Dawno nic nie pisałem. W międzyczasie napisałem tylko jeden tekst o muzyce (po angielsku). Ja praktycznie w ogóle nie piszę recenzji. Tą uznałem za na tyle dobrą i ciekawą, że warto ją umieścić tutaj.
Wstęp
Czesław Niemen jest jedną z
najważniejszych postaci polskiej muzyki rozrywkowej – zwłaszcza w latach
60-tych i 70-tych. Wydał sporo płyt, które weszły do kanonu muzyki polskiej – a
nawet udało mu się zdobyć nieco miejsca dla siebie i zagranicą (nagrywał też
albumy po angielsku). Stosunkowo późno odkryłem jego muzykę bo dopiero w
zeszłym roku, podczas „przejmowania” kolejnej części winylowej płytoteki mojego
ojca. Dzięki niej stałem się fanem np. Foreigner zaś po ojcu odziedziczyłem (w
pewnym sensie) zamiłowanie do Beatlesów.
Wśród tej masy płyt (dosłownie masa
– od polskich, licencjonowanych wydań zachodniej muzyki po krajowy pop, rock a
nawet scenę alternatywną) odnalazłem ciekawą niszę. Jest to pewna seria
wznowień albumów, które stały się kultowe w Polsce. Seria ta nosi tytuł „Z
Archiwum Polskiego Beatu” i składa się z 25 płyt (pojedynczych), wydanych w
latach 1984 – 1988. Na samym końcu serii wznowiono pierwsze cztery albumy
Czesława Niemena. To właśnie od nich, w zasadzie od tych trzech z zespołem Akwarele,
zacząłem poznawać tą muzykę. W międzyczasie uzupełniłem swoją kolekcję o piątą
płytę z serii (pierwszy album Czerwonych Gitar – który także przypadł mi do
gustu i… sprawił, że złamałem pewnego rodzaju tabu, zakaz – kupiłem polską
płytę z polską muzyką). W zasadzie to dzięki tej serii, którą jeszcze poznaję,
nabrałem zainteresowania muzyką krajową.
Wracając do Niemena, należy
wspomnieć iż jest to artysta zmienny i nietypowy. Jego muzyka jest odmienna od
tego, co do tej pory znałem. Niemen dał się poznać jako twórca muzyki
lirycznej, przyjemnej oraz bogatej i dającej przyjemność. Wiele także
eksperymentował, podejmując się eksploracji zagadnień z zakresu muzyki
elektronicznej. Przyznam się szczerze, że nic z jego późniejszych płyt, tych
już nagranych po pierwszych trzech, nie znam. Słyszałem urywek jednej z nich w
sklepie, jak prosiłem o sprawdzenie płyty – zabrzmiało dziwnie znajomo. Kraftwerk
przed Kraftwerkiem? Naprawdę? Przecież ta płyta jest starsza od Computer World
o jakieś 10 lat! Cóż, zdziwiłem się trochę choć to zaledwie było pierwsze kilka
sekund.
Do tej pory poznałem trzy pierwsze
albumy Czesława Niemena, nagrane z zespołem Akwarele – Dziwny jest ten świat
(1967), Sukces (1968) oraz Czy mnie jeszcze pamiętasz? (1969). Każdy z nich
może zdawać się w sumie podobny do siebie – pomiędzy refleksyjnymi czy
spokojnymi numerami można znaleźć iście rock and rollowe bomby. Nie brakuje też
saksofonów czy trąbek (niestety, nie rozróżniam zbytnio – nie jestem też dobry
w opisywanie dźwięków) oraz gitary. Nie są to dzikie riffy jak np. u Deep
Purple ale też potrafią mnie poderwać. Nieraz wpadam w zamyślenie przypominając
sobie organowe intro do utworu „Alilah” (album z 1968). Dziś zamierzam pójść o
krok dalej.
O przedmiocie recenzji
W tym tekście, nieco chaotycznie
napisanym, zamierzam przedstawić album Enigmatic (1970). Jest to czwarty album
Czesława Niemena i jednocześnie jego pierwszy, który zwiastował nowy kierunek.
Na płycie tej zamieszczono tylko 4 kompozycje! Tylko jedna z nich jest krótsza
niż 5 minut. Choć na albumie instrumentacja jest w zasadzie zbliżona do
poprzednich to jednak album ten musi być ewolucją, musi być czymś nowym, musi
nieść ze sobą jakąś zmianę. To zweryfikować jednak może tylko odsłuch – w tym
przypadku będzie to moje pierwsze spotkanie z muzyką zamieszczoną na tej
płycie. Na szczęście posiadam ją w swoich zbiorach – świetnie zachowany winyl
(nie mniej niż VG, zarówno dla samej płyty jak i okładki) będący zwieńczeniem
wspomnianego wcześniej Archiwum, pochodzący z kolekcji mojego ojca. Płyty w tym
stanie są czystą przyjemnością w odsłuchu. Można dosłownie wejść w stan
technicznej ekstazy (tak, to żartobliwe nawiązanie do Black Sabbath), kiedy nie
słychać nic więcej poza samą muzyką, bez trzasków, „pyknięć” i przeskoków igły.
Jak już wspomniałem, na albumie znalazły
się tylko cztery kompozycje. Najdłuższa ma aż 16,5 minuty i zajmuje całą stronę
pierwszą! Siłą rzeczy przyciąga uwagę. Nie oznacza to iż trzy pozostałe są
tylko wypełniaczami. To zweryfikuje odsłuch.
Czesław Niemen - Enigmatic, wznowienie z 1988 roku |
Zanim przejdę do konkretów,
chciałbym powiedzieć coś więcej o tym albumie. Tak się składa, że do każdej
płyty z serii dołączono kilka linijek tekstu, tzw. liner notes. Krótkie
wspomnienie, jakaś charakterystyka, notatka. A nad nimi – obowiązkowo „lista
płac” i „spis treści”. W tym przypadku możemy przeczytać o źródle tej płyty:
nowych zainteresowaniach muzycznych samego Niemena oraz inspiracji zewnętrznej.
Tą stanowiły wiersze – z czasów szkolnych (chciałoby się dodać – zamierzchłych
ale aż taki stary nie jestem) kojarzę nazwiska Cypriana K. Norwida i Kazimierza
Przerwę-Tetmajera.
Tak samo jak ja niedawno, Niemen
(wtedy, w 1969 roku) sięgnął po jazz. Wspomniane jest o tym w tekście oraz o
nowym nabytku – organach Hammonda. Fanom rocka progresywnego tego instrumentu
przedstawiać nie trzeba. A innym – cóż, może warto polecić np. debiutancki
album brytyjskiego Emerson, Lake & Palmer (ELP)? Sam jest ciekaw jak na
Hammondach gra Niemen! Niemen od nowa? Posłuchajmy…
Odsłuch - strona A
Już sam początek (utwór „Bema
Pamięci Żałobny - Rapsod”) brzmi nietypowo. Doniośle, uroczyście. Jakby
pogrzeb. Czuć ten grobowy nastrój, atmosferę. Organy Hammonda. Po chwili
pojawia się chór i również po chwili znika. Powracają organy, bijące dzwony i
chyba pojawia się perkusja (choć naprawdę ciężko ją usłyszeć). Ciemność. Chłód.
Grób. Uroczysty pogrzeb. Znowu pojawia się chór. Brzmi to jakby jakieś chorały
gregoriańskie czy inna łacina. Chór znika, pojawiają się śmiertelnie poważne
organy. Co chwilę się zamieją – chór męski i organy. Teraz są one ciche,
delikatne i skromne. Cały czas czuć tą odmienność, ten powiew nowego.
Teraz coś innego. Niemen zaskakuje.
Przywołuje brzmienia nieznane w Polsce. Uwalnia moc organów Hammonda. Można
pomyśleć iż ma dostęp do technologii kosmitów! Albo wynajął Pink Floyd jako
ghost writerów i sobie przypisał ich kompozycję. Można odnieść wrażenie, że
jesteśmy w środku jakiegoś misterium… duchy się unoszą, kotłują, wirują. Jakaś
mroczna celebracja śmierci. I znowu organy… jest w nich coś pięknego.
Nagle wszystko milknie. Zaczyna się
wokal i ponownie wchodzą organy. Łagodny, spokojny rytm perkusji. Słychać także
gitarę basową. Muzyka jest dość minimalistyczna, skromna ale przyjemna w
odbiorze. Nie brakuje także przebłysków na elektrycznej gitarze. Chór także się
pojawia. Pojawiają się jakieś odważniejsze, mocne jak na Niemena riffy, ale
dominującym instrumentem są, moim zdaniem, właśnie organy i perkusja.
Nagle wszystko zamilkło. Tak nagle.
Cisza i dźwięk odchodzącego na swoje miejsce spoczynku ramiena mojego gramofonu
potwierdza przypuszczenie o końcu kompozycji. Nawet nie zauważyłem kiedy
przeminęło 16 i pół minuty. Cała strona, cały Rapsod, został odegrany
perfekcyjnie, prawie bez żadnych winylowych trzasków i innych atrakcji typowych
dla tego analogowego nośnika muzyki, wspomnień i przyjemności.
Faktycznie, nowy Niemen.
Nie-Niemen. Niemen, jakiego dotychczas nie znałem. Kompozycja bardzo skromna
lecz odważna. W momencie kiedy pojawia się wokal, utwór traci ten swój mrok
(choć organy Hammona mają w swoim brzmieniu coś metalicznego, ciemnego –
przynajmniej na stronie A niniejszego albumu) i trochę ze swej powagi oraz
ciężkości. Zyskuje z kolei na rytmie i melodii ale są to inne wymiary i oblicza
tych pojęć, jakie można doświadczyć na wcześniejszych albumach Czesława
Niemena, nagranymi z zespołem Akwarele.
Teraz czas na chwilę przerwy,
przeczyszczenie igły i przygotowanie się na drugą stronę albumu. Winyl jest jak
medal – ma bowiem dwie strony. A jest co czyścić! Mimo naprawdę świetnego
(technicznie) odsłuchu i tego, że płytę tą umyłem w tym roku – na igle zebrało
się mnóstwo brudu z rowków. Rzadko kiedy widzę ją tak zasyfioną! Ale to tak na
marginesie…. Czas wrócić do muzycznej podróży w nowe, nieznane rewiry!
Odsłuch - Strona B
Stronę B otwiera utwór zatytułowany
„Jednego serca”. Po krótkiej przerwie powracają organy Hammonda. Mroczne, „miedziane”
ale jakby lekko psotliwe, rozrywkowe. Zalotne i ciche. Gitara elektryczna jest
bardziej odważna niż na poprzednim utworze. Po chwili zaczyna się mocniejsza
część. Pojawia się rytm, w tym trąbka czy saksofon. Jest to bardziej rytmiczna,
szybsza i melodyjna kompozycja niż Rapsod umieszczony na stronie B.
Odważniejsze brzmienia niż te, które można odnaleźć we wcześniejszym dorobku
artysty. Nie zabrakło też żeńskich chórków (grupa Alibabki, która także się
pojawiała na poprzednich albumach).
Tu czuć rocka, zdecydowanie. Jak do
tej pory, jest to najodważniejsza kompozycja Niemena. Niewiele ma wspólnego z
tym, co było przedtem (choć oczywiście można to coś wspólnego odnaleźć). Z
niecierpliwością czekam by usłyszeć co dalej Niemen ma do zaproponowania na albumie
Enigmatic (1970).
Drugi utwór na stronie drugiej
otwiera gitara. Poważniejsze brzmienia, nieco mroczne dzięki tym organom.
Wyczuwam wyraźny rytm. Niesamowicie przyjemna muzyka. „Kwiaty ojczyste” to specyficzna
kompozycja, mają w sobie to coś co sprawia, że chętnie wrócę do tej płyty.
Pojawia się solówka na saksofonie. Organy praktycznie zamilkły. Teraz rock
zwraca się w stronę jazzu by utworzyć jazz-rock (tak, jest coś takiego). Teraz,
podczas tej długiej solówki, ten utwór jakoś tak dziwnie brzmi. Dobrze, że
wróciła gitara… Drapieżna, ma swój styl i tą zadziorność w swojej barwie. Jest
tu coś folkowego (?), jazzowego i rockowego… Niemen i jego nowa ekipa mieszają
style i gatunki oraz tworzą coś nowego, oryginalnego, własnego.
Trzecia i zarazem ostatnia
kompozycja. Czuć nutę tajemnicy. Łagodna melodia i rytm. Jak na razie, utwór
ten wydaje się być stylistycznie podobny do poprzedniego. Tak samo jak na
poprzednich utworach zamieszczonych na stronie B tego albumu, mamy do czynienia
z mrocznie brzmiącymi organami Hammonda i tą drapieżną gitarą. Utwór kończy się
szybko ale nie w sposób nagły. To zakończenie chwilę wybrzmiewa. Niemniej,
przyjemnie mi się tego słuchało.
Całość jest dość łagodna – jak na
przykład zestawimy te brzmienia z kamieniem milowym rocka – albumem „In Rock”
(1970) od Deep Purple.... Och… Speed King! I ta nieśmiertelna „walka” między
gitarzystą (Ritchie Blackmore) a organistą / klawiszowcem (zmarły, niestety,
Jon Lord) …. Nie mogłem się powstrzymać, przepraszam.
Podsumowanie
Teraz, kiedy zakończyły wybrzmiewać
ostatnie dźwięki albumu i dokonałem niezbędnych rytuałów, czas na kilka słów
końcowych. Album Czesława Niemena „Enigmatic” jest trudny do jednoznacznej
oceny. Obie strony winyla różnią się od siebie jak ogień i woda. Jednocześnie
muzyk przekracza dotychczasowe granice (oczywiście muzyczne). Na obu stronach
prezentuje swoje nowe oblicze. Krok w stronę Niemena elektronicznego? Być może.
Zwrot w stronę rozbudowanej, dojrzałej i zwracającej uwagę swoją formą muzyki?
Ale to już było… i wróciło. W odmienionej szacie dźwiękowej i w nowym zamyśle.
Trudno jest porównywać Niemena jawiącego się na albumie „Enigmatic” z przecież
tą samą personą, która jeszcze trzy lata temu śpiewała iż „Dziwny jest ten
świat”. Zaprawdę, dziwny jest to świat… świat Czesława Niemena, który, mam
nadzieję, jeszcze nieraz mnie zaskoczy.
Obie strony albumu „Enigmatic”
przykuwają uwagę. Kompozycja ze strony A zwraca uwagę na nową formę, dojrzałość
brzmieniową i pewnego rodzaju oszczędność w tym zakresie oraz swoistego rodzaju
mistyczną, podniosłą atmosferę. Jest to muzyka zdecydowanie cięższa i
trudniejsza w odbiorze od bardziej rozrywkowej i mniej oszczędnej (zwłaszcza w
warstwie gitarowej) strony drugiej. Trzy dłuższe (ale nie bardzo długie)
kompozycje pokazują jeszcze jedno ciekawe oblicze artysty. Takie, które, moim
zdaniem, łatwiejsze jest do poznania. Lżejsze ale nie jak piórko. Swoją wagę
mają tutaj organy… i nie mam tu na myśli pewnego „Jednego serca”.
Jak już wspomniałem, trudno ten
album jednoznacznie ocenić. Zwłaszcza iż nie jestem znawcą twórczości Czesława
Niemena oraz nie mam wielkiego porównania. Owszem, robi wrażenie i to
pozytywne. Owszem, byłem ciekawy tego nowego brzmienia i jestem miło
zaskoczony. Ale to był mój pierwszy kontakt. Pierwszy w życiu odsłuch tego albumu.
Recenzja zaś stanowi zbiór pierwszych myśli, sformułowanych na żywo (choć wstęp
przygotowałem wcześniej). Osobiście bardziej preferuję stronę B – co nie
oznacza iż strona A jest znacznie gorsza. Całość zaś oceniam pozytywnie i
dobrze – 4, może 4+. Na pewno będę dalej zgłębiać tajemnice dziwnego świata
Czesława Niemena, nie tylko na winylu…