niedziela, 28 sierpnia 2016

28.08.2016 - Kraftwerkowa Góra Dźwięku

Dzisiejsza recenzja będzie dotyczyła kolejnego "zakazanego" albumu Kraftwerk - "Ralf und Florian" (1973). Jest to ostatnia płyta nagrana przez młody zespół zanim osiągnęli światowy sukces (album "Autobahn", 1974). Poprzednie płyty zespołu to: "Kraftwerk" (1970) i "Kraftwerk 2" (1972).


Podobnie jak poprzednią płytę, obaj muzycy nagrali tylko we własnym towarzystwie. Później dołączył do nich Wolfgang Flür, który po występie zespołu w niemieckiej TV (całość, włącznie z zapowiedzią w języku niemieckim) ostał się na dłuższy czas w charakterze perkusisty. Zespół zaczął także grać koncerty poza Niemcami (z Francji jest nawet malutki fragment video).

Muzyka wciąż eksperymentalna ale zespół wzbogacał swoje instrumentarium i rozwijał się. Wciąż jednak tradycyjne instrumenty i brzmienie nie zostały wyeliminowane - podczas nagrywania tej płyty muzycy wykorzystywali gitarę (także basową) oraz flet i skrzypce. Kraftwerk, zgodnie z tytułem płyty, nagrał ją tylko w dwuosobowym składzie. Podobnie zresztą było z "Kraftwerk 2", ich poprzednim albumem.

"Ralf und Florian" został przeze mnie określony jako album "zakazany" - tak samo jak poprzednie płyty zespołu sprzed 1974 roku, nie istnieją oficjalnie. Zespół je pomija na koncertach, nie wspomina o nich w wywiadach a nawet nie umieszcza ich w dyskografii na swojej stronie internetowej oraz nie można go (legalnie) kupić. Okres przed-Autobahnowy to prehistoria. Nie są to pozycje znane ale warto po nie sięgnąć - w końcu Jean Michel Jarre też nie zaczął się na "Oxygene" (1976) tylko sporo wcześniej. ;) Kraftwerk przestał sięgać do swojego dorobku sprzed 1974 po koncertach w 1976 roku (pojawił się na setliście utwór z omawianej płyty).

Skoro nie jest on w pełni legalnie dostępny, możecie się z nim zapoznać na jednej z czerwonych tub (tej "grzecznej" ;) ). Cała płyta trwa 38 minut i składa się z sześciu instrumentalnych kompozycji (przeważnie krótkich i średnio-długich ale jest też jedna 14-sto minutowa suita).



1. Elektrisches Roulette

Pierwszy utwór na płycie zaczyna się dziwnymi pulsacjami. Czarne czy czerwone? Magia losu i hazard. Po chwili nieśmiało wyłania się wesoła i sympatyczna melodia. Czuć pewną strukturę choć jest też pewna nutka szaleństwa. Na perkusji Ralf lub Florian (obaj grali na perkusji wg Wikipedii). Słychać gitarę, słychać coś, jakby rzucanie kostkami i szykowanie się do rzutu. Maszyna przyśpiesza. Pod koniec utwór przyśpiesza. Końcówka - utwór się wygasza i kończy. Rzucona kostka zwalnia i zatrzymuje się. To wszystko. Nie wiadomo czy zatrzymała się na polu czarnym czy czerwonym oraz ile obstawiono. Zresztą to nie ma znaczenia.

2. Tongebirge

Góra Dźwięku. Od tego utworu wziąłem tytuł niniejszego posta. Od początku podążamy za łagodnym i czarującym fletem Floriana. Słychać także elektronikę i różne modulacje. Można się w tym dźwięku zatopić. Malowniczy spokój ducha, łagodność dźwiękiem zobrazowana. Pojawiają się mroczniejsze dźwięki ale nie przyćmiewają fletowych popisów. 3 minuty gry na flecie. Dość przyjemnej. Nie jest to jednak najmocniejszy punkt programu, raczej wypełniacz.

3. Kristallo

Wspaniały utwór. Zamiast perkusji jest tu maszyna rytmiczna wbudowana w organy, na których grał Ralf (ten w długich włosach). Kryształowy dźwięk klawiszy tworzy łagodną i przyjemną melodię zaś udziwniony bit (dzięki VCS3 ?) zachęca do tańca. Przodek współczesnej muzyki klubowej z nutką muzyki klasycznej czy czegoś w tym stylu. Bardzo rytmiczny i melodyjny oraz jednocześnie ma w sobie nutkę dziwactwa i nietypowości. Jest jakby między tradycją a nowoczesnością, wręcz awangardą.

Druga część utworu zaczyna się ok. 4:51. Teraz muzycy bawią się dźwiękiem, niczym proto-DJe, a następnie produkują remixa części pierwszej. Jest znacznie szybszy, perkusja przypomina koński galop. Pojawia się migawka z oryginału na sam koniec. Dziwne ale całkiem sympatyczne (jak dla mnie).

4. Heimatklänge

Dźwięki domowe.  Powolne, niemalże dronujące organy połączone z delikatnym, z lekka posępnym fortepianem. Po raz kolejny słychać także flet. Poprzedni utwór był dość rytmiczny i rozrywkowy, ten natomiast jest poważny, wręcz grobowy. Wprowadza w zadumę. Muzycy nie przesadzają z dodatkami, choć jest ich dosłownie garść. Piękna kompozycja. Najmniej udziwniona ze wszystkich do tej pory przesłuchanych przeze mnie.

5. Tanzmusik

Muzyka taneczna, muzyka do tańca. Utwór otwiera wesoły fortepian i maszyna rytmiczna. Przypomina się Kristallo ale Tanzmusik brzmi bardziej tradycyjnie i jeszcze weselej. Słychać przyjemną i wesołą ornamentację i dodatki. Muzyka wręcz lśni i błyszczy się od nich. Pojawia się głos (bez słów), zniekształcony wokoderem. Im bardziej się zagłębiamy w utwór, tym więcej dodatków do głównej melodii i rytmu znajdujemy. W pewnym momencie utwór przyśpiesza. Taniec-opętaniec do melodyjki z pozytywki. Pod koniec powracamy do wolniejszego tempa. Tanzmusik to chyba najszybsza kompozycja na tym albumie. Wyróżnia się, podobnie jak Kristallo. Wpada w ucho i nie pozwala o sobie zapomnieć.

6. Ananas Symphonie

Symfonia Ananasowa. Najdłuższy utwór na tej płycie i jeden z najdłuższych w dorobku Kraftwerk w ogóle (bodajże tylko Autobahn, trwający prawie 23 minuty, jest od niego - i to znacznie - dłuższy). Umieszczony na samym końcu, zdaje się być wisienką na "przysłowiowym" torcie (nie ma takiego przysłowia, stąd cudzysłów). Czy tak będzie? Zaraz się przekonamy.

Utwór otwiera wspaniała zagrywka, jakby klawiszowiec się rozgrzewał. Ma w sobie coś magicznego. Następnie mamy "muzykowanie o poranku". Rozmarzone, jeszcze lekko zaspane dźwięki i wspomnienie snu. Niczym mantra powtarzają się słowa: Ananas Symphonie. Pierwszy wokal u Kraftwerk. Łagodne i delikatne brzmienie ustępuje dźwiękowemu zamyśleniu. Rozmyślamy nad tym, czym jest Ananas i jaki ma związek z Symfonią. Dlaczego akurat Ananas? Bo zdrowy? Prowadzimy nasze myśli ku elektronicznym meandrom psychofilozofii nastrojeni przez fale dźwiękowe docierające do naszych usznych odbiorników. Tymczasem, łagodność miesza się z zamyśleniem. Może to jest kołysanka? Kojarzyć się może z Heimatklänge ale nie jest takie grobowe, ponure i ciężkie. Słychać iż pewne frazy się powtarzają. Słychać także dużo efektów elektronicznych.

Wychodzimy na dwór. 6 minuta na liczniku. Oddajemy się ostatnim urokliwym chwilom lata. Delektujemy się zielenią i Słoneczkiem. Siadamy w cieniu i... brzdąkamy na gitarze. A obok coś hałasuje. Może to odgłos natury? A może kolega z syntezatorem? ;) Miłe, muzykalne chwile na świeżym powietrzu. Przypominają mi się fragmenty "Kling Klang" z "Kraftwerk 2". Tym razem Ralf i Florian przygotowali, jako drugą sekcję Ananas Symphonie, muzyczną impresję przedstawiającą ciszę, spokój, błogość, beztroskę, łagodność Słońca i zieleń przyrody w wydaniu wakacyjno-letnim. A może to powolna, piesza wędrówka przez las lub odpoczynek na polanie? Bardzo uspokajający fragment (o ile ktoś lubi elektronicznie generowane świsty i pokrewne dźwięki). Pod koniec muzycy zaczynają nieco odważniej grać ale wciąż jest ten sam sielski, łagodny, przyjemny klimat. Krautrockowa odmiana folku?

Szkoda, że brakuje tu zakończenia. I odpowiedzi na jedno ważne pytanie: czemu Ananas patronuje temu utworowi. Spodziewałem się czegoś lepszego i czegoś więcej. Nie jest to zły utwór - jest po prostu inny. Druga część to jedna z najłagodniejszych kompozycji wczesnego Kraftwerk. 

"Ralf und Florian" jest płytą mocno rytmiczną. Na szczególną uwagę zasługuje "Kristallo", "Tanzmusik" oraz "Heimatklänge" i może jeszcze "Elektrisches Roulette". "Tongebirge" jest najsłabszą kompozycją, choć tylko nieco wyżej umieściłbym "Ananas Symphonie" (którym jestem rozczarowany). "Heimatklänge" ma swój urok i wraz z "Tongebirge" pełni funkcję równoważnika dla pozostałej części płyty.

Na tej płycie nie ma tu dzikości (jak np. "Ruckzuck" na "Kraftwerk") zaś utwory są bardziej dojrzałe i i przemyślane (szczególnie czuć to w "Heimatklänge"). Muzycznie jest to album bardziej "grzeczny" niż poprzednie ale nie zabrakło na nim eksperymentów (np. Kristallo). Jest na co zwrócić uwagę ale nie jest to szczególnie wybitna płyta. Można posłuchać, zwłaszcza jak komuś się "przejadły" (a raczej "przesłuchały) Katalogowe płyty zespołu - te oficjalnie uznane i cenione.