Okołoświąteczny atak depresji sprawił, że straciłem chyba wszystko, co było dla mnie cenne i ważne. Ucierpiała nawet moja miłość do Tangerine Dream. Nawet nie tylko do samego TD lecz do elektroniki w ogóle, jako takiej. I SBB... Czyżby dotychczasowo wielbiona przeze mnie muzyka mi się "przejadła" bądź znudziła?
Próbuję obecnie odkrywać nowe terytoria. Powoli staram się wrócić do życia gdyż obecnie czuję się wpół żywy - moja elektroniczno-mandarynkowa połowa obumarła. Czy na zawsze - zobaczymy.
Wielkimi krokami zbliża się ważny dzień - moje 4te urodziny jako recenzenta. W najbliższą środę, 13.01.2016, miną dokładnie 4 lata od opublikowania mojego pierwszego tekstu: recenzji Epsilon In Malaysian Pale (Edgar Froese [*], 1975). Wiążę z tym dniem spore nadzieje - może w końcu uda mi się napisać moją 150tą recenzję.
Dzisiaj spróbuję napisać pierwszą od niemalże dwóch miesięcy recenzję płyty Tangerine Dream. Niemalże dwa miesiące minęły od ostatniego mandarynkowego tekstu - Tournado (1997) - który ukazał się 13.11.2015.
Do "analizy" wybrałem składankę The Best Of Tangerine Dream z 1989 roku. Myślę, że to dobry pomysł na powtórny mandarynkowy "chrzest". Poziom podstawowy. Największe przeboje zespołu z okresu 1973 - 1988 (wydanie kasetowe i 2xLP posiada dodatkowo utwory z płyt wydanych między 1970 a 1972).
Okładka składanki |
Ja posiadam w swoich zbiorach... piracką (?) polską kasetę TAKT-u. Kupiona za dychę "dla beki" robi (wraz z druga kasetą - jakiś nieoficjalna składanka od Kraftwerk, także made in Poland) za "podpórkę" pod wydzieloną strefę singli na mojej półce z płytami nr 1. Dowód poniżej. :)
Kaseta jest mniej-więcej w centrum :) |
Wydawnictwo zawiera 10 utworów (wersja CD). Już sama lista utworów budzi wątpliwości czy to rzeczywiście jest "the best of". Dominują tu utwory głównie z ostatnich płyt zespołu (lata 1985 - 1988 ale bez Optical Race, wydanego w 1988 roku). Aż 3 utwory na 10 pochodzą z albumu Le Parc (1985). Kompilacja nie zawiera żadnego nowego materiału.
1. Central Park (New York). Mocny i dynamiczny akcent na początek - szybki, głośny i rytmiczny a także basisty Central Park. Wielkie miasto bawi się przy mandarynkowych rytmach. Dość przyjemne w odsłuchu, basy nie miażdżą żeber ani nie jest ich zbyt wiele. Można wyczuć tu nutkę wielkomiejskiego zgiełku ale w dość łagodnej dla bębenków usznych formie.
2. Tyger. Tytułowy utwór z albumu Tyger (1987). Po mocnym wejściu mandarynkowego smoka czas na nieco bardziej delikatne i liryczne klimaty. Dla odmiany więc jest piosenka. Delikatne, elektroniczne brzmienia są wzbogacone o piękny, kobiecy głos śpiewający wiersz znanego, brytyjskiego poety - Williama Blake'a. Zanim popadłem w depresję, Tyger był jednym z moich ulubionych utworów oraz także jednym z najlepszych albumów Tangerine Dream. Dalej Tyger ma swój mistyczny i łagodny urok choć mam poczucie, że nie odczuwam już tego samego co kiedyś. Jedna z najłagodniejszych kompozycji w olbrzymim, niemalże nieskończonym dorobku zespołu.
3. Livemiles (Part II). Fragment z albumu Livemiles (1988). Umieszczony wycinek pochodzi gdzieś ze środka utworu. Zaczyna się dość łagodnie i bazuje na obsesyjnie powtarzanym motywie. Całość jest wzbogacona o perkusję i melodię z prawdziwego zdarzenia. Ok. 2:00 utwór się rozpędza dzięki sekwencerowi. Także rytm staje się szybszy. Powtarzany motyw znika. Został on zastąpiony czymś innym. Całość jest płynna, jak zawsze. Przyjemna dla ucha rytm i melodia. Dużo łagodności w brzmieniu. Sympatyczny fragment z pomijanej często płyty.
4. Dolphin Dance. Jeden z hitów z albumu Underwater Sunlight (1986). Szybki i energetyczny rytm wzbogacony o pląsającą wesoło melodię. Urzekająca łagodność. Brzmienie tego utworu chyba każdemu sprawi uśmiech na twarzy. Słychać nawet zsyntetyzowane bąbelki w wodzie! ;) Nie zabrakło też gitarowej partii od zmarłego lidera zespołu, Edgara Froese. Bardzo miła dla ucha nutka.
5. Song Of The Whale (Part 1 i Part 2). Pierwsze dwa utwory z albumu Underwater Sunlight (1986). Rzadko kiedy umieszczane są oba. 20 minut instrumentalnej muzyki (wbrew tytułowi). Od samego początku wchodzimy w krainę delikatnych i urokliwych struktur dźwiękowo-muzycznych. Dwie rozbudowane i progresywne kompozycje. Delikatność i łagodność mogą iść w parze z dużym stopniem skomplikowania samego utworu. Nie są to utwory łatwe w odsłuchu ale dają sporo przyjemności frajdy. Tak jak pod koniec lat 70-tych, tak i wtedy zespół znowu otarł się o rock progresywny - tym razem w znacznie łagodniejszej, może nawet nieco new age'owej (?) formie. Nie zabrakło też wstawek gitarowych a nawet lekkiego, orkiestrowego wtrętu (ok. 4:48 - obie części Song Of The Whale są złożone w jeden utwór na tej składance).
Drugą część otwiera przepiękna, bogata w szczegóły partia fortepianowa. Następnym krokiem zespołu jest płynne przejście z fortepianu na bezkresne, delikatne i łagodne oceany elektronicznego dźwięku. Jest tu także delikatna, orkiestrowa nutka (choć oczywiście TD nigdy nie korzystali z orkiestry jako takiej - poza albumem Paradiso z 2006 roku). Utwór zaczyna się rozgrzewać i rozkręcać. Jest coraz więcej rytmu i melodii. W drugiej części gitara jest bardziej odważna i prominentna. Zresztą druga część Song Of The Whale jest po części uzupełnieniem pierwszej jak i jej przeciwieństwem. Obie są bardzo bogate i ciekawe w rozwiązania dźwiękowe oraz same brzmienia.
Mam mieszane uczucia do obu części Song Of The Whale. Z jednej strony mi się podobają. Są to naprawdę bardzo piękne i ciekawe kompozycje. Z drugiej zaś, są to jedne z tych utworów, które mi się najciężej słucha. Niemniej, zarówno Song Of The Whale (1 i 2) jak i cały album Underwater Sunlight to klasyki, kultowe pozycje w dyskografii zespołu.
6. Le Parc (L.A - Streethawk). Tytułowy utwór z albumu Le Parc (1985). Charakterystyczny dźwięk samolotu i szybki sekwencer. Bardzo rytmiczny i naprawdę melodyjny utwór. Późniejsze wykonania sprawiły iż zmieniał się tylko na lepsze. W wersji studyjnej nie jest zbyt mocny ale ma swoją moc i wyrazistość. Łagodna melodia została połączona z mocą rytmu.
7. Yellowstone Park (Rocky Mountains). Ostatni utwór z Le Parc. Wyróżnia się tym iż zawiera wokal. Jest to ta sama kobieta co śpiewa na The Dark Side Of The Moon (1973) Pink Floydów, zapomniałem jej imienia i nazwiska. Utwór otwierają dźwięki natury - oto łosie wychodzą na rykowisko. Słoneczko świeci i ogrzewa tytułowy Park. Dzikie zwierzęta hasają. Rytm i melodia właściwa pojawiają się ok. 1:15. Cały czas wybrzmiewa łagodność i delikatność pomimo "głębokiej", dudniącej perkusji. Utwór ten ma wręcz baśniowy klimat, potęgowany przez głos "nimfy leśnej". To muzyka natury, lasu. Spodoba się każdemu, kto szuka ciszy, łagodności i urokliwych, miłych dla ucha, subtelnych dźwięków.
8. Poland (podlinkowałem cały utwór, na składance jest tylko pierwsze 11-12 minut). Fragment tytułowego utworu z albumu Poland (1984). Wycinek pomija mówiony wstęp i przenosi nas od razu do mocnego wejścia utworu. Powolny ale głośny i głęboki rytm sunie się do przodu. Dominuje głównie perkusja ale powoli muzycy tworzą melodię. Delikatna melodia kontrastuje z mocnym i solidnym rytmem. W 2giej minucie pojawia się sekwencer. Utwór zmienia swoje brzmienie. Coraz więcej dźwięków ale wszystko jest uporządkowane. Zespół nie próżnuje i cały czas zmienia to i owo. Pozornie jednostajny rytm kontrastuje też ze nieustannie zmieniającą się i ewoluującą melodią oraz innymi ozdobnikami dźwiękowymi. 5:30 - niesamowita sekcja. Ni to perkusja, ni sekwencer. A może skrzypiący sekwencer i nałożona na niego perkusja? Po chwili przerwy zespół wygrywa zupełnie inną melodię. Tu nie ma stałości, nie można się nudzić. Tangerine Dream przestali improwizować na scenie ale można odnieść wrażenie, że zespół tu improwizuje, ta muzyka brzmi jak żywa, nieustannie ewoluująca. W 9 minucie się robi coraz bardziej rytmicznie. W tle słychać ryczącą wichurę. Muzyka robi się intensywniejsza i głośniejsza by na sam koniec zamilknąć. Część 1sza Poland się kończy.
Na tej składance zamieszczono także fragment "mostku". Niesamowita kompozycja. Część 1sza jest pomijana na późniejszych koncertach. Zespół zawsze grywał tylko fragment z części drugiej.
9. Astral Voyager. Jest to kompozycja pochodząca z albumu Green Desert (1986). Ta płyta zawiera kompozycje nagrane w 1973 ale zapomniane. Ok. 1984 roku je odnaleziono, zremiksowano i wydano. Ciężko powiedzieć ile może być w tym prawdy. Wystarczy sięgnąć po np. Atem (1973) albo po nieliczne zachowane nagrania koncertowe z 1973 roku. Ocena może być trudna gdyż materiał na Green Desert został zremiksowany a zespół nigdy nie wydał go w oryginalnej formie. Możliwe jest też, że te utwory powstały między 1984 a 1986 a reszta to wymysł Edgara by nakręcić sprzedaż. Prawdziwą wersję zabrał ze sobą do grobu sam Edgar.
Od początku towarzyszy nam sekwencer. Melodia brzmi jak psychodeliczna wichura. W końcu to podróż w kosmosie. Słychać także brzmienia smyczkowe (oczywiście syntezator) a także "flety". Utwór brzmi w zasadzie cały czas identycznie. Można posłuchać ale to raczej przeciętny, nużący utwór. Za długi, zdecydowanie za długi. Dopiero pod sam koniec sekwencer się lekko zmienia. Najwyżej 3-3,5 gwiazdki.
10. Wahn. Ostatni utwór z albumu Atem (1973) i jednocześnie ostatni na tej składance. Psychodeliczne kichanie. Apsik na LSD. Całość okraszona jest też innymi, dziwnymi dźwiękami. Pojawiają się także skromne elektroniczne brzmienia i mocna, szalona perkusja. Ok. 1:30 kichanie znika i utwór staje się czystą, instrumentalną psychodelią. Bardzo dziwna, trudna do opisania kompozycja. Chyba już wtedy zespół dysponował mellotronem, takie mam wrażenie słuchając końcówki utworu. Dziwny finał składanki.
The Best Of Tangerine Dream jest fajną składanką. Zawiera naprawdę dobre kompozycje choć brakuje tu czegokolwiek nowego. Brakuje tu jakiegoś podtytułu bo "the best of", niestety, odnosi się tylko do ostatnio wydanych przez zespół płyt. Dziwić mogą te 2 utwory z The Pink Years (1970-1973). Wersja winylowa i kasetowa zawierają dodatkowo po jednym utworze z pominiętych na wersji CD z płyt Zeit (1972), Alpha Centauri (1971) i debiutanckiego Electronic Meditation (1970). Moim zdaniem, lepiej by było jakby zamiast Astral Voyager i Wahn pojawiły się np. Hyperborea (tytułowy utwór, 1983) czy coś z Optical Race (1988). Lily On The Beach ukazał się dopiero miesiąc po składance The Best Of Tangerine Dream.
Całość jednak nie jest tragiczna choć, jak już wspomniałem wcześniej, dobór utworów nie wydaje mi się być do końca przemyślany. Jako punkt startowy dla kogoś świeżego - dość dobry wybór, zwłaszcza razem ze składanką Dream Sequence (1985). Dla bardziej obeznanych fanów - raczej tylko tych dążących do posiadania wszystkiego.
Ocena: 3+/5.
1. Central Park (New York). Mocny i dynamiczny akcent na początek - szybki, głośny i rytmiczny a także basisty Central Park. Wielkie miasto bawi się przy mandarynkowych rytmach. Dość przyjemne w odsłuchu, basy nie miażdżą żeber ani nie jest ich zbyt wiele. Można wyczuć tu nutkę wielkomiejskiego zgiełku ale w dość łagodnej dla bębenków usznych formie.
2. Tyger. Tytułowy utwór z albumu Tyger (1987). Po mocnym wejściu mandarynkowego smoka czas na nieco bardziej delikatne i liryczne klimaty. Dla odmiany więc jest piosenka. Delikatne, elektroniczne brzmienia są wzbogacone o piękny, kobiecy głos śpiewający wiersz znanego, brytyjskiego poety - Williama Blake'a. Zanim popadłem w depresję, Tyger był jednym z moich ulubionych utworów oraz także jednym z najlepszych albumów Tangerine Dream. Dalej Tyger ma swój mistyczny i łagodny urok choć mam poczucie, że nie odczuwam już tego samego co kiedyś. Jedna z najłagodniejszych kompozycji w olbrzymim, niemalże nieskończonym dorobku zespołu.
3. Livemiles (Part II). Fragment z albumu Livemiles (1988). Umieszczony wycinek pochodzi gdzieś ze środka utworu. Zaczyna się dość łagodnie i bazuje na obsesyjnie powtarzanym motywie. Całość jest wzbogacona o perkusję i melodię z prawdziwego zdarzenia. Ok. 2:00 utwór się rozpędza dzięki sekwencerowi. Także rytm staje się szybszy. Powtarzany motyw znika. Został on zastąpiony czymś innym. Całość jest płynna, jak zawsze. Przyjemna dla ucha rytm i melodia. Dużo łagodności w brzmieniu. Sympatyczny fragment z pomijanej często płyty.
4. Dolphin Dance. Jeden z hitów z albumu Underwater Sunlight (1986). Szybki i energetyczny rytm wzbogacony o pląsającą wesoło melodię. Urzekająca łagodność. Brzmienie tego utworu chyba każdemu sprawi uśmiech na twarzy. Słychać nawet zsyntetyzowane bąbelki w wodzie! ;) Nie zabrakło też gitarowej partii od zmarłego lidera zespołu, Edgara Froese. Bardzo miła dla ucha nutka.
5. Song Of The Whale (Part 1 i Part 2). Pierwsze dwa utwory z albumu Underwater Sunlight (1986). Rzadko kiedy umieszczane są oba. 20 minut instrumentalnej muzyki (wbrew tytułowi). Od samego początku wchodzimy w krainę delikatnych i urokliwych struktur dźwiękowo-muzycznych. Dwie rozbudowane i progresywne kompozycje. Delikatność i łagodność mogą iść w parze z dużym stopniem skomplikowania samego utworu. Nie są to utwory łatwe w odsłuchu ale dają sporo przyjemności frajdy. Tak jak pod koniec lat 70-tych, tak i wtedy zespół znowu otarł się o rock progresywny - tym razem w znacznie łagodniejszej, może nawet nieco new age'owej (?) formie. Nie zabrakło też wstawek gitarowych a nawet lekkiego, orkiestrowego wtrętu (ok. 4:48 - obie części Song Of The Whale są złożone w jeden utwór na tej składance).
Drugą część otwiera przepiękna, bogata w szczegóły partia fortepianowa. Następnym krokiem zespołu jest płynne przejście z fortepianu na bezkresne, delikatne i łagodne oceany elektronicznego dźwięku. Jest tu także delikatna, orkiestrowa nutka (choć oczywiście TD nigdy nie korzystali z orkiestry jako takiej - poza albumem Paradiso z 2006 roku). Utwór zaczyna się rozgrzewać i rozkręcać. Jest coraz więcej rytmu i melodii. W drugiej części gitara jest bardziej odważna i prominentna. Zresztą druga część Song Of The Whale jest po części uzupełnieniem pierwszej jak i jej przeciwieństwem. Obie są bardzo bogate i ciekawe w rozwiązania dźwiękowe oraz same brzmienia.
Mam mieszane uczucia do obu części Song Of The Whale. Z jednej strony mi się podobają. Są to naprawdę bardzo piękne i ciekawe kompozycje. Z drugiej zaś, są to jedne z tych utworów, które mi się najciężej słucha. Niemniej, zarówno Song Of The Whale (1 i 2) jak i cały album Underwater Sunlight to klasyki, kultowe pozycje w dyskografii zespołu.
6. Le Parc (L.A - Streethawk). Tytułowy utwór z albumu Le Parc (1985). Charakterystyczny dźwięk samolotu i szybki sekwencer. Bardzo rytmiczny i naprawdę melodyjny utwór. Późniejsze wykonania sprawiły iż zmieniał się tylko na lepsze. W wersji studyjnej nie jest zbyt mocny ale ma swoją moc i wyrazistość. Łagodna melodia została połączona z mocą rytmu.
7. Yellowstone Park (Rocky Mountains). Ostatni utwór z Le Parc. Wyróżnia się tym iż zawiera wokal. Jest to ta sama kobieta co śpiewa na The Dark Side Of The Moon (1973) Pink Floydów, zapomniałem jej imienia i nazwiska. Utwór otwierają dźwięki natury - oto łosie wychodzą na rykowisko. Słoneczko świeci i ogrzewa tytułowy Park. Dzikie zwierzęta hasają. Rytm i melodia właściwa pojawiają się ok. 1:15. Cały czas wybrzmiewa łagodność i delikatność pomimo "głębokiej", dudniącej perkusji. Utwór ten ma wręcz baśniowy klimat, potęgowany przez głos "nimfy leśnej". To muzyka natury, lasu. Spodoba się każdemu, kto szuka ciszy, łagodności i urokliwych, miłych dla ucha, subtelnych dźwięków.
8. Poland (podlinkowałem cały utwór, na składance jest tylko pierwsze 11-12 minut). Fragment tytułowego utworu z albumu Poland (1984). Wycinek pomija mówiony wstęp i przenosi nas od razu do mocnego wejścia utworu. Powolny ale głośny i głęboki rytm sunie się do przodu. Dominuje głównie perkusja ale powoli muzycy tworzą melodię. Delikatna melodia kontrastuje z mocnym i solidnym rytmem. W 2giej minucie pojawia się sekwencer. Utwór zmienia swoje brzmienie. Coraz więcej dźwięków ale wszystko jest uporządkowane. Zespół nie próżnuje i cały czas zmienia to i owo. Pozornie jednostajny rytm kontrastuje też ze nieustannie zmieniającą się i ewoluującą melodią oraz innymi ozdobnikami dźwiękowymi. 5:30 - niesamowita sekcja. Ni to perkusja, ni sekwencer. A może skrzypiący sekwencer i nałożona na niego perkusja? Po chwili przerwy zespół wygrywa zupełnie inną melodię. Tu nie ma stałości, nie można się nudzić. Tangerine Dream przestali improwizować na scenie ale można odnieść wrażenie, że zespół tu improwizuje, ta muzyka brzmi jak żywa, nieustannie ewoluująca. W 9 minucie się robi coraz bardziej rytmicznie. W tle słychać ryczącą wichurę. Muzyka robi się intensywniejsza i głośniejsza by na sam koniec zamilknąć. Część 1sza Poland się kończy.
Na tej składance zamieszczono także fragment "mostku". Niesamowita kompozycja. Część 1sza jest pomijana na późniejszych koncertach. Zespół zawsze grywał tylko fragment z części drugiej.
9. Astral Voyager. Jest to kompozycja pochodząca z albumu Green Desert (1986). Ta płyta zawiera kompozycje nagrane w 1973 ale zapomniane. Ok. 1984 roku je odnaleziono, zremiksowano i wydano. Ciężko powiedzieć ile może być w tym prawdy. Wystarczy sięgnąć po np. Atem (1973) albo po nieliczne zachowane nagrania koncertowe z 1973 roku. Ocena może być trudna gdyż materiał na Green Desert został zremiksowany a zespół nigdy nie wydał go w oryginalnej formie. Możliwe jest też, że te utwory powstały między 1984 a 1986 a reszta to wymysł Edgara by nakręcić sprzedaż. Prawdziwą wersję zabrał ze sobą do grobu sam Edgar.
Od początku towarzyszy nam sekwencer. Melodia brzmi jak psychodeliczna wichura. W końcu to podróż w kosmosie. Słychać także brzmienia smyczkowe (oczywiście syntezator) a także "flety". Utwór brzmi w zasadzie cały czas identycznie. Można posłuchać ale to raczej przeciętny, nużący utwór. Za długi, zdecydowanie za długi. Dopiero pod sam koniec sekwencer się lekko zmienia. Najwyżej 3-3,5 gwiazdki.
10. Wahn. Ostatni utwór z albumu Atem (1973) i jednocześnie ostatni na tej składance. Psychodeliczne kichanie. Apsik na LSD. Całość okraszona jest też innymi, dziwnymi dźwiękami. Pojawiają się także skromne elektroniczne brzmienia i mocna, szalona perkusja. Ok. 1:30 kichanie znika i utwór staje się czystą, instrumentalną psychodelią. Bardzo dziwna, trudna do opisania kompozycja. Chyba już wtedy zespół dysponował mellotronem, takie mam wrażenie słuchając końcówki utworu. Dziwny finał składanki.
The Best Of Tangerine Dream jest fajną składanką. Zawiera naprawdę dobre kompozycje choć brakuje tu czegokolwiek nowego. Brakuje tu jakiegoś podtytułu bo "the best of", niestety, odnosi się tylko do ostatnio wydanych przez zespół płyt. Dziwić mogą te 2 utwory z The Pink Years (1970-1973). Wersja winylowa i kasetowa zawierają dodatkowo po jednym utworze z pominiętych na wersji CD z płyt Zeit (1972), Alpha Centauri (1971) i debiutanckiego Electronic Meditation (1970). Moim zdaniem, lepiej by było jakby zamiast Astral Voyager i Wahn pojawiły się np. Hyperborea (tytułowy utwór, 1983) czy coś z Optical Race (1988). Lily On The Beach ukazał się dopiero miesiąc po składance The Best Of Tangerine Dream.
Całość jednak nie jest tragiczna choć, jak już wspomniałem wcześniej, dobór utworów nie wydaje mi się być do końca przemyślany. Jako punkt startowy dla kogoś świeżego - dość dobry wybór, zwłaszcza razem ze składanką Dream Sequence (1985). Dla bardziej obeznanych fanów - raczej tylko tych dążących do posiadania wszystkiego.
Ocena: 3+/5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz