I znowu nastąpiła przerwa na blogu. Straciłem zainteresowanie wszystkim - graniem, muzyką, życiem. Nic nie sprawiało mi przyjemności. Teraz, kiedy poczułem się odrobinę lepiej, postanowiłem spróbować jeszcze raz napisać coś na blogu.
Dzisiaj chciałbym przedstawić Wam jeden z najnowszych albumów Tangerine Dream (z 2011 roku, więc niby nie aż tak całkiem stary) - The Island of the Fay. Jest to pierwsza płyta z cyklu "Eastgate's Sonic Poems Series" (na którą składają się 4 pełnowymiarowe albumy + 1 cupdisk). Na moim blogu już miałem okazję recenzować płyty z tej serii: Finnegans Wake (również 2011) i Josephine The Mouse Singer (cupdisk, 2014).
Okładka wydania 2011, Eastgate. |
Dzisiejsza recenzja dedykowana jest Słoneczku Agnieszce. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! :*
Eastgate's Sonic Poems Series to zbiór albumów zainspirowanych przez różne książki. Edgar Froese wraz ze swoim zespołem umieszczał na nich muzykę będącą w pewnym sensie soundtrackiem do tych książek. Jednymi z nich były "Tren Finneganów" Joyce'a i "Zamek" Kafki. Jest to formuła nietypowa i niezwykle ciekawa.
Na "The Island of the Fay" udzielają się obaj główni kompozytorzy w Tangerine Dream - E. Froese oraz T. Quaeschning. Rzecz jasna, przeważają liczebnie kompozycje lidera zespołu (5 sztuk na 8 utworów).
Płytę tą zespół szczególnie promował podczas swojego jednorazowego koncertu w Manchesterze (28.05.2011), gdzie w ramach ponadtrzygodzinnego występu zaprezentowano m.in 5 utworów z tego krążka. Koncert ten ukazał się pierwotnie jako download ale później zespół wydał go też jako 3-CD set. Oba wydawnictwa noszą wspólny tytuł: The Gate Of Saturn: Live At The Lowry Manchester 2011. Downloadowa wersja była jednym z trzech albumów udostępnionych do pobrania za darmo dla fanów, którzy byli na koncertach w ramach Phaedra Farewell Tour 2014.
Pozostałe dwa to: The Angel of the West Window (2011, drugi album z Eastgate's Sonic Poems Series) oraz Summer in Nagasaki (2007, drugi album z cyklu Five Atomic Seasons, nieskromnie podlinkowałem swoją recenzję). Oba posiadałem wówczas w postaci oryginalnego CD więc wybrałem koncertowy download.
Cały album The Island of the Fay jest dostępny na Youtube pod tym adresem (wystarczy kliknąć na link).
1. Marmontel Riding On A Clef. Od samego początku jesteśmy wciągnięci w agresywną i szybką sekwencję. Pierwsze skojarzenia? Phaedra 2005 ale w znacznie lepszym stylu. Mocny sekwencer połączony z intrygującym i ciekawym brzmieniem klawiszy. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych utworów z The Eastgate Years. Niesamowicie wciąga i ma spory potencjał na bycie hitem od TD. Czuć pewną podniosłość i napięcie a jednocześnie słucha się tego dość lekko i przyjemnie. Jako DJ Paci zatwierdziłbym ten kawałek na mojej imprezce. :)
2. Breath Kissing Matter's Mouth. Pierwszy utwór od TQ. Mroczny, tajemniczy i kuszący zarazem. Tłusty bas uzupełnia nastrój. Nagle wchodzi jedna z najbardziej tajemniczych klawiszowych fraz. Uwodzi i zachęca do dalszego słuchania mimo jej ciągłej repetycji. Nagle ok. 1:40 pojawia się sekwencer niczym języczek w tytułowym pocałunku. :) Pozorna jednostajność tego utworu daje się nieco we znaki. Ale skoro chwila wiecznego szczęścia ma trwać wieczność to i taka też powinna być muzyka? :) Na szczęście sekwencer się "pogrubia" w 4 minucie. Utwór brzmi bardziej rozrywkowo. Podoba mi się ta "eteryczność" od ok. 5.25 i dalej. Utwór się rozwija i staje się coraz piękniejszy i atrakcyjniejszy, jakby chciał wynagrodzić słuchaczowi tę jednostajność z początku. Pojawia się nawet brzmienie, które można pomylić z jakaś syntezatorową repliką skrzypiec (a może to rzeczywiście są skrzypce? Hoshiko się pojawia na tej płycie więc jest to możliwe). Przyjemna i piękna kompozycja.
3. Beauty of Magic Antagonism. Delikatny i eteryczny, tajemniczy początek. Wraz z upływem czasu staje się coraz słodszy i ciekawszy, coraz bardziej uwodzicielski. W końcu staje się rytmiczny i przyodziany w perkusję. Wyczuwalny sekwencer. Wbrew tej mocnej perkusji jest to dość łagodna i wesoła nutka. Jest w niej coś uwodzącego, sprawiającego uśmiech na mojej twarzy. Końcówka jest fajna. Zrealizowana w nieco podobnym stylu co intro.
4. Fay Bewitching The Moon. Najdłuższy utwór na tej płycie (11 minut) i zarazem jeden z najdłuższych z The Eastgate Years. Bardzo delikatny i mroczny lecz łagodny. Odznacza się zauważalnie odmienną stylistyką od do tej pory zrecenzowanych utworów ale także ma w sobie coś, co wciąga słuchacza. To powiew muzyki poważnej ale zagranej w sposób elektroniczny. W 3 minucie ten stary duch oddaje miejsce nowemu - wchodzi teraz wciągający i intensywny sekwencer połączony z perkusyjnymi elementami oraz elektrycznymi skrzypcami (Hoshiko Yamane). Skrzypce się pojawiają ok. 4:30. Nietypowy ale miły dodatek. Znacznie upiększa i ubogaca tą kompozycję, czyni ją jeszcze bardziej wyjątkową. Chyba jest to najbardziej wyróżniający się utwór na całej płycie, nie tylko długością. Wspaniałe smyczki połączone z intensywnym i wciągającym sekwencerem. Udany mariaż tradycji z nowoczesnością. Ok. 7:22 pojawia się niesamowicie piękny motyw klawiszowy, na dźwięk którego nawet moje mroczne serce i dusza się uśmiecha. Kolejny udany kawałek. Do tego ta tajemnicza końcówka, idealna na zwieńczenie setu na koncercie! Tak było na wspomnianym koncercie w Manchesterze - ostatnim utworem zagranym w ramach głównej części koncertu, przed bisami, była kompletna wersja Fay Bewitching The Moon.
5. Cycle of Eternity. Dla odmiany tym razem kompozycja Thorstena. Jeszcze raz muzycy uderzają w ciemną stronę klawiszy. Tym razem jednak idziemy prosto na mroczą dyskotekę. Coś jak Black Celebration od Depeszów. Przyjemny, rytmiczny mrok. W Cycle of Eternity dochodzi sekwencer oraz skrzypce a także co nieco od Lindy Spa (?). W każdym razie nie jest to typowa łupanka na disco. Zachęca do tańca i do ruchu ale ma to coś w sobie, co go wyróżnia. Kolejny utwór, którzy poleciłbym jako DJ Paci. ;) Ten utwór aż się prosi o jakiś remix i tańczące Słoneczka. ;) Jest niesamowicie rytmiczny i energiczny (choć niesie w sobie lekką nutę smutku). Ok. 5:30 wesoła część się kończy i nadchodzi kac. :) Bit i sekwencer znika, pozostaje tylko smutek - "cóżżem odwalił na tym zacnym melanżu"?! :)
6. Death in the Shadow. Utwór z rozkręcającym się początkiem. Z każdą sekundą nabiera on energii. Po chwili wchodzi perkusja (lekko zalatuje intrem do Warsaw In The Sun, szczególnie nowszych interpretacji). Pojawia się też sekwencer. Melodia się snuje tajemniczo, dominuje szybki rytm. Death in the Shadow to jeden z tych utworów, które naprawdę motywują do wysiłku i ruchu. Można nabrać ochoty na wyścig z tym sekwencerem! :) Melodia jest skromna. W 3 minucie staje się bardziej wyrazista. Sekwencer nieustannie pompuje. Ok. 3:48 mamy niesamowite przejście nawiązujące do początku tej kompozycji. Po ok. minucie utwór wraca do swojego poprzedniego brzmienia. Nawet pod koniec jest dość intensywna. Bardzo energetyczna nutka z eterycznym zakończeniem. Cudowne jest to brzmienie pod koniec (ok. 8 minuty i dalej), jakby zachęcało do zrobienia sobie przerwy.
7. Moment of Floating into the Light. Utwór rozpoczyna się niezwykle łagodnie. Wyczuwalny sekwencer. Przyjemna i niezwykle kompozycja. Kolejna z tych wciągających na tej płycie. Utwór się rozwija ale wciąż jest delikatny. Pojawiają się chórki a nawet perkusja i gitara (ok. 2:25). Jedna z łagodniejszych nutek na tej płycie. Można się wciągnąć i zatracić w samym tylko brzmieniu sekwencera! Utwór ma co pokazać - np. malownicze klawisze ok. 5:33. Troszkę chmurkowo-pastelowe brzmienie. Nie wiem czemu tak napisałem. :) Mam dziwne skojarzenia. Wracając do tematu, ten utwór to gratka dla fanów sekwencerów. Kolejny + na tej płycie.
8. Darkness Veiling The Moon. Od samego początku mamy do czynienia z tajemniczym brzmieniem oraz rytmiczną perkusją. Intrygujące brzmienie klawiszy. Perkusja brzmi jakby jej dźwięki były czymś zasłonięte. W każdym razie nie brzmi "czysto" (jak np. klawisze w ok. 1:48). Utwór sprawia wrażenie lekko zamyślonego. W ok. 3 minucie wpuszczony został Słoneczny Promień Radości. Pojawiają się nawet smyczkowe akcenty od Hoshiko. Piękne i delikatne, skromne. Jakość zdecydowanie przeważa nad ilością. Ukryta Ciemność obnaża Księżyc. Tylko dla moich oczu. Radość. Coraz więcej radości. Mrok zanika. Pojawia się mandarynkowy uśmiech. Miłe zwieńczenie wspaniałej płyty. Końcówka mroczna ale świetnie się sprawdza jako finisz albumu.
The Island of the Fay jest jednym z najlepszych albumów nagranych przez Tangerine Dream - nie tylko w okresie The Eastgate Years ale w ogóle, w całej ich ponadczterdziestoletniej karierze! Na tym albumie nie ma żadnego słabego utworu. Fani sekwencerów znajdą tu mnóstwo przysmaków. Nie zabrakło też trochę bardziej współczesnego, dyskotekowego brzmienia chociaż to nie jest album z serii Dream Mixes.
Ciężko jest mi nawet wyróżnić jeden konkretny utwór. Ta płyta jest po prostu rewelacyjna! Szczególnie popularny jednak stał się pierwszy utwór - Marmontel Riding On A Clef, który dość często był grywany przez zespół na koncertach (lata 2011 - 2014, bez 2013). Jest on w pewnym sensie ucieleśnieniem tej płyty, jej esencją.
Jakbym ocenił The Island of the Fay? Nie mniej niż 5. Żałuję, że jeszcze nie kupiłem tej płyty. Jest to jedna z moich ulubionych płyt Tangerine Dream. Warto ku niej zwrócić ucho. Nawet bez znajomości z Edgarem Allanem Poe (to on odpowiada za dzieło, które jest wymienione w tytule tego krążka). ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz