wtorek, 24 maja 2016

24.05.2016 - Wschód Księżyca - ponowny rzut uchem

Dzisiaj rano w drodze do pracy włączyłem sobie coś, czego rzadko słucham - "Moondawn" (1976) Klausa Schulze. W zasadzie odsłuch był bezproblemowy, mimo niewyspania (tylko 5 godzin snu). Pomyślałem, że może napiszę na blogu co nieco - w końcu od ostatniej recenzji minęły całe wieki... 2 dni .;) Jest to ponowna recenzja tego albumu, tym razem sporządzona jakiś czas po odsłuchu. Zapraszam do zapoznania się z pierwszą recenzją tej płyty tutaj: Słoneczny Wschód Księżyca . Dla Słoneczek - lektura obowiązkowa oczywiście. ;)

Okładka recenzowanej płyty.

Na początek - nutka historii. Choć dla Schulza "Moondawn" to początek międzynarodowej, elektronicznej sławy to nie jest to jego debiutancki album. Muzyk ten zaczął nagrywać własne albumu od bodajże 1972 roku (Irrlicht - jego debiut). Jego pierwszą sławną płytą był "Timewind" (1975). To właśnie wtedy młody wówczas artysta rozpoczął swoje pierwsze solowe koncerty. W zasadzie o nim można powiedzieć, że jest multiinstrumentalistą, choć przede wszystkim jest klawiszowcem. Z tego co wiem, to w swojej młodości grał na gitarze a później zaczął grać na perkusji w różnych zespołach (w tym w Tangerine Dream, gdzie bębnił na ich debiutanckim albumie, Electronic Meditation z 1970). Mimo iż wszystkie ważniejsze zespoły w jakich się Klaus Schulze udzielał były dość znane w Niemczech (np. Ash Ra Tempel, już po Tangerine Dream) to jednak dopiero własne, solowe nagrania przyniosły muzykowi prawdziwą sławę.

"Moondawn" tworzą dwa utwory: "Floating" i "Mindphaser".Każdy z nich jest niezwykle rozbudowany i długi - odpowiednio 27 i 25 minut. Brzmią pozornie monotonicznie i jednostajnie ale wbrew pozorom, jak ktoś się uważnie wsłucha to wyczuje, że coś się jednak dzieje w tej muzyce. A długość u Schulza to w pewnym sensie "znak rozpoznawczy" - bardzo często jego utwory są długie i rozbudowane.

"Floating"

Utwór ten otwiera arabski głos. O ile dobrze pamiętam, jest to modlitwa "Ojcze nasz" w jakimś dialekcie języka arabskiego. Bardzo kontrowersyjne, jeśli spojrzymy na to z dzisiejszej perspektywy kryzysu uchodźczego. Następnie utwór powoli i delikatnie maluje przed nami scenkę krajobrazową: ciemna noc, jasnoświecący Księżyc, którego światło odbija się w małym jeziorku w lesie, stworzonym z wody spadającej z wodospadu. Ktoś się modli... i po ok. 8-10 minutach modlitwy i medytacji zostaje porwany przez UFO. Wówczas muzyka zaczyna nabierać rumieńców i życia. Włącza się sekwencer a modlący się pielgrzym odlatuje albo z kosmitami, albo w modlitewno-medytacyjnym transie. Jego dusza unosi się ponad wszystkim. Muzyka jest bardzo dynamiczna i żywa zaś samo brzmienie sekwencera co jakiś ewoluuje. Dużo tu efektów. Pojawia się także perkusja (Grosskopf, Schulze jest zbyt zajęty klawiszami). Pewne brzmienia mogą być nawet uznane za elektroniczną parodię gitary ! W pewnym momencie, mniej więcej gdzieś w środku tej kompozycji, pojawia się piękne, szklane - a może kryształowe - solo klawiszowe. Muzyka jest barwna i naprawdę szybka. Mamy nawet symulację turbulencji. Od momentu jak się utwór rozkręci - to jest uaktywnienia się sekwencera - można zapomnieć o upływie czasu aż do końca tego kawałka. Jedna z najlepszych kompozycji Schulza z lat 70.

"Mindphaser"

Dla mnie jest to bardzo trudny do słuchania utwór. 25 minut - a w zasadzie jego pierwsze 5-10 minut - przedłuża się do godziny. Jest to także przeszkoda i odpowiedź na pytanie dlaczego rzadko słucham "Moondawn". Ten utwór z kolei jest jeszcze bardziej łagodny i delikatny niż jego poprzednik Wymaga niesamowitej uwagi i koncentracji od słuchacza by później głośno i mocno wybuchnąć w swój charakterystyczny, nieco psychodeliczny sposób. Oczywiście o ile się nie zasnęło podczas bardzo długiego wprowadzenia. Po nim następuje krótka część przejściowa a następnie głośna i szalona, dzika oraz muzycznie wyuzdana ostatnia sekcja. W niej jest dużo "gitary" i organopodobnych brzmień. Jest mnóstwo efektów specjalnych a także dużo perkusji. Koniec jest dość nagły. Gdyby nie ostatnia część tego utworu, całość możnaby zaklasyfikować jako ambient.

"Moondawn" jest przede wszystkim znanym albumem właśnie ze swojego pierwszego utworu - dynamicznego i sekwencerowo-kultowego "Floating". To właśnie ten utwór jest pierwszym wcieleniem "berlińskiego" stylu Klausa Schulze. Niestety, drugi utwór zdaje się być tylko z konieczności dorzuconym dodatkiem by wypełnić płytę. Jest sporo słabszy i bardzo męczący w odsłuchu (dla mnie). Piękny (zwłaszcza to ambientowe intro) ale i jednocześnie zbyt dziki dla mnie do ujarzmienia (trudności w odsłuchu, sekcja 3 to właściwie udźwiękowienie słowa "dzikość"). Zdecydowanie nie jest to muzyka dla każdego. Rozbudowane, ok. 25 minutowe kompozycje są zbyt trudne w odsłuchu dla przeciętnego słuchacza. Ale przecież muzyki elektronicznej, zwłaszcza w tym, Schulzowym wydaniu, słuchają tylko jednostki nieliczne i wybitne. ;) Takie jak ja - przyszły doktor. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz