Czasem w pracy dla przyjemności i by zagłuszyć call center obok mnie, włączam sobie muzykę. Wczoraj zacząłem pisać krótkie (znacznie krótsze niż zwykle) recenzję, które umieszczałem na swoim facebooku. Trochę się tych tekstów nazbierało. Wczoraj napisałem aż 4 (i zrobiłem prawie wszystko, co miałem do zrobienia w robocie :P ) a dzisiaj, jak na razie, tylko 1. Postanowiłem, że "przerzucę" je tutaj bo nie każdy ma dostęp do nich na moim fb.
Pomysł na minirecenzje wziął się znikąd. Ot takie przedłużenie przerwy w pracy. Mam sporą swobodę i brak nadzoru więc korzystam z uroków życia. :) Po pierwszym tekście napisałem kilka kolejnych, tak dla przyjemności. Staram się by mimo wszystko były krótsze niż moje typowe recenzje, stąd tytuł tego posta - minirecenzje. Być może będę pisał więcej takich krótkich tekstów, nieco dłuższych niż notki. Na tą chwilę jest ich aż 5 a najnowszy skończyłem pisać dosłownie przed chwilą.
Minirecenzje powstają w inny sposób niż moje typowe recenzje. Te krótsze formy sporządzam tuż po przesłuchaniu płyty, nie w trakcie. Podczas odsłuchu pracuję i rozmyślam o muzyce. Po finiszu płyty wbijam na fb i piszę skromny tekst na temat przesłuchanego albumu. Jest to jakościowa zmiana formuły. Myślę, że m.in dzięki temu zabiegowi te teksty są krótsze od moich normalnych recenzji.
Minirecenzje publikuję tutaj z pewnym opóźnieniem. Nie chciałem robić bardzo krótkiego wpisu na blogu i poczekałem aż się nieco ich zebrało. Z różnych przyczyn nie wrzuciłem ich wczoraj ale za to pojawi się jeszcze jeden tekst, napisany dzisiaj tj. 04.10.2016. Na FB można je przeczytać pod tym adresem: #SłonecznikSłucha (hasztag SłonecznikSłucha, działa niestety tylko dla osób zalogowanych na FB - testowałem). Czemu taki hasztag? A to już opowieść na odmienny wpis choć parę osób wie o tym, że jestem Słonecznikiem (szczególnie Słoneczko Agnieszka, które pozdrawiam i świecę mocno, i dziękuję Słoneczku za czytanie moich recenzji na bieżąco ;) )
Teksty wrzucam tak, jak je napisałem na fejsie. Poprawce ulegnie najwyżej formatowanie. Publikuję je w kolejności w jakiej je napisałem.
Miłej lektury ! :)
Pierwszy tekst: Clan of Xymox - Metamorphosis (1992)
Dzisiaj w busie: Metamorphosis (1992) - Clan of Xymox. Za. Dużo.
Dyskotekowo-klubowych. Klimatów. Wszystkie utwory brzmią jednostajnie i
niemalże identycznie. Jest do czego potańczyć ale na niewiele rzeczy
zwróciłem uwagę. Może z niewyspania, może dlatego, że pierwszy raz tej
płyty słuchałem. Na szczególną uwagę zasługują.. sample! Zsamplowane
zostały: Revolutions (Jean Michel Jarre - sama vocoderowa fraza z tego
utworu i może ta turecka melodia ale to chyba jej "cover" aniżeli
sampel), Home Computer (Kraftwerk - bardzo krótki sampel, pojawia się
kilka razy w najdłuższym instrumentalu na tym albumie) i Spiral
(Vangelis, też "zacytowane" w ostatniej instrumentalnej kompozycji).
Najgorsze utwory na tej płycie to te instrumentalne. niestety. A całość
brzmi monotonnie i jednostajnie. Zdecydowanie bardziej mi się podoba od
CoX ich poprzedni album - Phoenix (1991), ostatni nagrany z Anke
Wolbert. Ale nic nie przebije Medusa (1986) - cud, miód i mrok.
Drugi tekst: Depeche Mode - Exciter (2001)
Exciter (2001), podobnie jak dzisiaj słuchany przeze mnie
Metamorphosis (1992) autorstwa Clan of Xymox, jest również klubowy w
brzmieniu. Depeche Mode jednak stworzyli zupełnie odmienną atmosferę i
nastrój - nie jest to komercyjna, dyskotekowa, taneczna rąbanka, choć i
na Exciter nie brakuje kilku skoczniejszych numerów (np. singlowy I Feel
Loved). Na płycie przeważają raczej łagodniejsze ballady niż dzikie,
klubowo-taneczne nuty. Dużo basów więc na moich Shure'ach SE 215 ta płyta
zabrzmiała niesamowicie ciekawie. W niektórych utworach nawet
usłyszałem nowe, nieznane (albo zapomniane przeze mnie) dźwięki (np.
wspaniała i intrygująca linia basowa w I Am You). Dwa drobne
instrumentale są zdecydowanie ciekawym dodatkiem i nie przysłaniają
piosenek. Nie wyróżniają się na ich tle.
Muzycznie - jest to płyta o brzmieniu dość intymnym. Taka, która się
sączy do ucha słuchacza i pieści go dźwiękami a nie katuje łupanką godną
wiejskiej potańcówki. Mimo iż Depeche Mode osiągają komercyjne sukcesy z
każdą swoją kolejną płytą to ich muzyka wcale nie jest przesiąknięta
komercją i kiczem. Znajdziemy tu np. skrzypce, fortepian a nawet
zdziwaczałe, nietypowe i "uszkodzone" The Dead of Night, brzmiące jak
jedna wielka awaria syntezatorów. Przeważa tu swoisty spokój
przemieszany z atrakcyjnymi rytmami. Dużo ballad (np. Breathe - jedna z
najlepszych piosenek na tej płycie).
Co mógłbym napisać na
koniec? Bardzo przyjemnie mi się słuchało tego albumu na nowych
słuchawkach. W pewnym stopniu odkryłem go na nowo. Muzycznie wypada
bardzo dobrze, znacznie lepiej od Metamorphosis CoX. Jak ktoś lubi
przyjemne i raczej łagodne brzmienia klubowe, powinien posłuchać tej
płyty.
Trzeci tekst: Clan of Xymox - Subsequent Pleasures (1983)
Debiutancka EPka Clan of Xymox
(1983). Oryginalny, pierwszy skład zespołu ale stylistyka zupełnie odmienna od
tego, co zaprezentowali na późniejszych nagraniach. Muzyka ma bardzo
eksperymentalny charakter i, mimo pewnej synthpopowej lekkości, jest w niej pewien
ciężar i mrok. Bardzo dużo syntezatorów oraz automatów perkusyjnych. Wokal jest
niemalże niezrozumiały i przypomina bardziej jęk potępionej duszy niż śpiew ale
z tego, co wyłapałem, śpiewają po angielsku (zespół pochodzi z Holandii). :P W zasadzie wszystkie utwory są fajne i przyjemne.
Bardziej wyrazistą muzykę zespół zaprezentował dopiero na swoim pierwszym
albumie pt. Clan of Xymox (1985), który zrecenzowałem na swoim blogu (http://pacisfear.blogspot.com/…/15062016-nadchodzi-nowe.html).
Ogólnie, EPka Subsequent Pleasures nie jest złą płytką ale brakuje jej tej
twardości i wyrazistości z następnych wydawnictw zespołu (płyt z lat 1985 i
1986).
Czwarty tekst: The Beatles - Oldies But Goldies (nieznany rok)
Nieoficjalna składanka Beatlesów wydana w Polsce
(nakładem Selles, często te płyty pojawiały się w kioskach pod koniec lat 90.).
W moim przypadku jest też druga płyta - album Revolver (też Beatlesi).
Składanka zawiera 16 piosenek, przede wszystkim z
wczesnych płyt Beatlesów (przed Revolver, choć i z tej płyty też jest kilka
piosenek). Wśród nich są takie hity jak Help!, A Hard Day's Night czy
Yesterday. W zasadzie same skoczne i szybkie kawałki, z wyjątkiem spokojnego i
romantycznego Michelle (z Rubber Soul) i smutnego, delikatnego, przejmującego
Yesterday (z płyty Help! ).
Kompilacja ta wyróżnia się niezłym, mocnym jak na
Beatlesów, Bad Boy. Jest to piosenka o niegrzecznym urwisie szalejącym do
rokendrola, z sympatycznym wokalem Johna Lennona. Właśnie na tej składance
pierwszy raz usłyszałem tę piosenkę i dopiero niedawno zaopatrzyłem się w
oficjalną płytę z tym numerkiem (Past Masters, Vol. 1).
Składankę tą wyróżnia też jakość utworów. Brzmią one
nieco odmiennie niż na oficjalnych, Parlophone'owskich płytach zespołu. Podobno
Sellesowe wydawnictwa były zgrywane z winyli ale nie wiem ile w tym jest
prawdy, a ile plotki. Niemniej, należy zaznaczyć iż dobrze znane, kultowe
piosenki od Żuków brzmią w inny sposób niż oficjalny.
Warto wspomnieć o tym iż na tej płycie jest tylko
jedna psychodeliczna piosenka zespołu - Yellow Submarine, z charakterystyczną
melodią i dziwną wstawką dialogową (nie jest to dialog między muzykami).
Płytę Oldies But Goldies oceniam pozytywnie choć jest
to tylko ciekawostka w olbrzymiej, nieoficjalnej dyskografii zespołu. W
zasadzie same klasyki (choć nie jest dokładnie ten sam wybór co na składance 1,
zawierającej tylko te utwory, które osiągnęły najwyższe miejsce na listach
przebojów). Dla największych fanów zespołu... albo osób, które w ogóle nie
znają twórczości The Beatles (choć osobiście poleciłbym tym osobom wspomnianą 1
- tak, to jest pełny tytuł płyty).
A jak ja się czuję po przesłuchaniu
tegoż albumu? Zacytuję piosenkę zespołu: I Feel Fine (Czuję się świetnie)
Piąty tekst: Mike Oldfield - Tubular Bells (1973)
Dzisiaj
w busie: Mike Oldfield - Tubular Bells (1973)
Bardzo dawno nie słuchałem tej płyty. W sumie
dawno nie słuchałem czegokolwiek od Michała Staropolskiego (hehe, wiem, że się
nazwisk nie tłumaczy ale tu aż się prosi o to ;) )
Tubular Bells to jest zarówno solowy debiut
muzyka jak i pierwsza płyta wytwórni Virgin Records (tej samej, na której rok
później, tj. w 1974 roku ukazała się Phaedra od Tangerine Dream). Jest to
wyjątkowa pozycja - słuchając jej, nie można się nadziwić, że całość jest w
zasadzie nagrana przez jednego człowieka ! Sam Oldfield zagrał m.in na: gitarze
elektrycznej, akustycznej i basowej, organach Hammonda, mandolinie,
fortepianie, perkusji oraz innych rodzajach organów (np. tych: https://en.wikipedia.org/wiki/Lowrey_organ ). Prawdziwy
człowiek-orkiestra (w Polsce tym mianem szczycić się może Jerzy Owsiak ale to
zupełnie inna liga :P ). Muzyka wspierali dodatkowo inni muzycy na
perkusji, fletach i w chórkach.
Tubular Bells to progrockowa suita w dwóch
częściach. Każda z nich ma swój moment, który najbardziej zapada w pamięć.
Część pierwsza jest bardzo zróżnicowana i dynamiczna. Wiele tu progresji i
zmienności. Wszystko rozpoczyna się od charakterystycznego i zapadającego w
pamięć motywu na fortepianie. Mnóstwo "wydarzeń muzycznych", wiele
innych motywów a wszystkie są w zasadzie dziełem jednej osoby. Część druga jest
w połowie przeciwieństwem dynamicznej i szalonej, miejscami nawet dzikiej,
części pierwszej. Tubular Bells Part Two emanuje łagodnością i spokojem. Można
się w niej zanurzyć i rozmyślać o czymś przyjemnym. Cały ten spokój i
medytacyjny nastrój burzy "Głos Człowieka z Piltdown" (The Piltdown
Man) czyli prehistoryczna wersja hard rocka z pijanym Oldfieldem w charakterze
jaskiniowca-rockowego wokalisty (tak, muzyk nagrywając ten specyficzny
"wokal" był totalnie pijany). Na tle szalonych i dzikich gitar, fletów
i złowieszczej perkusji (zwłaszcza na wstępie) słyszymy dzikiego, brutalnego i
żądnego krwi i mięsa wczesnego protoplastę naszego gatunku. Po tych ekscesach
przechodzimy do... "coveru" melodii z XVIII wieku ! "The
Sailor's Hornpipe". bo taki tytuł nosi finałowa sekcja Tubular Bells Part
Two, powstała właśnie w XVIII wieku. Jest to jednocześnie kolejna bardzo
charakterystyczna część suity Tubular Bells, m.in. dzięki niesamowitemu tempu
tego utworu.
Słuchanie tej płyty sprawiło mi mnóstwo
przyjemności. Wreszcie mogłem się nią nacieszyć w porządnych warunkach, dzięki
niesamowitej izolacji zapewnionej przez moje Shure SE215. Tubular Bells jest
płytą wyjątkową - zarówno pod względem muzycznym jak i technicznym. Trudno
bowiem sobie wyobrazić aby czegoś takiego dokonał zaledwie 19-sto letni
młodzieniec (tyle lat miał Oldfield kiedy nagrywał tą płytę) ! To wielki album.
Jest to jedna z najważniejszych płyt dla rocka progresywnego i zapewne każdy
miłośnik tego gatunku przynajmniej raz w życiu się z nią zetknął. Warto także
posłuchać chociażby samej części pierwszej by przekonać się iż bardzo długie
utwory (Part One trwa 25 minut) nie muszą być przy tym bardzo nudne.
-----------------------
To wszystkie minirecenzje jak na razie. Mam nadzieję, że wszystkim moim Czytelnikom się spodobały. Ostatni tekst, recenzja Tubular Bells, zbliżyła się formą do moich typowych recenzji. Zbierając je wszystkie razem, wyszedł kolejny długi post. :)
Cześć! Paci nie rezygnuj z pisania na blogu o muzyce, dobrze Ci idzie. Choć mnie trochę brakuje, Twoich osobistych "przeżyć" dot. słuchanej muzyki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Witaj :) Dziękuję za miłe słowa. Niestety, coraz rzadziej piszę bo i muzyka na mnie nie działa tak jak kiedyś, i jakoś nie mam ochoty na pisanie. Nawet Tangerine Dream już nie słucham (a kiedyś w praktyce tylko o nich pisałem na blogu). Również pozdrawiam :)
Usuń