czwartek, 19 lutego 2015

19.02.2015 - Gwiazdy tańczo dla Ritlere xD

Dzisiaj recenzja wyjątkowa. Materiał jest "wyjątkowy" i recenzja jest napisana dla wyjątkowej osobistości - mój kumpel Rittel (ten sam dla którego powstała recenzja Autobahn Kraftwerk z 1974). Recenzja dzisiejsza jest wynikiem umowy jaką zawarliśmy - ja zrecenzuję album "Stars Dance" Seleny Gomez (2013) a on dokona za to recenzji jakiegoś albumu TD (recenzja Ricochet z 1975 jest już gotowa - opublikuję ją po swojej recenzji). Tak jak podałem w poprzednim zdaniu, album poddany mojemu krytycznemu (tym razem) odsłuchowi to "Stars Dance" z 2013.

Jest to pierwszy solowy album Seleny Gomez i jednocześnie jej czwarty w ogóle (poprzednie trzy wyszły nagrane jako Selena Gomez & The Scene). Dziewczyna ta znana jest z Disneya i udziela się charytatywnie. Jest tylko rok młodsza ode mnie. Album ten dość dobrze radził sobie na listach przebojów, osiągając nawet 1kę na US Billboard 200.

Wersja zwykła ma 11 piosenek i trwa ok. 40 minut. Wersja deluxe ma ich aż 15 Ważniejsze jest to, że jest to jej solowy album a w liście płac nie występuje ona ANI RAZU ! Ani jako (współ)autorka piosenki, ani jako producentka. No dobrze, występuje trzy razy. Jako współautorka. Solowa płyta... Chyba tylko dlatego, że sama zaśpiewała to wszystko. Recenzja będzie dotyczyć (mniej lub bardziej (nein)stety) wersji deluxe.


Okładka (a raczej oKAŁdka xD) przedstawia tylko tyle - buźkę młodej piosenkarki. Ładna i w jakichś tam fikuśnych ciuszkach.

Czas na najgorsze - muzykę xD


Edycja deluxe trwa aż 54 minuty. Oto film na yt z całością albumu.

Pierwszy utwór - Birthday (Órodzinky xD).

Trochę ponad 3 minut. Od początku wkurza nas głosem. Muzyka brzmi trochę hiphopowo. Elektronika jest ale moje pytanie zasadniczo-retoryczne brzmi: gdzie tu są moogi, arpy i inne syntezatory?  Głos miękki i słodki. Laska jest ruchable. Popowa sieczka. "Blow your dreams with me" - chyba to nie sny będą dmuchane... :> Piosenka o tym, że każda noc to jej impreza urodzinowa więc "powiedz im, że to są moje urodziny kiedy bawię się tak jak teraz". Party on bejbe ;___; Ja wysiadam, nie lubię imprez. Na swój sposób chyba polubiłem ta piosenkę bo refren jest fajny xD Piosenka fajna. Trzy razy jej słucham i mam ochotę na kolejny. Selenka, zatańcz ze mno pls ;_;

Drugi utwór - Slow Down

Utworek otwiera gitara a potem do niej dochodzi bit. Selenka coś tam jęczy. Chyba to jest piosenka o "miłości" na dyskotece. Nic specjalnego. Muzycznie cały czas to samo. Takie tam do potańczenia. Wolę bawić się z Selenko na jej órodzinkah w jej poprzedniej piosence xD  Dobrze, że się już to skończyło.

Trzeci utwór - tytułowy Stars Dance

Utworek otwiera wesoła elektronika. Utwór jest senny i delikatny (gdyby nie ten bit). Wokal również jest w podobnych klimatach. Pięknie zaśpiewany refren. Aj kan mejk de sters dens / lajt ap de mun... Też średni utworek. Birthday FTW !!!!!

Czwarty utwór - Like A Champion

3 minuty i zaczyna się megadupnie. Ten sampel.. Od razu minus dla piosenki. Jeszcze przypomina mi o zmarnowanym czasie na grze w LoLa xD Tam postacie nazywają się czempionami. ;_; Najchętniej bym wyłączył to gówno po pierwszych paru sekundach

Piąty utwór - Come & Get It

Zapowiada się na kolejny utworek w klimatach Stars Dance. Ale jest gorszy. Wokal słaby i nudny jak dla mnie. Piosenka o miłości. Chodź i weź to (moją dupę).  Nie mogę uwierzyć, że on to lubi i tego słucha. Pewnie ze wzajemnością: jak on może słuchać takich Edgarowych knótóf ?! xD Kolejny utwór w tym gównianym ciągu. Ale moje uszy jeszcze nie krwawią.

Szósty utwór - Forget Forever

Kolejna piosenka o (nieszczęśliwej) miłości. Dyskotekowe klimaty. Miejscami brzmią kiczowato. Jakieś takie wesołe mimo wszystko. Muzyczny śmiech (refren) przez liryczne łzy? Nie dla mnie, zdecydowanie nie dla mnie. Potrzebuję... mandarynkowego oczyszczenia! <nuci jakiś tam wesoly fragmencik z tej piosenki>

Siódmy utwór - Save The Day

Jeszcze jedna piosenka o miłości.Współczesna muzyka ssie. Troszkę lepsza od innych piosenek na tej płycie. Są lepsze - Birthday, który mimo wszystko mi się nawet spodobał. Nawet główny singiel z tej płyty jest słaby wg mnie. Sięgamy dna, lekko rykoszetując od niego. Ten utwór jest trochę lepszy.

Ósmy utwór - B.E.A.T

Fajny początek. Taka maniura do potańczenia. bibit in maj fejs Piosenka o imprezie. Znośne. 3cia przynajmniej znośna piosenka na tej płycie na 15. Grubo! Może być.

Dziewiąty utwór - Write Your Name

Słodziaśny począteczek. Zapowiada się fajna, słodka piosenka o miłości. 4ta znośna piosenka. Zostaw ślad na moim sercu (i na ręce) - brzmi jakby coś z Greya. xD Podoba mi się ta piosenka.

Dziesiąty utwór - Undercover (jeszcze tylko 5 utworów...)

Dyskoteka po raz wtóry. Piosenka o tym, że Selenka jest napalona na jakiegoś kolesia i chce by ten ją.. pokrył. Czyli normalka - piosenka o miłości albo o seksie. 4,5 piosenki, które polubiłem. xD Można się wyszaleć do tego (z Selenką pod kołdrą). xD

Jedenasty utwór - Love Will Remember

Smutna piosenka o nieszczęśliwej miłości. Piękny fortepian na wstępie. Powraca on w całym tym nowoczesnym bicie. 4,75 piosenki, które polubiłem. Tak, właśnie za ten wstęp. Serio.

Dwunasty utwór - Nobody Does It Like You

Party time! Kolejna imprezowa piosenka - tym razem o tym, że ona kocha tych złych, niegrzecznych chłopców. Chyba chodzi o typ Greya. xD BDSM 4 life bejbe xD Wesoła imprezowa nutka. Rzygam tym imprezowym klimatem. PS. W piosence pojawia się słowo swag = secretly we're gay xD

Trzynasty utwór - Music Feels Better

Kolejna piosenka o miłości o tym, że "przy tobie muzyka smakuje lepiej." Oczywiście imprezowa nutka. Rzygam tym i miłością. Jest niegodna by upaść przed Boską Mandarynką. Kolejny nudny utwór. Selena - wypad do dyskoteki. Ranisz moje uszy.

Czternasty utwór - Lover In Me

Znowu miłość. Ale na szczęście to jest przedostatni kawałek. Imprezowy klimat jest mocny tutaj. Czekam na koniec płyty. Oczywiście, ocena ujemna. :D

Piętnasty utwór -  I Like It That Way

Piosenka o tym, że laska udaje, że leci na typa a tak naprawdę ma bekę z niego. xD Ale tak naprawdę leci na niego i jej mokro. xD I oczywiście imprezka na całego. Meh... zostawiam minusa.

Czas na podsumowanie!

Rzeczywiście, gwiazdy tańczo (na guwnie xD). Chyba wszystkie utwory są taneczne i w ogóle. Przemęczyłem się przez całość. 55 minut katorgi dla mojego monoucha. Niby polubiłem 4,75 piosenki ale tak naprawdę spodobała mi się tylko 1: Birthday ! I to tak mocno, że aż przesłuchałem jej 7 razy! xD Wystawiam 2. Miałem 1 ale nie mogę. Berzdej zbyt fajny. xD Jakbym chciał coś densownego to bym puścił sobie Dream Mixes TD (zwłaszcza część 1szą). Przesłuchane, zrecenzowane. Czego się nie robi z przyjaźni dla dobrego (jedynego!) qmpla :* ;) Dzięki za Berzdeja xD

poniedziałek, 16 lutego 2015

16.02.2015 - Supernormalny ostateczny (niestety) koncert TD - krótka recenzja części właściwej

Dzisiaj będzie bardzo krótko i w miarę treściwie, obiecuję! :) Dosłownie kilka minut temu skończyłem słuchać "Supernormal - The Australian Concerts 2014", jednej z dwóch ostatecznych płyt Tangerine Dream (ze względu na opóźnienia, wyszły już po śmierci Edgara). Skończyłem słuchać drugiej płyty z trzech. Pierwszą przesłuchałem rano. Recenzja dedykowana Weronice - żebyś się lepiej poczuła :) Nie ma słoneczka tutaj ale jest dedykacja dla Słoneczka (tego przez duże S). ;)

Wydawnictwo to dokumentuje (jak się okazało niestety) ostatni koncert TD w historii oraz jedyny w nowym składzie zespołu (doszedł Urlich Schnauss). Na trzech płytach zawarty został cały koncert "właściwy" (CD 1 i 2) oraz wybór najlepszych fragmentów z dwóch koncertów promujących "Sorcerer 2014" (CD 3).

CD 1 otwiera organowy wstęp do Ricochet, Part Two. Nic specjalnego moim zdaniem, lepiej wypadł wstęp organowy do ostatniego utworu - Arcangelo Corelli's La Folia. Ta wersja Ricochet, Part Two brzmi jakby była bazowana na Resurrection By The Spirit (Finnegans Wake, 2011).

Następny utwór - Rubycon, Part One który nie różni się zbyt wiele od Rubycon 2010 z minialbumu Zeitgeist z 2010 (jeśli w ogóle).
Logos - kolejny klasyk TD, tym razem jest to Logos Blue bazowany na remixie Logos 2011. Również ciekawa aranżacja, mocniejsza trochę. To samo można w sumie powiedzieć o następnym utworze - Girl On The Stairs.

6ty utwór to nowa kompozycja, wydana na minialbumie Mala Kunia, który (o ile dobrze pamiętam) był wydany z okazji koncertów w Australii.  Brzmi całkiem spoko. Jest sekwencer więc jest dobrze. ;)

7my utwór - Poland. Jeden z najlepszych fragmentów tej płyty. Zespół przygotował nie lada niespodziankę dla fanów - odświeżył w całości drugą połówkę tej kompozycji. Jest ona pozbawiona dodatków - czysty Poland ale zagrany na nowym sprzęcie.

Twilight In Abidjan - nie brzmi odmiennie od tego co było grane na Phaedra Farewell Tour 2014 i na płycie "podsumowującej" tą trasę.

Astrophel And Stella - ciekawa wersja, jak zwykle instrumentalna. Rzadko grany utwór więc tym bardziej warto na niego zwrócić uwagę. Nawet nie pamiętam kiedy ja ostatni raz słuchałem oryginału na Madcap's Flaming Duty (2007). :)

Aldebaran - kolejna nówka sztuka ale już odrobinę śmigana (Chandra II, początek 2014). Nie mam porównania do wersji studyjnej bo za słabo ją znam. Ale tragicznie nie brzmiało. Co najmniej na 3. :)

Ancient Powerplant - łaskawość Edgara nie zna granic... to jest jeden z utworów z legendarnego soundtracku do The Keep ! Samo to powinno skłonić do wysłuchania tej wersji. :)

Phaedra 2014 - o dziwo, wyczulwanie inna wersja niż bisowa w ramach Phaedra Farewell Tour. Podoba mi się wstęp. Dodaje trochę "phaedryczności" do kolejnej inkarnacji niemalże nieśmiertelnego "Phaedra '88".

CD 2

Wisdom And Tragedy - lżejsza trochę na mój gust niż studyjna wersja z Tangram 2008. Dziwnie się kończy. Serio. Mandarynkowy fail 2014.

Restless Mind - nie pamiętam oryginału (chyba jest z The Endless Season, 2010). Nic specjalnego. Z medytacyjnego utworu a'la wokal z Zen Garden w jakiś synthpop. Dziwne troszkę.

Diary Of A Robbery - nie znam tego. To chyba z któregoś z Boosterów. Super utwór. Sekwencer przypomina Diamond Diary (Thief, 1981) ale w nowszej, uwspółcześnionej wersji.

Center Of Now - poprawna interpretacja dość nowego utworu (minialbum Josephine The Mouse Singer, 2014 - ten, który towarzyszył trasie Phaedra Farewell Tour).

The Silver Seal - a to ciekawe... fajny, tajemniczy utworek, trochę neoklasycyzujący. Na pewno nietypowy i rzuca się w uszy mimo iż trwa zaledwie 3 minuty (i 10 sekund).

Cool Shibuya - taka sobie nutka ale bardzo rzadko grana.

Exit - pomyłka, powinno być Pilots Of Purple Twilight. Świetny wstęp. W zasadzie odświeżona interpretacja kawałka z albumu Exit (1981). Coś tam jest dodane ale nie psuje to klimatu. Warto posłuchać.

Breath Kissing Matters Mouth - nigdy wcześniej ten utwór nie był grany na żywo. Brzmi jak poprawna live'ówka. Miło się go słucha. Szkoda, że nie mam oryginału...

Order Of The Ginger Guild - brzmi jak remix z 2010 (minialbum Zeitgeist, 2010). Takie tam, manieczki a'la EF. ;)

Cinnamon Road - skoczna melodyjka na bis. Nic więcej nie trzeba pisać. ;)

Arcangelo Corelli's La Folia - poprzedzone ciekawym intrem organowym. Chyba lepiej brzmiało to na koncercie w Warszawie (2014) i na Józefince. Nie jest to zła wersja ale wydaje się słabsza m.in ze względów sentymentalnych. ;)

Utwory nie mają mostków (znowu) - zarówno na CD 1 jak i na CD 2. To moim zdaniem wyróżniało koncerty TD. Ale aż tak źle nie jest.

Podsumowując - to dobre, ważne wydawnictwo. Ostatni koncert wielkiego TD ! Mogę ocenić tylko na 4+, ew. podciągnąć do 5- bo słabszych punktów nie ma tu zbyt wielu. Porządny koncert, bardzo ciekawa setlista, sporo rarytasów. Tylko tego jednego, Rare Bird brak. ;) Ale jest Słoneczko (na początku recenzji, w dedykacji) ;) No i za oknem oczywiście.

PS. Pierwsza recenzja napisana w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego xD


niedziela, 15 lutego 2015

15.02.2015 - White Eagle

W dzisiejszej recenzji zaprezentuję Wam przedostatni album studyjny Tangerine Dream wydany nakładem Virgin Records - White Eagle. Jest to też jedyny z nich, którego nie zrecenzowałem tutaj. Są też i inne ale to są już koncertowe - z tych został mi już tylko Encore (1977). Recenzja ta jest dedykowana jednej z moich fajnych i pięknych koleżanek na roku - Justynie.

W planie dzisiejszego odcinka jest zmartwychwstanie słuchawkowego zombie: Superlux HD-681. Wskrzeszonego czempiona moich słuchawek pożyczyłem od brata na trochę.

White Eagle jest kolejnym albumem nagranym przez Tangerine Dream w składzie Froese-Franke-Schmoelling. Część utworów była już omawiana przeze mnie wcześniej - w tym tekście, gdyż zespół po latach wydał w zremiksowanej formie część z jednego z koncertów promujących tenże album. Tu mamy do czynienia z oryginalnymi wersjami tych utworów. Jak jest wspomniane w tamtym tekście, White Eagle został wydany w marcu 1982 roku zaś sesje nagraniowe odbyły się miesiąc wcześniej.

Okładka White Eagle, wyd. Virgin, 1995

Album ten tworzą 4 utwory, w tym długi i niezwykle ciekawy, stanowiący danie główne "Mojave Plan".


Powyższy film zawiera zarówno tracklistę jak i pełną kopię albumu.

Słuchawkowe zombie siedzi już na mojej głowie. Czas rozpocząć Muzyczną Ucztę i złożyć w ofierze jakaś Mandarynkę! ;)

"Mojave Plan" rozpoczyna się od tajemniczych dźwięków, niczym kroki + echo + harmonijka. Noc na pustyni. Samotny wędrowiec przy ognisku gra na harmonijce (i syntezatorze :P). Coś lub ktoś go obserwuje. Coś majaczy w oddali. Fatamorgana? Bestia się pojawia i coś warczy. Słuchawkowe zombie? Ok. 2:45 nasz bohater wsiada na konia i szarżuje w stronę istot z pustyni. Muzyka staje się rytmiczna. Zaczyna się bodajże "Desert Part", fragment, który był zremixowany na CD 1 "Tangents". Pościg przez rozległą, piaszczystą pustynię. Sekwencyjna gonitwa wzbogacona ciekawymi efektami specjalnymi. Ciekawe melodie się przewijają ale nie towarzyszą na stałe - odchodzą by pojawić się po kilkunastu sekundach znowu. W ok. 5:40 słychać jeszcze więcej stukotu "perkusji" - konie w galopie. Gdzieś w 7 minucie pojawiają się "fletujące" klawisze. To melodia-hymn Indian z Mojave (oczywiście, żartuję tutaj sobie - Indianie nie znali syntezatorów :) ). Muzyka jest bardzo intensywna i bardzo dynamiczna. Syntezatory miejscami brzmią jak gitary. Ok. 9:40 kończy się nasza pustynna gonitwa. Czyżbyśmy odchodzili w Niebyt, krainę zombie? Coś nas wsysa gdzieś. A może to burza piaskowa? Wciąż uciekamy lecz zły los piasek sypie nam w oczy. Następuje kolejna sekcja utworu. Wesoła, mandarynkowa melodia nadaje naszej ucieczce pewnego komiksowego charakteru - Pustynny Wędrowiec vs Zmutowane, Spaczone Zombie Z Kosmosu. Dochodzi do konfrontacji? Nie.. pętla wokół Wędrowca się zaciska. Spragniony mózgu zombie biegnie szybciej. Oczywiście, nasz bohater ma przewagę - dlatego muzyka jest wesoła i nie wskazuje na stan zagrożenia. ;) Nie traci jednak na dynamice - układ sił może się zmienić. 14:25 - fatamorgana. Wędrowiec dostaje omamów. Słyszy niesłyszalne, nieistniejące Szepty. Muzyka staje się nagle dramatyczna i tajemnicza. Zaczyna się "Canyon Part" (remix z CD 2 "Tangents"). Nasz bohater ucieka przez kanion. W tle pojawiają się "indiańskie" flety. Wędrowiec pogania swojego rumaka. Wyraźnie słychać trzaśnięcia bicza. Czyżby sytuacja się pogarszała? Epicka pogoń powoli zmierza ku finiszowi. W 18 minucie pojawia się sporo tajemniczych dźwięków. Czyżby zombie używał swoich mutanckich mocy? 18:51 - pogoń się kończy. Zombie dopadł Wędrowca i pożarł mu mózg? Muzyka jest smutna ale brzmi jakby nagrana przez orkiestrę. Jest zupełnie odwrotnie. Zombie prawie wygrał. Ale dobro musi zwyciężyć więc dlatego to "prawie". Cudowne zwycięstwo Wędrowca (ostatnie dźwięki). Koniec utworu i epickie zwycięstwo dobra.

"Midnight In Tula" otwiera perkusja i "wspinająca" się melodia. A potem nagle "błysk" i szalona impreza. Najlepsza muzyka na niej gra - TD ! :D Takie party, że aż policja przyjeżdża (te efekty brzmiące jak syreny) ! Zabawa na 102. Bardzo szybki i rytmiczny utwór. Nie jest zbyt rozbudowany. Impreza kończy się nagle, bez żadnej zapowiedzi czy coś. Wkurzeni sąsiedzi ucięli prąd. :)

"Convention Of The 24" wciąga nas od razu w swoje senkwencerowe meandry. Dopiero po kilku cyklach pojawia się skromna melodia. Pojawią się delikatne mignięcia "orkiestry" a także gitara albo syntezator ją udający. Ok. 2:15 pojawia się fajna melodia klawiszowa. Sekwencer jest niezmienny. Przerywa dopiero w ok. 3:15. Pojawiają się "fletujące" klawisze i "jąkający" się sekwencer, urzeczony ich pięknem. Powraca do siebie dopiero ok. 4:00. Klawisze brzmią jakby znajome.. "Stuntman" EF ? A potem zmiana. Utwór później staje się dziwną mieszaniną elektrostukotu i sekwencera. Pod koniec 6 minuty pojawiają się ciche chórki a wcześniej - krótka, tajemnicza melodia.Ok. 7:45 sekwencer znowu się "jąka" albo po prostu zwolnił. Jest wzbogacony o Stuntmanujące "flety" (to nie brzmi tak dobrze jak po angielsku...). W pewnym momencie znika i utwór powoli lecz tanecznym krokiem tajemniczo usuwa się w niebyt. Też lekko w stylu "Stuntman".

Ostatni smaczek-przysmaczek... Edgarowo-mandarynkowe danie z tytułowego Białego Orła! Cicha melodyjka się rozwija powoli (albo sekwencer). Coś "pyka" / "pstryka" co jakiś czas. Skromny ale piękny początek. Dopiero po dłuższej chwili pojawia się innych dźwięków, tak gdzieś po pierwszej minucie. Bardzo delikatna i cicha otoczka dla sekwencerowej melodii. Ok. 1:40 wchodzi jednak melodia właściwa. Majestatyczna niczym Orzeł Wolności (ten amerykański). Utwór się rozwija, są delikatne i skromne basy, jakieś sample. Pojawiają się też szeptopodobne sample. W późniejszej części utwór staje się trochę bardziej tajemniczy ale wciąż majestatycznie piękny. Końcówka to sam sekwencer. Słodki deser. Biały Orzeł odlatuje... aż na lodowatą, zimną Hyperboreę...

"White Eagle" to świetna płyta, mająca sporo fajnych i ciekawych momentów. W zasadzie jej jedynym słabszym punktem jest "Midnight In Tula". Zdecydowanie słabszy na tle pozostałych trzech utworów na tej płycie. Przyjemnie się słucha tego albumu. Myślę iż można myśleć o 5- albo o 4+ (mniej optymistyczny wariant).

niedziela, 8 lutego 2015

08.02.2015 - Tangram 2008 - Tangram niestangentyzowany

W 2008 roku Edgar Froese odświeżył dwa kultowe albumy Tangerine Dream: Hyperborea i Tangram (oba linki odsyłają do moich recenzji tychże albumów). Wspomnę nieskromnie iż Tangram to jedna z moich pierwszych recenzji jakie napisałem. Nowe podejście do tych dwóch albumów zaowocowało także poświęceniem im uwagi na koncertach - np. podczas koncertu w Londynie w 2008 roku Tangerine Dream zagrali większość materiału z Tangram 2008 (The London Eye Concert, 2009). Jak się prezentuje ten klasyk w nowym wcieleniu?

Dlaczego w tytule użyłem słowa "niestangentyzowany" ? Otóż album ten jest mi dobrze znany. Nie jest to styl znany ze składanki "Tangents". Tu są większe zmiany. Voices In The Net określa utwory na "Tangram 2008" jako re-recording.

Okładka pierwszego wydania "Tangram 2008" - Eastgate, 2008


Aktualnie posiadam zarówno albumy te w wersjach oryginalnych, "dziewiczych" jak i nowonagranych. Te nowsze jako pierwsze wydania, limitowane do 2000 sztuk. Nie oznacza to iż już są niedostępne - w 2009 roku zostały wznowione (mandarynkowo-pomarańczowa seria wznowień firmy Membran).

Zmienił się układ płyty w stosunku do oryginalnego "Tangram". Jest podział na "Tangram, Set One" i "Tangram, Set Two" ale Edgar wyróżnił każdą sekcję tych utworów. W efekcie część pierwszą tworzą 4 kompozycje zaś część drugą - tylko 3. W związku z powyższym struktura recenzji ulegnie pewnej modyfikacji.

Tangram, Set One

Pierwszą część "Tangram" tworzą cztery utwory: "Wisdom And Tragedy", "Dragon In The House", "Wu Wei" i "Leaving The Masters For Good".

Pierwszy epizod ("Wisdom And Tragedy" - wersja studyjna) rozpoczyna się od tajemniczych chórków do których dołączają "fleciki" rozpoczynające oryginalny "Tangram". Czuć stare dźwięki ale nagrane od nowa, odświeżone. Prawie od samego początku towarzyszą nam basy i perkusja. Oryginalna linia melodyczna jest wyczuwalna ale wzbogacona basem i perkusją. Wraz z rozwojem muzyki, dołącza się więcej perkusji. Zdecydowanie, styl odmienny od znanego z "Tangents" (oryginalne wersje podlane orkiestralizacjami). Fanom oryginalnego klimatu może się to nie spodobać. Wesołe "fleciki" wracają w ok. 3 minucie. Ok. 3:15 pojawia się cicha, oryginalna gitara. Pojawiają się też inne dodatki, nie tylko perkusja i basy (słychać to m.in w ok. 3:55-4:00). Ok. 4:35 muzyka staje się jeszcze bardziej dynamiczna. Czuć dużo dodatkowych efektów. Ok. 5:05 - "tangramowa fuga" ! Jedna z moich ulubionych części oryginału. Teraz brzmi to rodem z dyskoteki. Łupanka podlana oryginalnymi mandarynkami (Chateu Tangerinion, rocznik 1980). Pojawia się też gdzieś w 6 minucie gitara (także wzięta z oryginału chyba). Utwór powoli się kończy i.. boom!

"Dragon In The House" - rozpoczyna się delikatnym fortepianem skropionym eterycznym syntezatorem. Po chwili wchodzi gitara i rytm właściwy. Jeszcze więcej basu i rytmicznej perkusji. Syntezatorowa melodia jest bardzo wesoła i przyjemna. Musiała zostać nagrana od nowa (tylko nuty znajome oczywiście). Ok. 1:50 mamy kolejna zmianę. Tu także są wyczuwalne nowe elementy. Ok. 3:05 wyczuwalna jest kolejna zmiana. Ciekawie zaaranżowana oraz klimat tej części został zachowany. Lubię ten "elektryzujący" efekt dźwiękowy co się przewija.

"Wu Wei" - zaczyna się dynamicznie, w miejscu gdzie skończył się poprzedni utwór. Syntezator i fortepian - kolejne fajne połączenie. DJ Edgar włącza perkusje. Zaczyna się pełna wixa. Densimy na densflorze. Teraz to mamy techniawkę. :) Szybka i rytmiczna część oryginału została przystosowana pod klimaty dyskotekowe. A to nie jest domena TD. Da się znieść i wpasowuje się w klimat całości. Takie tam, dla młodszego pokolenia odbiorców. Fani TD (i fanatycy) pewnie będą psioczyć. Czuć nową aranżację w każdym razie. Mocno i z przytupem, trzeba nadmienić. Pod sam koniec zwalnia i przechodzi w...

(Wu Wei - ale w wersji z koncertu)

"Leaving The Masters For Good" - tu dodano bit i delikatne smyczki (w tle, bardzo ciche). Zwieńczenie "Tangram, Set One" stało się weselsze. Taki śmiech przez łzy. Podobają mi się te smyczki. Troszkę "Tangents"-owego ducha wnoszą w tą rearanżację. Wyjście z "Tangram" Edgar odnalazł w ok 1:55. Także podkolorowane. Wraz z ostatnim podmuchem elektronicznego wichru opuszczamy mandarynkami płynącą  bajkową krainę "Tangram".

Tangram, Set Two

Na drugą stronę oryginalnej układanki chińsko-niemieckiej składają się trzy elementy: "Point Of No Return", "Dream Puzzle", "Terra Coda".

Wichry wieńczące "Tangram, Set One" wyrzuciły nas na jakiejś plaży. Szum morza, tajemnicze dźwięki. Nagle na niebie przelatuje ONA - gwiazda z okładki oryginalnego "Tangram". I tu utwór "Point Of No Return" się rozwija. A wraz z nim - linia perkusyjna. Powoli idziemy w górę. Wspinamy się na szczyt by dotrzeć do tytułowego Punktu Bez Powrotu. Przyjemne syntezatorowe plumkanie przysłania (stety lub niestety) dość głośna perkusja. Ok. 2:45 pojawiają się lubiane przeze mnie "fleciki". Ok. 3:55 dotarliśmy. Teraz czas się rozerwać. Wchodzi gitara (?) i sekwencer. Pamiętacie opis "Wu Wei" ? Na pewno. Teraz jest podobnie. Dużo basu i automatów perkusyjnych. Szybki numerek na rozruszanie klubowiczów. Nikt nie spodziewałby się słyszeć u TD tyle bitu i basu. W pewnym momencie, gdzieś w 7 minucie, dołącza się gitara. Tak powstał techno rock. :) Za dużo perkusji, tu jest to wyraźne. Pochłania ona całą uwagę. Nawet pod koniec jeszcze towarzyszy wygasającemu sekwencerowi.

"Dream Puzzle" - wkracza po wyciszającym się poprzednim utworze. Chwila medytacji. Różne myśli latają po głowie. Trzeba je uspokoić. "Co ja najlepszego zrobiłem? Cóż żem ja uczynił? Taka orgia sekwencerowo-gitarowo-perkusyjna?! Muszę się uspokoić." Zapewne to był słowa Edgara. :P Po chwili jednak znowu zaczyna się robić perkusyjnie. Basy aż łomoczą. Znowu wchodzi sekwencer. "Wu Wei" nr 2. Serio. Oczywiście, melodia inna ale klimat ten sam. Basy i perkusja. Łup łup łup (a raczej ŁUP ŁUP ŁUP by oddać też i basom co basowe) i sekwencer. Znowu dyskotekowe elementy wtłoczone do "Tangram". Końcówka - znowu "kac basowo-perkusyjny" po przedawkowaniu.

 (Dream Puzzle - wersja z koncertu)

"Terra Coda" - słyszę w mojej głowie jakieś głosy. Ktoś wchodzi po schodach. Jakieś szepty. Serce mi wali jak młot. Edgar coś szepcze. Mam różne wizje. Jakieś dzieci? Mam je zabić? Przecieram oczy. Znowu wizja dzieci. Znowu szepty. Moje serce. Fajne smyczki w tle. Soundtrack do jakiegoś wariatkowa. Taki mandarynkowy pejzaż dźwiękowy. Powoli opuszczamy krainę "Tangram".  Chwila napięcia. Coś się stało w ok. 3:05. Ktoś umarł? A może popełniłem samobójstwo? Opuściłem Punkt Bez Wyjścia. Jednak miał wyjście. "Tangram 2008" kończy się smutno. A ja znowu naćpałem się muzyką. Nic sobie nie zrobiłem oczywiście. :)

"Tangram 2008" to nierówna płyta. Niby znajoma ale jednak odległa. Są tu fajne elementy i może się podobać ale nie to nie to. Za dużo perkusji i basów. Wręcz pochłaniają one całą uwagę. Lubię czasem do tej płyty wrócić. Trzeba umieć też na muzykę spojrzeć krytycznie. Nie mogę każdemu albumowi TD wystawić 5 tylko dlatego, że to album TD. Nie jestem bezkrytyczny jak TVN wobec PO. :D Dlatego, niestety, "Tangram 2008" otrzymuje ocenę 3. Nie jest to tragedia ale są znacznie lepsze albumy (ot, np. "Hyperborea 2008"). Nowa aranżacja wprowadziła raczej złego ducha. Wydawnictwo dla największych fanów - nawet ja trochę wymiękam. :) Komu ten album się spodoba? Baso- i perkusjolubom oraz fanom muzyki dyskotekowej. Można potańczyć czasem do tego. 

Podsumowanie podsumowania. Efekt? Średnia płyta - złe elementy zerują te dobre. Dlatego tylko 3. :)

Edit: poprawiłem jedną literówkę :) Wyłapaną podczas tłumaczenia recenzji na angielski.

piątek, 6 lutego 2015

05-06.02.2015 - Tangensy i Tangenty oczami i dźwiękami zmarłego Edgara Froese - CD 2 z 5

Przed snem postanowiłem zrobić przyjemność sobie jak i nielicznej rzeszy moich Czytelników (których serdecznie pozdrawiam ;) ). Kolejny tekst mojego autorstwa będzie poświęcony drugiej płycie wczoraj rozpoczętego zestawu "Tangents" wydanego przez Tangerine Dream w 1994 roku. Po informacje wstępne zapraszam do tekstu poświęconego pierwszej płycie z z zestawu . Druga płyta również miesza ze sobą utwory z lat 70 i 80. Wszystkie jednak są dobrze znanymi fanom klasykami od zespołu. Tak jak na płycie poprzedniej, Edgar zadbał osobiście o to, by na płycie pojawiły się nowe wersje utworów. 

Co w karcie dań jest na płycie drugiej? Szef kuchni poleca (czyli ja :P): "Phaedra", "Das Maedchen Auf Der Treppe", "Sphinx Lightning", "Rubycon".

1: "Das Maedchen Auf Der Treppe" (remix z 1994 bazowany na remixie "White Eagle" z 1982, remiks pochodzi z singla "Das Maedchen Auf Der Treppe" z 1982) - od razu wita nas znajomy rytm i sekwencja. Basy są mocne i interesujące. Przyjemna wersja. Dodatkowe dźwięki wchodzą ok. 1:40 - charakterystyczne chórki, których raczej (na 99,9%) nie było w oryginale. Nowości także pojawiają się pod koniec - nowe zakończenie, też w specyficznym, Tangentsowym stylu.

2: "Phaedra" (nowe nagranie, reinterpretacja utworu z tak samo zatytułowanej płyty z 1974 roku) - po delikatnym, orkiestralizującym wstępie wchodzi potężna sekwencja. To nagranie to reinterpretacja klasycznej "Phaedry" ale części pierwszej tego utworu. Zespół wielokrotnie potem podejmował ten temat. Pewne elementy tego nagrania brzmią podobnie do "Phaedra '88" - wersji grywanej podczas trasy do "Optical Race" w 1988 roku. Rytmiczna, szybka wersja, skoncentrowana wokół sekwencji z wpadającym w ucho i w pamięć melodią. W pewnym momencie wchodzi perkusja (na krótko) i następuje wybuch - "Phaedra" umiera i odchodzi w niepamięć tzn. w kierunku następnego utworu na płycie. :P Dla niektórych to spłycenie tematu i zbeszczenie "Phaedry", kosmiczno-mandarynkowo-mitycznej. kochanki Zeusa. Ja akurat lubię te nowsze podejścia i reinterpretacje.

3: Logos Red (remiks fragmentu z suity "Logos" z albumu "Logos Live", 1982) - od samego początku mamy perkusję i tajemniczy nastrój. Mandarynkowa Maszyneria pracuje na pełnych obrotach. Hipnotyzujący rytm perkusji i te dziwne dźwięki... Jest coś, co w tym utworze przyciąga słuchacza. Jeden z bardziej znanych fragmentów tego albumu. 1:50 - zmiana melodii. Jest taka abstrakcyjnie piękna. Po chwili piszczy "ptak" i wchodzi "gitara". Po orgii "ptasich" pisków i "gitar" następuje hipnotyzująca melodia (albo sekwencer?). Ok. 3:40 wchodzą nowe dźwięki, wzbogacają melodię ale nie są nachalne i nie jest ich za dużo. Wręcz przeciwnie - nowa wersja Logos Red brzmi bardzo wiernie w stosunku do oryginału z 1982. Dodatkowe dźwięki pięknie wzbogacają ten utwór. Oczywiście zakończenie jest nowe.

4: Sphinx Lightning (Remix końcówki utworu, oryginał jest na "Hyperborea", 1983) - zaczyna się od elektronicznego wiatru i perkusji. Tajemniczy taniec pod czujnym i bacznym okiem Sphinxa. Bardzo minimalistyczny fragment. Dopiero więcej zaczyna się dziać ok 1:30. Pojawia się melodia a nie tylko elektroniczna otoczka dla automatów perkusyjnych (wciąż szalejących i wybijających hipnotyzujący rytm). Przyjemny dla ucha remix ale nic nie zastąpi całości oczywiście - muzycznej adoracji kompletnego oblicza Sphinxa. Najwięcej nowych dźwięków jest w końcówce a tak to ich nie znalazłem. Może za słabo szukałem tym jednym uchem? :)

5: Desert Dream (nowa wersja, oryginał jest na "Encore" z 1977) - od samego początku jest smutno i żałobnie. Re-recording ten to ostatnia część tego utworu. "Saksofon" czy coś w tym stylu i fortepian.  Ok. 0:50 wchodzą nowe dźwięk ("głębokie" tło i nie tylko, np. chórki). Sporo nowej roboty jest w ok. 2:00. Wzbogaceniu uległa melodia.

6: Invisible Limits (remix, oryginał jest na "Stratosfear" z 1976) - remix jest krótszy od oryginału o ok. 2-3 minuty. Rozpoczyna się od początku oryginału. Nowe dźwięki delikatnie i cicho oraz skromnie wzbogacają tajemniczy początek. Rzadko słucham "Stratosfear". Utwór ten (Invisible Limits) to progresywne TD w najlepszym wydaniu. Utwór ewoluuje powoli.  Pojawia się sekwencer i nastrojowe, delikatne dźwięki. Po perkusji w ok. 3:00 następuje zmiana i wchodzi gitara oraz elektroniczne basy. Sekwencer staje się mocniejszy w 4:00. Gitara także staje się potężniejsza. Szkoda, że tego utworu nigdy TD nie zagrali na żywo. Kolejna zmiana - ok. 5:15. Jest coraz ciekawiej mimo iż bez gitary. Nieustanna ewolucja. Prawdziwy majstersztyk. Remix wcale nie niszczy klimatu oryginału. Jest bardzo wierny i w zasadzie wnosi tylko elektroniczne smaczki ale nie przegina z ich ilością. Edgar jest wspaniałym remixerem (remixarzem?) :) Genialny utwór.

7: Exit (remix, oryginał jest z albumu "Exit", 1981) - znajome dźwięki z oryginału zostały wzbogacone nową, elektroniczną otoczką. Czuć też nową melodię. Tylko hipnotyczny klimat jest ten sam. Także część melodii jest stara ale uległa wzbogaceniu poprzez dodanie chórków. Bardzo ciekawa i interesująca wersja. Miło się jej słucha a dodatki zdecydowanie uatrakcyjniają to wykonanie. Oczywiście można się spierać, czy lepszy jest oryginał czy stangentyzowany remix. Nic nie zastąpi oryginału ale remix jest warty wysłuchania. W końcu zrobiony przez Edgara Froese, mojego Boga. :)

8: Mojave Plan (Canyon Part) (remix kolejnej części z utworu Mojave Plan, oryginał jest na "White Eagle", 1982) - od początku pojawiają się nowe dźwięki. Klimat mroczny i tajemniczy. W nocy o północy na pustyni wyłania się Księżyc i oświetla swoją łuną piaski Mojave. Edgar ma plana i komponuje Mojave Plan. :) Szmeling i Franke podszeptują swoje pomysły (jakieś szeptopodobne efekty słychać xD). Rytm rozpoczyna się gdzieś ok. 1:30. W melodii czuć iż zostały dodane do niej nowe dźwięki. Jest bardziej orkiestralna. Fajny remix. Epickie poczynania trzech klawiszowców. Ok. 4:45 kończy się Mojave Plan i zaczyna się nowoskomponowane zakończenie dla tego remixa. Jest ono oparte o "fletopodobne" brzmienia. Brzmi trochę jakby tęcza po deszczu ale niebo wciąż jest jeszcze trochę ciemne.

9: Tangram (Puzzle Part) (remix fragmentu z Tangram, Part Two, oryginał jest z albumu "Tangram", 1980) - długi (8 minut) wycinek z pierwszej połowy tej kompozycji. Po chwili wchodzi sekwencer. Chyba dodano więcej perkusji. W każdym razie to nie jest "Tangram 2008" . ;) Być może stąd Edgar wziął inspirację do tego albumu. :P Na pewno pojawiają się także gdzie indziej dodatkowe brzmienia (np. ok. 2:40). Gitara w ok. 4:05 także jest nowa. Dodano też basy w ok. 4:55. Da się wyczuć, gdzie jest więcej dźwięków niż zwykle. Ok. 5:22 chyba dodano też skromną gitarę. Przyjemny remix ale oryginał jest lepszy. Tangram to klasyk, szkoda, że nigdy nie zagrany w całości.

10: Monolight (re-recording, oryginał jest na "Encore", 1977) - od początku mamy do czynienia z nowymi dźwiękami. Z nich wyłania się znana i przyjemna część Monolight (sekwencja, chyba druga sekcja tego utworu). Do sekwencji dodano chórki. Wrzucono też perkusję i basy. Z fragmentu tego zrobiono wesoły synth pop. https://www.youtube.com/watch?v=0-R3ZCoBdO8 - na YT jest w końcu coś z tej płyty (Tangents, CD 2, 1994) ! Ta sekcja prezentuje się lepiej w oryginale moim zdaniem.

11: Rubycon (The Decision) (remix Rubycon, Part One, oryginał jest na albumie "Rubycon" z 1975) - remix ten nawiązuje nowymi dźwiękami do tajemniczej atmosfery tego utworu. Po chwili wchodzą "zawirowania" i sekwencer. Wyraźnie wyczuwam nowe dźwięki. Są skromne i delikatne. Akurat jestem dość świeżo z Rubyconem (słuchany zaledwie 2-3 dni temu!). Nowe dźwięki to głównie "plumkanie" i nowe chórki. Remix ten nie jest zbyt mocno odległy od sekwencyjnej części Rubycon, Part One. Zakończenie jest, jak zwykle, zupełnie nowe i mniej więcej bazuje na klimacie tego utworu. Nie za wiele nowego tu jest poza początkiem i końcem. Ten remix także jest na YT .

Podsumowując całość, CD 2 "Tangents" to dość porządna płyta. Trochę lepsza od CD 1 gdyż najsłabszy remix nie jest taki zły. Tu najsłabszym byłby Monolight ale nie jest aż tak tragiczny. Jest zły ale nie tragiczny. Również i ta płyta zasługuje na ocenę bardzo dobrą.

wtorek, 3 lutego 2015

03.02.2015 - Tangensy i Tangenty oczami i dźwiękami zmarłego Edgara Froese - CD 1 z 5

"Tangents" to potężna, 5 płytowa składanka Tangerine Dream wydana w 1994 nakładem Virgin. Po takim wstępie, nietrudno się domyślić iż swoim okresem obejmuje ona lata 1974 - 1983 czyli tzw. The Virgin Years, kiedy zespół święcił swoje największe triumfy - zarówno w składzie Froese [*], Franke, Baumann (1971 - 1977) jak i Froese, Franke, Schmoelling (1979 - 1985). "Tangents" jest wyjątkową składanką - to nie jest zwykły "skok na kasę". Tu jest sporo nowego materiału - zarówno remiksy klasycznych kompozycji TD z tego okresu (płyty 1-3) jak i zupełnie nowych, solowych nagrań Edgara Froese (płyta 5). Część z nich nie została wydana nigdzie indziej a część ukazała się na różnych płytach solowych Edgara w formie zremiksowanej. Warto też wspomnieć iż płyta 4 zawiera remiksy utworów z bardzo szerokiego wyboru muzyki filmowej zrealizowanej w okresie lat Virginowskich przez Tangerine Dream.

Box set ten jest niezwykle cenny i rzadki. Został wznowiony tylko raz, w 2003 roku. Nie jest to wydanie identyczne z oryginalnym i można je dość łatwo odróżnić (np. płyta nr 5 jest w kartonowym pudełku). Posiadany przeze mnie egzemplarz jest pierwszym, oryginalnym wydaniem z 1994 roku.

Czemu taki dziwny tytuł? Otóż są to pojęcia z zakresu nauk ścisłych - tangens to jedna z funkcji trygonometrycznych a tangent to angielskie określenie stycznej . Są one dość podobne do tytułu przedmiotu tego wpisu.

W niniejszej recenzji przyjrzę się tylko płycie pierwszej tego obfitego pudełka z mandarynkami. Na "Tangents" możemy posłuchać jakby zabrzmiały klasyki zespołu w stylistyce zbliżonej do tego, co zespół prezentował w latach 90-tych. Wszystkie utwory zebrane na płycie pierwszej są zremiksowane przez Edgara Froese. Postaram skupić się tylko na różnicach

1szy utwór - "Mojave Plan" (oryginalnie na: "White Eagle", 1982). Ta wersja nosi podtytuł (Desert Part). Od samego początku witają nas znajome dźwięki z początku utworu ale ocieplone dzięki nowym nakładkom, wyraźnie słyszalnym. Brzmi to tak jakby do utworu dołożono orkiestrę. Po niecałej minucie wchodzi rytm i sekwencer. Jak zwykle - szalony i dziki. Oczywiście dodatki się wciąż przewijają. Nie jest to nowa wersja tego utworu (w sensie re-recording) ale tylko remix. W późniejszej części czuć iż tych orkiestralizacji jest mniej ale interesująco wzbogacają całość. Są miejsca w tej wersji, gdzie utwór brzmi mniej więcej "naturalnie", tak jak go Edgar z ekipą stworzyli. Ok. 4:30 pojawiają się ciche, skromne smyczki czy coś w tym stylu. Są one tu nowe i może dlatego są takie nieśmiałe. Ciekawy dodatek. Ogólnie całość brzmi nieźle i zauważalne są odmienności od oryginału.

Mojave Plan (Desert Part) - klip na Youtube z tą wersją "Mojave Plan"

2gi utwór - "No Man's Land" ("Hyperborea", 1983) - Remix z 1994 jest o ok. 1,5 minuty krótszy od wersji studyjnej. Zaczyna się identycznie jak oryginał (coś tam jest dodane chyba). Od samego początku pojawiają się orkiestracje, znane z poprzedniego utworu. Brzmienie jest nieco odmienne od oryginału (nie tylko w kwestii orkiestracji). Mimo wszystko jednak, utwór jest wciąż rozpoznawalny i nie jest drastycznie zmieniony. Całość brzmi podobnie do "Mojave Plan" - na oryginalną wersję utworu nałożono orkiestropodobne brzmienia. Miła dla ucha i ciekawa alternatywna wersja tego utworu. Zdecydowanie jest to bardziej cieplejsza wersja ale to nie to samo co na "Hyperborea 2008". To są dwa zupełnie inne nagrania. W samej końcówce jest bardzo dużo orkiestry. Inność brzmienia w połączeniu z orkiestralizacjami sprawia iż jest to bardzo ciekawy remix. Warto posłuchać - kopia na Youtube (uwaga: słaba jakość!).

Trzeci utwór - "Kiew Mission" ("Exit", 1981). Jest to remix drugiej części tego utworu. Znacznie wzbogacony nowymi brzmieniami. Nie ma tu orkiestralizacji. Brzmi ciekawie i intrygująco. Wydaje mi się iż nowe brzmienia są wysunięte na pierwszy plan. Całość brzmi odrobinę kosmicznie, odlegle, ponadnaturalnie. Ok. 3:15 pojawiają się ciekawe, nowe "fleciki". Końcówka jest chyba zrobiona od nowa, specjalnie na potrzeby tego remiksu. Przyjemna i ciekawa wersja tego utworu ale niedostępna na Youtube.

Czwarty utwór - "Ricochet, Part Two" ("Ricochet", 1975). Mocno skrócona wersja. Zaczyna się w momencie wejścia sekwencera (a więc omija fortepianowo-mellotronowe intro). Dawno nie słuchałem oryginału i ciężko mi powiedzieć jak dużo się zmieniło. W każdym razie miło, że temat został podjęty ponownie. Czuć zmiany w ok. 2 minuty ("duchopodobne głosojęki"). Następna próba z Ricochetem - dopiero w 2011 ("Finnegans Wake", 2011). Wersja skomponowana na potrzeby "Tangents" jest dość skromnie przearanżowana - dodano nowe brzmienia do "meritum" "Ricochet, Part Two". Wzbogacają całość ale nie są poutykane wszędzie. Ciekawe spojrzenie uchem (a może rzut uchem?) na klasyczną kompozycję z 1975 roku. Tak jak poprzednio, utwór ma specjalnie zaaranżowaną, odmienną od oryginalnej końcówkę.

Piąty utwór - "Force Majeure" ("Force Majeure", 1979). Remiks rozpoczyna się na chwilę przed wejściem fortepianu i gitary zmarłego Maestro. Wzmocniono warstwę basową. Orkiestracje się pojawiają. Nowe brzmienia są raczej trudniejsze do wychwycenia niż wcześniej. Nie rzucają się w uszy. Klasyczny popis gitarowy Edgara. Czuć iż coś się zmieniło w tym remiksie ale ogólnie jest on dość wierny oryginalnej aranżacji z 1979 roku. Pojawiają się też skrzypce elektryczne, tak jak w oryginale. Zakończenie zostało zrobione na podstawie oryginalnej wersji ale mocno zmodyfikowanej (tzn. przechodzi ona w naprawdę końcowe dźwięki tego remiksu). Nie ma tej wersji utworu na Youtube.

Szósta kompozycja na tej płycie - "Logos Blue" ("Logos Live", 1982). Jest to studyjna wersja re-recordingu przygotowanego na trasę amerykańską w 1988 roku (wersja koncertowa zamieszczona została na "Rockface", 2003). Stylistycznie przypomina inne utwory z tej płyty ale czuć iż jest to wciąż "Logos Blue". Miły dodatek - studyjna wersja aranżacji z 1988. Zdecydowany plus. Niedostępne na Youtube (ale są nagrania z 1988).

Siódmy utwór - Stratosfear. Jest to nowy remiks tego utworu. Dodano nowe dźwięki ale sama Stratosfera jest wciąż dobrze znana. Odświeżono m.in linię melodyczną. Sekwencer w tle pulsuje tak samo jak w 1976. Nowe dźwięki są łatwo rozpoznawalne. Nowe, ciekawe spojrzenie i interpretacja kultowego klasyka. Rok potem, w 1995 (album "Tyranny Of Beauty"), powstała kolejna reinterpretacja tego utworu, która jest drastycznie odmienna od tej tutaj. To, co dostaliśmy od Edgara na "Tangents" to w zasadzie "Stratosfear" zagrana na nowo, jeszcze raz ale na nowszym instrumentarium. Nowa wersja "w bonusie" jest jeszcze o ok. 40 sekund dłuższa od oryginału. Świetny remiks. Przy redukcji "Tangents" do formatu 1-2 CD na pewno bym wybrał "Stratosfear" w tej wersji ("Tangents", 1994, CD 1). Sporo nowych dźwięków pojawia się pod koniec, ok. 8.25 i dalej. Znacznie wzbogacono tą minimalistyczną część tej kompozycji.

Ósmy utwór - "Mysterious Semblance At The Strand Of Nightmares". Kolejny remiks (wycinka utworu) - tym razem utwór z płyty "Phaedra" (1974). Od samego początku można zanurzyć się w nowościach. Odświeżono partię mellotronową ale i nie tylko. Dawno nie słuchałem "Phaedra", ten album wyjątkowo ciężko mi wchodzi. Moim zdaniem, akurat ten remiks jest słaby. Brzmi miejscami jakby był puszczony w radio (a więc słaba jakość dźwięku). Wolę odświeżoną instrumentację ale o dość konserwatywnym podejściu - tak można bowiem opisać remiks z płyty "Phaedra 2005" (2005). Wersja z "Tangents" jest przesadzona, unowocześniona na siłę.

Przedostatnim, dziewiątym utworem jest remiks "Cinnamon Road" ("Hyperborea", 1983). Mocne basy, świetnie brzmią na moich słuchawkach i gumkach. Poza tym, nie wyczuwam większych zmian. "Cinnamon Road" brzmi jak "Cinnamon Road". Nowości pojawiają się dopiero ok. 1 minuty - orkiestropodobne dodatki. Dodatki te nie są przesadzone, tak jak w poprzednim utworze. Orkiestracje powracają pod sam koniec utworu i współtworzą zakończenie (nowe).

Ostatnim utworem jest remiks fragmentu z płyty "Tangram" (1980) zatytułowany "Tangram (Solution Part)". Warto na niego zwrócić uwagę gdyż zespół pomija tą płytę na koncertach i przypomniał sobie o niej dopiero po 2008 ("Tangram 2008"). Ten remiks to wycinek z początku "Tangram, Part One". Wyraźnie czuć iż odświeżono brzmienie. Edgar zrobił to w sposób ostrożny, by nie zniszczyć klimatu utworu. Nowe dźwięki wprowadzają tajemniczy klimat do bajki o tytule "Tangram". Moim zdaniem, jest to jeden z najlepszych udanych remiksów na tej płycie. Wzbogacono brzmienie ale nie zepsuto całości. Wzmocnieniu uległy też basy. Mandarynkowa baśń, bajka o chińskim smoku o imieniu "Tangram" świetnie się prezentuje w tej krótkiej, zremiksowanej odsłonie. Kończy się nagle, w momencie w którym zapowiada się, że będzie coś więcej.

"Tangents" to w zasadzie początek trendu, który trwał do końca istnienia Tangerine Dream - remiksy, remiksy remiksów i jeszcze więcej remiksów. Edgar i ekipa mieli mnóstwo pomysłów jak odświeżać stare kompozycje i sprawić by odżyły na nowo. Pierwsza płyta tego monstum (aż 5 CD w pudełku !) jest świetna. Zdominowana przez utwory z lat 80 ale poddane charakterystycznej obróbce dźwiękowej. Dodatkowo, zawiera niepublikowaną wersję studyjną "Logos Blue" (wersja z 1988) - wydaną na długo przed oficjalną płytą koncertową z trasy promującej album "Optical Race" (1988). Na 9 utworów tylko jeden jest raczej słaby. Mimo wszystko, pierwsza płyta zasługuje na ocenę bardzo dobrą. A to zaledwie jedna piąta tego, co jest przygotowane na 5 wypełnionych niemalże po brzegi płytach...