20.01.2015 zmarł lider Tangerine Dream, Edgar Froese. Z tej smutnej okazji napisałem, z dedykacją dla Niego, recenzję Jego solowego albumu - Stuntman. Dzisiejsza recenzja jest również dla Niego. Tekst będzie dotyczyć Jego trzeciego albumu - Macula Transfer.
Album ten ukazał się w 1976 roku. Bardzo długo nie był dostępny na CD - dopiero w 1998 roku wyszło pierwsze wznowienie. Niestety, ze względów prawnych zniknęło ono z rynku niemal tak nagle jak się pojawiło. W 2001 roku ukazało się pirackie wznowienie bazowane na tym z 1998 roku. Łatwo jest odróżnić pirata od właściwego skarbu - wystarczy porównać zdjęcia dostępne w internecie. Sam oryginał ukazał się tylko w 1000 sztukach zanim został wycofany na żądanie Edgara Froese. W 2005 roku album powrócił na rynek - ale w zmienionej formie. Edgar nagrał od nowa wszystkie swoje stare płyty i wydał je ponownie. Ta recenzja dotyczyć będzie oryginalnego nagrania.
Całość muzyki możecie przesłuchać tutaj: Macula Transfer (cały album).
Na płycie jest 5 utworów a całość trwa ok. 35-36 minut. Album został nagrany kilka miesięcy wcześniej zanim cała trójka muzyków zajęła się nagrywaniem Stratosfear (1976). Utwory noszą dziwne tytuły ale łączy je jedno: wszystkie odnoszą się do numerów i nazw lotów jakie zaliczył bądź to sam Edgar lub z kolegami z zespołu.
1. OS 452.
Lot rozpoczyna się. Maszyneria powoli się włącza. Chwilę to potrwa. Rozpędza się. Tajemnicze brzmienie syntezatorów połączone z krótkim, gitarowym motywem. Nagle startujemy. Odrywamy się od ziemi. Wzbijamy się w powietrze. Gitara gra odważniej a tło dźwiękowe stanowią głównie chórki. Za oknem widać groźną ciemność. Pada deszcz. Przeszywa nas dreszcz strachu - czy dolecimy? Pojawia się gdzieniegdzie charakterystyczne, smyczkowe brzmienie taśm z mellotronu. Odważnie lecimy dalej. Lot ponad ziemią. Wszystko takie małe, drobne. Cały czas czujemy pewien niepokój. My się martwimy - a co muszą czuć piloci? Utwór brzmi pozornie jednostajnie ale wystarczy tylko wsłuchać się w tło. Tam dzieje się dość sporo wbrew pozorom. Po 6 minucie Edgar zaczyna grać nieco bardziej odważnie na gitarze. Przerwa w akcji. Napięcie wzbiera. Silnik przerywa. Na szczęście nic się nie stało. Wracamy na trasę, nucąc znajomą melodię ze Stratosfear... i się kończy. Nie ma melodyjki ze Stratosfear, to mój wymysł. ;)
2. AF 765.
Najdłuższy utwór na tej płycie - 11 minut. Znowu mamy bardzo dziwny początek. Maszyneria wydaje dziwne dźwięki. Lecimy. Bardzo szybko lecimy. Edgar Froese szybko przemierza niebiańską przestrzeń niczym Superman muzyki elektronicznej. Muzyka jest bardzo szalona i mroczna. Mroczny sekwencer oraz dźwięki rodem z psychodelicznej strony życia. Nasz bohater nie porusza się prosto a zygzakiem. Bo tak jest fajniej. Bardziej fajniej. Super. Mnóstwo krótkich ale sympatycznych, gitarowych motywów. W 3 minucie jest dłuższy popis od SuperEdgara. Sekwencer wrzyna się w umysł. Nieustannie pulsuje. Edgaromobil leci do przodu w szalonym, gitarowym tempie. Jeżeli poprzedni utwór był dla kogoś zbyt mocny to niech nawet nie próbuje włączać tego. Niektóre brzmienia kojarzyć się mogą nawet z Movements Of A Visionary z albumu Phaedra (1974). W sumie.. Edgar Froese był Wizjonerem. Prowadził Tangerine Dream naprzód. Inspirował i sam tworzył. Pod koniec 7 minuty pojawia się większa ilość elektronicznej, majestatycznej melodii - idealny motyw do intronizacji Mistrza. Przed końcem 8 minuty sekwencer drastycznie przyśpiesza, podobnie jak i gitara Edgara. W głowie 1000 głosów. Duchy dokonują ataku terrorystycznego na Edgaromobil. Dochodzi do starcia. Piu, Piu, Piu, Piupiupiupiu... Sekwencerowe działo strzela. Coraz szybciej i szybciej. Nagle - brak amunicji. Duchy przejmują Edgaromobil. :( I koniec utworu. :( Nawet eksplozji nie było. :(
3. PA 701. Nie, nie PACI. :) Ten utwór (niestety) nosi tylko PA w tytule. Mroczne klimaty niczym z soundtracku "Sorcerer" (1977) zrobionego przez Tangerine Dream. Pojawia się delikatna, skromna melodia. A może to nie mrok? Tylko pracujący silnik? Albo.. pożegnalny utwór. W końcu, jak czytaliście uważnie, to Duchy przejęły Edgaromobil. Nagle maszyneria sama startuje. Duchy tracą kontrolę nad pojazdem. Silnik pracuje na pełnych obrotach (sekwencer symuluje pracę silnika). Duchy zgrzytają ze strachu. Znikąd wyłania się Duch Edgara i gra na gitarze. Niekontrolowany lot w mroczną, nieprzystępną Stratosferę. W pewnym momencie nasz pojazd ma awarię. Silnik zaczyna pracować skokowo. Po krótkiej chwili udaje się jednak usunąć usterkę. Duchom chyba zaczyna gitara przeszkadzać. W końcu ona znika a pojazd wkracza w inny wymiar egzystencji.. do Raju, gdzie mellotrony radośnie kwilą, grają, przygrywają i co tam mają na taśmach (haki na oPOzycję?).
4. QUANTAS 611. Silniki powoli startują. Wzbijamy się w przestrzeń elektronicznie kosmiczną. Jest ciemna noc. Nasz pojazd powoli przebija się przez cirrusy, cumulusy i inne kumulonimbusy (różne nazwy "gatunków" chmur). Pierwsza próba. Pojazd nigdy nie był testowany. Sporo dramatyzmu i niepokoju. Jeżeli ktoś chciałby wiedzieć jak brzmi ciemna, niespokojna, straszna noc - niech włączy ten utwór. Przebijamy się przez chmury. Utwór opisuje - dosłownie - a raczej "dodźwiękowo" - lot w ciemno.
5. IF 810. Szybki numerek. Bardzo dynamiczny i dość wesoły utwór. Tym razem siedzimy wygodnie w fotelu, zakładamy słuchawki i.. lecimy ! ;) Szybki sekwencer i piękne widoki z okna - zwłaszcza Chmurki. ;) W tym jedna piękna i fajna - Dominika. ;) Na pewno elektroniczne Słoneczko ładnie przyświeca. ;) Pojawia się ciekawy mellotron. Słychać promienie słoneczne. A także kawę parzącą się w ekspresie. W końcu lecimy w klasie biznesowej. Lot w blasku Słońca. Utwór niestety kończy się w środku naszego lotu i nie mam jak opisać lądowania. Ale pod opieką Słońca i Chmurek na pewno było szczęśliwe. ;)
Macula Transfer to świetny album. Artysta przedstawia różne historie w bardzo malowniczy, choć raczej minimalistyczny sposób. Tu nie ma zbyt wielu dźwięków na raz. Nie jest to też delikatna muzyka - chociaż brzmi raczej łagodnie to jest mroczna i nawet miejscami straszna. Fani Edgarowo-gitarowych brzmień także znajdą coś dla siebie choć zwolennicy sekwencerów mogą mieć poczucie zawodu.
Wielka szkoda, że tak ciekawa muzyka nie doczekała się prawdziwego wznowienia w swojej oryginalnej postaci. To niepowetowana strata dla fanów Tangerine Dream i solowych eskapad lidera zespołu, Edgara Froese.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz