piątek, 21 grudnia 2012

21.12.2012 - „Podróż przez płonącą Mandarynkę”

Recenzja „Electronic Meditation”

Na podstawie remasteru z 2002 (2002 Castle Music CD)

     Zaczyna się. Opowieść o pożarze wewnątrz człowieka albo... sami przeczytacie. Spoilerów niet. Mikołaj nie daje takich prezentów. ;)
     Zawodzące skrzypce informują nas iż nie będzie to historia z tzw happy endem. Od początku jest ponuro, ciemno i groźnie. Duchy zawodzą i jęczą. Dokonują, tutaj w mózgu, się naprawdę straszne rytuały. Cannabis zapalone [TD rzucili dragi w 1973 ale w międzyczasie Schroydera Edziu wywalił za ćpanie bo przeholował]. ;)
     No to jedziemy. Wciąż trwa pierwszy utwór tej muzycznej improwizacji - „Genesis”. Miejscami jest kosmicznie – pulsacje i eksplozje gwiazd. Po chwili przenosimy się na Ziemię. Praludzie grają pramuzykę (tylko skąd mają organy? ;)).
Grają ją dla jakiegoś wyższego Bóstwa (Edziowi F. ? Klausowi S. ? Mnie ? xD). Szaman dyktuje tempo. Kosmos pojękuje (a może to był Acodin a nie Cannabis ? ;)).
Do głosu dochodzi gitara Edgara. Słońce zachodzi nad Pra-Ziemią. Praludzie oddają cześć swemu Bogu za kolejny udany dzień.
     Pojawia się niebezpieczeństwo! Jęczące groźnie gitary zapowiadają najazd innego plemienia. Rozpoczyna się „Podróż przez płonący mózg” [„Journey Through A Burning Brain”]. Na razie tylko się przyglądamy pra-wymianie pra-zdań. 1:29 – chmury ciemnieją, będzie deszcz. To zły znak. Bogowie się wkurzyli i pomordowali ludzi. 2:00 – Pink Floydzi grają suitę pogrzebową (a dokładniej David Wright ;p). Ale Ja jestem litościwym Bogiem więc dałem ludzkości szansę – zaczynam od nowa. Pojedynczo zsyłam nowych, lepszych ludzi. Tych słuchających TD. ;) Wciąż panuje nastrój tajemnicy, wszelkie stworzenie truchleje przed Mandarynowym plemieniem. Otoczeni kosmiczną aurą i błogosławieństwem, prowadzą rozmowy i grzebią zmarłych (ok 4:13).
     Doszło do pożaru. Ludzie odkryli ogień a zbudowane przez nich miasto Karczew (xD) się pali. A może to pożar w mojej głowie? W końcu myślenie (nie :>) boli. ;) Od nadmiaru pomysłów na recenzję moja mózgoczaszka zajęła się ogniem. Edgar na swojej gitarze potęguje nastrój i popędza do działania. Perkusja Schulza oznajmia nam iż rzecz dzieje się szybko a akcja postępuje wartko niczym strumień rzeki Rubycon. Niestety, ogień tylko przybiera na sile. Mandarynkowe plemię, za radą Metalliki i Jamesa Hetfielda gaszą ogień ogniem [„Fight Fire With Fire” z albumu Ride The Lightning]. Rezultaty ich „akcji ratowniczej” są opłakane. Mózgi (i ludzie) płoną. Cywilizacja wymiera a wraz z nią – kultura. Dzieło (samo)zniszczenia postępuje w geometrycznym wręcz tempie. Nie pozostało mi nic innego jak wśród hałasu walących się budynków i umierających ludzi stwierdzać zgony. Znowu pogrzeby – 11:22. Chyba nie jestem zbyt dobry w roli Boga. :)

     Wezmę sobie na wstrzymanie. Do moich nozdrzy dociera Zimny Dym [„Cold Smoke”]. Powolne dźwięki unoszą się do mojego Mandarynkowego Pałacu. Co chwilę jednak coś się dzieje. Z ruin wynurzają się Ostatnie Nadzieje Ludzkości – para Edgar i Monika. :) Wśród resztek tego, co archeolodzy mogliby nazwać protocywilizacją, zaczynają znowu grzebanie zmarłych. Bądź co bądź zmarły to też człowiek, ale martwy. :) Próbują także odbudować Karczew. Tempo muzyki od ok. 3:50 wskazuje, że we dwoje dość dobrze sobie radzą. ;) Ciche organy robią za tło. ;) Słychać stukot narzędzi (jak dobrze, że nie badawczych! :>). Jest ciemno, groźnie i ponuro ale prace wciąż wrą. Karczew 2 powstaje. ;) 6:12 – coś się zaczyna dziać niedobrego. Pojawiają się dziwne chrzęsty. Dochodzi do kolejnego napadu. Bestie z Otwocka rodem napadają na naszych bohaterów i niszczą ich dorobek (na szczęście Jeroma nie ma.. jeszcze :P). Wszystko upada. Agresywna perkusja Klausa wskazuje na kolejny bolesny upadek mojego dzieła Światostworzenia. Edgar i Monika próbują stawiać opór, dość zaciekle walczą o to, co swoimi rękoma (i z moją pomocą :>) zbudowali. Lecz za ok. 1 minutę wszystko obróci się w popiół [„Ashes To Ashes”]. Po prostu gruz, smród i ubóstwo pełną gębą. Coś dla polityków społecznych. ;)
     Chwila wytchnienia. A potem lecimy dalej. Marsz Otwoczczan Żądnych Krwi postępuje. Idą w rytm perkusji wojennej Schulza. Triumfalnie defilują przez spalony, zniszczony i „zgruzowany” Karczew. Zgon cywilizacji i kultury karczewskiej został ostatecznie stwierdzony. ;___; Plądrowane są skarbce (niestety, nie ma nich płyt TD ;__; Zabrałem do siebie xD). Ostatnie niedobitki i resztki Karczewian są pożerane przez Żądnych Krwi Otwoczczan Z Otwocka Rodem. Edgar swoją soczystą i brutalną gitarą opisuje ten fascynująco krwawy proces konsumpcji (nekrofagia – pożeranie zwłok).
I nastaje „Resurrection”. Ostatnie rytuały zostają dokonane. Mój mózg spłonął doszczętnie. To dla niego zawodzą te organy. 
     Ale jednak historia, zgodnie ze swoim odwiecznym prawem, zatacza koło. Moje syzyfowe dzieło Światostworzenia zaczyna się od nowa. Jest to ciekawy zabieg, ponieważ „Electronic Meditation” kończy się w dokładnie taki sam sposób jak się zaczęło. Po prostu kopiuj-wklej. ;) Tyle, że w 1970 nie było Windowsów. Nawet komputerów nie mieli. ;) Nastąpił koniec. Nie chce mi się Światostwarzać. Mój spopielony mózg nie nadaje się do czegokolwiek. Rest In Piece, my friend. ;)
     Przepraszam za chaotyczny styl opowiadania. Sama muzyka takaż jest. W końcu to improwizacja, nagrana w październiku 1969 roku. Pomimo tytułu sugerującego użycie syntezatorów, nie ma tutaj nic z tych rzeczy. No dobra, organy i gitara. :D Zawsze tzw. cuś. ;)
     Nie jest to typowy album TD. Możliwe jest iż tego rodzaju muzykę zespół grał od 29.09.1967 (data powstania TD). Jest to Krautrock – z tym iż chyba jednak bardziej rock niż kraut gdyż brakuje tu elektroniki.
Krautrock zaś, skrótowo, jest to niemiecka forma rocka, czerpiąca zarówno z muzyki elektronicznej (tej archaicznej, np. elektroniczne dzieła Stockhausena) jak i z rocka progresywnego i psychodelicznego (np. Pink Floyd – którym TD składali hołd we wczesnych latach swojej twórczości [przed debiutanckim Lpkiem] grając swoją wersję ich „Interstellar Overdrive”).
     TD już na następnym albumie zmienili stylistykę ale nie o tym jest ta recenzja. Ten album ma także wielkie znaczenie historyczne – jest to jedyne znane i potwierdzone nagranie, gdzie razem z Edgarem Froese pojawia się Klaus Schulze [tu jeszcze jako perkusista]. Nie wiadomo wiele o koncertach związanych z tym albumem ale Klaus mówił iż były. Uznany serwis będący zbiorem wszelkich odmian Mandarynek wyhodowanych przez Edgara (Voices In The Net) podaje dwie daty.
     Sporą ciekawostką jest także line-up który nagrał tę płytę. Poza Edgarem i Klausem w sesji nagraniowej brał też udział Conrad Schnitzler (który na „Electronic Meditation” zagrał na skrzypcach... i kasie, tej sklepowej ;)). Ponadto na organach zagrał Jimmy Jackson zaś flecistą był Thomas Keyserling. Obaj byli muzykami sesyjnymi chociaż ich nazwiska nie zostały wymienione w pierwotnym wydaniu tegoż krążka.
     Pozostaje mi powoli kończyć te opowiadaniorecenzję. :) Nadmienię tylko iż posiadam tę płytę w swojej kolekcji, tak jak inne albumy TD z okresu Pink Years. Wszystkie z tej samej serii wydawniczej – remastery Castle Music z 2002 roku. ;)
Mam nadzieję iż miło się czytało część opowiadaniową. :> 
     Tym, co wytrwali do końca życzę wesołych, zdrowych, mandarynkowych (ew. schulzowych xD) świąt. Byleby obfitych w pierogi. :)


  Niestety nie ma całego albumu na YT w jednym filmiku ale wrzucam Wam każdy utwór oddzielnie. Mam nadzieję, że fajnie współbrzmi z moim opowiadaniem. Napisane równo w czas trwania płytki (na iPodzie). :)






Jeszcze raz - wesołych świąt! ;)

:)

4 komentarze:

  1. Fajne xD/amadeóż

    OdpowiedzUsuń
  2. O, nie wiedziałem, że na wznowieniu tej płyty znalazła się przeróbka utworu Metalliki - szkoda, że nie podałeś do niej linku ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem bracie co bierzesz, ale jest to chyba dość mocne zioło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem :) Jedyne co brałem to "Electronic Meditation" w uszy ;) Nawet słodkiej herbaty nie piłem (tauryna!) :D Moim ziołem jest muzyka. ;)

      Usuń