A zatem przedstawiam swój debiut. Wrzucam niniejszym recenzję "Epsilon In Malaysian Pale" (Edgar Froese, 1975):
"Epsilon In Malaysian
Pale" Edgara Froese. Jest to jego drugi solowy album, wydany w
1975 roku. Od razu uderza nas dźwiękami dżungli (nie mylić z tymi
od Schulza w okresie 1991 - 1993
). Cóż za mellotronowe piękno! Delicja dla mojego
młodego ucha. Syntetyczny miód na serce. Album bardzo klimatyczny
ale "jaśniejszy" niż przecudowny Rubycon. Autor potrafi
wzbudzić grozę, strach i uczucie tajemniczości (początek Maroubra
Bay) jak i przeprowadzić nas niemalże za rękę po majestatycznej
malezyjskiej dżungli. Słyszymy brykające po drzewach małpy, szum
wiatru przyjemnie owiewa nasze włosy. Zanurzamy się w pięknie
natury. Rozkoszujemy się nim. Jest to jeden z najłagodniejszych
albumów i zdecydowanie godny polecenia komuś, kto ceni sobie piękno
i spokój. Tu nie ma gitarowych solówek czy ostrych i agresywnych
sekwencji. Edgar poprzez mellotron i spółkę opowiada nam o swoich
przeżyciach.
Płyta ta jest przykładem
"rzeźbienia w dźwięku", "poezji dźwiękowej"
- bez używania słów innych niż tytuł albumu za pomocą dźwięku
opisuje nam dżunglę. Nie potrzeba żadnych środków stylistycznych
(tzn. nie takich o których z zafascynowaniem i podziwem opowiadali
nam poloniści) aby przekazać Piękno. Oczywiście w tych dwóch
długich suitach (20 minut to dla nas standardzik
) rozkoszować się mogą nie tylko miłośnicy Matki
Natury ale również fani porządnej elektroniki. "Maroubra Bay"
zawiera w sobie przepiękną sekwencję. Taką delikatną, zmysłową,
uspokajającą. Wspaniale uzupełniają ją smyczki pochodzenia
mellotronowego. Jest jakby rekompensatą za minimalizm w utworze
tytułowym.
Jest to jeden z tych albumów, który chciałbym pokazać osobie pytającej "czymże jest ta uwielbiana przez Ciebie elektronika?". Krążek ten jest przykładem, że muzyka elektroniczna nie musi być oderwana od rzeczywistości. Jednocześnie jest to bardzo delikatny album (w przeciwieństwie do rockowego wręcz "Ricochet", zwłaszcza mrocznego Part One). Razem z "Rubycon" tworzą swoistą parę jak światło i ciemność, Yin i Yang . Podobny styl, środki przekazu ale klimat inny. Po tak długiej wypowiedzi, zmęczony ale i szczęśliwy podsumuję ten tekst niezwykle lapidarnie: "polecam, RadioactiveTangerine!".
Edit posta:
Dodaję filmiki z YT abyście mogli zaznajomić się z tym dziełem:
Utwór #1 - Epsilon In Malaysian Pale
Utwór #2 - Maroubra Bay
Oba mają po 17 minut. Szef Mandarynkowej kuchni poleca! xD
Jest to jeden z tych albumów, który chciałbym pokazać osobie pytającej "czymże jest ta uwielbiana przez Ciebie elektronika?". Krążek ten jest przykładem, że muzyka elektroniczna nie musi być oderwana od rzeczywistości. Jednocześnie jest to bardzo delikatny album (w przeciwieństwie do rockowego wręcz "Ricochet", zwłaszcza mrocznego Part One). Razem z "Rubycon" tworzą swoistą parę jak światło i ciemność, Yin i Yang . Podobny styl, środki przekazu ale klimat inny. Po tak długiej wypowiedzi, zmęczony ale i szczęśliwy podsumuję ten tekst niezwykle lapidarnie: "polecam, RadioactiveTangerine!".
Edit posta:
Dodaję filmiki z YT abyście mogli zaznajomić się z tym dziełem:
Utwór #1 - Epsilon In Malaysian Pale
Utwór #2 - Maroubra Bay
Oba mają po 17 minut. Szef Mandarynkowej kuchni poleca! xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz