Pierwotnie miałem napisać recenzję albumu "Heaven And Hell" (Vangelis, 1975) ale Słoneczko Agnieszka (drugie Słoneczko, nie Agnieszka z IPSu ;) ) wybrała Apokalipsę Zwierząt (ten sam autor, 1973). Dalej nie odczuwam ochoty na granie więc postanowiłem napisać kolejną recenzję.
"Heaven And Hell" jest jednym z kilku albumów Vangelisa, które kupiłem. Dawno tej pozycji nie słuchałem i z wielką przyjemnością powrócę do niej w tej recenzji.
W zasadzie nie wiem co o tym albumie na wstępie napisać. Składa się z dwóch utworów (a w zasadzie to z dwóch i pół, gdyż ta połówka to oddzielnie wyróżniona sekcja z utworu pierwszego). Dwie długie suity. Każda z nich ma nieco ponad 20 minut.
Cały album jest dostępny na Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=_ss8RrowGjE .
1. Heaven And Hell, Part I
Utwór rozpoczyna się od tajemniczych i majestatycznych klawiszy do których po kilkunastu sekundach dołącza chór. Nagle utwór startuje. Zaczyna się bardzo szybka i agresywna część. Mocne basy i szybka perkusja. Dziwny chór i szalona melodia, która rzuca się w uszy. Bardzo zwariowany początek. Niektóre brzmienia zdają się mieć swoje korzenie w orkiestrze. Nagle, ok. 2:40, rytm znika i wracamy do początku a następnie do tegoż samego rytmu. Czuć zmiany i modyfikacje. Ok. 4:40 zaczyna się kolejna sekcja. Jeszcze raz mamy majestatyczne i ciekawe klawiszowe brzmienia z odrobiną dynamiki. Pod koniec 5 minuty zmienia się charakter muzyki, dochodzą delikatne orkiestralizacje (?) i chór. Muzyka nieustannie ewoluuje i się zmienia - np. niebiański motyw ok. 6:46. Dość dziwny chór. Ok. 8:10 mamy krótkie ale wspaniałe solo i chór. Tą muzykę jest mi niezmiernie trudno opisać. Ok. 8:40 mamy jeszcze raz niesamowity fortepian. Część tą uzupełniają syntezatory i chór oraz perkusja. Ok. 10:40 następuje klasycznie brzmiąca sekcja. Sam, czysty fortepian. Później dołączają do niego chóry. 12:40 - kolejny majestatyczny i wspaniały syntezator. Po nim muzyka staje się znacznie łagodniejsza i delikatniejsza - Vangelis porusza słuchacza niesamowitą grą na fortepianie i syntezatorowymi dodatkami. W 14 minucie fortepian jest okraszony bardzo strasznymi dźwiękami. Z tego powoli wyłania się kolejny motyw. Ok 15:15 pojawiają się klasycyzujące brzmienia na tle tego motywu. Całość brzmi jak połączenie orkiestry z elektroniką. Ok. 16:55 muzyka całkowicie znika a kilka sekund później, z ciszy, wyłania się kolejna część utworu - So Long Ago, So Clear. Jest to pierwsze nagranie Vangelisa razem z Jonem Andersonem (Yes). Jego "kobiecy", miękki wokal wydaje się współgrać z delikatnością i łagodnością tej muzyki. Tu także jest nieco klasycyzującego klimatu (np. 20:00 i dalej). Koniec części pierwszej przynosi piękne dźwięki, rodem z muzyki poważnej. Bardzo dziwna muzyka. Z jednej skrajności (dynamiczny i szybki motyw od ok. 2:40) przechodzi w drugą (brzmienia klasycyzujące). Całość jest ciekawie zaaranżowana i miło się tego słucha.
2. Heaven And Hell, Part II
Tym razem jesteśmy w samym środku jakiejś maszynerii. Coś złowieszczo stuka, puka. Muzyka brzmi bardzo niepokojąco i eksperymentalnie. Tak jak w poprzednim utworze, po dość cichej i spokojnej sekcji nagle wybucha bardzo rytmiczna i melodyczna. Ok. 4:22 do tego rytmu dołącza się melodia grana na trąbce (?). Po przerwie, "trąbka" powraca ok. 5:09. Dość szybko znowu zostaje przerwana. Ok. 6:45 zaczyna się kolejna sekcja. Otwiera ją cichy, niepokojący chór i syntezatorowe grzmoty, pomruki. Muzyka staje się znowu coraz dziwniejsza. Jakaś tajemnicza maszyneria generuje coraz bardziej zwariowane dźwięki. Ok. 9:20 pojawia się sympatyczna melodia na tle dziwnych dźwięków. Całość brzmi nieco przypadkowo i chaotycznie. W 10:00 chór z początku tej sekcji powraca. Nałożono na nie niebiańskie chóry. W pewnym momencie chór znika i zamiast niego pojawia się łagodna muzyka oraz piękny, kobiecy wokal. Muzyka się rozwija i brzmi cały czas dziwnie. Czyżbyśmy przeszli do Nieba? Chór się ścisza i słychać bijący dzwon... Trochę niepokojące. Ok. 15:30 zaczyna się kolejna część. Triumfalna parada w Niebiosach. Mocne bębny i anielskie trąby obwieszczają Dzień Sądu. Całość brzmi naprawdę wspaniale i majestatycznie. Partia ta przechodzi płynnie w łagodny, delikatny, niebiański pasaż z elektronicznymi quasi-chórkami. Bardzo delikatne i skromne a zarazem piękne zakończenie. Z Piekła przeszliśmy do Nieba....
"Heaven And Hell" jest albumem zróżnicowanym i dość dziwnym. Z jednej strony mamy nutę rocka progresywnego a z drugiej - szczyptę muzyki poważnej. Całość jest przyprawiona sporą ociupinką dziwaczności. Ta muzyka jest bardzo żywa. Dużo się tu dzieje. Obie suity zauważalnie różnią się od siebie. Pierwsza stawia bardziej na rytm, druga jest spokojniejsza.
Nawet przyjemnie mi się tego słuchało. Nie odbieram tej muzyki jako nudnej ani specjalnie dłużącej się i rozlazłej, rozciągniętej na siłę. Vangelis zaprezentował coś nietypowego. Ale "Heaven And Hell" odstaje od moich gustów, którym bliższe jest np. "Spiral" (1977) autorstwa tego samego muzyka. Stąd też "Heaven And Hell" oceniam jedynie na 4. Można posłuchać raz na jakiś czas i jest to ciekawe, nietypowe. Ponadto nie przepadam za dziwnym, "kobiecym" głosem Andersona. Po prostu mi się nie podoba - w przeciwieństwie do właśnie zrecenzowanej płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz