poniedziałek, 20 maja 2019

20.05.2019 - Nowa muzyka, nowe dźwięki...


Dawno nic nie pisałem. W międzyczasie napisałem tylko jeden tekst o muzyce (po angielsku). Ja praktycznie w ogóle nie piszę recenzji. Tą uznałem za na tyle dobrą i ciekawą, że warto ją umieścić tutaj. 


Wstęp

Czesław Niemen jest jedną z najważniejszych postaci polskiej muzyki rozrywkowej – zwłaszcza w latach 60-tych i 70-tych. Wydał sporo płyt, które weszły do kanonu muzyki polskiej – a nawet udało mu się zdobyć nieco miejsca dla siebie i zagranicą (nagrywał też albumy po angielsku). Stosunkowo późno odkryłem jego muzykę bo dopiero w zeszłym roku, podczas „przejmowania” kolejnej części winylowej płytoteki mojego ojca. Dzięki niej stałem się fanem np. Foreigner zaś po ojcu odziedziczyłem (w pewnym sensie) zamiłowanie do Beatlesów.

Wśród tej masy płyt (dosłownie masa – od polskich, licencjonowanych wydań zachodniej muzyki po krajowy pop, rock a nawet scenę alternatywną) odnalazłem ciekawą niszę. Jest to pewna seria wznowień albumów, które stały się kultowe w Polsce. Seria ta nosi tytuł „Z Archiwum Polskiego Beatu” i składa się z 25 płyt (pojedynczych), wydanych w latach 1984 – 1988. Na samym końcu serii wznowiono pierwsze cztery albumy Czesława Niemena. To właśnie od nich, w zasadzie od tych trzech z zespołem Akwarele, zacząłem poznawać tą muzykę. W międzyczasie uzupełniłem swoją kolekcję o piątą płytę z serii (pierwszy album Czerwonych Gitar – który także przypadł mi do gustu i… sprawił, że złamałem pewnego rodzaju tabu, zakaz – kupiłem polską płytę z polską muzyką). W zasadzie to dzięki tej serii, którą jeszcze poznaję, nabrałem zainteresowania muzyką krajową.

Wracając do Niemena, należy wspomnieć iż jest to artysta zmienny i nietypowy. Jego muzyka jest odmienna od tego, co do tej pory znałem. Niemen dał się poznać jako twórca muzyki lirycznej, przyjemnej oraz bogatej i dającej przyjemność. Wiele także eksperymentował, podejmując się eksploracji zagadnień z zakresu muzyki elektronicznej. Przyznam się szczerze, że nic z jego późniejszych płyt, tych już nagranych po pierwszych trzech, nie znam. Słyszałem urywek jednej z nich w sklepie, jak prosiłem o sprawdzenie płyty – zabrzmiało dziwnie znajomo. Kraftwerk przed Kraftwerkiem? Naprawdę? Przecież ta płyta jest starsza od Computer World o jakieś 10 lat! Cóż, zdziwiłem się trochę choć to zaledwie było pierwsze kilka sekund.

Do tej pory poznałem trzy pierwsze albumy Czesława Niemena, nagrane z zespołem Akwarele – Dziwny jest ten świat (1967), Sukces (1968) oraz Czy mnie jeszcze pamiętasz? (1969). Każdy z nich może zdawać się w sumie podobny do siebie – pomiędzy refleksyjnymi czy spokojnymi numerami można znaleźć iście rock and rollowe bomby. Nie brakuje też saksofonów czy trąbek (niestety, nie rozróżniam zbytnio – nie jestem też dobry w opisywanie dźwięków) oraz gitary. Nie są to dzikie riffy jak np. u Deep Purple ale też potrafią mnie poderwać. Nieraz wpadam w zamyślenie przypominając sobie organowe intro do utworu „Alilah” (album z 1968). Dziś zamierzam pójść o krok dalej.


O przedmiocie recenzji

W tym tekście, nieco chaotycznie napisanym, zamierzam przedstawić album Enigmatic (1970). Jest to czwarty album Czesława Niemena i jednocześnie jego pierwszy, który zwiastował nowy kierunek. Na płycie tej zamieszczono tylko 4 kompozycje! Tylko jedna z nich jest krótsza niż 5 minut. Choć na albumie instrumentacja jest w zasadzie zbliżona do poprzednich to jednak album ten musi być ewolucją, musi być czymś nowym, musi nieść ze sobą jakąś zmianę. To zweryfikować jednak może tylko odsłuch – w tym przypadku będzie to moje pierwsze spotkanie z muzyką zamieszczoną na tej płycie. Na szczęście posiadam ją w swoich zbiorach – świetnie zachowany winyl (nie mniej niż VG, zarówno dla samej płyty jak i okładki) będący zwieńczeniem wspomnianego wcześniej Archiwum, pochodzący z kolekcji mojego ojca. Płyty w tym stanie są czystą przyjemnością w odsłuchu. Można dosłownie wejść w stan technicznej ekstazy (tak, to żartobliwe nawiązanie do Black Sabbath), kiedy nie słychać nic więcej poza samą muzyką, bez trzasków, „pyknięć” i przeskoków igły.
Jak już wspomniałem, na albumie znalazły się tylko cztery kompozycje. Najdłuższa ma aż 16,5 minuty i zajmuje całą stronę pierwszą! Siłą rzeczy przyciąga uwagę. Nie oznacza to iż trzy pozostałe są tylko wypełniaczami. To zweryfikuje odsłuch.

Czesław Niemen - Enigmatic, wznowienie z 1988 roku

Zanim przejdę do konkretów, chciałbym powiedzieć coś więcej o tym albumie. Tak się składa, że do każdej płyty z serii dołączono kilka linijek tekstu, tzw. liner notes. Krótkie wspomnienie, jakaś charakterystyka, notatka. A nad nimi – obowiązkowo „lista płac” i „spis treści”. W tym przypadku możemy przeczytać o źródle tej płyty: nowych zainteresowaniach muzycznych samego Niemena oraz inspiracji zewnętrznej. Tą stanowiły wiersze – z czasów szkolnych (chciałoby się dodać – zamierzchłych ale aż taki stary nie jestem) kojarzę nazwiska Cypriana K. Norwida i Kazimierza Przerwę-Tetmajera. 

Tak samo jak ja niedawno, Niemen (wtedy, w 1969 roku) sięgnął po jazz. Wspomniane jest o tym w tekście oraz o nowym nabytku – organach Hammonda. Fanom rocka progresywnego tego instrumentu przedstawiać nie trzeba. A innym – cóż, może warto polecić np. debiutancki album brytyjskiego Emerson, Lake & Palmer (ELP)? Sam jest ciekaw jak na Hammondach gra Niemen! Niemen od nowa? Posłuchajmy…


Odsłuch - strona A

Już sam początek (utwór „Bema Pamięci Żałobny - Rapsod”) brzmi nietypowo. Doniośle, uroczyście. Jakby pogrzeb. Czuć ten grobowy nastrój, atmosferę. Organy Hammonda. Po chwili pojawia się chór i również po chwili znika. Powracają organy, bijące dzwony i chyba pojawia się perkusja (choć naprawdę ciężko ją usłyszeć). Ciemność. Chłód. Grób. Uroczysty pogrzeb. Znowu pojawia się chór. Brzmi to jakby jakieś chorały gregoriańskie czy inna łacina. Chór znika, pojawiają się śmiertelnie poważne organy. Co chwilę się zamieją – chór męski i organy. Teraz są one ciche, delikatne i skromne. Cały czas czuć tą odmienność, ten powiew nowego. 

Teraz coś innego. Niemen zaskakuje. Przywołuje brzmienia nieznane w Polsce. Uwalnia moc organów Hammonda. Można pomyśleć iż ma dostęp do technologii kosmitów! Albo wynajął Pink Floyd jako ghost writerów i sobie przypisał ich kompozycję. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy w środku jakiegoś misterium… duchy się unoszą, kotłują, wirują. Jakaś mroczna celebracja śmierci. I znowu organy… jest w nich coś pięknego.

Nagle wszystko milknie. Zaczyna się wokal i ponownie wchodzą organy. Łagodny, spokojny rytm perkusji. Słychać także gitarę basową. Muzyka jest dość minimalistyczna, skromna ale przyjemna w odbiorze. Nie brakuje także przebłysków na elektrycznej gitarze. Chór także się pojawia. Pojawiają się jakieś odważniejsze, mocne jak na Niemena riffy, ale dominującym instrumentem są, moim zdaniem, właśnie organy i perkusja.

Nagle wszystko zamilkło. Tak nagle. Cisza i dźwięk odchodzącego na swoje miejsce spoczynku ramiena mojego gramofonu potwierdza przypuszczenie o końcu kompozycji. Nawet nie zauważyłem kiedy przeminęło 16 i pół minuty. Cała strona, cały Rapsod, został odegrany perfekcyjnie, prawie bez żadnych winylowych trzasków i innych atrakcji typowych dla tego analogowego nośnika muzyki, wspomnień i przyjemności.

Faktycznie, nowy Niemen. Nie-Niemen. Niemen, jakiego dotychczas nie znałem. Kompozycja bardzo skromna lecz odważna. W momencie kiedy pojawia się wokal, utwór traci ten swój mrok (choć organy Hammona mają w swoim brzmieniu coś metalicznego, ciemnego – przynajmniej na stronie A niniejszego albumu) i trochę ze swej powagi oraz ciężkości. Zyskuje z kolei na rytmie i melodii ale są to inne wymiary i oblicza tych pojęć, jakie można doświadczyć na wcześniejszych albumach Czesława Niemena, nagranymi z zespołem Akwarele.

Teraz czas na chwilę przerwy, przeczyszczenie igły i przygotowanie się na drugą stronę albumu. Winyl jest jak medal – ma bowiem dwie strony. A jest co czyścić! Mimo naprawdę świetnego (technicznie) odsłuchu i tego, że płytę tą umyłem w tym roku – na igle zebrało się mnóstwo brudu z rowków. Rzadko kiedy widzę ją tak zasyfioną! Ale to tak na marginesie…. Czas wrócić do muzycznej podróży w nowe, nieznane rewiry!


Odsłuch - Strona B

Stronę B otwiera utwór zatytułowany „Jednego serca”. Po krótkiej przerwie powracają organy Hammonda. Mroczne, „miedziane” ale jakby lekko psotliwe, rozrywkowe. Zalotne i ciche. Gitara elektryczna jest bardziej odważna niż na poprzednim utworze. Po chwili zaczyna się mocniejsza część. Pojawia się rytm, w tym trąbka czy saksofon. Jest to bardziej rytmiczna, szybsza i melodyjna kompozycja niż Rapsod umieszczony na stronie B. Odważniejsze brzmienia niż te, które można odnaleźć we wcześniejszym dorobku artysty. Nie zabrakło też żeńskich chórków (grupa Alibabki, która także się pojawiała na poprzednich albumach).
Tu czuć rocka, zdecydowanie. Jak do tej pory, jest to najodważniejsza kompozycja Niemena. Niewiele ma wspólnego z tym, co było przedtem (choć oczywiście można to coś wspólnego odnaleźć). Z niecierpliwością czekam by usłyszeć co dalej Niemen ma do zaproponowania na albumie Enigmatic (1970).

Drugi utwór na stronie drugiej otwiera gitara. Poważniejsze brzmienia, nieco mroczne dzięki tym organom. Wyczuwam wyraźny rytm. Niesamowicie przyjemna muzyka. „Kwiaty ojczyste” to specyficzna kompozycja, mają w sobie to coś co sprawia, że chętnie wrócę do tej płyty. Pojawia się solówka na saksofonie. Organy praktycznie zamilkły. Teraz rock zwraca się w stronę jazzu by utworzyć jazz-rock (tak, jest coś takiego). Teraz, podczas tej długiej solówki, ten utwór jakoś tak dziwnie brzmi. Dobrze, że wróciła gitara… Drapieżna, ma swój styl i tą zadziorność w swojej barwie. Jest tu coś folkowego (?), jazzowego i rockowego… Niemen i jego nowa ekipa mieszają style i gatunki oraz tworzą coś nowego, oryginalnego, własnego.

Trzecia i zarazem ostatnia kompozycja. Czuć nutę tajemnicy. Łagodna melodia i rytm. Jak na razie, utwór ten wydaje się być stylistycznie podobny do poprzedniego. Tak samo jak na poprzednich utworach zamieszczonych na stronie B tego albumu, mamy do czynienia z mrocznie brzmiącymi organami Hammonda i tą drapieżną gitarą. Utwór kończy się szybko ale nie w sposób nagły. To zakończenie chwilę wybrzmiewa. Niemniej, przyjemnie mi się tego słuchało.
Całość jest dość łagodna – jak na przykład zestawimy te brzmienia z kamieniem milowym rocka – albumem „In Rock” (1970) od Deep Purple.... Och… Speed King! I ta nieśmiertelna „walka” między gitarzystą (Ritchie Blackmore) a organistą / klawiszowcem (zmarły, niestety, Jon Lord) …. Nie mogłem się powstrzymać, przepraszam.


Podsumowanie
 
Teraz, kiedy zakończyły wybrzmiewać ostatnie dźwięki albumu i dokonałem niezbędnych rytuałów, czas na kilka słów końcowych. Album Czesława Niemena „Enigmatic” jest trudny do jednoznacznej oceny. Obie strony winyla różnią się od siebie jak ogień i woda. Jednocześnie muzyk przekracza dotychczasowe granice (oczywiście muzyczne). Na obu stronach prezentuje swoje nowe oblicze. Krok w stronę Niemena elektronicznego? Być może. Zwrot w stronę rozbudowanej, dojrzałej i zwracającej uwagę swoją formą muzyki? Ale to już było… i wróciło. W odmienionej szacie dźwiękowej i w nowym zamyśle. Trudno jest porównywać Niemena jawiącego się na albumie „Enigmatic” z przecież tą samą personą, która jeszcze trzy lata temu śpiewała iż „Dziwny jest ten świat”. Zaprawdę, dziwny jest to świat… świat Czesława Niemena, który, mam nadzieję, jeszcze nieraz mnie zaskoczy.

Obie strony albumu „Enigmatic” przykuwają uwagę. Kompozycja ze strony A zwraca uwagę na nową formę, dojrzałość brzmieniową i pewnego rodzaju oszczędność w tym zakresie oraz swoistego rodzaju mistyczną, podniosłą atmosferę. Jest to muzyka zdecydowanie cięższa i trudniejsza w odbiorze od bardziej rozrywkowej i mniej oszczędnej (zwłaszcza w warstwie gitarowej) strony drugiej. Trzy dłuższe (ale nie bardzo długie) kompozycje pokazują jeszcze jedno ciekawe oblicze artysty. Takie, które, moim zdaniem, łatwiejsze jest do poznania. Lżejsze ale nie jak piórko. Swoją wagę mają tutaj organy… i nie mam tu na myśli pewnego „Jednego serca”.
Jak już wspomniałem, trudno ten album jednoznacznie ocenić. Zwłaszcza iż nie jestem znawcą twórczości Czesława Niemena oraz nie mam wielkiego porównania. Owszem, robi wrażenie i to pozytywne. Owszem, byłem ciekawy tego nowego brzmienia i jestem miło zaskoczony. Ale to był mój pierwszy kontakt. Pierwszy w życiu odsłuch tego albumu. Recenzja zaś stanowi zbiór pierwszych myśli, sformułowanych na żywo (choć wstęp przygotowałem wcześniej). Osobiście bardziej preferuję stronę B – co nie oznacza iż strona A jest znacznie gorsza. Całość zaś oceniam pozytywnie i dobrze – 4, może 4+. Na pewno będę dalej zgłębiać tajemnice dziwnego świata Czesława Niemena, nie tylko na winylu…