piątek, 3 sierpnia 2012

Debiut piśmienniczy - 13.01.2012

A zatem przedstawiam swój debiut. Wrzucam niniejszym recenzję "Epsilon In Malaysian Pale" (Edgar Froese, 1975):

          "Epsilon In Malaysian Pale" Edgara Froese. Jest to jego drugi solowy album, wydany w 1975 roku. Od razu uderza nas dźwiękami dżungli (nie mylić z tymi od Schulza w okresie 1991 - 1993 ). Cóż za mellotronowe piękno! Delicja dla mojego młodego ucha. Syntetyczny miód na serce. Album bardzo klimatyczny ale "jaśniejszy" niż przecudowny Rubycon. Autor potrafi wzbudzić grozę, strach i uczucie tajemniczości (początek Maroubra Bay) jak i przeprowadzić nas niemalże za rękę po majestatycznej malezyjskiej dżungli. Słyszymy brykające po drzewach małpy, szum wiatru przyjemnie owiewa nasze włosy. Zanurzamy się w pięknie natury. Rozkoszujemy się nim. Jest to jeden z najłagodniejszych albumów i zdecydowanie godny polecenia komuś, kto ceni sobie piękno i spokój. Tu nie ma gitarowych solówek czy ostrych i agresywnych sekwencji. Edgar poprzez mellotron i spółkę opowiada nam o swoich przeżyciach.
          Płyta ta jest przykładem "rzeźbienia w dźwięku", "poezji dźwiękowej" - bez używania słów innych niż tytuł albumu za pomocą dźwięku opisuje nam dżunglę. Nie potrzeba żadnych środków stylistycznych (tzn. nie takich o których z zafascynowaniem i podziwem opowiadali nam poloniści) aby przekazać Piękno. Oczywiście w tych dwóch długich suitach (20 minut to dla nas standardzik ) rozkoszować się mogą nie tylko miłośnicy Matki Natury ale również fani porządnej elektroniki. "Maroubra Bay" zawiera w sobie przepiękną sekwencję. Taką delikatną, zmysłową, uspokajającą. Wspaniale uzupełniają ją smyczki pochodzenia mellotronowego. Jest jakby rekompensatą za minimalizm w utworze tytułowym.
         Jest to jeden z tych albumów, który chciałbym pokazać osobie pytającej "czymże jest ta uwielbiana przez Ciebie elektronika?". Krążek ten jest przykładem, że muzyka elektroniczna nie musi być oderwana od rzeczywistości. Jednocześnie jest to bardzo delikatny album (w przeciwieństwie do rockowego wręcz "Ricochet", zwłaszcza mrocznego Part One). Razem z "Rubycon" tworzą swoistą parę jak światło i ciemność, Yin i Yang
. Podobny styl, środki przekazu ale klimat inny. Po tak długiej wypowiedzi, zmęczony ale i szczęśliwy podsumuję ten tekst niezwykle lapidarnie: "polecam, RadioactiveTangerine!".

Edit posta:
Dodaję filmiki z YT abyście mogli zaznajomić się z tym dziełem:

Utwór #1 - Epsilon In Malaysian Pale
Utwór #2 - Maroubra Bay

Oba mają po 17 minut. Szef Mandarynkowej kuchni poleca! xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz