środa, 31 lipca 2013

31.07.2013 - Publikation Non Stop (?)

                  Dzisiejszy post jest poświęcony książce "Kraftwerk. Publikation." Davida Buckleya. Będzie to krótka recenzja mająca skłonić Czytelników tego bloga do zainteresowania się tą pozycją. Siłą rzeczy pojawią się (drobne?) spoilery, odzierające Publikację z tajemnicy. Mam nadzieję iż tekst ten czytany będzie nie tylko przez osoby, które Kraftwerk znają tylko od strony muzycznej ale też "Publikacyjnej". Miło mi będzie, jeżeli ktoś zachęcony moim wpisem sięgnie po tą lekturę.
                 Tak więc w dłoni dzierżę właśnie polskie wydanie Kraftksiążki wszech czasów. Książki, której ubiegłoroczne, angielskie wydanie wywołało olbrzymie poruszenie. Kiedy na tydzień przed poznańskim koncertem Beatlesów muzyki elektronicznej padła informacja, że Publikacja ukaże się w Polsce, po polsku (niczym Minikalkulator - filmik z Poznania  ;)) - wszyscy byli(śmy) w szoku. Ukazała się nakładem poznańskiego Domu Wydawniczego Rebis.
                To Biblia o Kraftwerk. 8 rozdziałów a każdy z nich jest podzielony na 8 podrozdziałów. Daje nam to liczbę 64 (po pomnożeniu). 64-bitowa historia grupy za której wizjami podążał świat. Dziś, 66letni obecnie, Ralf Huetter może z uśmiecham wspominać jak za pomocą swojej muzyki, niczym ElektroNostradamus, trafnie przewidywał kierunki rozwoju muzyki elektronicznej i świata i niczym Duch Święty tego gatunku muzyki, zsyłał natchnienie i inspiracje niezliczonej rzeszy pokoleń następców. Lecz mimo nieskończenie olbrzymiego kręgu i mocy oddziaływania Kraftwerk na świat nikt nie zna pełnej prawdy o Musikarbeiterach.
                Autor, za pomocą tej Publikacji, dąży do przekazania Czytelnikowi tej prawdy w jak najszerszym zakresie. Siłą rzeczy nie jest to relacja kompletna - Music Non Stop wciąż jest domeną, mottem, sposobem na życie Musikarbeiterów. Wciąż mamy okazję Ich podziwiać na koncertach. Es wird immer weiter gehen - Musik als Traeger vom Ideen (cytat z piosenki Techno Pop). I ja tam byłem. Widziałem "muzyków muzyków" (jedno z określeń które padło w recenzowanej książce odnośnie Kraftwerk) w Poznaniu w 3D.
                Relacja przekazywana przez pana Buckleya jest jednocześnie bardzo obiektywna - autor stara się podchodzić do sprawy dość neutralnie (ale przyznaje się do bycia fanem zespołu itp.). Dąży do uzyskania jak największej ilości spojrzeń na dany aspekt, sprawę, historię. Marzeniem każdego z nas byłby komentarz, chociażby krótki, o tej książce wypowiedziany ustami samego Ralfa (albo chociaż Ralfbota :D). Na osłodę mamy tu mnóstwo informacji z również pierwszej ręki - prosto od Karla Bartosa i Wolfganga Fluera. Autor bowiem odbył dwudniowy wywiad z Wolfgangiem oraz zaprzyjaźnił się z Karlem. Obaj chętnie wspierali go w procesie powstawania Publikacji swoimi wspomnieniami, anegdotami, refleksjami. Pozostali członkowie najbardziej amedialnego zespołu wszech czasów mówili poprzez cytowane fragmenty wywiadów.
               Czymże więc książka ta przykuwa uwagę? Przecież historię Kraftwerk nawet na Wikipedii można przeczytać. Siłą tej książki stanowią właśnie te wspomnienia, anegdoty i refleksje. To dzięki nim poznajemy Kraftwerk od środka. Ale nie tylko Karl (który nawet napisał krótki wstęp) i Wolfgang są w pewnym sensie współautorami Publikacji. Olbrzymią rolę odegrała relacja Eberharda Kranemanna, byłego członka zespołu. Jego słowa burzą mitologię dotyczącą początków zespołu, którą zręcznie niczym Taschenrechnerem, operował Ralf. Dowiadujemy się jak to wyglądało jego oczami. Jest to strasznie odmienne spojrzenie od oficjalnego. Poznajemy prawdziwą wersję historii o tym jak R+F się poznali. Dowiadujemy się też co nieco o (zmarłym) guru Krautrocka, Connym (Conradzie) Planku, którego zamiłowanie do muzyki (nie do pieniędzy) doprowadziło do zguby. Był to wielki człowiek. Geniusz muzyczny - dzięki niemu mamy wczesny Kraftwerk, Neu!. Nie interesowały go pieniądze - ważniejsi byli ludzie i muzyka. Człowiek o wielkim sercu i talencie. Papa Miś. Szkoda tylko, że Ralf i Florian nie zachowali się grzecznie wobec niego po sukcesie Autobahn. Ale w biznesie nie obowiązują sentymenty. Nie chcę zdradzać całej historii. Opis Kraftwerku przed-Autobahnowego to bardzo mocny punkt tej książki. Jeden z ważniejszych momentów.
               Autor jednak nie zaczyna od historii "Krautwerk" (tak nazywam okres 1970-1973 -> połączenie słów "Krautrock" i "Kraftwerk"). Początek książki wyznacza... koniec II Wojny Światowej. Autor opisuje jak wyglądało środowisko, które kształtowało ludzi którzy tworzyli Kraftwerk. Krautrock bowiem nie wziął się znikąd. Był reakcją na zniszczoną alianckimi bombami kulturę Niemiec. Niemcy, w wyniku okupacji, uległy silnemu zamerykanizowaniu i zanglicyzowaniu. Ludzie słyszący nazwę "Kraftwerk" mieli ludzi tworzących ten zespół za szaleńców - dobra nazwa dla zespołu wówczas to angielska nazwa (np. Can - jako czasownik - móc, potrafić itp., jako rzeczownik - puszka). Nie przeszkadzało to jednak w szybkim podboju niemieckich uszu utworem Ruckzuck z debiutanckiej płyty Kraftwerk. Utwór ten Kraftwerk grał na swoich koncertach aż do 1975 roku. Początkom zespołu oraz opisu tła na którym się rodził poświęcone zostało aż 70 stron (2 rozdziały).
             Każdy z 8 rozdziałów jest poświęcony innemu okresowi w historii zespołu. Nie zawsze jest to opis wizerunku związanego z danym albumem (np. rozdział 7 "Boing!"" opisuje Kraftwerk lat 1982-1991 czyli okres po "Computer World" i wydarzenia związane z albumami "Electric Cafe" (vel "Techno Pop" / "Technicolor") oraz "The Mix"). Wszystko jednak jest przedstawione spójnie i czytelnie. Mamy bardzo szeroką perspektywę. Wydarzenia obserwujemy najczęściej z punktu widzenia Karla i Wolfganga ale równie często pojawiają się też inni komentatorzy, będący muzykami pod wpływem Kraftwerk (np. Andy McCluskey z OMD). W relacji poświęconej koncertom z 1981 brakuje mi reakcji Bloku Wschodniego na koncerty w Polsce i na Węgrzech. Dla naszych rodaków, koncert Kraftwerk był niczym zaproszenie do Spacelab (tytuł drugiego utworu na płycie "The Man Machine" z 1978). Widzieli Bogów Muzyki na żywo w najlepszym składzie RFWK. Sam Ralf wciąż pamięta nietypową atmosferę koncertu. Pokazał bowiem, razem z Zespołem, "real life" a nie tylko serwowane przez komunistyczną propagandę "postcard views" (angielskie słowa zapisane w cudzysłowie są fragmentami z piosenki "Europe Endless" z albumu "Trans Europe Express" z 1977). Ten zarzut jest jedynym jaki mogę postawić autorowi Publikacji, Davidowi Buckleyowi.
            Recenzja nie byłaby kompletna gdybym pominął aspekt graficzny książki. Od strony wizualnej mamy minimum. Treściowo zaś autorzy (panowie Buckley, Bartos, Fluer, Kranemann) Czytelnikom dali maximum. Mamy książkę godną by nazwać ją Kling Klang Konsumprodukt! (i dać jej logo pokazywane w "starej" (tej z Minimum-Maximum) animacji do utworu "Trans Europe Express" - http://www.youtube.com/watch?v=t6YMVoQcvnM ). Okładkę stanowi papierowa obwoluta (kolor pomarańczowy). Wyraźnie na niej zaznaczone jest autorstwo (oraz informacja - wstęp: Karl Bartos). Jest też skromna, oszczędna w kolorach ilustracja - przedstawia ona... Elektrownię. Atomową. Radioaktivitaet pełną... książką. :) Z boku książki, na grzbiecie oprawy, mamy skromną grafikę, zgodną z aktualną modą wizerunkową zespołu (kto widział wizualizację przed koncertem w Poznaniu doskonale wie co mam na myśli!) oraz powtórzony tytuł i imię oraz nazwisko autora a także nazwę wydawcy. Zarówno przód jak i tył oprawy jest pusty. Niczym Czarna Księga Kraftwerk. ;) Także każdy tytuł rozdziału jest opatrzony małym rysunkiem, bardzo kraftwerkowym w wydźwięku (np. rozdział 7 ma niemalże żywcem wycięty element z wizualizacji do Music Non Stop (w linku: wersja z Minimum-Maximum). W środku zaś znajdziemy kilka nienumerowanych stron ze zdjęciami zespołu. Nie jest ich wiele. Raczej miły dodatek chociaż złośliwi mogliby i do tego się przyczepić.
          Autor od siebie na koniec dodaje też  własną propozycję "The Best Of" Kraftwerk. 20 utworów, które jego zdaniem doskonale obrazują muzykę tego zespołu. Mamy w tym spisie zarówno największy sukces zespołu - "The Model" (10. miejsce) jak i "La Forme" (14. miejsce). Niespodzianką może być "Kristallo" (18. miejsce - utwór pochodzi z 1973, z płyty "Ralf und Florian"). Autor zachęca do polemiki z tą listą, podaje nawet swój mail. Moim zdaniem, wpisałbym na 9 miejsce utwór "Ruckzuck" zamiast "The Hall Of Mirrors". Nieco dziwić też może podwójna obecność "Radioactivity" - 6 miejsce (oryginał z 1975) i 15 miejsce (wersja z 1991). Miłym gestem jest umieszczenie koncertowej wersji "Musique Non Stop" (tzn. wersji z 2004 - wydanej na "Minimum-Maximum") na 13 miejscu. Można ten utwór wrzucić na 1sze miejsce a zaraz po nim - "The Man Machine" z tego albumu (1978). Oba te utwory są niczym hymny i symbole zespołu.
          Podsumowując, należy powiedzieć iż każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie. Jednych przyciągnie "błogosławieństwo" Karla i jego oraz Wolfgangowe wspomnienia zaś innych - chęć poznania historii zespołu, który zmienił oblicze muzyki. Książka jest świetnie napisana (a raczej jej tłumaczenie). Bardzo miło się to czyta. Miejscami można się uśmiechnąć. Pozycja godna zakupu. Lektura obowiązkowa - nie tylko dla muzykologów (autor jest muzykologiem i ma doświadczenie w pisaniu książek o gwiazdach muzyki). :) Dopiero po przeczytaniu jej, poznajemy Kraftwerk w pełni i możemy zgłębiać siłę jego wpływu na muzykę (sam autor przyznał iż pisząc książkę tylko o samym wpływie Kraftwerk na muzykę miałby pozycję o podobnej objętości co "Publikation", jeśli nie większą). Nie żałuję wydanych pieniędzy na tą książkę. Doskonale się wpisała w atmosferę poznańskiego koncertu. Zaostrzała głód na Kling Klang Musikprodukt. ;) Żaden fan zespołu nie może przejść wobec niej obojętnie.

PS.
         Czemu taki tytuł tego posta? Ponieważ jest to książka o niezdefiniowanym zakończeniu. Co ostatnie wieści od Kraftwerk doskonale potwierdzają! Życzę Panu Ralfowi aby nieustannie dbał o to aby zarówno Music Non Stop było wciąż aktualne a autorowi - aby nie poprzestawał na 2012 roku w książce i w kolejnych wydaniach aktualizował Publikation. Abyśmy mieli Publikation Non Stop.

PS 2.
        Wyobraźnia, wena mi dzisiaj wyjątkowo dopisywały. Mam nadzieję, że za moje porównania w akapicie 3 nikt nie poczuje się obrażony. Nie to miałem na celu. Urażonych - najmocniej przepraszam.

PS 3.
        Ten post miał się pojawić sporo wcześniej, np. niedługo po mojej obronie. Jakoś z lenistwa mi się nie chciało nawet sięgnąć po książkę. :) Ale przeczytałem ją w 2 dni. Dzisiaj nad ranem skończyłem. :)

piątek, 5 lipca 2013

"Won't you come into my room, I wanna show you all my wares..." czyli 5lecie mojej kolekcji :)

             Kto choć trochę mnie kojarzy, zapewne wie iż czasem lubi posłuchać czegoś mocniejszego. Umieściłem bowiem w tytule posta pierwsze dwa wersy z utworu "Iron Maiden" z płyty "Iron Maiden" (1980) zespołu Iron Maiden. Płytę tą mam przyjemność posiadać w swojej kolekcji. Cytat ten wrzuciłem ponieważ w moim pokoju, poza wiecznym burdelem na biurku uwagę przykuwają półki z płytami. :) Traktuję je jak skarb, coś cennego. I rzeczywiście tak jest. Na pewno ze 2-3 tysiące złotych moi rodzice wydali na moje kosztowne aczkolwiek coraz mniej spotykane w dobie MP3 i FLAC hobby.
            Post ten jest poświęcony właśnie jej - to właśnie moja kolekcja będzie moim monumentem twardszym od spiżu. Postaram się chociaż nieco przybliżyć jej historię, powspominać co nieco. W każdym razie jest to typowy post w którym się chwalę. :)
           Wczoraj, tj. 03.07.2013, moja kolekcja miała piąte urodziny. Tak samo jak jej posiadacz, jest bardzo masywna - ja 176cm i 92kg, ona obecnie liczy 189 pozycji. Ze względu iż musiałem zająć się pracą licencjacką (w końcu dzisiaj ją złożyłem - 10 lipca obrona - trzymać kciuki! najlepiej oba! I te "kciuki" u nóg też! ;)), musiałem odłożyć na później zakup stosownego prezentu dla mojej kolekcji (tzn. dla siebie xD) oraz napisanie niniejszego chwalposta. W komentarzach możecie złożyć życzenia mojej kolekcji. xD
           Prezent kupiłem dzisiaj. Zdążyłem się nim już pochwalić i na swoim "oficjalnym" FB jak i na forum Studio-Nagrań (jedyne miejsce gdzie moja dewiacja płytowo-elektroniczna jest nie tylko rozumiana ale i doceniana ;)). Nie zaszkodzi pochwalić się i tutaj. Swojej kolekcji sprawiłem Beatlesowskie "Please Please Me", czyli ich debiut z 1963 roku. Dość niedawno napisałem recenzję tej płyty, jako obiecany (choć spóźniony) post urodzinowy (obiecałem iż to będzie coś nietypowego) - moja recenzja. Za płytę, wyd. 2009 (stereofoniczny remaster, ten aktualny) dałem 40 zł. W Saturnie w Złotych Tarasach mają promocję na Beatlesów - normalnie kosztują po ok. 62-65 zł. Uważam iż jest to akceptowalna cena, choć wciąż za drogo jak na 33 minuty muzyki. 33 minuty niesamowitej muzyki. Muzyki, która zmieniła oblicze muzyki rock i pop. Następnym takim zespołem został dopiero Kraftwerk. Pierwotnie miałem nic nie kupować ale chciałem jakoś uczcić tą wyjątkową okazję, moje święto (to jak drugie urodziny!). Rodzice zakazali ale matka uległa jak zadzwoniłem w sklepie. :) A i ojciec się ucieszył. :)
          Przez te 5 lat zmieniał się nie tylko skład mojej kolekcji ale też ja się zmieniałem. Zmieniłem szkołę - z  LO na UW. Teraz kończę UW (tzn. I stopień studiów). Jak już wspomniałem - "biedapraca" licencjacka (w końcu piszę o ubóstwie i biedzie xD) została złożona dzisiaj. Przede wszystkim to moje ciało się zmieniło - przytyłem. :) Jestem osobą dojrzalszą, bogatszą o nowe doświadczenia (zwłaszcza muzyczne - SLAYER KUR..CZĘ ! \m/). Wciąż jednak byłem kimś zupełnie innym niż moi rówieśnicy. Nigdy nie chodziłem na imprezy (nie lubię, 2x próbowałem - dupa ;)), nie piję (próbowałem - nie wyszło ;)), nie palę (tak samo ;)). Miałem okazję być na kilku koncertach (Jean Michel Jarre - grudzień 2008, marzec 2010; Kraftwerk - wrzesień 2008, czerwiec 2013). Przede wszystkim od reszty świata odróżnia mnie muzyka. Nie kręci mnie rap. Z metalu (przynajmniej jak na razie :P) lubię tylko Slayera, Metalikę, Iron Maiden. Ukochałem elektronikę. Przede wszystkim tą klasyczną (ale nowym TD nie pogardzę chociaż EF chyba coraz gorzej gra). Zapewne też mam sporo więcej płyt niż moi znajomi.
          I tu chciałbym zacząć swoją opowieść o mojej najpierwszej płycie. Płycie, której obecnie nie mam. :) Jest to Oxygene (New Master Release) Jean Michel Jarre'a. Jest to wyjątkowa płyta, nie tylko dlatego iż jest moją pierwszą (a raczej była - nie posiadam jej obecnie). Wiąże się z tym pewna historia (płytowe love story xD). Utraciłem ją w wyniku zauroczenia w pewnej dziewczynie z mojej klasy w liceum. Na jej urodziny w 3 klasie, postanowiłem dać jej tą właśnie płytę (+ jakieś słodycze xD jak płytę wywali to przynajmniej słodycze zje ;)). Miałem już wówczas jej wydanie deluxe - Oxygene: Live In Your Living Room (wersja 3D). Nie myślałem o płytach wtedy tak jak teraz. Nie było to obsesją. Dlatego uznałem iż mój "płytowy debiut" to duplikat i mogę spokojnie jej go dać. A to, że komuś dałem płytę to już coś znaczy. Byle komu się takich prezentów nie robi. :) Strasznie mi się ona podobała. I jej koleżanka również. (pozdrowienia Ewa! ;)). Następnego dnia spytałem się jej, co sądzi o tej muzyce. Do dziś pamiętam jej odpowiedź na to pytanie - "jakbym słuchała kosmitów". :) Warto też wspomnieć iż od tego Oxygene (New Master Release) jestem członkiem Discogs. Prowadzę tam swoją kolekcję jak i też wpisuję płyty. Mam prawo głosu tzn. mogę oceniać wpisy innych. :)
         Pozostając przy Oxygenowym wątku, muszę wspomnieć iż jedną z moich pierwszych płyt (kupiłem ją razem Oxygene: Live In Your Living Room) był box The Complete Oxygene z 2007 roku. Składał się z 3 CD - Oxygene (remaster 1997), Oxygene 7-13 i specjalnego bonusa: Re-Oxygene (remixy).
         Z historii mojej kolekcji należy (i to megapozytywnie) odnotować moje prezenty z okazji 18stych urodzin. Od ex-znajomej dostałem Tangents (5 CD box TD, w dobrym stanie, wyd. 1994, nie wznowienie z 2004). Jest to jedna z moich najcenniejszych pozycji. Na dodatek dostałem ją za darmo. Wówczas byłem innym człowiekiem, powoli popadałem w depresję. Teraz jakoś z tego wychodzę. Ale kontaktu z nią w zasadzie nie mam. Z pieniędzy zgromadzonych z "datków" od rodziny kupiłem sobie The Dream Roots Collection (też 5 CD box TD, 1996, OOP czyli Out Of Print, nie wznawiany!!!!). Dałem za to 100 czy 120 zł. Też jestem dumny z posiadania tegoż wydawnictwa. Znowu mamy tutaj zbiór remiksów spod ręki Edgara i kilka niepublikowanych wcześniej utworów. Rzecz warta uwagi i niezły kąsek dla kolekcjonera. Oba wydawnictwa mogę polecić. Nie są przeznaczone dla początkujących. Po więcej informacji na temat składanek TD (także tych tutaj wspomniany) odsyłam do moich poprzednich tekstów - długi opis składanek i krótkie zestawienie składanek TD.
        Muszę również wspomnieć o swoich dwóch pierwszych albumach TD - Electronic Meditation (2002, Castle Music) i Atem (2002, Castle Music). Oba kupiłem tego samego dnia - były w Empiku za 20 zł sztuka. Rodzice zgodzili się wziąć oba. xD Pierwszy z nich doczekał się własnego tekstu na moim blogu - Podróż przez płonącą Mandarynkę, napisanego z myślą o Gwiazdce 2012. W końcu jednak skompletowałem pozostałe 2 albumy z tzw. The Pink Years - "Alpha Centauri" i "Zeit" (również są 2002, Castle Music).
       Moja kolekcja stopniowo aczkolwiek nieregularnie rozrasta się i obrasta w ciekawe i warte wspomnienia wydawnictwa. Jednym z nich na pewno jest Hommage À Polska (Klaus Schulze z Lisą Gerrard). Niestety, nie mogłem być na koncercie Klausa na którym to wydawnictwo było za darmo rozdawane. Na szczęście, jakaś dobra dusza podesłała mi go zupełnie za darmo. :) Niewidzialna Ręka działa! :) Muzycznie nie powala. Od strony kolekcjonerskiej jest kuszącym i cieszącym oko rarytasem. Słyszałem iż było limitowane do 500(0) egzemplarzy.
      Wśród moich skarbów posiadam prawdziwe rarytasy i delicje. Do dzisiaj odczuwam dumę myśląc o nich. Niektóre z nich były spełnieniem moich marzeń. Tak jak np. Dreaming (1993, Music Brandenburg). Jest to bootleg TD, zawierający fragment z koncertu z Sydney (luty, 1982 bodajże). Ten sam fragment został oficjalnie wydany w formie zremiksowanej w 1999 roku jako album "Sohoman". Bootleg zawiera też "Ultima Thule Part 1" w wersji oryginalnej (trudno o tą wersję - wszędzie jest umieszczany remix z 2000). W swojej kolekcji mam więcej bootlegów. I pirackich wydań niestety też (ale Sellesowi Beatlesi są spoko! ;)). Innym moim kolekcjonerskim marzeniem, już na szczęście spełnionym, było zdobycie jakiegoś japońskiego wydania. Osiągnąłem to poprzez kupno wręcz za bezcen (50 zł!) Paradiso (2009, WHD Entertainment, Inc / Eastgate). Na dodatek jest to coś więcej niż zwykłe CD - to wydanie promocyjne, nie do sprzedaży w sklepach. A "promówki" są bardzo cennym towarem. To wydawnictwo mogę porównać tylko do jednego: ujrzenia jednej z najpiękniejszych dziewczyn na świecie (miałem szczęście i ten wymiar piękna (nie)dyskretnie obserwować ;)).
      Opowiadając o mojej kolekcji muszę się pochwalić też Kraftwerk (1970, Philips). Jest to pierwsze wydanie winylowe debiutu Kraftwerk. Dałem za niego 70 zł. Kupiłbym go, nawet gdybym nie miał gramofonu. Mam vinyl ripa z neta (24/96) we flac. :) Jest to rzecz cenna zarówno dla mnie jak i dla mojego przyjaciela, Rittela (vel Ritlere ;_;). Wiem, że mi zazdrości. ;) Winyl jest coraz cenniejszy gdyż Kraftwerki wciąż nie wydali oficjalnie swojego Krautrockowego dorobku. Po obronie będę musiał odłączyć drukarkę i podłączyć gramofon oraz posłuchać "Poland" TD i właśnie "Kraftwerk" Kraftwerk.
      Część płyt w mojej (nie)skromnej kolekcji pochodzi od mojego Ojca. Od niego wziąłem m.in właśnie Poland na winylu (1985, Muza) czy sporo Beatlesów (w zasadzie same Sellesy). Wśród "pożyczonych" płyt znajdują się A Hard Day's Night (1987, Parlophone) i Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (1987, Parlophone). Z AHDN jestem wyjątkowo dumny ponieważ jest to... wydanie mono. xD Przygotowane z monofonicznego mastera. Coś dla (przygłuchego) mnie. :) Ojciec natomiast chwalił się iż za Sierżanta Pieprza dał całą swoją pensję (źle wtedy nie zarabiał) ! Pieprz jest w stereo. ;) Tu jest Discogsowa lista wszystkich płyt które wziąłem od mojego Ojca. :)
      Zamykając powoli ten długi wpis, chciałbym pokazać jeszcze dwie perełki od siebie - Farscape (2008, Synthetic Symphony, Klaus Schulze + Lisa Gerrard) i The Best Of Tangerine Dream (nieznany rok, Takt). Pierwsza jest to promocyjne wydanie pierwszego albumu Klausa Schulze zrealizowanego razem z Lisą Gerrard. Kupiłem je z rok temu, przed początkiem 3 roku swoich studiów. Dałem za nie mniej niż za zwykłe wydanie, ok. połowę jego ceny. :) Druga wymieniona pozycja to... kaseta. xD Postanowiłem raz zaszaleć i kupiłem kasetę. xD Za 10 zł (czyli za cenę 1 kebaba xD). Raz jej słuchałem. :) Teraz, razem z drugą, niedawno zakupioną (dzięki Rittel xD), służy mi jako "wypełniacz" do półki z singlami (głównie Depeche Mode). Nie przewracają się teraz. xD Ostatnią płytą o jakiej chcę wspomnieć z osobna jest Die Roboter (1991, KlingKlang - Electrola). Jest to niemieckojęzyczna wersja singla z 1991. Posiadam też obie wersje językowe (wydane w 1991) albumu The Mix, Wspomniany singiel Die Roboter jest chyba pierwszą płytą Kraftwerk którą kupiłem ale głowy nie daję. :)
        Wspomniane w tym artykule płyty to zaledwie skromna część mojej kolekcji. Nawet nie są to wszystkie o których naprawdę warto napisać choć parę słów. Zainteresowanych odsyłam na mój profil na Discogs - moja strona na Discogs (tu jeszcze pod starym nickiem: AmimanPL a nie RadioactiveTangerine). Mam nadzieję iż miło się Wam będzie przeglądało. Tylko Rittel miał okazję widzieć moje skarby bo był u mnie. ;)
        Bardzo dziękuję za przeczytanie całości i ew. oglądanie linków (tzn. płyt xD). Nie podaję żadnych próbek dźwiękowych z Youtube - nie o to chodzi w tym poście. :) Tu tylko i wyłącznie się chwalę. Przynajmniej mam czym. :)