piątek, 23 sierpnia 2013

23.08.2013 - Cienie Nieświadomości

              Witam moich Czytelników po kolejnej przerwie. Tym razem powodem do napisania tego posta jest nuda. A i przydałoby się posłuchać czegoś nowego / odświeżyć zapomniane kla(u)syki. Jestem na etapie Dune. Teraz to właśnie ten album powinien zostać przeze mnie przesłuchany. Znudzony ciągłym graniem w Diablo II postanowiłem zrobić przerwę na napisanie tego posta. Wyjątkowo źródłem dźwięku nie będzie mój iPod a oryginalna płyta. Do tego tradycyjnie przy odsłuchach z komputera (tzn. słuchanie płyt przez komputer) będę wykorzystywał moje już prawie roczne Superluxy HD681. Napęd mam jakiś LG. :) Ze względu na możliwość skroblowania na Last.FM, płytę odtworzę na Winampie. Z przyczyn niezależnych ode mnie ustawiłem "wymuś tryb mono". Jak wszyscy zapewne wiecie, mam problemy ze słuchem - w ogóle nie słyszę na lewe ucho. Użycie dźwięku z CD przynajmniej zapewni swoistego rodzaju bezstratność wrażeń dźwiękowych. :)
              Wracając do tematu, posiadam w swojej (nie)skromnej kolekcji album Klausa Schulze "Dune", nagrany (kwiecień i maj) i wydany (27 sierpień) w 1979 roku. Moje wydanie pochodzi z 2005 roku i ukazało się nakładem Revisited Records. Sam Schulze zapewnia iż nie poddawał jakiemukolwiek remasteringowi którejkolwiek z płyt, które ukazały się w ramach tej serii wznowień. Co więcej, Mistrz był tak łaskawy iż na prawie każdej z nich dorzucił jakiś bonus. Tu mamy zabawną sytuację - otóż bonus umieszczony na "Dune" jest tylko połową utworu! Jego druga część jest zawarta na albumie "Live" (1980). Ze względu na zawartość muzyczną całości (alternatywna, dłuższa, wersja utworu "Heart" z płyty "Live", nagrana 10.11.1979 w Le Mans), pozwolę sobie pominąć opis tej części składowej tego wydawnictwa ("Dune" zawiera część drugą wariacji na temat "Heart") i zająć się tylko podstawową "Diuną".
              W ramach informacji wstępnych wypada podać iż muzyka zawarta na tym krążku (mniej lub bardziej czarnym - posiadacze CD i LP zrozumieją mój żart) NIE MA nic wspólnego z filmem (z grami opartymi na książce Franka Herberta też nie :P). Klaus w książeczce do wznowienia z 2005 roku się przyznał do bycia pod wpływem książki wspomnianego w nawiasie autora (musiało się to zacząć już w 1978 lub 1977 gdyż na płycie "X" mamy utwór zatytułowany "Frank Herbert" - swoją drogą chyba najbardziej berliński spośród 6tki kawałków na tym podwójnym albumie).
            Album zaczyna się długą, półgodzinną suitą tytułową "Dune". Zaczyna się ona od fatamorganicznych pisków i chórków. Jakbyśmy mieli zwidy gdzieś na odległej, pustynnej planecie. Pojawiają się jakieś tajemnicze halucynacje dźwiękowe (wiolonczela Tiepolda?). Ok. 1.30 mamy pustynny wicher. Schulze maluje nam swoją muzyką pustynną zawieruchę. Do niej okazjonalnie przyłącza się Wolfgang Tiepold z wiolonczelą. Ok. 2.30 mamy sporą ilość chórków w tle. Oczywiście syntezatorowych. Co chwilę nam coś dźwięczy przed oczami. Słyszymy jakieś ryki w oddali. Niestety nie znam świata Diuny na tyle by coś o nim napisać lub wtrącić jakieś nawiązania. Jest już 4 minuta kompozycji. Wciąż ona brzmi jak ambientowa plama dźwiękowa. Cały czas przemierzamy bezgraniczną pustynię. Naszej wędrówce cicho wtóruje wiolonczela. Zdecydowanie więcej tu elektroniki niż miejscami się zdaje na poprzedniej płycie Mistrza czyli "X" z 1978 roku. Klaus potrafi robić świetną atmosferę. Doskonale tutaj wyczuwamy mrok i aurę tajemniczości kreowaną przez syntezatory Mistrza. Od strony dźwiękowej, "Dune" wydaje się być bardzo uboga. Ot, skrzypiecki tu i tam, jakiś chórek czy elektroniczny pisk w paru różnych miejscach. Ale to nie ilość dźwięków świadczy o kompozytorze lecz ich wykorzystanie. Bowiem nawet z Minimum można zrobić Maximum (vide Kraftwerk). Ale ja nie o tym.
            Obecnie jestem w 9 minucie tytułowej Diuny. Utwór brzmi mrocznie i tajemniczo. Zapewne taki też jest świat przedstawiony w książce Herberta. Będę musiał się z nią zapoznać. Ok. 10.30 pojawiają się cichutkie i delikatne ale podniosłe chórki. Czyżby na Diunie pojawił się Bohater? Nie mnie to weryfikować. Muzyka ta jest odzwierciedleniem nastroju i przemyśleń Schulza po X-krotnym przeczytaniu "Diuny". Niemniej, nieznajomość książki nie sprawia iż nie można cieszyć się pięknem muzyki zawartej na tym (czarnym) krążku. 13 minuta - kolejna podniosła, uroczysta sekcja. Wszystko jest zagrane tak minimalnie, tak cicho, że z łatwością można utracić kontakt z elektroniką (i słyszeć tylko wiolonczelę Tiepolda). Całość sprawia wrażenie improwizacji. Bardzo minimalistycznej i skromnej ale szeroko rozciągniętej w czasie. Wiolonczela brzmi jakby była tylko dodatkiem do elektroniki ale wydaje mi się iż bez niej, słuchacz miałby uczucie pustki. Takie zapewne było zamierzenie czcigodnego Autora tej elektro-epopei (w końcu co to dla Schulza nagrać 30 minut muzyki ;)). W końcu Diuna jest światem pustynnym. Pozornie bez wartości... gdyby nie Przyprawy. Grało się nieco w Dune II. (1992 bodajże, pierwszy (?) RTS).
            Zbliża się 21 minuta dzieła. Nabiera ono na podniosłości i tajemniczości ale jego zmienność jest bardzo powolna. Niemniej, nasza Schulzowa plama dźwiękowa powoli zbliża się do swojego 30,5 minutowego celu. Nie traci na klimacie czy na minimalizmie. Cały czas mamy tu do czynienia z pewną pustką dźwiękową. Nie takiego Schulza znamy. Ale odmiana stylistyczna zaprezentowana na "Dune" i po części także na "X" jest miłą dla ucha mieszanką brzmień elektronicznych (najwyższej próby, w końcu Schulze to już nie byle kto - pokazał swoim "Moondawn" z 1976 who is kto (tak mi się przypomniał tekst jednego z wykładowców z dodatkowego przedmiotu na 1szym roku studiów - dla znajomych z UW: jeden z ogunów) :))  w muzyce elektronicznej. Ale konkurencja nie śpi - Tangerine Dream romansują nieco z rockiem (później zahaczając o prog rocka). Swoją drogą, ciekawe jakby wyglądało TD gdyby Edgar nie wykopał w 1969 ich ówczesnego perkusistę - właśnie Schulza. :)
           I znowu się "zapisałem". Na liczniku 27 minuta. Dzieło zmierza ku zakończeniu. Powoli się wycisza. Nie ma i nie było tu żadnych szaleństw, dzikich solówek itp. Schulze zagrał nam ambient. 28.30 - mamy bardzo podniosłą i uroczystą sekcję, nieco z zaskoczenia. Bardzo mocny udział chórków. W zasadzie chyba tylko chórki i wiolonczela grana przez Tiepolda. Zakończenie utworu jest bardzo subtelne, delikatne i nagłe. Można wręcz napisać iż wręcz niespodziewanie się zakończył, w nieco podobnym stylu do "sposobu" w jaki się zaczął.
         Tak oto zakończyło się pierwsze pół godziny z "Dune". Przewędrowaliśmy razem z Klausem Schulze i jego kompanem Wolfgangiem Tiepoldem przez Diunę. Pozwolę sobie na krótką przerwę - muszę oszczędzać swoje biedne ucho. Abyście i Wy mogli zdegustować Waszymi uszami muzykę tegoż wybitnego elektronika zawartą na tym albumie, podaję link do YT:


         Niestety jest to zaledwie 1/3 całej kompozycji. Klaus uwielbia tworzyć długie, ciągnące się kompozycje. Zupełnie inną drogą poszedł Edgar Froese ze swoim Tangerine Dream - krótsze utwory ale dawali czadu i powera na koncertach (długie improwizacje, aż do 31.01.1980). Zresztą rockowe klimaty u TD to nie jest nic dziwnego - Edgar umie grać na gitarze (to on grał na Ricochet czy Stratosfear) a Chris Franke, guru sekwencera, prawdziwy ojciec Szkoły Berlińskiej muzyki elektronicznej zanim wstąpił do TD, był perkusistą w krautrockowym Agitation Free.
         Strona druga płyty to kolejna monumentalna kompozycja - "Shadows of Ignorance". Jest zupełnym przeciwieństwem swojej poprzedniczki. Jest to także jeden z niewielu utworów Klausa Schulze gdzie pojawia się wokal. W tym przypadku tekst został napisany... przez samego Schulza! Poprawki naniósł Arthur Brown, wokalista. Warto wspomnieć iż Schulze w 1979 koncertował razem z Brownem, który czasem coś zaimprowizował. Na "Live" w jednym utworze słychać pewnie odniesienia do tekstu "Shadows of Ignorance". Jak wielkim poetą był Klaus ? Nie mnie oceniać. :) Toteż zapraszam do drugiej części niniejszej recenzji. Czytelników proszę o posłuchanie tego utworu. Zasoby YT dysponują kopią całości utworu:


     Mam nadzieję iż właśnie włączyliście. Ja też to zrobiłem. Zaraz oddam się dźwiękom młodego wówczas Schulza. Niech zabrzmi Muzyka.
     Utwór ten zaczyna się w klimatach "Dune". Brzmi jakby był jego ciągiem dalszym lub wariacją. Wciąż  jest skromnie i niepokojąco, tajemniczo. Ok. 1:45 mamy jakiś głos z vocodera (albo takie to sprawia wrażenie). 2:00 - utwór gwałtownie przyśpiesza. Niecałe 20 sekund potem - wchodzi sekwencerowy rytm. "Shadows of Ignorance" jest bardzo dynamiczną i szybką kompozycją. Okazjonalnie mamy tu do czynienia z zawodzącą wiolonczelą (Tiepold). Przed 4tą minutą mamy cichą partię klawiszy, która staje się głośniejsza. Jest ona wspierana przez wiolonczelę i jakieś bardzo odległe chórki (?). Mamy rytm, który da się zanucić. Nobla z muzyki temu kto zanuci "Dune". :) Utwór podlega wariacjom i zmianom. Słychać pewne szaleństwa, tak jak w 5 minucie. "Shadows of Ignorance" zdaje się brzmieć jak typowy Schulze, podlany nieco minimalizmem. Co jakiś czas pojawia się głos zniekształcony przez vocoder. Nie brzmi to w sposób pozwalający rozpoznać słowa.
     Ok. 8.30 pojawia się głos Arthura Browna. Deklamuje on poemat napisany przez Schulza. Jego głos jest majestatyczny i głęboki. Jest po prostu piękny. Głos samca alfa. ;) Muzyka wciąż się snuje, Schulze bawi się efektami (są bardziej w tle). Na pierwszym planie mamy przede wszystkim bit.  Ok. 10.30 mamy zmianę melodii wokalu - brzmi bardziej jak melodeklamacja aniżeli zwykła recytacja.
     Jak dobrze, że do posiadanego przeze mnie wydania dołączono tekst! Można śledzić tekst piosenki i rozkoszować się pięknem elektroniki. Przede wszystkim elektroniki gdyż wiolonczeli zdaje się być tu mniej niż w tytułowym "Dune".
    Jest 15:30 na liczniku w Winampie. Bit jest cały czas niezmienny. Muzyka natomiast jest wzbogacona o niesamowite dźwięki. Raz fletopodobne, raz niczym mignięcię gwiazd. Każdy dźwięk jest zaskakujący. Za każdym razem gdy się słucha Schulza można dać się ponieść Jego geniuszowi i złapać się w sidła Jego dźwięków. Tylko Bóg może tak piękne dźwięki tworzyć. Tylko Schulze jest Bogiem elektroniki.
   Około 17-18 minuty mamy przerwę w recytacji Browna. Schulze się musi wyżyć. ;) Niewyżyty ogier, demon Moogów i Wszelkiego ElektroUstrojstwa musi się wyszaleć. Po chwili wraca niesamowity głos Arthura. "Destiny is what you do / When you're YOU/ What you are before you were!". Śpiewam sobie czasem pod nosem fragmenty. Muzyka czasem brzmi bardzo pokrętnie i szalenie. A to zaledwie wstęp przed tym co nastąpi - albumem "Live". Tym, którym spodobało się "Shadows of Ignorance" gorąco i z całego serca polecam... utwór "Heart" z wspomnianego albumu Schulza. Dla fanów wokalu Arthura mam dobrą wiadomość - Schulze, pod aliasem Richard Wahnfried, nagrał album (+ inni muzycy) "Time Actor".  Na nim również śpiewał Arthur Brown. Niedawno wyszło wznowienie. Warto posłuchać i "Live", i "Time Actor". Zanim wkroczycie na scenę odgrywać Aktora Czasu muszę Was ostrzec: album ten ma inny klimat niż "Dune". W ogóle Wahnfriedowskie albumy to taki Schulze nie-Schulze. Niby Schulze ale gra zupełnie inaczej. Taki side project ale i tak się nie krył z tym, że to on.
  25 minuta trwania utworu. A ja znowu się "zapisałem". Mamy mnóstwo chórków ale bit ciągle jest identyczny. Mamy kakofonię dźwięków, ulegającą stopniowemu wyciszeniu (z dominacją chórków). Jakieś dziwne pomruki zaczynają przeważać nad chórkami i to właśnie one są ostatnimi dźwiękami w tym utworze. "Shadows of Ignorance" skończyło się a wraz z nim - "podstawowa" edycja albumu (na początku niniejszego tekstu wspomniałem o bonus tracku i o przyczynach ominięcia go w tej recenzji).
    Cóż mógłbym powiedzieć na zakończenie omawiania części dźwiękowej tej płyty? Schulze obdarzył nas kolejnym (11stym) dobrym albumem. Na tle pozostałych w jego obszernej dyskografii wyróżnia go minimalizm utworu tytułowego (chociaż zdarzyły mu się utwory ambientowe lub ambientopodobne jak np. "Mindphaser" z albumu "Moondawn" (1976)) to jednak nie były one połączeniem muzyki elektronicznej z elementami klasycznego brzmienia (tu reprezentowanego przez wiolonczelę). "Dune" jest krokiem w stronę muzyki poważnej ale jednocześnie nie pozostaje obojętny dla typowego Schulzomaniaka - którego sercu chyba bliższe jest "Shadows of Ignorance" niż "Dune". Schulze wciąż pozostaje wierny muzyce elektronicznej (ale z klasyków ceni Wagnera - do któregoż robił różne aluzje czasem) choć czasem zwracał się w stronę muzyki poważnej (chyba najbardziej znanym i oczywistym momentem był "Goes Classic" z 1994 roku, będący zbiorem "klasycznych" coverów z jedną, kla(u)sycyzującą kompozycją od Maestro Schulze'a).
    Płyta to nie także sama muzyka. Warto też wspomnieć iż okładka tego albumu pochodzi z rosyjskiego filmu S-F "Solaris" (wg. angielskiej Wikipedii). Ojciec mi powiedział, że widział ten film. Jest strasznie nudny i długi (ok. 2,5h). Ale pokazanego "skrina" (okładki "Dune") nie kojarzy. Oto ona:



   Album "Dune" jest porządnym albumem. Nie jest żadną kichą zrealizowaną dla kasy. To album płynący z potrzeby serca. Artysta wyraził swoje uczucia i wrażenia płynące z książki. Na ile dobrze to zrobił - to już zostawiam Jego sumieniu. Wszakże każdy inaczej może zinterpretować to samo. Nie zaliczyłbym tego albumu w poczet "The Best of Schulze". Bardziej by do tej listy, moim zdaniem, pasował "X". Nie tylko za "Frank Herbert". :) Nawet sam Schulze preferuje "10tkę" nad "Dune" - w 1997 roku podał iż w top 10 u niego "X" jest na 5tej lokacie.
   Werdykt: dla fanów - pozycja obowiązkowa (Schulze to Schulze - brać, nie patrzeć na cenę :D). Dla początkujących - ciekawostka po "X". polecam "X". Dla innych - posłuchajcie załączonych fragmentów z YT, poczytajcie mój tekst i wyróbcie sobie własną opinię. Nie chcę Wami manipulować. :D Ja nie TVN(24) :D

Krótkie uzupełnienie:
Wielokrotnie w tym tekście pojawiało się nazwisko Wolfgang Tiepold. Ci, co znają dobrze Schulza, wiedzą kto to jest. Warto przypomnieć iż jest to współpracownik Klausa, poznany w 1978 roku podczas sesji nagraniowych do albumu "X". Wówczas Tiepold "dowodził" orkiestrą która wspomagała Schulza. Grał z nim także na koncertach promujących ten album. Parę razy później również się pojawiał - np. na "Live @ KlangArt" z 2001".

1 komentarz:

  1. Co za muzyka xD Muzyka klasy G - Gunwianej :D Autor chyba za dużo wódki wypił, że je słuchał xDDDD Ale recenzja fajna. I ładnie napisana. <3

    OdpowiedzUsuń