niedziela, 27 grudnia 2015

27.12.2015 - Komputerowe symfonie Kraftwerków

Zaniedbałem bloga znowu. Nawet na święta nic nie napisałem. Dzisiaj będzie więc recka-spóźniony prezent. :) A jak prezent to powinien być wyjątkowy. Ja nie miałem w tym roku fajnych świąt (poza jedzeniem) więc może Wy mieliście - a jak nie to zapraszam do lektury. ;)

Przejrzałem swoją kolekcję płyt w poszukiwaniu inspiracji do tego postu. Jest jeszcze o czym pisać. Materiał na kilka recenzji co najmniej. W najbliższym czasie pewnie coś z tego się pojawi ale nie chcę zdradzać szczegółów.

Wybrałem więc wyjątkową, rzadką płytę - jeden z dwóch posiadanych przeze mnie bootlegów Kraftwerk: Computersinfonien (1998). Wydawnictwo to jest nielegalne i nie do sprzedaży w sklepach. Zresztą tego typu materiałem interesują się tylko najwięksi fani danego zespołu. Prawie każdy bardziej znany zespół takie coś ma.

Okładka -  zwróćcie uwagę na nawiązanie do okładki albumu Electric Cafe
"Computersinfonien" na dwóch płytach zawiera kompletny zapis koncertu w Karlsruhe (Niemcy), który odbył się 18.10.1997 roku. Koncert ten ukazał się też na innych bootlegach (wg Discogs). Ten posiadany przeze mnie został wzbogacony o 4 bonusowe utwory - z czego 2 ukazały się oficjalnie (na singlach).

A poza bonusami warto zwrócić uwagę na danie główne: sam koncert. Otóż jest to jeden z nielicznych koncertów na którym zespół zagrał naprawdę nowe utwory! W tym przypadku są to kompozycje nigdzie nie opublikowane. Co prawda zdarzało się to już wcześniej (np. w 1976 Kraftwerk grał już demówki związane z albumem Trans Europe Express z 1977 - m.in tytułowy utwór bodajże a na pewno Europe Endless) ale i tak jest to ewenement w historii zespołu.

Jak pewnie pamiętacie (a jak nie - to się dowiedzcie :P) - w 1991 roku Kraftwerk otworzył się na nowo. Albumem "The Mix" zremiksowali siebie samych, swoje brzmienie, swój skład. Przy okazji koncertując w Europie (niestety, pominęli nasz region). A same aranżacje Mixowe swoją premierę zaliczyły we Włoszech w 1990 (ulegając nieznacznym modyfikacjom potem - najbardziej wyjątkowym wydaje mi się Pocket Calculator z 1990, drastycznie odmienny od wersji z 1991).

Od 1991 roku aż do 2002 setlisty koncertów Kraftwerk nie ulegały zbyt wielkim przekształceniom. Owszem, pojawiały się zmiany - w 1993 roku po raz pierwszy zespół na koncercie zagrał swoje sztandarowe dzieło, hymn zespołu - Die Mensch Maschine. Owszem - dodano nowe kompozycje (tak jak na recenzowanym albumie) ale w gruncie rzeczy bazę, punkt wyjścia stanowił "The Mix" i jego otoczka. 

Na marginesie warto zaznaczyć, że podobny stan utrzymywał się zresztą po 2004 roku, kiedy to zespół promował swój najnowszy (i wciąż najnowszy :> ) album - Tour De France Soundtracks z 2003 roku. W 2005 roku Kraftwerk wydał swój pierwszy album koncertowy - Minimum Maximum (2005). W pewnym sensie można powiedzieć, że to taki "The Mix" lat 2000+.

CD 1 - część 1sza koncertu

1. Intro. Fragment zapowiedzi zespołu. "Meine Damen und Herren".

2. Nummern. Mocna i energetyczna wersja z rozbudowaną sekcją perkusyjną. Wokalu brak w zasadzie ale są sample. Od samego początku rzuca się w ucho świetna jakość nagrania. Aranż nie odstaje zauważalnie od standardów z trasy z 1991 roku. Na końcu - galimatias liczb. Natłok danych.  Uno Two Drei Four i.. Computer World !

3. Computerwelt. Tradycyjnie już, od 1981, po Nummern / Numbers następuje Computerwelt / Computer World. Znowu akcent położony na perkusję, mocno w stylu poprzedniego utworu. Zespół gra u siebie więc śpiewają po niemiecku. Melodia zdaje się być bardzo skromna na tle rozbudowanej perkusji (pamiętajcie o tym, że w Kraftwerk grało wówczas dwóch perkusistów, tak jak w 1981 roku). Charakterystyczny i ładny zarazem wydaje mi się akord zamykający ten utwór.

4. It's More Fun To Compute / Heimcomputer. Lekko zmieniono brzmienie It's More Fun To Compute w stosunku do wersji z The Mix. "Głęboka perkusja". Czuć energię i moc.  Także Heimcomputer brzmi, moim zdaniem, odmiennie choć bazą jest wersja albumowa z The Mix. "Mięsista" perkusja nadała całości bardziej klubowego, dyskotekowego brzmienia. Teraz można nie tylko programować ale i podensić ! ;) Niestety, wokal Ralfa wydaje się być "gdzieś na siódmym planie" (fani SBB ? Są tu jacyś? ;) ). Zdecydowanie lepiej wypada to wykonanie od aranżu z płyty choć koniec utworu jest jakby niewyraźny.

5. Die Mensch-Maschine. Od 1993 stały punkt koncertów (chyba). Na tle doniośle i poważnie brzmiących klawiszy pojawia się charakterystyczny vocoder a następnie wchodzi hipnotyzująco-"szczękająca" perkusja. Także i tutaj nadano utworowi głębsze brzmienie. Jest żywszy i ciekawszy niż płytowa wersja z 1978 roku. Znakomicie odświeżony klasyk, choć miejscami brakuje pewnej mocy vocoderowi (ten charakterystyczny dla Kraftwerk "głos robota"). Stare brzmienie połączono z nowym stylem. Die Tanz-Maschine.

6. Tour De France. Oczywiście 1983, wersji 2003 nawet w planach wtedy nie mieli. ;) Długie, rozciągnięte, delikatne intro. Znowu mamy mocną i intensywną perkusję, tym razem połączoną z dźwiękami przypominającymi sapanie zmęczonego kolarza (bardzo charakterystycznymi dla tego utworu). Ten utwór jest śpiewany tylko po francusku (bez wyjątków). Szybka aczkolwiek łagodna melodia mogą wspomóc kogoś podczas aktywności fizycznej (z racji tytułu - preferowane jest kolarstwo ;) ).

7. Autobahn. Kolejna wersja kultowego utworu z 1974 roku. Skrócona została o połowę w stosunku do oryginału. Jak zwykle, nie ma Autobahnu bez dźwięku zapłonu Mercedesa. ;) A następnie z głośników sączy się skandowane przez zespół "Autobahn". Nowa wersja motywu jest bardzo mięsista i "tłusta" a nasz Mercedes aż lśni (wsłuchajcie się w te połyskujące klawisze! ). Dużo się tutaj dzieje choć kogoś może znużyć ten jednostajny (jak ruch jednostajnie prostoliniowy) rytm. Nie zabrakło też "solówki dedykowanej uczestnikom ruchu drogowego". Bez korków, bez fotoradarów, bez drogówki. Niemiecka, muzyczna wizja drogowego raju. Nieco hiphopowo ale wciąż kraftwerkowo. Jednym słowem: prawilnie. Dla mnie mają stajla. Swagu nie ma ale VolkSWAGen też może być. :D Jak lubicie się nosić na dzielni przy dobrym i fajnym bicie - polecam ten utwór.

8. Aetherwellen (Airwaves) / Innovation 1. Dwa filmiki - akurat na YT jest to rozbite. Pierwszy niepublikowany utwór - Innovation 1, określany przez fanów jako Tango.  Airwaves jest z albumu Radio-Activity (1975). Niesamowicie rzadko grany przez zespół. Tym razem zespół gra nieco poważniej, delikatniej. Klawisze są niemalże "uduchowione" w swoim brzmieniu. Pojawia się też tekst. Ciekawe połączenie głosu ludzkiego i vocodera (choć może jest to nieco niewyraźne).  Po dwóch minutach zespół zaczyna grać nową melodię. Hipnotyzujący i urzekający początek. Zaczyna się robić coraz bardziej .nowocześnie i klubowo. Chyba najbardziej taneczna część koncertu jak na razie. Motyw z początku powraca co jakiś czas. Zespół bawi się brzmieniem. Roboty także umieją odczuwać radość i dobrze się bawić. "Music For The Masses" w wersji Kraftwerkowskiej ? Dynamizm zrobotyzowany i udźwiękowiony.

9. Radioaktivitaet. Zawiera intro "Sellafield". Zespół zmienia nastawienie. Nie brzmi to pozytywnie jak w 1975 (albumowa wersja) lecz raczej jak przestroga dla ludzkości. Po dawce strachu następuje wskazanie wroga: Radioaktywność. A potem zaczyna się dyskoteka. Brakuje tu czegoś. Wydaje mi się, że lepiej brzmi oryginał. No i znowu wokal jest nieco za słaby. Czuć, że jest nieco z tyłu, trochę za cichy. Klimat jest - ale pod dyskotekę. Trochę wykastrowana ta Radioaktywność. Za mało uranu.

10. Innovation 2. Drugi nowy utwór. Znowu jest bit i rytm oraz zabawy głosem i samplami. Dyskoteka po raz kolejny. Ciekawa melodia. Bardzo urozmaicona kompozycja. Wydaje się być trochę niekraftwerkowska. Trochę nawiązuje do dorobku Kraftwerk sprzed 1974 roku ale to tylko delikatne i pewnie odległe, może nawet nieświadome, nawiązania.

CD 2 - reszta koncertu + bonusy.

Nie będę ich opisywał. Pozwolę je sobie tylko wymienić: Radioactivity (W. Orbit remix) - z singla Radioactivity (1991), The Robots (Ultimix) - ????, Tour De France (instrumental) - krótka wersja ale nie wiem czy z singla, Trans Europe Express (Single Version) - wersja singlowa.

1. Trans-Europa-Express. Cała suita. Majestatycznie odjeżdżamy z peronu. Wzmocnione basy i perkusja. Charakterystyczne, turkocząco-stukające brzmienie. Odświeżone raczej w dobrym stylu. Płynne przejścia do Abzug i Metall Auf Metall. W stosunku do oryginału z 1977 zmianie uległo tylko brzmienie - nowsza instrumentacja. Reszta jest po staremu. PKP może się uczyć od Kraftwerków ! ;) Całość brzmi jeszcze lepiej ! Niemiecka inżynieria. ;) 

2. Taschenrechner / Dentaku. Jak na The Mix ale słychać jak zespół się bawi brzmieniem (a może to awaria - mniej lub bardziej celowa?). Brzmi jeszcze dynamiczniej, intensywniej i weselej. Szczególnie czuć to w sekcji basowej. Nawet nie czuć kiedy zespół przechodzi do Dentaku (japońskiej wersji Pocket Calculator - tu śpiewana po niemiecku a nie po japońsku. W tym miejscu wpada inny język - np. we Włoszech Dentaku jest z wokalem po włosku, we Francji - po francusku). Zespół wprowadził tutaj nieco 8-bitowego klimatu. Nieco zmodernizowane retro brzmienie. Raczej zwyczajny Kalkulator na bazie Mixu.

3. Die Roboter. Ciekawy wstęp, na bazie tego co jest na płycie. Skrócona wersja Die Roboter z The Mix (zapewne bazowana na wersji singlowej). Wzmocniono basy ale nie odstaje to zbytnio od tego co na płycie / singlu. Bardzo szybka i dynamiczna wersja.

4. The Robots. Nie grają drugi raz tego samego. Tym razem zespół zszedł ze sceny by zrobić miejsce dla przedstawienia: pokaz robotów (druga połowa filmiku). Aranż na bazie remiksu z singla (bodajże Robotronik). Energetyczna i mocna wersja. Znacznie odmienna od poprzedniej.

5. Innovation 3. Ostatnia nowinka. Na tle klasyków zespołu wypada blado. Nie porywa. Ale poszaleć można. Kraftwerki próbują być DJami ? Dyskotekowe szaleństwo. Nic specjalnego. Ale na pewno są to dość rzadkie utwory.

6. Music Non Stop. Od 1991 tradycyjny bis na koncertach Kraftwerk. Od początku czuć ciekawsze i bardziej interesujące brzmienie od Mixowego oryginału. Jest nieco bogatsze, "rozedrgane" a także dłuższa i bardziej rozbudowana. Dużo perkusji (Boing Boom Tschak). Dużo energii i mocy. Nie da się nudzić przy tym utworze. Pojawiają się też solówki. Ciekawy i sympatyczny finał. Po muzyce na końcu rozbrzmiewają słowa: Music Non Stop / Musique Non Stop. 

Koncert znacząco się wyróżniał od tych z lat 1991-1993. Zespół wprowadził nowości (choć nie są one zbytnio udane) ale za to np. skasował Modelkę (lubię wersję Mixową) czy Computer Liebe (Computer Love). Dużo energii i mocy. Mnóstwo rytmu. 

Jeżeli nie lubicie albumu The Mix (1991) to zapewne też nie polubicie tego bootlega. W gruncie rzeczy, stylistycznie to jest to samo + jeszcze bardziej nowocześnie w przypadku nowych kompozycji. Osobiście bym uciął z pół oceny za brak Modelki. :P Nic nie poradzę na to, że lubię piękne dziewczyny. :D

czwartek, 10 grudnia 2015

10.12.2015 - Gumowa Dusza Żuka poChmurnika :D

Nowa recenzja z okazji powrotu słuchawek. Jednak są ok. 

Dzisiaj będzie odmiana. Żadne TD, Schulze czy coś innego. Dzisiaj będą Żuki. Od czasu do czasu lubię posłuchać czegoś nieelektronicznego lub po prostu odmiennego od TD. Wybór padł na jedną z moich ulubionych płyt zespołu The Beatles - Rubber Soul z 1965 roku. Recenzja jest dedykowana Chmurce Dominice. 

Okładka albumu, wydania oryginalne

Okładka wyd. Selles, ok. 1998 (z drugiej strony, jako backcover jest Help!, drugi album z zestawu)


Rubber Soul przynosi pewną odmianę w brzmieniu zespołu. Staje się ono bardziej urozmaicone, złożone. To już nie jest (przeważnie) gitara + bas + perkusja + okazjonalnie harmonijka. Dochodzi np. fortepian czy orientalny (czy Indie to orient?) sitar (znany Wam zapewne z Tangerine Dream'owskiego No Man's Land, choć tam były tylko sample a tu rzeczywisty instrument). Co ciekawe, pojawiają się nawet organy Hammonda (głównie "obsługiwane" przez Ringo Starr'a) ! Jak zwykle, na płycie wokalnie udziela się każdy Żuczek, choć tradycyjnie dominuje duet McCartney - Lennon.

Bardziej odważne brzmienie i większa skłonność do eksperymentów sprawiły, że Beatlesi po 1965 roku przestali koncertować. Nie byli w stanie odwzorować na koncertach swoich "odpicowanych" utworów. 4 chłopaków z gitarami to trochę za mało by zagrać niektóre utwory z tego albumu.

Recenzja dokonana zostanie na podstawie (obecnie nielegalnej podróby) wydania Selles. Czasami określam je jako "polskie legalne piraciki" gdyż kiedyś te wydania były jak najbardziej legalne w Polsce - muzyka nie była objęta ochroną prawa autorskiego a jak już - to były inne zasady niż obecnie. Chroniona była okładka - dlatego każda płyta od Sellesa miała odmienne okładki niż oryginały. Ponadto, dźwięk jest nieco inny. Były sprzedawane często jako dodatki do czasopisma. Właśnie od takiego pisma pochodzi duet Rubber Soul / Help! . Nieco więcej informacji znajdziecie na profilu płyty na Discogs.

Cały album możecie przesłuchać na Youtube. Trwa tylko 35 minut. Beatlesi nie robili specjalnie długich płyt.

Przy okazji, Rubber Soul w zeszłym tygodniu (03.12) skończył 50 lat ! :) Celem zespołu było nagranie tego albumu jeszcze przed świętami (kiedyś nie było YT i nie dało się więc balować za hajsy z jutiuba ;) ).

1. Drive My Car. Ciekawy, mocny jak na Beatlesów riff, otwiera tą kompozycję. Warto zwrócić uwagę na bas Paula a także na fortepian w refrenie. Wejście Żukosmoka! :D Drapieżny utwór, z pazurem i urokiem.

2. Norwegian Wood (This Bird Has Flown). Oryginał, nie cover Tangerine Dream. Utwór ma charakterystyczną, nieco płynną melodię. Troszkę psychodeliczną. Sitar pojawia się ale raczej w formie ciekawych ozdobników. Na sitarze gra George Harrison. A piosenka - wg krytycznych - podobno jest o lesbijkach (???????????????). Zresztą dowód jest tutaj: Wikipedia o Norwegian Wood . Egzotyczna, nietypowa piosenka.

3. You Won't See Me. Zawiera organy Hammonda (gościnnie Mal Evans). Kolejny mocniejszy numer, po lirycznym i dość delikatnym Norwegian Wood. Tym razem tęsknota. Szczerze? Nigdy nie pomyślałbym, ze tu jest Hammond. W każdym razie jest to fajny utwór.  

4. Nowhere Man. Coś bardziej nietypowego - tym razem tekst o szarym, przeciętnym, zwyczajnym do bólu człowieku. Zero miłości. Piosenka o kimś takim jak ja. Brzmi podobnie jak pozostałe piosenki. Gęsty bas od Paula dodaje mocy całości.

5. Think For Yourself. Bardziej hardrockowo. Nieco ostrzejsze brzmienie i wokal Harrisona (choć można myśleć, że znowu śpiewa Lennon). Czuć zniekształconą gitarę. Piosenka znacznie przyśpiesza w refrenie. Znowu odmienny jest temat - nie jest to bezpośrednio piosenka o miłości, co najwyżej jako "drugie dno" można myśleć o miłości tutaj.

6. The Word. A tu jest miłość (tytułowe Słowo). Bardzo szybki utwór. W tym utworze pojawia się fisharmonia (producent albumu, George Martin). Też bym o tym nie pomyślał. Jako komentarz posłużę się cytatem z utworu: "It's so fine, sunshine". ;) Jest fajne i słonecznie. ;)

7. Michelle. Smutna piosenka o nieszczęśliwej miłości z francuskim akcentem. Bynajmniej nie łóżkowym. ;) Jedna z najpiękniejszych na tej płycie. Delikatna, łkająca, liryczna gitara okazyjnie załka bolesną, smutną nutę. Nawet bardziej popisowe partie są stonowane i dość spokojne. Super utwór.

8. What Goes On. Ringo na wokalu. Szybka piosenka ale znowu miłość jest nieszczęśliwa. Chyba laska wali podmiot liryczny w rogi. ;) Ciekawa gitara, sporo szczegółów podczas solowego popisu. 

9. Girl. Jeszcze raz smutna piosenka. Posłuchajcie smutnej opowieści Johna Lennona... nadstawcie ucha... Jedna z najbardziej urzekających piosenek na tym albumie. Delikatna, choć smutna. W refrenie pojawia się dźwięk, jakby wdychali zapach Jej perfum. Łagodna, słodka kompozycja, choć jest to beczka miodu z łyżką dziegciu. Pod koniec dzieje się sporo - bardzo dziwne, psychodeliczne solo.

10. I'm Looking Through You. Energetyczny, mocny numer z wokalem Paula. Pojawiają się organy Hammonda (Ringo), wyraźnie się wyróżniają. Jest to znowu piosenka o nieco ciemniejszej stronie miłości. Troszkę brakuje mocy basów. Końcówka wyjątkowo mocna jak na Beatlesów.

11. In My Life. Zawiera fortepian. Delikatna, ciekawa kompozycja. Łagodna choć ma sporo basu. Tekst jest o miłości ale raczej starszej pary. Pojawia się niesamowite solo na fortepianie. Jeden z najlepszych fragmentów tej płyty! Iście barokowy przepych dźwiękowy! A potem utwór, jak gdyby nigdy nic, wraca na swoje normalne "tory". Super.

12. Wait. Tym razem nie na listonosza czekamy. ;) Szybki numerek, który raz to przyśpiesza a raz zwalnia. Związek na zakręcie. Bardzo dynamiczna kompozycja. Świetnie zaaranżowane i zagrane. Wszystko jest płynne, bez przerw. Bogata i zróżnicowana gra perkusji Ringo Starra. A na końcu - coś jakby trąbka. I ślimacze tempo.

13. If I Needed Someone. Miłość raz jeszcze albo przyjaźń i to raczej taka na całe życie. Bardzo dynamiczny i szybki utwór. Sporo basu od Paula. Wg polskiej wikipedii - śpiewa Harrison. Warto zwrócić na ten utwór uwagę.

14. Run For Your Life. Zazdrość bardzo w związku. Szybki numerek z wokalem Johna Lennona na finał płyty. Dość szybka i dynamiczna gitara oraz rytmiczna perkusja. Pojawia się solówka (a raczej ciekawy duet) gitarowa ale jest dość krótka. Stanowi jednak miłe urozmaicenie kompozycji. Powraca na chwilę pod koniec. Duet gitarowy wieńczy ten utwór choć można mieć poczucie iż jest to kompozycja niedokończona, jakby urwana. Ciekawy zabieg.

Rubber Soul przyniósł pewne zmiany. Brzmienie zespołu stało się bardziej urozmaicone a tematyka tekstów - już nie tylko o miłości (np. szczególnie dobrze to czuć w Nowhere Man). Więcej instrumentów, w tym egzotyczny sitar. Więcej ciekawych pomysłów (np. niesamowite solo fortepianowe w In My Life). Bardzo dynamiczna i zróżnicowana płyta. Zespół gra bardziej odważnie niż na poprzedniej płycie (Help! z 1965 roku). Muzyka Beatlesów jest jak wino - mimo wieku wciąż daje mnóstwo radości w odsłuchu. Nie musi brzmieć świeżo - choć wówczas, w 1965, pewnie była niesamowicie świeża w brzmieniu a może i nowatorska. Ma cieszyć uszy. I robi to znakomicie. 50 lat minęło ale wciąż jest to piękna płyta.