poniedziałek, 10 października 2016

10.10.2016 - Minirecenzja - Magnetic Fields

Tekst ten powstał jako reakcja na niedawny (zaledwie kilkanaście minut temu) odsłuch albumu "Magnetic Fields" (1981) Jean Michel Jarre'a. Jest to druga recenzja tej płyty na moim blogu. Oryginalny tekst ukazał się w marcu 2015 roku tutaj. Notabene, w moje imieniny (17.03).

Recenzja w swojej pierwotnej formie ukazała się na moim prywatnym fb (pod tagiem #minirecenzje i #SłonecznikSłucha ). Z omawianym albumem możecie się zapoznać np. tutaj:


Na filmie widać też okładkę albumu, więc nie będę jeszcze raz jej wrzucać
-------

Magnetic Fields (1981) to kolejny wielki album Jean Michel Jarre'a. Tym razem muzyk odszedł od tworzenia spójnej, jednolitej muzycznej narracji na rzecz większej swobody i eksperymentowania z dźwiękiem. Słychać rozwój i czuć pewnego ducha łączącego, i spajającego ten album - to duch ziemi. Magnetic Fields (Les Champs Magnetiques dla frankofonów) jest znacznie twardszym albumem - wyraźne basy, sporo perkusji. Na tym gruncie, młody (jeszcze - co widać po okładce płyty) muzyk buduje zaskakująco łagodne i intrygujące melodie.

Warto w tym momencie przywołać chwytliwe brzmienia sekcji 1 i 3 Magnetic Fields Part 1, wypełniającej pierwszą stronę oryginalnego, czarnego jak włosy muzyka, winyla czy rozmarzone, letnie, wakacyjne i po prostu wesołe Magnetic Fields Part 5. Wspomniane utwory kontrastują z chwytliwym ale twardym Magnetic Fields Part 2, które jest najlepszym przykładem na zmyślne połączenie twardego brzmienia (choć twardego nie w znaczeniu rockowego czy metalowego) i wspaniałej, łagodnej, czarującej melodii.

Wspomniałem wcześniej o rozwoju. Muzyk odszedł od nieco smęcącej ale urokliwej elektroniki z lat 70. (kojarzycie magiczny klimat albumu Equinoxe z 1978 roku? ). Poza klasykami z lat 70., takimi jak ARP 2600 czy VCS3, Jarre podczas pracy nad Polami Magnetycznymi korzystał m.in z możliwości oferowanych przez Fairlight CMI. Jest to komputer muzyczny, służący także jako sampler. Szczególnie dużo nie-elektronicznych dźwięków pojawia się w środkowej sekcji Magnetic Fields Part 1. Domyślam się iż główny szkielet Magnetic Fields Part 3 (ten specyficzny "bit", "automatyczna praczka", jak go ochrzciłem podczas niedawnej "lektury" tego albumu), jest również zsamplowany. Ale nie jestem technikiem, nie znam się na sprzęcie. Jestem tylko krytykiem z dość poważnie uszkodzonym słuchem. I grafomanią. I rozwiniętą "wyobraźnią dźwiękową".

Bardziej eksperymentalna w swym wyrazie lecz znacznie bardziej lekkostrawna w porównaniu do poprzednich płyt artysty. Magnetic Fields zręcznie i ciekawie łączy poszukiwania dźwiękowe i eksperymenty muzyczne z nowoczesną formą. Muzyk zerwał z dotychczasowym stylem (choć i wcześniej potrafił wtłoczyć przebojowego ducha do poważnych suit - albumy Oxygene (1976) i Equinoxe (1978) ). Eksperymenty te miejscami zbliżają się do muzyki industrialnej ale tak na dobrą sprawę to czuć to gdzieś w końcówce Magnetic Fields Part 4 (taki fragment z wciąganiem łańcucha).

To jest naprawdę udana płyta. Nie jest kiczowata (jak niechlubne Teo & Tea z 2007) ani ciężka brzmieniowo (jak wspomniane wcześniej Oxygene i Equinoxe). Magnetic Fields jest płytą lekką (naprawdę, nawet Kraftwerk i Depeche Mode grają "cięższą" muzykę od tej, którą zaprezentował tutaj Jean Michel Jarre), miejscami wesołą i pocieszną. Bardzo przyjemnie się jej słucha zaś jej ciężar wcale nie ciąży tak mocno - dodaje jej wyrazu, jest jakby przeciwwagą dla tych melodii. Wyważone (i to dosłownie) piękno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz