wtorek, 24 maja 2016

24.05.2016 - Wschód Księżyca - ponowny rzut uchem

Dzisiaj rano w drodze do pracy włączyłem sobie coś, czego rzadko słucham - "Moondawn" (1976) Klausa Schulze. W zasadzie odsłuch był bezproblemowy, mimo niewyspania (tylko 5 godzin snu). Pomyślałem, że może napiszę na blogu co nieco - w końcu od ostatniej recenzji minęły całe wieki... 2 dni .;) Jest to ponowna recenzja tego albumu, tym razem sporządzona jakiś czas po odsłuchu. Zapraszam do zapoznania się z pierwszą recenzją tej płyty tutaj: Słoneczny Wschód Księżyca . Dla Słoneczek - lektura obowiązkowa oczywiście. ;)

Okładka recenzowanej płyty.

Na początek - nutka historii. Choć dla Schulza "Moondawn" to początek międzynarodowej, elektronicznej sławy to nie jest to jego debiutancki album. Muzyk ten zaczął nagrywać własne albumu od bodajże 1972 roku (Irrlicht - jego debiut). Jego pierwszą sławną płytą był "Timewind" (1975). To właśnie wtedy młody wówczas artysta rozpoczął swoje pierwsze solowe koncerty. W zasadzie o nim można powiedzieć, że jest multiinstrumentalistą, choć przede wszystkim jest klawiszowcem. Z tego co wiem, to w swojej młodości grał na gitarze a później zaczął grać na perkusji w różnych zespołach (w tym w Tangerine Dream, gdzie bębnił na ich debiutanckim albumie, Electronic Meditation z 1970). Mimo iż wszystkie ważniejsze zespoły w jakich się Klaus Schulze udzielał były dość znane w Niemczech (np. Ash Ra Tempel, już po Tangerine Dream) to jednak dopiero własne, solowe nagrania przyniosły muzykowi prawdziwą sławę.

"Moondawn" tworzą dwa utwory: "Floating" i "Mindphaser".Każdy z nich jest niezwykle rozbudowany i długi - odpowiednio 27 i 25 minut. Brzmią pozornie monotonicznie i jednostajnie ale wbrew pozorom, jak ktoś się uważnie wsłucha to wyczuje, że coś się jednak dzieje w tej muzyce. A długość u Schulza to w pewnym sensie "znak rozpoznawczy" - bardzo często jego utwory są długie i rozbudowane.

"Floating"

Utwór ten otwiera arabski głos. O ile dobrze pamiętam, jest to modlitwa "Ojcze nasz" w jakimś dialekcie języka arabskiego. Bardzo kontrowersyjne, jeśli spojrzymy na to z dzisiejszej perspektywy kryzysu uchodźczego. Następnie utwór powoli i delikatnie maluje przed nami scenkę krajobrazową: ciemna noc, jasnoświecący Księżyc, którego światło odbija się w małym jeziorku w lesie, stworzonym z wody spadającej z wodospadu. Ktoś się modli... i po ok. 8-10 minutach modlitwy i medytacji zostaje porwany przez UFO. Wówczas muzyka zaczyna nabierać rumieńców i życia. Włącza się sekwencer a modlący się pielgrzym odlatuje albo z kosmitami, albo w modlitewno-medytacyjnym transie. Jego dusza unosi się ponad wszystkim. Muzyka jest bardzo dynamiczna i żywa zaś samo brzmienie sekwencera co jakiś ewoluuje. Dużo tu efektów. Pojawia się także perkusja (Grosskopf, Schulze jest zbyt zajęty klawiszami). Pewne brzmienia mogą być nawet uznane za elektroniczną parodię gitary ! W pewnym momencie, mniej więcej gdzieś w środku tej kompozycji, pojawia się piękne, szklane - a może kryształowe - solo klawiszowe. Muzyka jest barwna i naprawdę szybka. Mamy nawet symulację turbulencji. Od momentu jak się utwór rozkręci - to jest uaktywnienia się sekwencera - można zapomnieć o upływie czasu aż do końca tego kawałka. Jedna z najlepszych kompozycji Schulza z lat 70.

"Mindphaser"

Dla mnie jest to bardzo trudny do słuchania utwór. 25 minut - a w zasadzie jego pierwsze 5-10 minut - przedłuża się do godziny. Jest to także przeszkoda i odpowiedź na pytanie dlaczego rzadko słucham "Moondawn". Ten utwór z kolei jest jeszcze bardziej łagodny i delikatny niż jego poprzednik Wymaga niesamowitej uwagi i koncentracji od słuchacza by później głośno i mocno wybuchnąć w swój charakterystyczny, nieco psychodeliczny sposób. Oczywiście o ile się nie zasnęło podczas bardzo długiego wprowadzenia. Po nim następuje krótka część przejściowa a następnie głośna i szalona, dzika oraz muzycznie wyuzdana ostatnia sekcja. W niej jest dużo "gitary" i organopodobnych brzmień. Jest mnóstwo efektów specjalnych a także dużo perkusji. Koniec jest dość nagły. Gdyby nie ostatnia część tego utworu, całość możnaby zaklasyfikować jako ambient.

"Moondawn" jest przede wszystkim znanym albumem właśnie ze swojego pierwszego utworu - dynamicznego i sekwencerowo-kultowego "Floating". To właśnie ten utwór jest pierwszym wcieleniem "berlińskiego" stylu Klausa Schulze. Niestety, drugi utwór zdaje się być tylko z konieczności dorzuconym dodatkiem by wypełnić płytę. Jest sporo słabszy i bardzo męczący w odsłuchu (dla mnie). Piękny (zwłaszcza to ambientowe intro) ale i jednocześnie zbyt dziki dla mnie do ujarzmienia (trudności w odsłuchu, sekcja 3 to właściwie udźwiękowienie słowa "dzikość"). Zdecydowanie nie jest to muzyka dla każdego. Rozbudowane, ok. 25 minutowe kompozycje są zbyt trudne w odsłuchu dla przeciętnego słuchacza. Ale przecież muzyki elektronicznej, zwłaszcza w tym, Schulzowym wydaniu, słuchają tylko jednostki nieliczne i wybitne. ;) Takie jak ja - przyszły doktor. ;)

niedziela, 22 maja 2016

22.05.2016 - Hofors 1975 czyli SBB premierowo ponownie na moim blogu

Dzisiaj będzie wyjątkowa recenzja ! Z wielu powodów. Po pierwsze - płyta, którą dzisiaj chcę Wam przedstawić to absolutna premiera ! Ukazała się zaledwie kilka dni temu, w zeszły piątek (20.05.2016). Można było ją zamówić ok. tydzień wcześniej w sklepie internetowym wytwórni. Po drugie - na płycie zawarto nieopublikowany do tej pory materiał. Po trzecie - SBB "nieumoogowione" (czyli z Józefem Skrzekiem w dość skromnej oprawie klawiszowej) zawsze miło posłuchać. A po czwarte i ostatnie - prawdopodobnie (na 99,9%) ta recenzja jest / będzie pierwszą recenzją tego albumu ! 4 powyższe powody przemawiają za tym abyście zostali ze mną i czytali dalej. ;)

Nie podałem jeszcze tytułu płyty ale może niektórzy z Was już coś kojarzą. SBB niedawno wydali nowy album. Nazywa się on "Hofors 1975" i prezentuje zupełnie nowe, nieznane nagranie z koncertu w szwedzkim Hofors (maj, 1975 rok, dokładna data nieznana). Z tej samej płyty zespół wydał już sporo wcześniej inne nagranie (Karlstadt) ale taśma z Hofors została dopiero niedawno odkryta.

Okładka płyty. Wyd. GAD Records, 2016

Aby zaostrzyć Was apetyt, posłużę się małą naklejką naklejoną na folijkę od płyty. Jest to zupełnie nieznany i niepublikowany wcześniej, improwizowany materiał. Co prawda jest tego tylko 40 minut ale... 40 minut nagrane z wykorzystaniem organów Hammonda, fortepianu i Davolisinta ! Oraz oczywiście gitary (Antymos Apostolis) i perkusji (Jerzy Piotrowski).

Jak pewnie pamiętacie moje recenzje debiutu SBB bądź "Nowy horyzont", lubię to nietypowe, dziwne brzmienie Davolisinta. Nieco Davolisinta zapewnie znalazło się i na koncercie we Wrocławiu (Live Jazz Nad Odrą 1975). Czy nowe nagranie z Hofors będzie w stanie dorównać tym płytom? Które oblicze SBB będzie bliższe - "rozrockowane" SBB 1 czy bardziej wyważone (ale też rockowe) "Nowy horyzont" ? Zaraz się o tym przekonacie. Płytka została właśnie przeze mnie przegrana na mojego iPoda.

Próbek muzycznych na Youtube nie ma. A szkoda gdyż zespół po prostu... odleciał ! ;) To jest, totalnie improwizował. Pełen odlot, mnóstwo muzycznych wizji. ;) A moja słoneczna Babe z "I Need You, Babe" przeczyta tą recenzję po napisaniu. ;)

Płyta składa się z dwóch utworów. Łącznie trwają ok. 41 minut. W sam raz dla winyla, na którym nieco później ukaże się ten album. Tytuły obu kompozycji zapowiadają iż może to być dwuczęściowa suita - jeden utwór ale rozbity na dwie części.

1. Works in Iron I

Jakieś próby (?) a może poszukiwanie jakiegoś "dźwięku startowego". Nic się nie dzieje. Pozornie oczywiście. Słychać perkusję. Jerzy zarzuca bit. Słychać dziki i groźny pomruk sprzętu. A nawet basy. Syntezatory skrzęczą ponuro na tle nieco-hiphopowego bitu. Potem do głosu dochodzi gitara. Jest dość cicha i nie wyróźnia się. Szalony syntezator w tle basuje. Luz blues. Józef coś śpiewa ale dość nieudolnie, może próbuje wymyślić coś na żywo. Słowa układają się w coś znajomego (na koncercie w Getyndze coś podobnego jest). Coraz fajniejsze te klawisze. Muzycznie się poprawia. Dominują organy / Davolisint. Gitara raczej średnio jest słyszalna, choć słychać jak drapie. 4.30 - piękne klawisze. Czuć ten improwizacyjny luz. Pojawia się nawet brzmienie podobne do sekwencera. Albo lekko nawiązujące. Józef bawi się palcami. Ostra, wesoła "palcówka". Bardzo barwne dźwięki przy tak ubogim instrumentarium. Duży nacisk na klawisze. Silna dominacja Józefa, choć muzycy grają razem a nie osobno. To czuć. Antymos dodaje całości takiego skrzeczącego, nieoszlifowanego brzmienia. 6-7 minuta - nie trzeba Minimooga do niesamowitych solówek. Cudowne, szalone, zwariowane klawisze. 8:27 - zmiana rytmu. Skrzek schodzi niżej i niżej... za to wznosi się Antymos ze swoją gitarą, która podkreśla i uzupełnia szaleństwa Józka. Początek 9 minuty - miód na moje uszy. Niesamowite brzmienie. Wesołe basy i drapieżna gitara. W 10 minucie to samo. Improwizacja toczy się dalej. Ten fragment może kojarzyć się bardziej z "Nowym horyzontem" niż z kultową jedynką. Nagle SBB zwalnia... kończą? Przerwa? Nie.. zmiana rytmu na wolniejszy. Kosmiczne organy na tle dość spokojnej perkusji. No i wokal Józefa. Gitara od czasu do czasu pobrzękuje. Nie łka. To nie ten kawałek ("While My Guitar Gentle Weeps" Beatlesów). ;) Nie można się nudzić słuchając tego nagrania. Coraz więcej gitary, jest ona odważniejsza. 14 minuta - jeszcze łagodniej a po chwili zespół wybucha, choć nie z pełnią swojej mocy. 15:30 - zespół kończy z organami i.. zapodaje krautrockowe z lekka brzmienie. Kraftwerk 1 ? Może znali. :) Teraz to jest moc. Szaleństwo w Szwecji. Ogniste popisy klawiszowe i drapieżne dźwięki gitarowe. Polska orgia dźwięków. Zespół gra bardzo odważnie i bardzo wyuzdanie (np. klawisze ok. 17:55). Bardzo dużo radości. Wesoła prog-melodia. Wyraźnie słyszalna gitara za to klawisze nieco wycofane. Zespół na pełnych obrotach. W 19 minucie Skrzek na prowadzeniu. Goni go nieustannie Jerzy. Pościg trwa w najlepsze. Muzyka nowa i świeża. Dzika i ognista. W 20 minucie muzycy zmieniają rytm i melodię. Zwalniają. Zbliża się meta. Antymos teraz ma okazję - a gdzie dwóch się bije tam (ponoć) trzeci korzysta. Słychać, jak korzysta ze swojej okazji i gra na gitarze.

2. Works in Iron II

Ciąg dalszy. Kolejna zmiana. Organy zanikają. Słychać tylko perkusję i coś mrocznego, groźnego i cichego. Groźny bas i tajemnicze organy kontrastują z łagodnością gitary. Pretty Face ? Skrzek w każdym razie śpiewa ten utwór. Rockowy wokal i "organiczna" czerń, delikatnie rozjaśniana łagodną gitarą Antymosa. Cudowne brzmienie, zwłaszcza ta gitara. Wspaniały odcień dźwięku. Skromne lecz wciąż zachwycająco piękne oblicze dźwiękowe zespołu. W 5 minucie gitara staje się odważniejsza. Zaczyna kozaczyć. ;) 6 minuta - zespół powtarza ten sam motyw już któryś raz. Dość ładny. 7 minuta - ostre zakończenie sekcji. Piotrowski już przebiera pałeczkami. Solo perkusyjne? Słychać cichy, dziwny bas. Wyłaniają się lśniące, połyskujące organy lecz tylko na sekundkę. Pojedynek między gitarą a perkusją? A może to klawisze vs perkusja? Szybki rytm perkusyjny i szaleństwo Józefa. Kto się pierwszy zmęczy? ;) Podobne klimaty już słyszałem bodajże na Live Jazz Nad Odrą. Może zespołowi się po prostu coś przypomniało? Teraz jest mroczniej (ach te organy i Davolisint !). Nagle SBB wybucha jak bomba ! Mocne, rockowe, szybkie uderzenie. Głośna, szalona gitara i wijący się syntezator (Davolisint). Niezła współpraca. 1+1+1 = 5. Tak. Serio. Posłuchajcie to dojdziecie do tych samych wniosków, że SBB załamują elementarną matematykę. ;) Robi się coraz bardziej dziko. "Dziczyzna" na żywo. W 11 minucie ten motyw brzmi tak super jak motyw z Kraftwerkowskiego "Ruckzuck" ale jest jeszcze bardziej wyuzdany i szalony.  Zespół nieustannie zmienia i modyfikuje swoje brzmienie. Improwizują i nie pozwalają się nudzić.  Początek 13 minuty - Skrzekowe 8 bitów ! Bardzo piękne i zwariowane brzmienie. Ognista i pełna energii muzyka. W tym "hałasie" słychać także gitarę, dopełniającą całość o prawdziwie "skrzekoczące" brzmienie. Ok. 14.40 zespół szykuje się do zmiany. Nastaje chaos a po nim - spowolnienie. Złowieszczo-groźne organy i szalona gitara. Znowu jakieś zmiany. W 16 minucie Skrzek zabawia się sprzętem. Krótko aczkolwiek sympatycznie. Zespół nie przestaje szaleć. Nawet gdy grają stosunkowo łagodnie to potrafią grać naprawdę dziko i specyficznie dla siebie. Ostra gitara. Zbliża się koniec całości. Finisz zdaje się należeć do gitarzysty, który się popisuje na tle perkusji i "basujących" organów. 18:44 - jeszcze wolniej i wolniej... oraz oczywiście coraz ciszej. Organy się ściszają. Słychać fortepian (a może to organy?). Perkusja powoli także staje się coraz bardziej skąpa. Kropkę nad i stawia Józef, albo we spółkę z Antymosem.

Szalona i ciekawa improwizacja. Bardzo dużo się działo przez te 40 minut. Zespół nie przerwał nawet na sekundę. Moim zdaniem, najwięcej do powiedzenia (i najwięcej zagrał) Józef Skrzek, jako lider zespołu. Momenty delikatne i łagodne jak i dzikie oraz ostre. Choć nie aż tak delikatne jak np. "Erotyk" z SBB 1. Nie mniej, zespół zdawał się przeplatać dzikość i łagodność ze sobą wzajemnie. 

Ciężko jest opisać tą muzykę ale jak widzicie, dałem radę. Jest ona pełna barw i ekspresji ale czuć iż Józef ma dość ubogie instrumentarium. Dał jednak radę zmajstrować trochę ciekawych brzmień.

Warto się z tym materiałem zapoznać ale, moim zdaniem, jest on raczej dla największych fanów zespołu. Nie jest to zła płyta ale tym mniej obeznanym raczej wskazałbym ją jako ciekawostkę i jako jakiś przykład koncertowy klasycznego, starego, "nieumoogowionego SBB podałbym "Live Jazz Nad Odrą".

Co oczywiście nie oznacza iż "Hofors 1975" to zła płyta. Nagranie odznacza się przynajmniej przyzwoitą jakością dźwięku. Ja przesłuchałem bez żadnego zgrzytania i narzekań. Album ten jest warty uwagi (w końcu jest to materiał nieznany i świeżo "wyciągnięty na powierzchnie" ale chyba bardziej do gustu mi przypadł wspomniany "Live Jazz Nad Odrą", także z tej samej epoki (epoki Davolisinta łupanego? ;) ).

Krótko - czy polecam? Zależy dla kogo. "Na pierwszy ogień", dla kogoś nie znającego SBB - raczej nie. Jako uzupełnienie kolekcji - jak najbardziej.

Edit: To jest jednak druga recenzja w necie.. pierwszej nie przytoczę by nie robić komuś fejma...

piątek, 20 maja 2016

20.05.2016 - Kawa z atomowym filtrem.. made in Japan :P

Wbrew tytułowi recenzji, nie będzie o kawie. Ja kawy nie piję. Będzie o muzyce - jak zwykle. Tym razem wybór padł na mój prezent urodzinowy - japońskie wydanie katalogowego Electric Cafe. Tak, Kraftwerk po raz kolejny. Na dodatek "parzony z tej samej torebki" bo to druga recenzja tej samej płyty. Pierwszy raz o tej płycie było tutaj: Kawa z atomowym filtrem .

Okładka posiadanego przeze mnie japońskiego wydania Electric Cafe (2014)
Tym razem do recenzji idzie wersja Katalogowa (2009). Różni się ona nieco od normalnej. Po pierwsze - przywrócono roboczy tytuł tej płyty (Techno Pop). Po drugie - skrócono utwór The Telephone Call (zamieszczono zremixowaną wersję singlową z 1987) i dodano utwór House Phone (z singla The Telephone Call, 1987). A to co, widzicie po prawej stronie to bodajże tzw. pasek obi (obi strip). Dodatkowy kawałek papieru, który zawiera informacje po japońsku (np. cena w jenach japońskich, tytuł płyty po japońsku, tytuły utworów).

Warto wspomnieć iż poza tradycyjną już wersją angielską i niemiecką, wyszła też hiszpańska wersja tego albumu. Niestety, utwory te nigdy nie wyszły oficjalnie na CD.

Kolejna ciekawostka - za stronę inżynieryjną Electric Cafe odpowiadał m.in Henning Schmitz, który od 1991 stał się jednym z członków zespołu.


Film zawiera cały album Techno Pop (wersja angielska, mastering 2009) + mnóstwo bonusów z epoki, w tym hiszpańskie wersje utworów.

1. Boing Boom Tschak

Pierwszy utwór na płycie. Klasyk. Zawsze grany na koncertach na bis (od 1991). W uszy rzuca się głośny mastering. -38 dB a ja komfortowo słucham w warunkach domowych. Nieźle. "Techniczna" perkusja. Duży nacisk na rytm. Melodia - mało i skromnie ale świetnie brzmi. Za to jest bitbox. Boing bum czak, muzik non stop. Utwór przede wszystkim na onomatopeje i perkusję.

2. Techno Pop

Druga część bisu (tak, teraz grają też Techno Pop ! :3 ). Wstęp perkusyjny, przerywany słowami Music non stop - Techno Pop. Następnie wchodzą skrzypce i wokal. Ciekawe połączenie. Całość brzmi interesująco i łagodnie. Zespół czasem dodaje bardziej rytmiczne i "techniczne" wstawki. W 2giej minucie zespół zaczął odważniej bawić się rytmem. Językiem także - Ralf zaśpiewał zwrotkę po hiszpańsku (która się później się powtarza). Utwór zachęca do tańca i ma przyjemne, urozmaicone brzmienie. Basy nie niszczą żeber ale nieco ich jest. Melodii jest więcej niż w poprzednim utworze choć także rytm jest mocniejszy. Mimo swojej powtarzalności, motyw klawiszowy jest cały czas przyjemny w odbiorze.

3. Musique Non Stop

Ostatnia część bisu. Utwór otwierają chórki i dziwna melodia. Następnie wchodzi rytm i bit. Jest dyskotekowo. Zespół zaszalał. Brakuje jeszcze skreczy z winyla. DJ zabawia publiczność i skanduje "Music Non Stop". W tle jakieś dziwne dźwięki się pojawiają czasem. Odważny aranż, silna dominacja rytmu. Kontynuacja trendu wyznaczonego na Computer World ale już w czysto dyskotekowej formie. Przekaz: Music Non Stop. Pojawia się zarys solówek. Na wersji z The Mix to jest bardziej wyróżnione. Dyskoteka w wydaniu Kraftwerkowym. Zresztą (za Publikation) zespół wczesne wersje Electric Cafe bodajże testował w dyskotekach. Pod koniec pojawiają się głębokie chórki ale rytm nie przestaje basować. Utwór niestety urywa się nagle. Brzmi jakby był nie dokończony. Dobrze, że później to dopracowali.

4. The Telephone Call

Nigdy nie słuchałem wersji z singla. Jest krótsza o ok. połowę. Brzmi mocniej i głośniej. Skrócone intro (bez tych charakterystycznych efektów i sampli). Więcej rytmu. Więcej klawiszy. Łagodny głos Karla. Bardziej dyskotekowa wersja. Sample są w środku. Lubię ten "gruby" rytm i "pogrubioną" melodię. Słuchałem na yt wersję z koncertu - teraz wiem, że zespół bazował się na tym remiksie. Piękne, choć mniej tu szaleństw technicznych (sampling). "Skrzypce" są, słychać je np. na końcu.

5. House Phone

Mocny, nieco odmienny od poprzedniego, rytm i znajoma z poprzedniego utworu melodia klawiszowa. Pojawiają się nowe efekty dźwiękowe. Zespół na żywo miksuje elementy tego utworu z instrumentalną wersją The Telephone Call. Pojawia się też np. melodia z uciętej z oryginału części tego utworu. Bit mocny niczym Numbers grane w 1991 ! ;) Instrumentalny utwór mocno inspirowany The Telephone Call. Ciekawa próba połączenia klimatów z pierwszych trzech utworów z łagodniejszą, mniej eksperymentalną częścią tej płyty.

6. Sex Object

Kraftwerk i sex !! :O Yes? Yes ! Super utwór. Łagodne skrzypce, głębokie basy. Elektroniczna parodia jazzu czy ukłon ? Świetny wokal Ralfa. Ulubiona piosenka Słoneczka Wikusi. :* Ciekawy aranż. Można pomyśleć iż Kraftwerk chociaż częściowo porzucił elektronikę (co oczywiście nie nastąpiło). Chwytliwa melodia, zaskakujący tekst. Chyba nigdy wcześniej nie czułem tej mocy, ten utwór nigdy nie brzmiał aż tak cudownie. Zespół także i tutaj bawi się głosem - sample (np. yes, no, por que ? ). Jest nawet w pewnym momencie coś w rodzaju solówki na gitarze, po której Ralf wręcz wybucha "Sex object". Wymawia to w niesamowicie uwodzicielski sposób. Pod koniec tego utworu orkiestralne brzmienie jest jeszcze bardziej wyraźne. Pod sam koniec pojawia się nawet krótkie solo skrzypiec. Wiele ciekawych i interesujących brzmień.

7. Electric Cafe

Ostatni utwór. Jeszcze bardziej płynny i ciekły w swoim brzmieniu na wstępie niż zwykle. Głębokie chórki. Śpiewany po francusku. Przy pozostałych utworach prezentuje się co najwyżej średnio. Nieco zabawna kompozycja ale dość przeciętna. Pięknie brzmi francuski w ustach Ralfa w tej piosence. Ciekłe brzmienie powraca co jakiś czas - i to jest najlepsza część, jeśli chodzi o tą piosenkę. Serio. No i jeszcze dość fikuśne, figlarne ale krótkie zakończenie, które w fajny sposób zamyka także i tą płytę.

Electric Cafe / Techno Pop to niedoceniana płyta. Często uznawana za najgorszą. Wbrew pozorom ona nie jest słaba. Fakt, brakuje jej rewolucyjnych wizji na temat przyszłości naszej cywilizacji  ale za to zespół skupił się na pogłębieniu i rozwinięciu tego brzmienia, jakie muzycy wykreowali na poprzedniej swojej płycie (Computer World, 1981). Tu mamy więcej dyskoteki i więcej eksperymentów dźwiękowych. Zespół nawet delikatnie sięga do tradycyjnego instrumentarium i dokłada "cyfrową rekonstrukcję" tego brzmienia (Sex Object). Dość odważne ale ciekawe zagranie.

Płyta ta nie jest wcale aż tak chłodna, jakby chciał tego zespół. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się skąd się wziął pomysł na Sex Object. Już sama tematyka tej piosenki jest zdecydowanie zbyt pikantna jak na Kraftwerk. Za to zrealizowana z prawdziwym smakiem i niezwykle ciekawie. Dotyka sfery seksu ale nie jest prostą piosenką o "ruchaniu".

Warto zwrócić uwagę na tą płytę. To naprawdę wartościowy album. Wciąż taneczny w swoim brzmieniu ale bardziej eksperymentalny, nawet w swojej synthpopowej części (utwory 4-7). Szkoda, że zespół zamilkł i świeży materiał wypuścił dopiero w 1991 (remixowy The Mix) a następnie w 2003 roku (Tour de France Soundtracks).

niedziela, 15 maja 2016

15.05.2016 - Der Robot obejmuje Słoneczka ;)

Z nudów postanowiłem napisać kolejną recenzję. Tym razem wybór padł na Kraftwerkowego singla Die Roboter (1991). Posiadam w swoich licznych zbiorach (obecnie 235 pozycji) m.in niemieckie wydanie CD tegoż singla. Recenzja, zgodnie z tytułem, dedykowana jest wszystkim kochanym Słoneczkom. ;)

Okładka singla. Robo-Florian gotowy do objęcia chętnego Słoneczka ;)

Singiel ten, tak jak i drugi z 1991 - Radioactivity, promował najnowszą płytę zespołu - The Mix. Koncerty z 1991 odnosiły się także do singla - zespół na scenę wypuszczał roboty i grał zarówno wersję oryginalną (choć skróconą) i jeden z singlowych remiksów.

Okładka albumu The Mix - tym razem Robo-Ralf tańczy z którymś ze Słoneczek ;)

Sam album The Mix to kompilacja nowych nagrań-remixów od Kraftwerk. Elementy tego brzmienia można znaleźć nawet we współczesnych aranżacjach tych kompozycji. Przy okazji, możecie się tutaj zapoznać z moją recenzją tegoż albumu.

Singiel Die Roboter na CD zawiera trzy utwory - skróconą, singlową wersję Die Roboter (pełna jest na The Mix) i dwa oficjalne remiksy. Niecałe 17 minut muzyki. Niewiele można się po singlach spodziewać - zazwyczaj zawierają promowany, tytułowy utwór + jakieś remiksy lub inne, dodatkowe utwory (często niepublikowane na płycie z której pochodzi singiel). No i nie mają długiego czasu grania.

Całość jest na Youtube:



1. Die Roboter (Single Edit)

Zaczyna się od sygnału i słów" Ja tvoi sluga, ja twoi rabotnik" (rosyjski). Następnie wchodzi fajny bit i basy a dopiero po nim melodia. Można się pobujać. Czuć tą Mixową stylistykę. Niezły ładunek energetyczny - w końcu te Roboty działają na baterię ("Wir laden unser Baterie" - ładujemy nasze baterie). Chyba Kraftwerk w 1991 grali właśnie singlową wersję. Krótka, skondensowana wersja nowego aranżu - a raczej Mixu. Prawilny nowy oryginał. ;)

2. Robotnik (Kling Klang Mix)

Długi remix - 8 minut. Ciekawy początek, bazujący na jednym z motywów z Die Roboter oraz z nowymi efektami. Bit także jest inny, łagodniejszy. Czuć iż jest to Die Roboter ale o jeszcze bardziej rozrywkowym brzmieniu. Muzycy sobie pozwolili na nieco więcej (to jest oficjalny remix od Kraftwerk). Oczywiście nie mogło zabraknąć rosyjskiego cytatu. Robotnik zawiera angielski tekst. Klimat remiksu jest podobny co wersji Mixowej - bardziej taneczna i rytmiczna aranżacja. Tu jeszcze lepiej to czuć. Bass i bit są paliwem dla Robotów. Aż chciałoby się tańczyć jak te robociki na wizualizacjach z koncertów. ;) Głównym motorem tego miksu jest bit i bas, klawisze są raczej na drugim planie.


Teledysk z MTV dla niemieckiej wersji singlowej Die Roboter. Ta animacja była wykorzystywana w 1991 na koncertach.

3. Robotronik (Kling Klang Mix)

Drugi, oficjalny remix od zespołu (który podpisał się jako Kling Klang - tak się nazywa ich własne studio gdzie nagrywają - miejsce-legenda, mało kto tam był i nikt nie może powiedzieć czegokolwiek). Tym razem krótszy - 5 minut.

Zabawny początek. Brzmi jak jakaś dyskoteka tranzystorków. Po chwili wchodzi miły dla ucha, rozrywkowy bas. Utwór się rozkręca i znowu się pojawia angielski tekst. Liczyłem, że remiksy także będą po niemiecku. W tym remiksie jest chyba więcej basu niż w pozostałych dwóch odsłonach. Czuć, że punktem odniesienia dla tej wersji była wersja Mixowa. Efekty z początku wracają gdzieś w środku przy bicie. Jakbym robił jakiś melanż to chyba bym to zapuścił. Albo od razu jakieś fanowskie DVD bądź bootleg z 1991 - jeszcze więcej dobrych, dyskotekowych brzmień. Pod koniec bas jest bardzo głęboki i dość mocny. Pewnie puszczony z głośnika łamałby żebra (i niszczył ślimaki w uszach :( ). Kolejna fajna, rozrywkowa interpretacja.

Choć sam singiel stanowi raczej ciekawostkę dla fanów, jest ciekawym uzupełnieniem kolekcji. Dwa dodatkowe, nigdzie indziej (oficjalnie przynajmniej) niedostępne remiksy są interesujące i warte przesłuchania, choć bazują na angielskiej wersji utworu. Fani The Mix powinno się spodobać - reszcie może mniej. 

Czy Roboty mogą, tak jak Manekiny, wyjść na miasto i tańczyć? Oczywiście ! Czego dowodem jest ten singielek. :) Niestety, Manekiny to nie to samo co Roboty. ;) Choć tekst Showroom Dummies (Schaufensterpuppen, Les Mannequins) można odnieść także do tych Robotów.

1 2 3 4
We are standing here
Exposing ourselves
We are showroom dummies
We are showroom dummies
We're being watched
and we feel our pulse
We are showroom dummies
We are showroom dummies
We look around
and change our pose
We are showroom dummies
We are showroom dummies
We start to move
And we break the glass
We are showroom dummies
We are showroom dummies
We step out
And take a walk through the city
We are showroom dummies
We are showroom dummies
We go into a club
And there we start to dance
We are showroom dummies
We are showroom dummies
We are showroom dummies 

---

1 2 3 4 [po niemiecku],
Stoimy tu,
Prezentujemy się,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy obserwowani,
I czujemy swój puls,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy manekinami,
Rozglądamy się,
I zmieniamy nasze pozy,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy manekinami,
Zaczynamy się ruszać,
I tłuczemy szkło,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy manekinami,
Wychodzimy,
I spacerujemy przez miasto,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy manekinami,
Idziemy do klubu,
A tam zaczynamy tańczyć,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy manekinami,
Jesteśmy manekinami. 

14-15.05.2016 - Urodzinowy wybuch Elektrowni...2

Z okazji urodzin chciałbym sobie życzyć wszystkiego najlepszego, najsłoneczniejszego i nie tylko. A zamiast cukierków dla pozostałej części wszechświata - urodzinowa recenzja ! Dzisiaj coś z dalekiej i głębokiej, zapomnianej przeszłości - drugi album Kraftwerk.






Jeśli macie poczucie, że gdzieś to już widzieliście to tak, macie rację. Poprzednia, debiutancka płyta zespołu nie miała tej dwójki a pachołek był czerwono-biały. Jeśli nie widzieliście gdzieś czegoś podobnego - to zapraszam tutaj, do mojej recenzji debiutu Kraftwerk.

Płyta powstała w 1971 roku w zaledwie tydzień - przy tempie pracy Kraftwerk to wręcz rekord świata (od 2003, Tour de France Soundtracks, nie wydali niczego nowego !). Sesja nagraniowa trwała od 26.09.1971 do 01.10.1971 zaś album ukazał się na początku 1972 roku. Uczestniczyli w niej tylko dwaj założyciele Kraftwerk: Ralf Hütter i Florian Schneider-Esleben. Nie wykorzystywali żadnej elektroniki, najwyżej różne efekty.

Wiadomo o kilku koncertach w 1972 roku ale nie ma żadnych nagrań. Ostatni raz zespół grał utwory z tej płyty w 1975 roku (trasa promująca album Autobahn).

Ralf (w długich włosach) i Florian w 1972 roku

Koncert w 1972 roku




Ralf i Florian we własnym studio, 1973




Kraftwerk 2 również nie ukazał się oficjalnie na CD. Choć, tak jak Kraftwerk 1, CD istnieje to jest to nieoficjalne wydanie - pirat. Zespół podobno planuje kiedyś to wydać ale prędzej uwierzę w to, że Ralf idzie na emeryturę i dzieło zespołu kontynuować będą roboty. ;)

1. Kling Klang

17,5 minuty. Zaczyna się czymś w rodzaju wybuchu a potem bije kukułka z zegara (ksylofon). Coś stuka i puka co jakiś czas. Jest tu pewna doza tajemniczości. Po 2 minutach wchodzi gitara basowa i jakaś melodyjka fortepianowa. Zespół cały czas eksperymentuje. Słychać także flet Floriana, choć można go pominąć uchem na początku gdyż jest cichy. Całość tworzy dość wesoły i sympatyczny jak Ruckzuck układ. Flet dodaje dziwaczności całości, jakby samo połączenie "baśki" (gitary basowej) i fortepianu nie było wystarczająco dziwne. Czuć zmienne tempo, fortepian przyśpiesza a bas basuje dość głośno. Stoi w totalnej opozycji do delikatnego i łagodnego fortepianu. Dość mało fletu a za dużo basu (który wyjątkowo mocno wybrzmiewa na moich słuchawkach - Brainwavz Delta z pianką Comply z zestawu, egzemplarz promocyjny). W 9 minucie zespół gra jeszcze szybciej. I jest więcej fletu. Muzyka zaczyna się zmieniać, choć cały czas instrumentarium jest identyczne. Pojawia się jakiś rytm perkusyjny. Jakieś przymiarki przed charakterystycznym rytmem w Autobahn? 

Nagle w 10 minucie zwalniają. Coraz wolniej, woolniej i wooolniej... Kompletne wygaszenie i zmiana. Teraz coś stuka (pamiętacie stukanie z Vom Himmel Hoch ? Podobne ale znacznie mocniejsze) i jest wzbogacone o flet. Cały czas słychać jakiś szum, może organy? Wątpię by to był bas. Pojawia się delikatny fortepian od czasu do czasu. Bardzo dziwna sekcja. Całość brzmi nietypowo i bardzo repetytywnie.

W 14 minucie kolejna sekcja - Ralf i Florian na hawajach ! Wesoła, rytmiczna sekcja z wybijającą się ostrą gitarą elektryczną i efektami (Florian, Ralf gra na basie). Słychać jakąś perkusję (albo automat). Pojawiają się też skrzypce (?). Jednostajny rytm. Pojawia się coś w stylu ludzkiego głosu ale nikt nie śpiewa. Na samym końcu jest sporo gitary.

Dziwny utwór. Złożony z trzech, w zasadzie rozdzielnych i samodzielnych części. Brakuje w nim także jasno zdefiniowanego zakończenia. 

2. Atem

Głęboki wdech. Zabawy efektami. Tak oddychają Die Mensch-Maschinen. Oczywiście radioaktywnym powietrzem. 3 minuty czegoś i niczego jednocześnie.

3. Strom

Dziwna, zniekształcona gitara na wstępie. Florian gra psychodelicznego rocka? Po 40 minutach robi się łagodniej. Muzyka nawiązuje trochę do Klingklang. Jest bardzo delikatnie i łagodna. Coś stuka (a może to gitara?) na tle organów. Później, dodatkowe brzmienia stają się bardziej połyskliwe, lśniące, choć wciąż takie metaliczne w.. dotyku uchem. Ogień i woda w jednym utworze.

4. Spule 4

Znowu gitara, z ksylofonowymi dodatkami. Bardzo ciekawe brzmienie. Florian nawet nieźle na gitarze gra. Ralf dba o dodatki. Słychać jakieś trzaski itp. Gitara znikła. Słychać rozmowę tranzystorów. Słychać jak muzycy się bawią dźwiękiem. Poszukują czegoś. Utwór nie ma za bardzo żadnego zamysłu, jest on tworzony raczej na gorąco. Bardzo łagodna ale dość nudna, poza początkiem, kompozycja. Pod koniec się robi nieco ciekawiej.

5. Wellenlänge

Dziwny początek. Prawie, że bezdźwięk. Niewiele słychać. Trochę basu i gitary elektrycznej bądź czegoś w tym stylu na przemian. Później się robi nieznacznie bardziej dynamicznie. Bardzo łagodne i eksperymentalne brzmienie. Słychać czasem bas, ksylofon. Utwór zdaje się brzmieć podobnie choć tylko tempo się zmienia. Mimo wszystko, można przy tym zasnąć. W 5 minucie dominującym instrumentem jest gitara basowa bądź elektryczna (raczej basowa). Teraz jest nieco ciekawiej. Czuć jak się utwór rozbudowuje i ewoluuje. Pod koniec pojawiają się nowe efekty - przetworzony flet. A na końcu słychać zabawy elektrykiem. Niezła, dość szybka gitara.

6. Harmonika

Piekielne organy i zniekształcona harmonijka. Albo tylko sama harmonijka. W każdym razie jest to dziwne. Nie ma tu gitar ani maszyny rytmicznej. W zasadzie nie ma też rytmu ani melodii. Niby melodia jest ale na pewno nie brzmi ludzko. Kolejna dziwna i udziwniona kompozycja. Na szczęście ostatnia.

Kraftwerk 2 jest bardzo dziwną płytą. Coraz mniej rocka. Coraz więcej łagodności. Nie ma tu żadnego elektronicznego instrumentarium (poza efektami). Zespół wykorzystał rozmaite efekty by nadać tradycyjnym, typowym instrumentom nietypowe, nietradycyjne brzmienie. Efekt jest, niestety, co najwyżej średni. Kraftwerk 2, w przeciwieństwie do udanej jedynki, nie przypadł mi do gustu. To zbiór eksperymentalnych nagrań ale w sumie nic nie znaczący. Wartość ma tylko dla największych fanów i kolekcjonerów (zwłaszcza winyl Philipsa z 1972). Muzycznie zaś są to nudy na pudy. Nawet długi i rozbudowany Klingklang jest niczym specjalnym choć to jedna z lepszych kompozycji na tym albumie. Trochę przykro, że recenzja urodzinowa jest z wynikiem negatywnym.

PS. Przez własne lenistwo skończyłem po północy...

czwartek, 12 maja 2016

12.05.2016 - Stary człowiek w (nie)milczącym ogrodzie grający na złotej harfie

Dzisiaj rano, podczas słuchania muzyki w busie, postanowiłem, że w ramach porannej nudy w pracy napiszę recenzję. Mam na to dość dużo czasu - "prawdziwa" robota zaczyna się tak ok. 10. Dosłownie przed chwilą skończyłem słuchać koncertowego albumu SBB zatytułowanego "Live in Theatre 2005".

Okładka wydania CD z 2009 roku, Metal Mind Productions
Zespół wówczas promował na koncertach nowy album (New Century, 2005), w związku z czym w ramach koncertowej setlisty pojawia się kilka najnowszych utworów. Oczywiście przeplecionych solidną porcją klasyków. Tradycyjnie już, zespół zaprezentował nowe aranże. Warto z tego powodu zwrócić nieco szerszą uwagę na ten album. Przy okazji, warto odnotować iż jest to ostatnie wydawnictwo SBB nagrane z Paulem Wertico jako perkusistą. Zastąpił go Węgier - Gabor Nemeth.

Z oficjalnego, fanowskiego bloga o SBB. W środku któryś z Bushów Paul Wertico (perkusista)

W 2005 roku "Live in Theatre 2005" ukazał się jako DVD + CD. Na CD zamieszczony został bardzo obszerny fragment z koncertu w Katowicach (15.11.2005). DVD, rzecz jasna, zawierało nagranie video całego występu zespołu. Na CD zabrakło 5 utworów - np. New Century (tytułowy z nowej płyty) czy Wolność z nami (chciałbym tego posłuchać - klasyk z 1975 roku w nowej aranżacji, odkryty na nowo). Samo CD doczekało się wznowienia w 2009 roku. Właśnie tej wersji będzie dotyczyć recenzja. Mogę się przyznać iż kupiłem oryginał. :P

"Specyfika" mojej pracy - zablokowany facebook i youtube - uniemożliwiają mi wrzucenie fragmentów video / audio z recenzowanej płyty. Prawdopodobnie i tak by nic nie było. SBB jest dość zapomnianym zespołem. Starsze nagrania pewnie będą ale tych nowych (po 2002) to ze świecą można szukać na youtubie...

1. Stary człowiek w milczącym ogrodzie

Koncert otwiera jeden z moich ulubionych utworów z płyty "New Century". Właśnie od tej piosenki postanowiłem wziąć tytuł dzisiejszej recenzji. W końcu Józef Skrzek (klawisze, wokal, gitara basowa) jest niemłody - co widać na fotkach powyżej (rocznik 1948). :) Koncertowa aranżacja tego utworu niewiele odbiega od studyjnej. Może tylko fortepian nieco inaczej brzmi.

2. Odlot / Carry Me Away

Na "New Century" muzycy umieścili m.in nową wersję Odlotu, którą z racji angielskiego tekstu, zatytułowali Carry Me Away. Jednym z jej charakterystycznych brzmień jest syntezatorowy motyw otwierający tą kompozycję. Tu muzycy poszli bardziej w stronę tradycji - bez żadnych klawiszy ale całość została niezwykle ciekawie zaaranżowana. Bardzo łagodna wersja z nutką porządnego rocka. Wymaga trochę uwagi i skupienia od słuchacza na początku (dużo basu). Największy minus? Józef nie zaśpiewał całego tekstu, mimo iż śpiewał po polsku. :)

3. W kołysce dłoni twych

Wspaniały, ciekawy aranż! Utwór otwiera potężne solo (mam nadzieję, że na Minimoogu :) ), które później płynnie przechodzi w delikatne i łagodne fortepianowe brzmienia. Pod koniec utworu muzycy delikatnie wtrącają brzmienia nawiązujące do utworu "Płonące myśli (Ojcu)", który pojawi(ł) się na następnej studyjnej płycie zespołu - The Rock (2007). Notabene, wartej recenzji gdyż jest jedną z moich ulubionych. Oczywiście płytka jest w kolekcji (edycja zwykła, nie limitowana).

4. Wojownicy Itaki

Kolejna fajna piosenka. Tym razem z aktualnej płyty zespołu. Wykonanie niewiele odbiega od wersji studyjnej, przynajmniej w moim odczuciu. Miło się mi jej słuchało. Piękny fortepian.

5. Całkiem spokojne zmęczenie

Wydawnictwo "Live in Theatre 2005" to bodajże ostatni koncert, wydany oficjalnie, na którym muzycy zagrali tą piosenk z płyty "Nastroje" (2001, podlinkowałem swoją recenzję tego albumu). Na koncertach (wydanych na CD / DVD) piosenka ta pojawiała się od 1998 roku. Tu jest zagrana łagodniej i delikatniej choć też ma rockowy pazur. Najmocniejsza piosenka na tej płycie koncertowej, choć są mocniejsze partie (np druga połowa Odlotu).

6. Memento z banalnym tryptykiem

Nie mogło zabraknąć Mementa. Jak zwykle, zespół przygotował jedynie fragment ale w nowej, zaskakującej odsłonie.  Początek - wspaniałe organy i syntezator. Brzmienie mi się nieco skojarzyło z jakąś aranżacją Żywiec Mountain Melody bo jest nieco kosmiczne. :) Później zaś Skrzek przechodzi w naprawdę niebiańskie brzmienie (+ wokal) a następnie okazję do wyszalenia się ma gitarzysta, Antymos Apostolis. Ciekawy aranż. Zakochałem się tym urokliwym brzmieniu. W ogóle Memento jest super.

7. Golden Harp

Ostatni na tej płycie utwór z "New Century". Nie różni się zbytnio od wersji studyjnej ale brzmi zdecydowanie bardziej barwnie i chyba Józef lepiej zaśpiewał. Z tej piosenki pochodzi druga część tytułu tego tekstu. :)

8. Z których krwi krew moja

Piękne klawisze na wstępie. Nieco kojarzą się z brzmieniem nieba z Mementa. Duży nacisk na fortepian. Gitara się pojawia od czasu do czasu (świetna !). Także brzmienie z początku tego utworu wraca w połowie. Ciekawa, łagodna odsłona klasyka z 1976.

9. Walkin' Around The Stormy Bay

Kolejny kultowy utwór. Niestety, większość czasu pochłania tzw. drum battle między Antymosem Apostolisem a perkusistą zespołu, Paulem Wertico. Samo Walkin' jest bardzo krótkie i jedynie fragmentaryczne. Przynajmniej klawisze fajnie zabrzmiały... Wielkie rozczarowanie. Solówki perkusyjne są dla mnie nudne. Nieważne czyje.

10. Pieśń stojącego w bramie

Utwór z "Nastroje" (2001). Przedostatnia oficjalna aranżacja koncertowa. Bardzo łagodna i miła dla ucha, skoncentrowana wokół fortepianu. Wspaniale zaaranżowana. Nienawidzę tekstu tej piosenki. Ale melodia jest cudowna. Ciekawy wybór jak na jeden z bisów na koncercie.

"Live In Theatre 2005" to naprawdę świetny i ciekawy koncert. Choć CD jest okrojone o 1/3 w stosunku do pierwotnego wydania CD + DVD to mimo wszystko warto polować na tą płytę by móc rozkoszować się wspaniałościami przygotowanymi przez zespół.

Niewiele można zarzucić temu wydawnictwu - w zasadzie tylko nudziłem się przy Walkin' Around The Stormy Bay gdyż nienawidzę solówek perkusyjnych. A ta w zasadzie zdominowała cały utwór. Dobrze, że solo Paula Wertico zostało pominięte na CD ale wielkim minusem jest to, że nie wrzucono (bez względu na przyczynę) "Wolność z nami".

Całość jest raczej w łagodnych tonacjach choć nie brakuje też ostrzejszych "momentów" (np. Całkiem spokojne zmęczenie, ostatnia część Mementa). Świetne uzupełnienie albumu "New Century", choć jego fanom poleciłbym polowanie na wydanie 2005 omawianego przeze mnie albumu koncertowego (CD + DVD). Niemniej, wciąż jest to dobra płyta.

Myślę, że nie można mówić tu o ocenie niższej niż 4+. Piękne aranże oraz świetny wybór utworów (choć niedoskonały).

PS. Recenzja ta jest prawdopodobnie ostatnią sporządzoną na moich aktualnych słuchawkach - Brainwavz Delta. No i oczekujcie recenzji urodzinowej. 14 maja - dzień święty (Święto Słoneczników) trzeba święcić. ;)

wtorek, 10 maja 2016

10.05.2016 - 35 lat Computer World

Dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Dokładnie 35 lat temu Kraftwerk wydali Computer World / Computerwelt. Jeden z ich najważniejszych albumów i zarazem ostatni dobry nagrany w składzie Ralf - Florian - Wolfgang - Karl. Raz kiedyś już o tym albumie (zbiorowo) pisałem ale nigdy nie doczekał się osobnego tekstu. Tak więc dzisiaj nadrobię tą zaległość. 

Okładka albumu w wersji międzynarodowej.



Computer World ukazał się 10 maja 1981 roku. Płycie tej towarzyszyła największa trasa koncertowa zespołu (do tej pory). Do końca roku zespół, jeśli wierzyć różnym danym zebranym przez fanów, odwiedził nie tylko mnóstwo miast w Europie Zachodniej (nie tylko niemieckich) ale także Japonię, Polskę (gdzie jeden z utworów z tej płyty, Pocket Calculator, Ralf zaśpiewał po polsku ! ), Węgry i takie egzotyczne miejsca jak Indie i Hong Kong czy Australia (dowód: http://www.twingokraftwerk.com/concerts/index.html , Skan z prasy po angielsku o koncercie w Bombaju w Indiach).

Kraftwerk w Nowym Jorku (USA), 1981 - notabene: podobnie scena wyglądała podczas The Mix Tour w 1991 roku !
Kraftwerk w Sydney (Australia) w 1981 roku - oczywiście podczas Pocket Calculator
Pocket Calculator w 1981 raz jeszcze
Kraftwerk w Japonii w 1981 roku
Kraftwerk podczas The Robots, gdzieś w USA w 1981 roku - zamiast robotów obok muzyków stały ich sobowtóry (prawdziwe roboty się pojawiły dopiero w 1990-1991 roku)

Kraftwerk w 1981 roku - Autobahn
Kraftwerk w 1981 - Pocket Calculator w kolorze
Kraftwerk w 1981 - Neon Lights


Kraftwerk w Nowym Jorku (USA) w 1981 - Numbers

Niestety, wideo z 1981 nie ma za wiele - łącznie pewnie ok. 10 minut. Za to jest sporo bootlegów z koncertów - w tym jeden z Polski. ;)

Computer World to album wręcz futurystyczny. Tym razem Panowie Robotowie snują przed słuchaczami wizję Windowsa 95  (żart) wspaniałości komputerów, że to przyszłość rozrywki (It's More Fun To Compute) i w ogóle rewolucja (Computer World). Wówczas, jak ten album wychodził, na rynku nie było nawet ZX Spectrum (ten wyszedł w 1982). Tak więc Kraftwerk ze swoim Home Computer pomylili się - bagatela - tylko o 1 rok. ;)

W pewnym momencie sam Kraftwerk zasiadł do komputerów - od 2002 roku ich występy były już "z laptopa". Obecnie zespół się jeszcze bardziej zminiaturyzował i korzystają z tabletów i innych ustrojstw. :)

Kraftwerk podczas The Man Machine, 2004. Widać laptopy.

Kraftwerk podczas Metropolis, Amsterdam (Holandia), 2015 - brak laptopów ale mają tablety. Wizualizacje są w 3D, dlatego obraz za muzykami jest niewyraźny.


Cały album Computer World jest dostępny na Youtube:



1. Computer World

Wchodzimy w świat komputerów. Intensywny, technopodobny bit a potem bas i delikatny, miękki, pastelowy wręcz motyw klawiszowy. Zespół w tekście m.in wylicza, co w dzisiejszym świecie jest ważne np. pieniądze, ludzie, biznes czy rozrywka. ;) Cały czas panuje taneczny klimat a muzyka ma ciepłe brzmienie (jak na Kraftwerk). Bit może nawet hiphopowy, choć Ralf nie rapuje. Raczej mówi niż śpiewa. W niemieckiej wersji pojawia się wizja iż komputer dotrze do każdego domu i firmy. Ba, nawet przyszłość stoi na komputerach (i grach) - 
"Automat und Telespiel
leiten heut' die Zukunft ein.
Computer für den Kleinbetrieb,
Computer für das Eigenheim."

--

Automaty i gry wideo
To dziś rządzi przyszłością
Komputer dla małych firm
Komputer dla rodzin

Słowem - wizja skomputeryzowanego świata wg Kraftwerk stała się ciałem. Czego dowodem jest ta recka - napisana na kompie i wrzucona do Internetu a nie na kartce papieru i do szafy (choć kilka recenzji faktycznie narodziło się na papierze - np, te pisane na zajęciach na studiach). :D 

2. Pocket Calculator

Wesoły rytm i melodia. Bardzo zachęca do tańca (i bawienia się kalkulatorem :D ). Krótki ale zabawny tekst o byciu kalkulatorowym muzykiem. Utwór okraszają stosowne, dość śmieszne efekty dźwiękowe (np. te, po słowach "By pressing down a special key, it plays a little melody" - "Mały klawisz naciskamy i melodię wygrywamy" -> tłumaczenie oficjalne, śpiewane na koncertach). Utwór nie ma aż tak dużo basu ale i tak powoduje uśmiech na twarzy. Jeden z singli z tej płyty. Wyszedł oficjalnie także po niemiecku i ... japońsku (na singlu - Dentaku). Zabawna piosenka o "umilaczu" matematyki. ;)

3. Numbers

Melodia jest budowana stopniowo i powoli. Towarzyszy jej odliczanie od 1 do 8 (po niemiecku). Wciągająca melodia i rytm. Utwór nie ma tekstu poza odliczaniem (nie tylko po niemiecku, np. 1 - 4 są także po hiszpańsku a także 1-3 po japońsku). Na koncertach obowiązkowo przed Computer World (zawsze z przejściem w ten drugi utwór).

4. Computer World 2

Instrumentalna kompozycja będąca miksem Numbers i Computer World. Bardzo łagodna melodia inspirowana tym ostatnim kawałkiem z bitem wzorowanym na poprzednim utworze z tej płyty. Pojawia się także odliczanie. Na końcu - natłok liczb (efekt ten pojawia się na koncertach i zespół po nim przechodzi do Computer World).

5. Computer Love

Jeszcze raz łagodna melodia w połączeniu z przyjemnym rytmem. Tym razem o samotności i... randce. Może z którymś ze Słoneczek ;) ? <3 Niby miłość komputerowa ale pojawia się ekran telewizora. Może to miłość przez telegazetę? :D Tą miłą dla ucha piosenkę napędza delikatny "mowośpiew" Ralfa. Nie czuć, że w zespole jest dwóch perkusistów, choć nie jest to wykluczone iż obaj pracowali w tym utworze. Zresztą Wolfgang chyba niewiele robił na tej płycie - nigdzie nie jest wymieniony poza tym, że jest członkiem zespołu. Po piosence następuje dłuższa, bardziej intensywna i rytmiczniejsza instrumentalna część. Kraftwerkowy wymiar miłości.

6. Home Computer

Włączamy prymitywny komputer i dajemy się ponieść magii informatyki. Niesie nas hiphopowy bit i tajemnicza, ciekawa melodia. Razem z Ralfem mówimy: "I program my home computer / Beam myself into the future" ("Programuję swój domowy komputer / Mój własny promień do przyszłości"). Utwór ten to głównie kompozycja instrumentalna, pełna ciekawych efektów i skocznego, nośnego bitu. Wygenerowano bez użycia komputera. Szalona nuta.

7. It's More Fun To Compute

Home Computer zanika a my wyrzucamy się w przyszłość z nowym hitem od Kraftwerk. Znowu muzyka przyszłości. Tym razem jeszcze mniej tekstu (tylko tytuł piosenki powtarzany kilkanaście razy). W zasadzie wszystko, co napisałem o poprzednim utworze można przenieść na tą kompozycję. Utwór się ciekawie rozwija. Miło posłuchać tak mocno basowego a jednocześnie wciąż intrygująco delikatnego i łagodnego Kraftwerk. Druga część tego utworu ma "czarne rytmy". Wow.

Wraz z końcem "It's More Fun To Compute" nastaje koniec płyty. 35 minut dobrej muzyki. Krytycy mogą zarzucać albumowi "Computer World" pewne zbyt jednorodne, zbyt monotematyczne brzmienie. Z drugiej strony, to brzmienie przyczyniło się do rozwoju rapu. Mnie się bardzo podoba. Na dobrych słuchawkach można poczuć pozytywną energię płynącą z kraftwerkowej Elektrowni.

"Computer World" (1981), razem z "The Man Machine" (1978), to jedne z najpopularniejszych płyt zespołu. Obie wniosły sporo do image'u Kraftwerk. "The Man Machine" - Roboty. "Computer World" - ucieleśnienie zainteresowania nowoczesną technologią i przyszłością.

To po prostu jedna z najważniejszych płyt zespołu. Choć w zasadzie wszystkie są ważne. Taki dziwny przypadek, że oni jak coś wydadzą to po wielu latach ale zawsze im się udaje odwalić kawał niesamowitej, porządnej muzycznej roboty.

Mam nadzieję, że Antenki (Wy, Czytelnicy) złapaliście moje pozytywne, Kraftwerkowe wibracje i  odebraliście moje (Transmitera) informacje. :D

(to z tekstu "Antenna" z Radio-Activity z 1975: 

I'm the Antenna
Catching vibration
You're the transmitter
Give information!

----

Jestem anteną,
Łapiącą wibracje,
Jesteś nadajnikiem,
Daj informacje! )

niedziela, 8 maja 2016

08.05.2016 - Nowe Słoneczko wschodzi nad Elektrownią

Niedawno poznałem nowe Słoneczko no i z tej okazji postanowiłem napisać dla niej recenzję. Do zestawu Słoneczek i Chmurki dołączyła Słoneczko Wiktoria. ;) Skoro przyłączyłem ją do mojego Słonecznego Panteonu to w związku z tym dedykuję Jej tą recenzję.

A nowe Słoneczko woli rocka. Dlatego wybrałem coś bardziej rockopodobnego do dzisiejszej recenzji. Choć zespół jest Wam znany (z mojego bloga i nie tylko, mam nadzieję) to jednak nie w tej odsłonie. Oto przed Wami recenzja krautrockowego debiutu Kraftwerk ! Pierwszy album zespołu (choć nie pierwszy w którego nagraniu uczestniczyli założyciele Kraftwerk).



Zanim na scenę wkroczyły roboty a wizualizacje towarzyszące przebojom zespołu stały się trójwymiarowe, Kraftwerk grali rocka. Nie był to typowy rock. To była nowa jakość. Źródłem całości była.. II Wojna Światowa. Porażka Niemiec i okupacja sprawiły, że kultura amerykańska stawała się bardziej popularna. Kraftwerk poszukiwali Niemieckości, szukali czegoś nowego. Zaczęli łączyć tradycyjne instrumenty z rodzącą się wówczas elektroniką. Rzecz jasna, dość prymitywną.

Sam zespół wydaje się iż odciął się od swoich korzeni. Nie grają tych utworów na koncertach. Nie wznawiają płyt. Mają jednak świadomość istnienia pirackich wydań swoich najwcześniejszych albumów. Ostatni raz na żywo pojawiły się w 1975 roku. Macie więc do czynienia z recenzją białego kruka, płyty-legendy.



Oto i cały "Czerwony Pachołek Drogowy" w swojej okazałości ! Cały album na YT. A po necie krąży przegrany winyl. Nie będę się chwalił ale wspomnę iż posiadam i tą zgrywkę z winyla jak też oryginalnego winyla (mam nadzieję, że to oryginał).

Zespół wówczas składał się z Ralfa Hüttera (gitara, organy Hammonda, tubon - jakaś forma zmodyfikowanych elektrycznych organów, mało znany instrument), Floriana Schneidera-Eslebena (flet, skrzypce, perkusja) oraz dwóch perkusistów, w tym jeden z założycieli Neu! (Klaus Dinger oraz Andreas Hohmann). Późniejsze dwa albumy z wczesnego okresu Kraftwerk były nagrane tylko w składzie: Ralf + Florian. Florian grał w Kraftwerk aż do 2008 lub 2009 roku. Odszedł sam - niewiele wiadomo co teraz robi.

Ralf Hütter, 1970-1973 z gitarą.

Florian Schneider-Esleben, Ralf Hütter i ktoś jeszcze. Jakiś wczesny skład Kraftwerk.

Bardziej aktualne zdjęcie Ralfa (obecnie 69 lat)
1. Ruckzuck.

Utwór otwiera flet Floriana. Dość poważne brzmienie, które przechodzi w bardzo "wycieczkowego" rocka. Słychać gitarę basową i perkusję a także wesoły flecik. Motyw z początku powraca co jakiś czas ale w nieco szybszej postaci. Flet jest dominującym instrumentem. Jest to jednocześnie bodajże najbardziej rozpoznawalna fletowa partia w całej wczesnej dyskografii zespołu. W drugiej minucie wchodzą bardziej pinkfloydowskie klimaty i powraca flet, jeszcze szybszy. Co jakiś czas Ralf gra psychodeliczne dźwięki na klawiszach. W pewnym momencie wesoły i skoczny flet się urywa a słuchacz jest raczony psychodelią. Dźwięki klawiszowe sprawiają wrażenie urwanych, jakby z deka przypadkowych. Stukający mechanizm wesołości ciągle perkusyjnie stuka. Utwór nagle staje się jeszcze dziwniejszy pod koniec - nasza maszynka się psuje? I nagle na zakończenie - motyw z początku w jeszcze skoczniejszej wersji, powtórzony po dwakroć. 

2. Stratovarius

Tajemnicze wycie. Elektronika skrzeczy. Wczesny Kraftwerk otwiera wrota piekieł. Grzeczny chłopiec (patrz zdjęcia) Ralf przywołuje ZUO. Całość brzmi jak pean dla Najmroczniejszego. Albo dla jakiegoś wielkiego Elektrycznego Generatora.

O, np. takiego

Dużo tu strasznych, budzących grozę dźwięków. Może tak brzmi piekło dla fanów elektroniki? ;) Słychać tu wyraźną dominację brzmień organowych i pokrewnych. Brzmi to jak ta psychodeliczna i dziwna część poprzedniego utworu. Jakieś skrzeki, wycie, organy. Nagle - burza elektronowa. Z nieba spadają protoatomowe neutrina. Deszcz neutrin zalewa psychoplanetę z Elektrownią. W środku jej słychać czyjeś kroki. Ktoś się chyba wywalił na schodach. Coś spadło. Toczy się muzycznie do rytmu gitary. A teraz czas na psychorocka. Przesterowane, szalone gitary. Wow, Ralf nieźle daje po strunach. Podoba mi się to szaleństwo. Z grozy przechodzimy w otchłań rockowego szaleństwa muzycznego. Nagle taśma z muzyką przyśpiesza. Jakaś awaria? Słychać dialog maszyn. Po chwili znowu słychać rocka granego na elektrodach. LSD zdominowało imprezę. Teraz można potańczyć. Cały czas coś skrzeczy w głośniku. Jeszcze raz awaria? Słychać skrzypce? Ktoś umarł? Może maszyny? Głośnik? W każdym razie nastrój muzyki zmienił się na dość żałobny (na swój psychodeliczny sposób). A może to faza ćpuna, któremu zdaje się, że umiera? Naćpał się neutrin.. a mówione było, nie idź w deszcz... teraz to na 100% są ćpunskie wizje. Nie tup tak głośno!!! Ucieka przed elektrolitycznym smokiem czy co? Powrót udziwnionego rockmana... Koniec. Żadnego zakończenia.... Jest mi dziwnie i smutno.

3.  Megaherz

Megaserce albo Megaherz, jednostka miary taka. W tytule jest gra słów. Utwór otwiera dziwna maszyneria. Która buczy. BUUUUUUUU. Rozpędza się, zwiększa obroty. Pojawia się atmosfera grozy i strachu, znana z poprzedniego utworu. Wielki Generator ZUA pracuje nad najbardziej perfidnymi i złymi rzeczami. Coś przerywa jego prace. Są zakłócenia na antenie. Nagle zwolnił i cicho oraz czule szepcze słuchaczowi do ucha najbardziej perwersyjny plan zniszczenia świata. Najłagodniej i najdelikatniej jak tylko potrafi. Piękno i namiętność oraz czułość "umaszynione" (bo przecież maszyna nie ma ciała więc nie mogę napisać, że "ucieleśnione"). Słychać także coś w stylu dzwoneczków. Ta partia zdecydowanie kontrastuje z początkiem utworu. Kołysanka dla dzieci-robotów? Dla małych maszyn ludzkich? Namiętność zanika, pozostają dzwoneczki. Teraz słychać flet, który świszczy. Flet uprawia muzykę poważną na tle muzyki rodem ze złomowiska. Próba ucywilizowania Metropolis. Słychać coś, co można wziąć za robooklaski. Po każdej partii fletu słychać klaskanie maszyn. Wtedy nie było fejsbuka i nie mogły dać lajka. Po pewnej chwili maszyny się przyłączają do koncertu ze swoimi świstami oraz buczeniem i podobnymi elektrodźwiękami. Część z nich klaszcze. Mechanoorkiestra zostaje nagrodzona brawami. Orkiestra wieńczy ten utwór, choć brakuje tu definitywnego zakończenia.

4. Vom Himmel Hoch.

Jeszcze raz jakaś maszyneria. Tym razem to jakiś silnik. Coś wzbija się w powietrze. Rozpędza się i startuje. Słyszymy wyraźnie jak pracuje. Przed drugą minutą już wzlatujemy. Coraz wyżej i wyżej. Na szczyty wyobraźni. Pędzeni muzyką! Lecimy ponad chmurami (i Chmurką :P :* ). Spadamy i rozbijamy się. Maszyneria ledwo dyszy. Silnik się rozpada na kawałki. Przeciążenie. Powstaje problem. Trzeba to naprawić. Postukaliśmy, trytytki w ruch. Próbujemy naprawić Kraftwerkolot. Stukamy coraz mocniej i szybciej. Stal staje się naszą perkusją. Faza ! O_o Disco ! Melanż ! Tańczymy psychodelicznego bredgensa czy jak mu tam. Uwielbiam tą część tego utworu. Ten psychodeliczny, udziwniony rytm. Jazda na całego. Manieczki ! Techno ! Z Kraftwerkolotu zrobiliśmy mobilną dyskotekę. Muzyka znika. Silnik przemówił. A teraz Pat i Mat przedstawiają... dialog maszynoludzi z maszyną. Chciałbym znać ten język. A w tle coś się z maszyną nam kiełbasi... Jeszcze raz naprawiamy. Chyba działa. Przy okazji wynajdujemy nowy styl taneczny - naprawadens (ze szwagrę, oczywiście). Zaczyna się impreza. Prawdziwa psychodeliczna orgia dźwięków. I grafomańskich wymysłów moich. Na szczęście (dla Was) to już koniec. Ostatnie tchnienia maszyny. I całość robi piękne... jebudu. Szkoda. Fajnie grała.

Debiutancki album Kraftwerk to muzyka nieuporządkowana, chaotyczna i dziwna. Bardzo zakręcona i zmechanizowana. Dużo w niej psychodelii i udziwnień. Niewiele tu jest tradycyjnego rocka. Dominują tu dziwaczne brzmienia organopodobne. Bach byłby wściekły. Ciężko jest tą muzykę nawet opisać.

Trudno opisać ale dałem jakoś radę. Zastymulowała mój mózg do stworzenia tego "dzieła". Większość pewnie i tak zapamięta tylko ten wesoły motyw z Ruckzuck. Nie jest to muzyka do słuchania na codzień. Jeżeli lubicie dziwactwa dźwiękowe - polecam tą płytę. Jeżeli nie ale macie ochotę na małe sadomaso dla swoich uszu - również polecam. A normalnym mugolom polecam trzymać się od tego z daleka ! ;)

(Kiedyś czytałem pierwszą książkę o Harrym Potterze, to stąd ten mugol :P  Nie pamiętam co to oznaczało.)