wtorek, 4 października 2016

04.10.2016 - Minirecenzje

Czasem w pracy dla przyjemności i by zagłuszyć call center obok mnie, włączam sobie muzykę. Wczoraj zacząłem pisać krótkie (znacznie krótsze niż zwykle) recenzję, które umieszczałem na swoim facebooku. Trochę się tych tekstów nazbierało. Wczoraj napisałem aż 4 (i zrobiłem prawie wszystko, co miałem do zrobienia w robocie :P ) a dzisiaj, jak na razie, tylko 1. Postanowiłem, że "przerzucę" je tutaj bo nie każdy ma dostęp do nich na moim fb.

Pomysł na minirecenzje wziął się znikąd. Ot takie przedłużenie przerwy w pracy. Mam sporą swobodę i brak nadzoru więc korzystam z uroków życia. :) Po pierwszym tekście napisałem kilka kolejnych, tak dla przyjemności. Staram się by mimo wszystko były krótsze niż moje typowe recenzje, stąd tytuł tego posta - minirecenzje. Być może będę pisał więcej takich krótkich tekstów, nieco dłuższych niż notki. Na tą chwilę jest ich aż 5 a najnowszy skończyłem pisać dosłownie przed chwilą.

Minirecenzje powstają w inny sposób niż moje typowe recenzje. Te krótsze formy sporządzam tuż po przesłuchaniu płyty, nie w trakcie. Podczas odsłuchu pracuję i rozmyślam o muzyce. Po finiszu płyty wbijam na fb i piszę skromny tekst na temat przesłuchanego albumu. Jest to jakościowa zmiana formuły. Myślę, że m.in dzięki temu zabiegowi te teksty są krótsze od moich normalnych recenzji.

Minirecenzje publikuję tutaj z pewnym opóźnieniem. Nie chciałem robić bardzo krótkiego wpisu na blogu i poczekałem aż się nieco ich zebrało. Z różnych przyczyn nie wrzuciłem ich wczoraj ale za to pojawi się jeszcze jeden tekst, napisany dzisiaj tj. 04.10.2016. Na FB można je przeczytać pod tym adresem: #SłonecznikSłucha (hasztag SłonecznikSłucha, działa niestety tylko dla osób zalogowanych na FB - testowałem). Czemu taki hasztag? A to już opowieść na odmienny wpis choć parę osób wie o tym, że jestem Słonecznikiem (szczególnie Słoneczko Agnieszka, które pozdrawiam i świecę mocno, i dziękuję Słoneczku za czytanie moich recenzji na bieżąco ;) )

Teksty wrzucam tak, jak je napisałem na fejsie. Poprawce ulegnie najwyżej formatowanie.  Publikuję je w kolejności w jakiej je napisałem.

Miłej lektury ! :)

Pierwszy tekst: Clan of Xymox - Metamorphosis (1992)




Dzisiaj w busie: Metamorphosis (1992) - Clan of Xymox. Za. Dużo. Dyskotekowo-klubowych. Klimatów. Wszystkie utwory brzmią jednostajnie i niemalże identycznie. Jest do czego potańczyć ale na niewiele rzeczy zwróciłem uwagę. Może z niewyspania, może dlatego, że pierwszy raz tej płyty słuchałem. Na szczególną uwagę zasługują.. sample! Zsamplowane zostały: Revolutions (Jean Michel Jarre - sama vocoderowa fraza z tego utworu i może ta turecka melodia ale to chyba jej "cover" aniżeli sampel), Home Computer (Kraftwerk - bardzo krótki sampel, pojawia się kilka razy w najdłuższym instrumentalu na tym albumie) i Spiral (Vangelis, też "zacytowane" w ostatniej instrumentalnej kompozycji). Najgorsze utwory na tej płycie to te instrumentalne. niestety. A całość brzmi monotonnie i jednostajnie. Zdecydowanie bardziej mi się podoba od CoX ich poprzedni album - Phoenix (1991), ostatni nagrany z Anke Wolbert. Ale nic nie przebije Medusa (1986) - cud, miód i mrok.

Drugi tekst: Depeche Mode - Exciter (2001)



Exciter (2001), podobnie jak dzisiaj słuchany przeze mnie Metamorphosis (1992) autorstwa Clan of Xymox, jest również klubowy w brzmieniu. Depeche Mode jednak stworzyli zupełnie odmienną atmosferę i nastrój - nie jest to komercyjna, dyskotekowa, taneczna rąbanka, choć i na Exciter nie brakuje kilku skoczniejszych numerów (np. singlowy I Feel Loved). Na płycie przeważają raczej łagodniejsze ballady niż dzikie, klubowo-taneczne nuty. Dużo basów więc na moich Shure'ach SE 215 ta płyta zabrzmiała niesamowicie ciekawie. W niektórych utworach nawet usłyszałem nowe, nieznane (albo zapomniane przeze mnie) dźwięki (np. wspaniała i intrygująca linia basowa w I Am You). Dwa drobne instrumentale są zdecydowanie ciekawym dodatkiem i nie przysłaniają piosenek. Nie wyróżniają się na ich tle.

Muzycznie - jest to płyta o brzmieniu dość intymnym. Taka, która się sączy do ucha słuchacza i pieści go dźwiękami a nie katuje łupanką godną wiejskiej potańcówki. Mimo iż Depeche Mode osiągają komercyjne sukcesy z każdą swoją kolejną płytą to ich muzyka wcale nie jest przesiąknięta komercją i kiczem. Znajdziemy tu np. skrzypce, fortepian a nawet zdziwaczałe, nietypowe i "uszkodzone" The Dead of Night, brzmiące jak jedna wielka awaria syntezatorów. Przeważa tu swoisty spokój przemieszany z atrakcyjnymi rytmami. Dużo ballad (np. Breathe - jedna z najlepszych piosenek na tej płycie).

Co mógłbym napisać na koniec? Bardzo przyjemnie mi się słuchało tego albumu na nowych słuchawkach. W pewnym stopniu odkryłem go na nowo. Muzycznie wypada bardzo dobrze, znacznie lepiej od Metamorphosis CoX. Jak ktoś lubi przyjemne i raczej łagodne brzmienia klubowe, powinien posłuchać tej płyty.


Trzeci tekst: Clan of Xymox - Subsequent Pleasures (1983)




Debiutancka EPka Clan of Xymox (1983). Oryginalny, pierwszy skład zespołu ale stylistyka zupełnie odmienna od tego, co zaprezentowali na późniejszych nagraniach. Muzyka ma bardzo eksperymentalny charakter i, mimo pewnej synthpopowej lekkości, jest w niej pewien ciężar i mrok. Bardzo dużo syntezatorów oraz automatów perkusyjnych. Wokal jest niemalże niezrozumiały i przypomina bardziej jęk potępionej duszy niż śpiew ale z tego, co wyłapałem, śpiewają po angielsku (zespół pochodzi z Holandii). :P W zasadzie wszystkie utwory są fajne i przyjemne. Bardziej wyrazistą muzykę zespół zaprezentował dopiero na swoim pierwszym albumie pt. Clan of Xymox (1985), który zrecenzowałem na swoim blogu (http://pacisfear.blogspot.com/…/15062016-nadchodzi-nowe.html). Ogólnie, EPka Subsequent Pleasures nie jest złą płytką ale brakuje jej tej twardości i wyrazistości z następnych wydawnictw zespołu (płyt z lat 1985 i 1986).

Czwarty tekst: The Beatles - Oldies But Goldies (nieznany rok)




 


Nieoficjalna składanka Beatlesów wydana w Polsce (nakładem Selles, często te płyty pojawiały się w kioskach pod koniec lat 90.). W moim przypadku jest też druga płyta - album Revolver (też Beatlesi).

Składanka zawiera 16 piosenek, przede wszystkim z wczesnych płyt Beatlesów (przed Revolver, choć i z tej płyty też jest kilka piosenek). Wśród nich są takie hity jak Help!, A Hard Day's Night czy Yesterday. W zasadzie same skoczne i szybkie kawałki, z wyjątkiem spokojnego i romantycznego Michelle (z Rubber Soul) i smutnego, delikatnego, przejmującego Yesterday (z płyty Help! ).

Kompilacja ta wyróżnia się niezłym, mocnym jak na Beatlesów, Bad Boy. Jest to piosenka o niegrzecznym urwisie szalejącym do rokendrola, z sympatycznym wokalem Johna Lennona. Właśnie na tej składance pierwszy raz usłyszałem tę piosenkę i dopiero niedawno zaopatrzyłem się w oficjalną płytę z tym numerkiem (Past Masters, Vol. 1).

Składankę tą wyróżnia też jakość utworów. Brzmią one nieco odmiennie niż na oficjalnych, Parlophone'owskich płytach zespołu. Podobno Sellesowe wydawnictwa były zgrywane z winyli ale nie wiem ile w tym jest prawdy, a ile plotki. Niemniej, należy zaznaczyć iż dobrze znane, kultowe piosenki od Żuków brzmią w inny sposób niż oficjalny.

Warto wspomnieć o tym iż na tej płycie jest tylko jedna psychodeliczna piosenka zespołu - Yellow Submarine, z charakterystyczną melodią i dziwną wstawką dialogową (nie jest to dialog między muzykami).

Płytę Oldies But Goldies oceniam pozytywnie choć jest to tylko ciekawostka w olbrzymiej, nieoficjalnej dyskografii zespołu. W zasadzie same klasyki (choć nie jest dokładnie ten sam wybór co na składance 1, zawierającej tylko te utwory, które osiągnęły najwyższe miejsce na listach przebojów). Dla największych fanów zespołu... albo osób, które w ogóle nie znają twórczości The Beatles (choć osobiście poleciłbym tym osobom wspomnianą 1 - tak, to jest pełny tytuł płyty).

A jak ja się czuję po przesłuchaniu tegoż albumu? Zacytuję piosenkę zespołu: I Feel Fine (Czuję się świetnie)

Piąty tekst: Mike Oldfield - Tubular Bells (1973)





Dzisiaj w busie: Mike Oldfield - Tubular Bells (1973)

Bardzo dawno nie słuchałem tej płyty. W sumie dawno nie słuchałem czegokolwiek od Michała Staropolskiego (hehe, wiem, że się nazwisk nie tłumaczy ale tu aż się prosi o to ;) )

Tubular Bells to jest zarówno solowy debiut muzyka jak i pierwsza płyta wytwórni Virgin Records (tej samej, na której rok później, tj. w 1974 roku ukazała się Phaedra od Tangerine Dream). Jest to wyjątkowa pozycja - słuchając jej, nie można się nadziwić, że całość jest w zasadzie nagrana przez jednego człowieka ! Sam Oldfield zagrał m.in na: gitarze elektrycznej, akustycznej i basowej, organach Hammonda, mandolinie, fortepianie, perkusji oraz innych rodzajach organów (np. tych: https://en.wikipedia.org/wiki/Lowrey_organ ). Prawdziwy człowiek-orkiestra (w Polsce tym mianem szczycić się może Jerzy Owsiak ale to zupełnie inna liga :P ). Muzyka wspierali dodatkowo inni muzycy na perkusji, fletach i w chórkach.

Tubular Bells to progrockowa suita w dwóch częściach. Każda z nich ma swój moment, który najbardziej zapada w pamięć. Część pierwsza jest bardzo zróżnicowana i dynamiczna. Wiele tu progresji i zmienności. Wszystko rozpoczyna się od charakterystycznego i zapadającego w pamięć motywu na fortepianie. Mnóstwo "wydarzeń muzycznych", wiele innych motywów a wszystkie są w zasadzie dziełem jednej osoby. Część druga jest w połowie przeciwieństwem dynamicznej i szalonej, miejscami nawet dzikiej, części pierwszej. Tubular Bells Part Two emanuje łagodnością i spokojem. Można się w niej zanurzyć i rozmyślać o czymś przyjemnym. Cały ten spokój i medytacyjny nastrój burzy "Głos Człowieka z Piltdown" (The Piltdown Man) czyli prehistoryczna wersja hard rocka z pijanym Oldfieldem w charakterze jaskiniowca-rockowego wokalisty (tak, muzyk nagrywając ten specyficzny "wokal" był totalnie pijany). Na tle szalonych i dzikich gitar, fletów i złowieszczej perkusji (zwłaszcza na wstępie) słyszymy dzikiego, brutalnego i żądnego krwi i mięsa wczesnego protoplastę naszego gatunku. Po tych ekscesach przechodzimy do... "coveru" melodii z XVIII wieku ! "The Sailor's Hornpipe". bo taki tytuł nosi finałowa sekcja Tubular Bells Part Two, powstała właśnie w XVIII wieku. Jest to jednocześnie kolejna bardzo charakterystyczna część suity Tubular Bells, m.in. dzięki niesamowitemu tempu tego utworu.

Słuchanie tej płyty sprawiło mi mnóstwo przyjemności. Wreszcie mogłem się nią nacieszyć w porządnych warunkach, dzięki niesamowitej izolacji zapewnionej przez moje Shure SE215. Tubular Bells jest płytą wyjątkową - zarówno pod względem muzycznym jak i technicznym. Trudno bowiem sobie wyobrazić aby czegoś takiego dokonał zaledwie 19-sto letni młodzieniec (tyle lat miał Oldfield kiedy nagrywał tą płytę) ! To wielki album. Jest to jedna z najważniejszych płyt dla rocka progresywnego i zapewne każdy miłośnik tego gatunku przynajmniej raz w życiu się z nią zetknął. Warto także posłuchać chociażby samej części pierwszej by przekonać się iż bardzo długie utwory (Part One trwa 25 minut) nie muszą być przy tym bardzo nudne.

-----------------------

To wszystkie minirecenzje jak na razie. Mam nadzieję, że wszystkim moim Czytelnikom się spodobały. Ostatni tekst, recenzja Tubular Bells, zbliżyła się formą do moich typowych recenzji. Zbierając je wszystkie razem, wyszedł kolejny długi post. :)


2 komentarze:

  1. Cześć! Paci nie rezygnuj z pisania na blogu o muzyce, dobrze Ci idzie. Choć mnie trochę brakuje, Twoich osobistych "przeżyć" dot. słuchanej muzyki.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :) Dziękuję za miłe słowa. Niestety, coraz rzadziej piszę bo i muzyka na mnie nie działa tak jak kiedyś, i jakoś nie mam ochoty na pisanie. Nawet Tangerine Dream już nie słucham (a kiedyś w praktyce tylko o nich pisałem na blogu). Również pozdrawiam :)

      Usuń