piątek, 3 sierpnia 2012

Długa recenzja jest długa - 18.01.2012 - Stratosfear

Moja druga recenzja powstała niecały tydzień po pierwszej, podczas odsłuchu na wieży. Płyta nie byle jaka gdyż jest to 1sze wydanie na CD (1984, Virgin). Album ten wyszedł w 1976 roku. Tutaj się rozpisałem. Wrzucam pełną wersję bo dema nikt nie chce a single edita nie zrobię xD

        "Album (a wraz z nim - tytułowa Stratosfera) zaczyna się od delikatnej gitary Edgara wspieranej przez chórki z syntezatora. Po krótkiej chwili wszystko milknie i do gry wkracza sekwencer. Wraz z nim - dobrze znany nam motyw wspierany fletopodobnym brzmieniem. Utwór nabiera epickości z każda sekundą. Czuć w obrębie tego wszystkiego drobne zmiany, ciche dźwięki które moje przygłuche ucho ledwo wyczuwa. Kilka minut potem - znowu piękny motyw. Czuć tu mellotronowe barwy oraz perkusję. Tak moi mili, TD eksperymentuje z rockiem progresywnym mocno zakrapianym elektroniką. Dużo tu akustyki i brzmień nieelektronicznych. Oczywiście, motywy powracają co jakiś czas i przeplatają się ze sobą. Nasi herosi do tego wszystkiego dodają pianino i dudniący, basowy sekwencer. Czuć czasem powiew el-wiatru, jakby nieco timewindowskiego. Niestety, to tylko Edgar i spółka zabrali nas w chmury, do Stratosfery. Magiczna, elektroniczna podróż po przestworzach malowanych barwami gitary, pianina i syntezatorów. 7:32 - wszystko dąży do rozstrzygnięcia i nagle Edgar wchodzi ze swoją gitarą. Gra krótkie ale piękne solo. Atmosfera w międzyczasie się zagęszcza a po chwili - ulatnia. Wszystko milknie, słychać tylko pogłosy. Kolejny raz słyszymy gitarę... odgrywającą nieco ściszony motyw z początku utworu. Wszystko jest coraz cichsze. El-Chmury się przerzedzają. 
        The Big Sleep In Search Of Hades - drugi utwór zaczyna się gitarą basowa wspieraną mellotronowym fletem. Wszystko się pięknie łączy. Po chwili następuje przebudzenie z el-snu. Atmosfera gęstnieje. Ktoś zbudził samego Hadesa w jego otchłani. W niepewności oczekujemy konsekwencji tego strasznego czynu. Kiedy myślimy, że się uspokoił - On znowu się obudził! Powiało grozą... na szczęście kojąco nań działa flet. "Stary Hades mocno śpi" (antyczna, grecka piosenka dziecięca ;>). Utwór niejako wraca do początku. Słyszymy ten sam motyw. Mimo tego, iż trwa tylko 4 minuty jest to bardzo ciekawa kompozycja. 
         3AM At The Border Of The Marsh From Okefenokee - jest to przedostatni kawałek z tego wydawnictwa. Utwór ten rozpoczyna się dialogiem między pianinem a basem. Wchodzi harmonijka ustna a brzmienie elektroniki nadaje wszystkiemu nieco bagnisty klimat. Moim zdaniem jest nieco zbliżony do Rubyconu ale każdy ma inny słuch. Dźwięki każą nam odczuwać strach. Jesteśmy w ciemnym lesie, w nocy o północy i patrzymy na bagno. Nagle pojawia się duch. Chórki z synthów zapowiadają jego nadejście. Wraz z naszym gościem wchodzi sekwencer. Utwór nabiera rytmu i tempa. Po chwili wchodzi dobrze znany nam flet. Bagno zmienia kolory a duch nas porywa do środka. Stawiamy opór (R - tyle pamiętam z fizyki z liceum ). Nie ma tu kiczowatych i nudnych motywów (jak np. album "Optical Race", przyjemny ale dłuży się bardzo, na siłę ciągnięty, taki kiczowato-popowy). Niestety, słuch po nas zaginął - duch wygrał. Wciągnął nas do zagrzybionego, zgniłego i brudnego jeziora. 
         Invisible Limits - cichy, spokojny początek. Basowe brzmienia splatają się z delikatnymi klawiszami. Czasem coś błyśnie, świśnie. Tradycyjnie, pojawia się flet, który upiększa i wzbogaca motyw grany od początku utworu. Po jakiejś chwili słyszymy gitarę i motyw się zmienia. Wszystko jest zbudowane w oparciu o sekwencer. "Berliński rock", tak bym to nazwał. Utwór nabiera tempa, czasem pojawi się perkusja. STOP. Kolejna sekcja. Zaczyna się ona od basu i gitary Edgara. Stare, dobre czasy... . Rytm jest bardzo przyjemny i coraz intensywniejszy, tak jak brzdąkanie naszego poczciwego staruszka (teraz staruszka ). Nadchodzi dłuższa, barokowo upstrzona partia klawiszowa. Po kolejnej chwili - zastój. Tajemnica. Mrok nieogarniony. Tak, jak w drugiej części utworu "Phaedra". Po sekwencerowej imprezie - czas na romantyczne zakończenie. Edgar gra na pianinie przy akompaniamencie fletu. Nieco podobnie brzmi samo pianino w utworze "Desert Dream" (album "Encore", 1977). Wspaniałe zakończenie, ujawniające kunszt Edgara. Szybka i krótka ale intensywna. Wręcz za krótka. "Invisible Limits" jest utworem niepozornym, z pazurem. Mocno drapie swoją dynamiką i zmiennością. Tu nie ma miejsca na nudę.     
         I tak minęło 35 minut (bo tyle trwa album - na dzisiejsze standardy można powiedzieć, że to EPka). "Stratosfear" jest albumem ciekawie łączącym elektroniczne brzmienia z tradycyjnym instrumentarium. Mamy tu gitary, syntezatory (w tym synteza fletów), harmonijkę, pianino. Na tym albumie w ogóle dużo się dzieje. Jest to ewolucja w porównaniu z czysto elektronicznymi "Phaedra" i "Rubycon". "Stratosfear" jest bardziej zbliżone do "Ricochet" ale ma zdecydowanie jaśniejszy nastrój i jest bardziej eklektyczny. Na siłę można mówić, że klimaty "Stratosfear" zapowiada "Ricochet, Part Two". Bez tego fletu to nie to samo. Oba albumy ocierają się o rocka progresywnego ale osobiście wolę używać terminu "rock elektroniczny" - elektronika wzbogacana gitarą."

Cały album (35 minut) - okładka też jest.

Czcijcie Mandarynki! xD
 

 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz