wtorek, 20 marca 2018

20.03.2018 - Lato w uszach - wyprawa na Safari dla Surferów

Nie prowadzę tego bloga zbyt dobrze. Nie umiem go rozreklamować. Okazjonalnie coś napiszę ale coraz rzadziej mi się chce no i jest coraz mniej płyt, które chciałbym opisać. Tym razem coś lekkiego i przyjemnego. Niestety, nie na talerzu - nie mam CD ani winyla. Ale i tak jest super.

Dzisiaj zrecenzuję debiutancki album zespołu The Beach Boys. Akurat wpadło mi w ucho takie lekkie, wesołe granie. Trochę lżejsze od rock and rolla z epoki ale też się nada do słuchania. Skąd się to wzięło? W Biedronce widziałem jedną z płyt tego zespołu (Pet Sounds, 1966) ale nie kupiłem jej ani nie przesłuchałem. Może kiedyś się pojawi na blogu...

Płyta "Surfin' Safari" ukazała się w 1962 roku i... usłyszałem o niej dopiero w 2017 roku. Podobnie zresztą z innym klasykiem, ale to płyta i temat na inną recenzję. Jest to naprawdę łagodna i spokojna płyta. Bardzo grzeczna i wyważona muzyka kojarząca się z klasycznym rock and rollem (np. tym od Elvisa Presleya) ale w jeszcze łagodniejszej odmianie.

Okładka albumu


Choć płyta jest bardzo krótka (25 minut - niektóre współczesne single są dłuższe !) to jej odsłuch za każdym razem sprawia mi sporo radości. Jest to "pełna" płyta, złożona z 12 piosenek o różnej tematyce - motoryzacja ("409"), hazard ("Heads You Win–Tails I Lose") czy generalnie lato, surfing, plażing i smażing (utwór tytułowy, "Surfin' "). Nie są to także długie i nadmiernie rozbudowane kompozycje bowiem trwają od 1,5 minuty do niecałych 2,5 minut. Każdy może znaleźć chwilę by odetchnąć i wpuścić trochę lata w ucho (niekoniecznie z radia).


Powyższy film zawiera całą płytę (wszystkie utwory). Jeśli Was zainteresowałem - zapraszam do odsłuchu. :)

1. Surfin' Safari

Tytułowy utwór jest umieszczony na początku. Jest bardzo rytmiczny i dość szybki, podobnie jak wokal. Wydaje mi się, że gitara jest słabo wyczuwalna, poza solówką. Solo jest bardzo przyjemne i stanowi najszybszą część kompozycji.

2. County Fair

Piosenka o jakiejś imprezie lokalnej. Podobnie jak poprzednia piosenka, cechuje się szybkim rytmem. Tym razem zespół wzbogacił kompozycję o brzmienie organów. Poza organami, utwór brzmi bardzo podobnie do poprzedniego. Bardzo sympatyczna piosenka.

3. Ten Little Indians

Kolejny szybki i łagodny utwór. Zabawna wyliczanka o Indianach z przyjemną solówką, będąca najlepszą częścią tego kawałka. Tak poza tym, trudno powiedzieć coś więcej o tej piosence.

4. Chug-A-Lug

No to pijemy. Chłopaki się uganiają za dziewczynami. Znajome już brzmienie zespołu, które sprawia, że każdy utwór brzmi mniej więcej podobnie. Ponownie pojawiają się organy, które w pewnym momencie łączą się z gitarową solówką. Na końcu - organy i klaskanie. 

5. Little Girl (You're My Miss America)

Jest to pozornie wolniejszy utwór od pozostałych. Opiewa piękno jakiejś dziewczyny (blondynki). Możliwe iż opalającej się w bikini na plaży. ;) Nie wyróżnia się pod jakimkolwiek względem od innych piosenek.

6. 409

Autobahn.... Nie, to nie to. ;) Utwór otwiera ryk samochodu (ale nie tego :P ). Bardzo szybka piosenka o jakiejś szybkiej bryce. Super solówka. The Beach Boys świetnie się uzupełniają wokalnie ale jeśli chodzi o same kompozycje, nie są one nadzwyczajne (choć są przyjemne dla ucha).

7. Surfin'

Ten utwór się wyróżnia. Specyficzny głos jednego z muzyków udających gitarę ("pom-pom-tryty" czy jakoś tak :D ). Tak poza tym, ta kompozycja brzmi dość nijako. Mało basu, mało gitary. Może i surfing jest fajny ale jakoś ta piosenka mnie nie przekonała. ;) 

8. Heads You Win–Tails I Lose

Jedna ze zdecydowanie moich ulubionych piosenek na tej płycie. Świetny wokal. Przyjemna melodia. Nawet gitarę słychać. Wciąż czuć, że te piosenki są mniej więcej na jedno kopyto. Jest w nich coś przyjemnego, może ta łagodność lub słodycz?

9. Summertime Blues

Wreszcie jakaś odmiana. Tempo i rytm jest inne niż zwykle. Wspaniała gra wokalistów. Do tego jedne z najlepszych gitarowych melodii na płycie. Naprawdę, jedna z najlepszych piosenek na tej płycie.

10. Cuckoo Clock

Łagodna aczkolwiek szybka melodia przeplata się ze słodkim wokalem. Po raz kolejny na płycie pojawiają się organy. Lubię brzmienie organów.

11. Moon Dawg

Kompozycja instrumentalna. Otwiera ją perkusja. Jeśli chodzi o same brzmienia gitarowe, sama "baza" kojarzy się mi z "Summertime Blues". Za to riffy są świetne. Naprawdę. Całość uzupełniają wokaliści i szczekanie psa.

12. The Shift

Znowu ciekawa melodia. Piosenka o dziewczynie w sukience, która przyciąga spojrzenia. Przyjemny finisz albumu. Jedna z najlepszych solówek na całej płycie. 

W sumie... sam nie wiem co widzę w tej płycie. Ani nie jest naprawdę szalona, ani teksty nie powalają. Dość przyjemna, krótka, lekka. Nigdy nie podchodziłem do niej aż tak krytycznie. Z jakiegoś powodu ją lubię ale nie tak bardzo jak debiut Elvisa Presleya (który na winylu zdobyłem w Biedronce :D ). Część utworów, zwłaszcza na pierwszej połowie albumu, brzmi dość podobnie. Trudno mi szczerze ocenić ten album. Nie jest to na pewno płyta wybitna. Nadzwyczajnie zła raczej też nie. Może coś koło środka? Po prostu mniej więcej przeciętna? Jest wiele innych, lepszych (chociażby "Please Please Me" The Beatles (1963), które od pierwszego przesłuchania chwyciło mnie za ucho). Ale jak ktoś chce poczuć trochę lata... może The Beach Boys ogrzeją nieco uszy?

niedziela, 7 stycznia 2018

06.01.2018 - Sześciu Króli w Sterowcu z lampkami LED

Witajcie w nowym roku. Po raz kolejny postanowiłem z nudów napisać coś tutaj. Nie będzie to nic mądrego - od mądrych rzeczy mam doktorat bądź artykuły. Troszkę mi się gust poszerzył ale jak zwykle - więcej muzyki ściągnąłem niż mam na iPodzie u siebie. Mam olbrzymie zaległości w tym (jak we wszystkim... ).

Prawie zapomniałem, że prowadzę bloga. Rok 2017 przyniósł zaledwie 3 recenzje. Po prostu straciłem zapał, ochotę i serce do tego (jak do wszystkiego). No i nie potrafię pisać tak barwnie o rocku jak niegdyś pisałem o elektronice. Ten blog miał być blogiem tematycznym - skupionym tylko na recenzjach muzyki, choć na początku trochę też pisałem o sobie. W międzyczasie dojrzałem. Jestem poważniejszy. Ale nieważne, i tak nikt tego wstępu nie czyta. Nie po to tutaj wchodzą ludzie. Nie liczcie na przypływ nowych tekstów. Tak samo ja nie liczę na miliony z reklam itp. ;) Może powinienem się przebranżowić? Pisać o sobie albo o swojej kolekcji płyt? W tym roku będzie mieć ona 10 lat...

Przedmiotem tej recenzji będzie jedna z moich ulubionych płyt. Spodobała mi się od pierwszego przesłuchania. Płyta ta pochodzi z kolekcji mojego ojca. Jest to polskie wydanie albumu jednego z (naj)bardziej znanych zespołów wchodzących w skład klasyki rocka - debiutancki album Led Zeppelin, o tym samym tytule.

Led Zeppelin (jedynka), Polskie Nagrania Muza, 1990. Obok Pomidor Patryk i Borówka Basia.

Nie pamiętam kiedy pierwszy raz ją włączyłem na swoim sprzęcie ale dość często do niej wracam (podobnie jak do mojego niesamowicie zaniedbanego Beatlesowskiego Help!). Płyta wciąż brzmi świetnie i tak samo wygląda. Jest tylko rok młodsza ode mnie. Wielokrotnie umilałem sobie tym albumem posiedzenia przy Diablo 3. W końcu się zainteresowałem dyskografią tego zespołu. Choć jeszcze nie przebrnąłem przez wszystkie studyjne albumy Led Zeppelin (a nie ma ich wiele, na dobrą sprawę to przy sporej ilości samozaparcia można "przerobić" wszystkie w 1-3 dni). Zdążyłem sobie nawet wyrobić sąd iż "jedynka" to najlepsza płyta jaką zespół ten nagrał (najlepsza spośród znanych mi albumów tego zespołu). "Jedynka" tak bardzo mi się spodobała (i wciąż ją lubię), że nawet kusiło mnie by kupić sobie wydanie deluxe (CD + winyle + dodatki, dość drogi box) ale ostatecznie nie zrobiłem tego. Czasem w sklepach z płytami i antykwariatach szukam "jedynki" na CD ale póki co nie znalazłem. Była za to przekrojowa składanka ze wszystkich płyt zespołu. Niestety nie kupiłem. Kilka dni później - już jej nie było.

Przy okazji, tytuł niniejszej recenzji odnosi się do tejże płyty (i nazwy zespołu) oraz... pomyłki polityka. Dzisiaj wypada Święto Trzech Króli, które ten człowiek przekręcił na święto sześciu króli. A gdzie króli sześć, tam nie ma czym rządzić. Także tego. Tradycyjnie już, zapraszam do słuchania i lektury. Mam nadzieję, że Wam też się spodoba.


Cały pierwszy album.

1 Good Times Bad Times

Zespół się rozgrzewa przed mocnym uderzeniem. Jest rytm i trochę mocy. Ale nie to jest daniem głównym. To zaledwie krótkie otwarcie. Nie mogło zabraknąć szybkiej solówki. Lubię też to krótkie solo basisty, pojawiające się chwilę po solówce. Przeciętny utwór.

2 Babe I'm Gonna Leave You

Uwielbiam ten bluesowy klimacik. Łagodny, delikatny początek ze smutnym wokalem. Totalne przeciwieństwo poprzedniej kompozycji. Po chwili jednak zespół zaczyna grać szybciej i zauważalnie mocniej ale wraca do tej spokojnej melodii. Niejako w formie refrenu zespół przerywa tą łagodną melodię i gra szybciej. Za drugim razem pojawiają się upiornie, złowieszczo nawet, brzmiące organy i mocniejsza melodia. Brzmienia tych organów nie powstydziliby się nawet moi dawni idole - Tangerine Dream. Spokojny utwór przerywany jest szybszą, agresywniejszą melodią. Później główna melodia wydaje się być bardziej dopracowana, jeśli nie bogatsza w aranżacji i brzmieniu. Piękna, spokojna, wyciszona końcówka.

3 You Shook Me

Po bardzo pięknym zakończeniu poprzedniego utworu, zespół natychmiast gra kolejny, otwierając go mocną gitarą. Tym razem jesteśmy potrząsani. Słychać to zarówno w tekście piosenki jak i rytmie. Słychać, jak on opada i się wznosi, czasem wyżej niż zwykle. Nie mogę się doczekać jednego z moich ulubionych momentów na tej płycie. Właśnie nadchodzi - wspaniała partia organowa (John Paul Jones). Utwór nie jest specjalnie szybki ale za to barwny i zróżnicowany. Tuż po finiszu organisty, pojawia się harmonijka. Mnie ten instrument kojarzy się z bluesem (choć w sumie nie słuchałem żadnej typowo bluesowej płyty, tak na dobrą sprawę. Nawet np. B. B. Kinga). Po harmonijce następuje solo gitarowe, na tle tego falującego, mocnego rytmu. Nie zabrakło też "solówki" wokalisty, pojedynkującego się z gitarzystą (to trzeba usłyszeć - nie umiem tego opisać słowami).

4 Dazed And Confused 

Utwór otwiera basista. Pojawiają się "przebłyski" gitarowe. Dopiero po pierwszej zwrotce pojawia się więcej gitary. Utwór przyśpiesza trochę. Wciąż czuć ten falujący rytm z poprzedniej kompozycji (ale jest on trochę słabszy). Tekstowo, jest to kolejna piosenka o miłości. "Miłość" wokalisty to raczej pożądanie, mocno ociekające erotyzmem. Ciekawe brzmienie gitary i melodia. Lubię tą część tego utworu. Ma ona w sobie coś strasznego. Jakąś nutkę horroru. Zespół przyśpiesza i oddaje się rockowej ekstazie. Szybka, intensywna gitara. Rockowe szaleństwo. Pęd. Istny labirynt, sieć utkana z gitarowych dźwięków. Jest gorąco. Finisz kompozycji trochę rozczarowuje. Wydaje się jakby to był zaledwie fragment utworu. Takie mam odczucie.

5 Your Time Is Gonna Come

Stronę drugą albumu otwierają mistyczne, wspaniałe organy. Lubię ich brzmienie. Są to jedne z moich ulubionych "momentów" na tej płycie. Po majestatycznym wstępie następuje chwila wyciszenia (też z organami) a następnie wchodzi rytm i melodia. Piosenka jest o chyba o puszczalskiej kobiecie (co dołuje jej faceta). Przyjemne wejście smoka. Refren ma trochę specyficzne, trochę psychodeliczne brzmienie zaś wokalista powtarza niczym mantrę: Twój czas nadejdzie (jest to polskie tłumaczenie tytułu piosenki). Chyba organy słychać też podczas melodii. Ale nie jestem pewien na 100%. W drugiej zwrotce mam poczucie, że je słyszę.

6 Black Mountain Side

Jeszcze poprzedni utwór się kończy a zespół już zaczyna grać nową melodię. Tym razem coś bardziej egzotycznego i instrumentalnego. Łagodna kompozycja o orientalnym (albo orientalizującym brzmieniu). Później utwór się rozwija i komplikuje.

Communication Breakdown

Pyk. Mocna gitara. Wchodzi mocny i szybki numer. Bardzo dynamiczny i agresywny. Piosenka o psycholu - czyli o mnie. ;) Świetny zabieg - chwila oddechu przed mocną solówką. 

8 I Can't Quit You Baby

Wyraźna przerwa między utworami. Znowu bluesowy, ciężkawy kawałek. Ponownie słychać falujący rytm i mocny bas. Nie jest to nudna kompozycja - sporo się dzieje, zwłaszcza w sekcji gitarowej. Bas i perkusja robią w sumie tylko za tło. Jest tu trochę popisów gitarowych. Po długiej ale niezwykle ciekawej i urozmaiconej przerwie powraca wokal.

9 How Many More Times

Ostatni utwór na tej płycie.Rozpoczyna się w zasadzie od razu po zawieszonym w czasie i przestrzeni finiszu poprzedniego. Lubię tą melodię basową. Kolejny świetny kawałek. Melodia ma jednostajne brzmienie. Nie brakuje to "zabaw" gitarowych. Jest nawet "marsz". Pojawia się także fałszywe zakończenie. Jest też trochę mocniejszych brzmień. Kompozycja dość urozmaicona ale są lepsze i bardziej dynamiczne na tej płycie. Jakoś nudzi bardziej niż zwykle.. może mi się przejadło?

Podsumowanie

W trakcie pisania recenzji doszło do usterki technicznej. Igła się "zapętliła" i nie mogła wyjść z rowka. Dopiero ojciec mi pomógł naprawić. Chyba zajechałem tą płytę, niestety. Dziwne, bo słucham też często mojego "Help!", mocno zajechanego, i takich numerów nigdy nie było. A może to zużycie igły? Sam nie wiem...

W trakcie słuchania (powtórnego słuchania strony drugiej - ze względu na awarię) uświadomiłem sobie, że chyba nie lubię tej płyty tak bardzo jak kiedyś. Albo brzmi gorzej ze względu na zużycie, albo mniej mi się podoba. Całkiem możliwe, że mogła się porysować - w końcu dość często jej słuchałem. Najczęściej z tych trzech płyt Led Zeppelin co posiadam. Jest parę fajnych momentów. Organy są super. "Babe I'm Gonna Leave You" jest fajne. Ale chyba jeszcze jakiś czas temu brzmiało to lepiej dla mnie... A może się ograło i stało się po prostu nudne? Zostawiam bez oceny bo po prostu sam nie wiem, jaką ocenę wystawić temu albumowi....