Recenzja
„Electronic Meditation”
Na
podstawie remasteru z 2002 (2002 Castle Music CD)
Zaczyna
się. Opowieść o pożarze wewnątrz człowieka albo... sami
przeczytacie. Spoilerów niet. Mikołaj nie daje takich prezentów.
;)
Zawodzące
skrzypce informują nas iż nie będzie to historia z tzw happy
endem. Od początku jest ponuro, ciemno i groźnie. Duchy zawodzą i
jęczą. Dokonują, tutaj w mózgu, się naprawdę straszne rytuały.
Cannabis zapalone [TD rzucili dragi w 1973 ale w międzyczasie Schroydera Edziu wywalił za ćpanie bo przeholował]. ;)
No
to jedziemy. Wciąż trwa pierwszy utwór tej muzycznej improwizacji
- „Genesis”. Miejscami jest kosmicznie – pulsacje i eksplozje
gwiazd. Po chwili przenosimy się na Ziemię. Praludzie grają
pramuzykę (tylko skąd mają organy? ;)).
Grają
ją dla jakiegoś wyższego Bóstwa (Edziowi F. ? Klausowi S. ? Mnie
? xD). Szaman dyktuje tempo. Kosmos pojękuje (a może to był Acodin
a nie Cannabis ? ;)).
Do
głosu dochodzi gitara Edgara. Słońce zachodzi nad Pra-Ziemią.
Praludzie oddają cześć swemu Bogu za kolejny udany dzień.
Pojawia
się niebezpieczeństwo! Jęczące groźnie gitary zapowiadają
najazd innego plemienia. Rozpoczyna się „Podróż przez płonący
mózg” [„Journey Through A Burning Brain”]. Na razie tylko się
przyglądamy pra-wymianie pra-zdań. 1:29 – chmury ciemnieją,
będzie deszcz. To zły znak. Bogowie się wkurzyli i pomordowali
ludzi. 2:00 – Pink Floydzi grają suitę pogrzebową (a dokładniej
David Wright ;p). Ale Ja jestem litościwym Bogiem więc dałem
ludzkości szansę – zaczynam od nowa. Pojedynczo zsyłam nowych,
lepszych ludzi. Tych słuchających TD. ;) Wciąż panuje nastrój
tajemnicy, wszelkie stworzenie truchleje przed Mandarynowym
plemieniem. Otoczeni kosmiczną aurą i błogosławieństwem,
prowadzą rozmowy i grzebią zmarłych (ok 4:13).
Doszło
do pożaru. Ludzie odkryli ogień a zbudowane przez nich miasto
Karczew (xD) się pali. A może to pożar w mojej głowie? W końcu
myślenie (nie :>) boli. ;) Od nadmiaru pomysłów na recenzję
moja mózgoczaszka zajęła się ogniem. Edgar na swojej gitarze
potęguje nastrój i popędza do działania. Perkusja Schulza
oznajmia nam iż rzecz dzieje się szybko a akcja postępuje wartko
niczym strumień rzeki Rubycon. Niestety, ogień tylko przybiera na
sile. Mandarynkowe plemię, za radą Metalliki i Jamesa Hetfielda
gaszą ogień ogniem [„Fight Fire With Fire” z albumu Ride The
Lightning]. Rezultaty ich „akcji ratowniczej” są opłakane.
Mózgi (i ludzie) płoną. Cywilizacja wymiera a wraz z nią –
kultura. Dzieło (samo)zniszczenia postępuje w geometrycznym wręcz
tempie. Nie pozostało mi nic innego jak wśród hałasu walących
się budynków i umierających ludzi stwierdzać zgony. Znowu
pogrzeby – 11:22. Chyba nie jestem zbyt dobry w roli Boga. :)
Wezmę
sobie na wstrzymanie. Do moich nozdrzy dociera Zimny Dym [„Cold
Smoke”]. Powolne dźwięki unoszą się do mojego Mandarynkowego
Pałacu. Co chwilę jednak coś się dzieje. Z ruin wynurzają się
Ostatnie Nadzieje Ludzkości – para Edgar i Monika. :) Wśród
resztek tego, co archeolodzy mogliby nazwać protocywilizacją,
zaczynają znowu grzebanie zmarłych. Bądź co bądź zmarły to też
człowiek, ale martwy. :) Próbują także odbudować Karczew. Tempo
muzyki od ok. 3:50 wskazuje, że we dwoje dość dobrze sobie radzą.
;) Ciche organy robią za tło. ;) Słychać stukot narzędzi (jak
dobrze, że nie badawczych! :>). Jest ciemno, groźnie i ponuro
ale prace wciąż wrą. Karczew 2 powstaje. ;) 6:12 – coś się
zaczyna dziać niedobrego. Pojawiają się dziwne chrzęsty. Dochodzi
do kolejnego napadu. Bestie z Otwocka rodem napadają na naszych
bohaterów i niszczą ich dorobek (na szczęście Jeroma nie ma..
jeszcze :P). Wszystko upada. Agresywna perkusja Klausa wskazuje na
kolejny bolesny upadek mojego dzieła Światostworzenia. Edgar i
Monika próbują stawiać opór, dość zaciekle walczą o to, co
swoimi rękoma (i z moją pomocą :>) zbudowali. Lecz za ok. 1
minutę wszystko obróci się w popiół [„Ashes To Ashes”]. Po
prostu gruz, smród i ubóstwo pełną gębą. Coś dla polityków
społecznych. ;)
Chwila
wytchnienia. A potem lecimy dalej. Marsz Otwoczczan Żądnych Krwi
postępuje. Idą w rytm perkusji wojennej Schulza. Triumfalnie
defilują przez spalony, zniszczony i „zgruzowany” Karczew. Zgon
cywilizacji i kultury karczewskiej został ostatecznie stwierdzony.
;___; Plądrowane są skarbce (niestety, nie ma nich płyt TD ;__;
Zabrałem do siebie xD). Ostatnie niedobitki i resztki Karczewian są
pożerane przez Żądnych Krwi Otwoczczan Z Otwocka Rodem. Edgar
swoją soczystą i brutalną gitarą opisuje ten fascynująco krwawy
proces konsumpcji (nekrofagia – pożeranie zwłok).
I
nastaje „Resurrection”. Ostatnie rytuały zostają dokonane. Mój
mózg spłonął doszczętnie. To dla niego zawodzą te organy.
Ale
jednak historia, zgodnie ze swoim odwiecznym prawem, zatacza koło.
Moje syzyfowe dzieło Światostworzenia zaczyna się od nowa. Jest to
ciekawy zabieg, ponieważ „Electronic Meditation” kończy się w
dokładnie taki sam sposób jak się zaczęło. Po prostu
kopiuj-wklej. ;) Tyle, że w 1970 nie było Windowsów. Nawet
komputerów nie mieli. ;) Nastąpił koniec. Nie chce mi się
Światostwarzać. Mój spopielony mózg nie nadaje się do
czegokolwiek. Rest In Piece, my friend. ;)
Przepraszam
za chaotyczny styl opowiadania. Sama muzyka takaż jest. W końcu to
improwizacja, nagrana w październiku 1969 roku. Pomimo tytułu
sugerującego użycie syntezatorów, nie ma tutaj nic z tych rzeczy.
No dobra, organy i gitara. :D Zawsze tzw. cuś. ;)
Nie
jest to typowy album TD. Możliwe jest iż tego rodzaju muzykę
zespół grał od 29.09.1967 (data powstania TD). Jest to Krautrock –
z tym iż chyba jednak bardziej rock niż kraut gdyż brakuje tu
elektroniki.
Krautrock
zaś, skrótowo, jest to niemiecka forma rocka, czerpiąca zarówno z
muzyki elektronicznej (tej archaicznej, np. elektroniczne dzieła
Stockhausena) jak i z rocka progresywnego i psychodelicznego (np.
Pink Floyd – którym TD składali hołd we wczesnych latach swojej
twórczości [przed debiutanckim Lpkiem] grając swoją wersję ich
„Interstellar Overdrive”).
TD
już na następnym albumie zmienili stylistykę ale nie o tym jest ta
recenzja. Ten album ma także wielkie znaczenie historyczne – jest
to jedyne znane i potwierdzone nagranie, gdzie razem z Edgarem Froese
pojawia się Klaus Schulze [tu jeszcze jako perkusista]. Nie wiadomo
wiele o koncertach związanych z tym albumem ale Klaus mówił iż
były. Uznany serwis będący zbiorem wszelkich odmian Mandarynek
wyhodowanych przez Edgara (Voices In The Net) podaje dwie daty.
Sporą
ciekawostką jest także line-up który nagrał tę płytę. Poza
Edgarem i Klausem w sesji nagraniowej brał też udział Conrad
Schnitzler (który na „Electronic Meditation” zagrał na
skrzypcach... i kasie, tej sklepowej ;)). Ponadto na organach zagrał
Jimmy Jackson zaś flecistą był Thomas Keyserling. Obaj byli
muzykami sesyjnymi chociaż ich nazwiska nie zostały wymienione w
pierwotnym wydaniu tegoż krążka.
Pozostaje
mi powoli kończyć te opowiadaniorecenzję. :) Nadmienię tylko iż
posiadam tę płytę w swojej kolekcji, tak jak inne albumy TD z
okresu Pink Years. Wszystkie z tej samej serii wydawniczej –
remastery Castle Music z 2002 roku. ;)
Mam
nadzieję iż miło się czytało część opowiadaniową. :>
Tym,
co wytrwali do końca życzę wesołych, zdrowych, mandarynkowych
(ew. schulzowych xD) świąt. Byleby obfitych w pierogi. :)
Niestety nie ma całego albumu na YT w jednym filmiku ale wrzucam Wam każdy utwór oddzielnie. Mam nadzieję, że fajnie współbrzmi z moim opowiadaniem. Napisane równo w czas trwania płytki (na iPodzie). :)
:)
Fajne xD/amadeóż
OdpowiedzUsuńO, nie wiedziałem, że na wznowieniu tej płyty znalazła się przeróbka utworu Metalliki - szkoda, że nie podałeś do niej linku ;).
OdpowiedzUsuńNie wiem bracie co bierzesz, ale jest to chyba dość mocne zioło :)
OdpowiedzUsuńWiem :) Jedyne co brałem to "Electronic Meditation" w uszy ;) Nawet słodkiej herbaty nie piłem (tauryna!) :D Moim ziołem jest muzyka. ;)
Usuń