwóch wchodzi sekwencer. Czuć, że utwór ma nieco "mięska" w sobie. Całość uzupełnia motyw na klawiszach. Ogólnie bardzo przyjemny, delikatny utwór. Nie ma w sobie chamskiego rytmu, nie jest przekombinowany na siłę. Wzbogacony jest o sample wokalne. Całość jest zgodna brzmieniowo z aktualnym standardem proponowanym przez 70-letniego już lidera zespołu, Edgara Froese. Miłe dla ucha mandarynkowe plumkanie.

Drugi utwór, The Bleeding Angel, obraca się w podobnych klimatach brzmieniowych. Jest pozbawiony sekwencerów. Delikatny bit na tle melancholijnej, nieco ponurej melodii. Soundtrack do płaczu na widok Krwawiącego Anioła. Czuję, nawet w stereo, delikatne chórki. Tak samo jak poprzednio, miłe w odsłuchu. Inna stylistyka od tego, co zespół proponuje na innych albumach z cyklu Sonic Poems. Zdecydowanie więcej tu melancholii, takich rozlazłych, nieco smutkujących brzmień.

Center Of Now. Od razu wchodzimy w akcję. Z Mandarynkowego Snu budzi nas ni to krzyk, ni to jęk. Utwór ten brzmieniowo wydaje się dłużyć, być rozciągnięty na więcej niż 6,5 minuty. Po bardzo długim wstępie mamy powrót sekwencerów. Wówczas utwór zdecydowanie przyśpiesza. Znowu pojawiają się jakieś sample wokalne (ale inne niż poprzednio). Wszystko co do tej pory słyszałem, brzmi jakby dźwięki były nieco zamyślone. Zasłuchane w delikatnym rytmie i krążących w nieskończonym muzycznym wyścigu sekwencerach. Ten utwór od momentu jak się rozwinie brzmi mniej więcej identycznie. Warto pochwalić Edgara za końcówkę.

Tytułowa Józefina!  Delikatne brzmienia połączone z głosem (samplami?) otwierają ten utwór. Głos / sample kojarzą się z tymi co są w drugim utworze. Perkusja jest ale nie dominuje. Nieznacznie perkusja przyśpiesza. Wbrew pozorom, utwór nie brzmi na jedno kopyto. W drugiej minucie wchodzi właściwy rytm, przypominający plumkanie na gitarze. Nie oznacza to iż klimat ze wstępu zniknął - rytm jest przy akompaniamencie (chwilowym) dźwiękowego zamyślenia. Edgar stworzył kolejną perełkę w swojej nad wyraz wyjątkowej i wielkiej Twórczości. Utwór idealny do rozmyślania o kobiecych wdziękach. :) Drastycznie zmienia swój charakter w 4,5 minuty. Staje się bardziej rytmiczny lecz nie traci swego uroku. Patrzymy na zgrabne, powabne ruchy Józefiny-Czarnego Łabędzia. Podziwiamy cud Piękna. Zachwyt nad doskonałością Jej ruchów (i dźwięków Edgara). Niesamowicie przyjemny utwór, lepszy od poprzedniego. Chyba pojawia się Hoshiko na skrzypcach. W każdym razie warto poświęcić te 8,5 minuty na "rzut uchem" w stronę Józefiny. Kiedy utwór zmierza ku końcowi w 7,5 minuty, mamy powolne wyciszenie, Józefina w zasłuchanym i skupionym milczeniu schodzi ze sceny. Utwór ten otwierał drugi set na koncertach z cyklu Phaedra Farewell Tour.

La Folia! Był grany na kilku koncertach, w tym w Warszawie, na bis. Jedna z najlepszych jego części. Najlepsza, moim zdaniem, część z udziałem Hoshiko (skrzypce elektryczne). Od samego początku czujemy majestat i powagę godną muzyki poważnej. Czuć iż dodano elektronicznego co nieco. Nie mniej, bardzo piękna interpretacja. Na koncercie wykonana z niesamowitym wdziękiem. Teraz wyczuwam delikatne, ciche sekwencery. Dominuje kobieca, delikatna Hoshiko. Niczego więcej nie potrzeba. Utwór perfekcyjny. Dodatki elektroniczne nie odstraszają ani nie psują. Czuć, że stopniowo ich przybywa. Elektroniczny bas, subtelny i delikatny jest smaczkiem, przyprawą w tym muzycznym daniu. Miałem to szczęście iż mogłem wysłuchać tego CUDU na żywo. Na koncercie w La Folii było więcej perkusji co moim zdaniem psuło ten utwór. W wersji studyjnej nie mam tego odczucia. Naprawdę, chciałbym załączyć film z YT ale niestety nie ma nic. Ci co byli na koncercie - przedostatni bis, przed "Silver Boots Of Bartlett Green". Dla reszty pozostaje czekać aż EPka pojawi się w Generatorze / na Allegro. Jedynym minusem La Folia jest to iż jest to tylko 7 minut i 40 sekund. Ale za to niesamowicie pięknych. Najpiękniejsze 7 minut 40 sekund. Cudowne zwieńczenie pięknej EPki. Niczym mandarynkowa wisienka na White Eagle'owskim torcie dla Edgara. ;)

Po ostatnich, niezmiernie wdzięcznych dźwiękach La Folia przyszedł czas na podsumowanie. "Josephine The Mouse Singer" to bardzo piękna, wyrównana płytka. Delikatniejsza w brzmieniu od ostatnich dokonań Tangerine Dream ale mająca swój urok i charakter. Mamy na niej 2 dobre utwory, 1 średni / dobry (Center Of Now) i 2 niesamowicie dobre - tytułowy oraz La Folia. Jest to porządna EPka, miła w odsłuchu (a okładka również atrakcyjna ;)). Stanowi fajną pamiątkę z koncertu, zwłaszcza podpisana. :> Myśląc nad oceną, nie mogę wystawić nic poniżej 4+. To świetna płytka, ma "to coś". Na pewno będę do niej nie raz wracał.

Edit - na prośbę na Forum Studio Nagrań dodaję skan z autografem. :)





Lepsza byłaby zapewne fotka ale nie lubię mojego telefonu :)