Dawno nic nie pisałem. Co prawda zapowiadałem na Facebooku (lub TwarzoKsiążce jak kto woli) iż następna recenzja będzie dotyczyła mojego nowego odkrycia muzycznego (The Mahavishnu Orchestra) ale nie tylko to odkryłem przez wakacje. ;) Dzięki rozmowie ze swoją zagraniczną znajomą, zainteresowałem się OMD. Postanowiłem obczaić co to za jedni, co i jak grają.
OMD grają synthpop. Da się do tego potańczyć. Można czasem posłuchać. Do disco polo też można potańczyć ale każdy się wstydzi słuchać. A synthpop to chyba takie "zagramaniczne" disco polo. :D Brzmienie wczesnego OMD można porównać do wczesnego Depeche Mode (okres "Speak & Spell"). Jest to zbyt udane porównanie ponieważ OMD grają od 1979 (debiutancki, hitowy singiel "Electricity") a płytę wydali w 1980 - rok wcześniej niż Depeche Mode (DM istnieli w 1980 ale nie mieli nawet singla). Podobieństwo niestety się kończy. Od swojej trzeciej płyty ("Architecture & Morality", 1981), brzmienie OMD "rozjeżdza się" z brzmieniem DM. Jeszcze dobitniej to widać w latach 1984-1986. DM wydali swoje kultowe płyty, OMD w 1986 moim zdaniem zaliczyli wpadkę. Ale albumy "Junk Culture" (1984) i "Crush" (1985) są wspaniałe. Są bardziej komercyjne w brzmieniu od Depeche Mode, którzy poszli w stronę industrialnych eksperymentów. Brzmienie DM jest zauważalnie cięższe moim zdaniem. Niemniej, warto zwrócić na wczesne OMD uwagę - czasem pojawia się gitara a nawet... saksofon. Ponadto wokaliści mają miły dla ucha, przyjemny, miękki głos. Najlepsze lata OMD moim zdaniem to 1980-1985. Fanom twórczości DM, zwłaszcza tej wczesnej, mogę polecieć albumy wydane w tych latach.
Dzisiejszy post dotyczy pierwszego albumu OMD wydanego w nowym tysiącleciu (mam nadzieję, że nie ostatnim :P). Jest to jednocześnie pierwszy album wydany po rozpadzie zespołu w 1996 (po tragicznej, moim zdaniem, płycie "Universal"). Został on wydany w 2010 roku i nosi tytuł "History Of Modern". Czy nowe OMD dorówna staremu? Skład jest ten sam co ze złotych, dla tego zespołu, czasów.
Synthpop nie skłania mnie do snucia niesamowitych wizji jak tradycyjna elektronika. Stąd recenzja będzie krótka i bardzo konkretna. "Szkielet" dzisiejszego tekstu, jego część zasadnicza, powstał dzisiaj rano. Dopiero teraz dopisałem "obudowę". Wrażenia z odsłuchu oczywiście były spisywane na żywo.
Pierwszy utwór ("New Babies: New Toys") brzmi jakby połączenie stylu dawnego i nowszego. Jest świetnym "otwieraczem" do płyty. Jest także jedynym który zawiera brzmienia gitary (albo przynajmniej gitaropodobne). Świetny wokal.
Czuć w tym utworze moc. Mam nadzieję, że dalej będzie równie dobrze. Kolejny ("If You Want It") - pierwsze 8 sekund brzmi jak... "Equinoxe 5" czy jak 7ka Jarre'a! Ogólnie brzmi dość porządnie i przyjemnie. To powrót starego OMD. Nowe wcielenie zespołu powoli zaciera negatywne wrażenia po poprzednim. Kojarzy się nieco z... "Radioactivity" Kraftwerk (wersją z 1976). Oczywiście do refrenu.
"History of Modern (Part I)" brzmi bardziej jak OMD lat 90. Ale to fajny kawałek. Zawodzi tylko fakt, że nie zrobili z 1 i 2ki suity (tak liczyłem na przejście na końcu 1ki!). "History Of Modern (Part II)" jest kolejnym przyjemnym kawałkiem na tym albumie. Nie łączy się muzycznie z poprzednim. Oba natomiast łączy fakt, że można potańczyć. :) Chyba wolę część 1szą. Należy wspomnieć iż istnieją też części III i IV ale nie zostały one wydane na albumie.
Kolejna piosenka, "Sometimes", brzmi jak jakaś kołysanka czy coś z jakimś rap bitem. Rytmiczne ale ma niższy poziom niż dotychczasowe utwory. No i ten kobiecy wokal. Żona któregoś z muzyków, sample? Nie wiem. W każdym razie ten utwór średnio mi się podoba.
RFWK! Długo wyczekiwana część tego albumu. Niby ma to być hołd dla Kraftwerk (RFWK = Ralf Florian Wolfgang Karl) ale nie kojarzy się wprost. Jest to po prostu kolejna piosenka z (chwytliwym) tytułem. Partie stringsów brzmią jakby coś z okresu "Trans Europe Express". W każdym razie brzmienie jest bliższe temu nowszemu OMD niż staremu (nie takie paskudne jak "Universal", raczej słodkawe jak "Sugar Tax"). Niestety, kolejny minus. Zawiodłem się na tym utworze. Liczyłem na coś więcej.
Nowa Święta Ziemia ("New Holy Ground") jest zbudowana na podstawie buczących klawiszy. Jest to ballada, bucząca ballada. Jakby jakiś Tranzystor czy inny Homecomputer wygrywał jakąś melodię (a McCluskey śpiewał do niej). Kojarzyć się może z "m" w "Ohm Sweet Ohm" Kraftwerk. :D Jak dla mnie - bardzo fajna, lepsza niż "Sometimes".
Kolejna kompozycja to chyba najbardziej taneczna kompozycja (a przynajmniej - jak do tej pory) na tej płycie - "The Future, The Past And Forever After". Moje ciało aż chce tańczyć. Fajna melodia, miła dla ucha. Kojarzy się nieco z sekwencerowym brzmieniem (ta zapętlona część). Takie do posłuchania raz na jakiś czas i do potańczenia na imprezie. Gdyby to nie było OMD, pewnie pomyślałbym, że to zagraniczne disco polo. :D
Siostra Maria Mówi ("Sister Mary Says) - następny utwór. Brzmi jak mocno przeładowany basem i bitem remiks jakiegoś starszego utworu OMD, tego wczesnego, "dobrego". Nie wiem co jeszcze mógłbym o nim napisać. Po prostu kolejny plusik na tej płycie. Może tylko ten kobiecy, zsamplowany jęk móglby zostać wyrzucony.
Pulse. Całkiem fajny kawałek. Początek jest wręcz odlotowy. Potem jest także wspaniale - mam poczucie, że latam (jak we "Floating" na "Moondawn" Schulza!). Niestety refren niszczy mój lot duszy. Z niczym specjalnym niż wspomniane uczucie mi się ten utwór nie kojarzy. Odstaje od innych. Chyba to jest pop rap. Ale ja się nie znam. :D Z tego co zrozumiałem jest to piosenka o szukaniu pulsu na szyi czy coś. Czy o seksie ("Pulse" brzmi jak "balls" czyli jaja :D). :)
Green - kolejny "ubicony" utwór kojarzący się z wczesnymi latami 80. Jak dla mnie nic specjalnego, jest dość nijaki. Praktycznie cały czas brzmi tak samo. Trochę się urozmaica pod koniec. Ale w "berlinach" też tak jest a jednak są ciekawsze. Może dlatego, że mają klasę i styl. Zdecydowany minus.
"Bondage Of Fate". Następna ballada ale nieco szybsza. Bardzo spokojna, z głębokimi basami. Kolejna piosenka z samplami głosu ("tam taram tam" czy co :D). Ostatnie 1,5 minuty przynosi radykalne zmiany. Utwór przyśpiesza ale tylko na chwilę. Powraca szybko do swojego rytmu (wzbogaconego o spokojne, delikatne, może nawet kojące brzmienie syntezatora).
"The Right Side?". Najdłuższy utwór OMD w ogóle - monstrualne 8 minut! Zapowiada się przyjemnie. Jest to dość spokojny (w porównaniu z innymi) utwór na tej płycie. Dopiero w 4 minucie następuje poważniejsza zmiana w brzmieniu. 3cia część zaczyna się ok. 6.30. Jest to jeden z najspokojniejszych fragmentów na tej płycie. Utwór ten jak dla mnie jest zdecydowanie za długi. Brzmi jakby go na siłę wydłużyli. Może bym go przychylniej ocenił gdyby nie ta długość. Dobrze, że zamyka płytę a nie ją otwiera. :)
To była właściwa strona, ta ostatnia, strona B. Płyta się skończyła. Teraz czas na mowę końcową. :) Nowe wcielenie OMD jest takie, jak te z lat 80. - taneczne, energiczne i rytmiczne. Muzycznie prezentuje zupełnie co innego. Jest fajnie ale nie super. Dalej jest to synthpop. Ale ewolucja poszła w dobrym kierunku - sporo lepsze od koszmarnego "Universal" ! I to jest najważniejsze. ;)
Wypadałoby podsumować jeszcze to co zostało już przeze mnie napisane. Album "History Of Modern" składa się z 12 piosenek. Aż 1/4 czy nawet nieco więcej, bo 5 piosenek oceniłem negatywnie. Matematycznie, ocena oscylowałaby gdzieś w okolicach 70-75% (czyli takie mocne 4 w skali 6-cio stopniowej). Ale tu nie ma miejsca na chłodną kalkulację. Dlatego stwierdzam iż pierwszy album reaktywowanego OMD może być. Nie dorównuje klasykom z pierwszej połowy lat 80. ale daje nadzieję, że zespół będzie przynajmniej kontynuował obrany kierunek. Mam nadzieję iż "English Electric" z tego roku będzie przynajmniej równie dobry jak "History Of Modern".
PS. Tytuł posta nie jest literówką w czystym tego słowa znaczeniu. Celowo tak napisałem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz