sobota, 7 listopada 2015

07.11.2015 - Mandarynkowa Chandra, część 1sza

W dzisiejszej recenzji przedstawię kolejny solowy album Edgara Froese [*]. Album ten nosi tytuł Chandra - The Phantom Ferry Part One. Został wydany jako album studyjny zespołu chociaż nikt inny poza liderem się na nim nie udzielał. Co ciekawe, mimo iż wyszedł w 2009 roku, został wznowiony w tym samym roku w ramach serii wznowieniowej firmy Membran (tych mandarynkowych). Zgodnie z tytułem, ukazała się później część druga. Kontynuacja tej płyty wyszła dopiero w 2014 roku.

Okładka wydania oryginalnego, Eastgate, 2009
Wznowienie, Membran, 2009 (posiadane przeze mnie)

Do płyty, we wkładce, jest dołączone krótkie opowiadanie autorstwa Edgara Froese (po angielsku). Być może kiedyś je przetłumaczę na nasz język. Opowiadanie powstało na bazie manuskryptu znalezionego w bazie wojskowej na Grenlandii w roku 1977. Nie jest specjalnie długie (pewnie góra 1 stronę A4) ale nie chce mi się tłumaczyć. :)


Bardzo wesołe, rytmiczne i sekwencyjne powitanie. Nowoczesny rytm przemieszany z sympatyczną melodią. W tle są delikatne chórki, słabo słyszalne. Na końcu mamy tajemnicę i mrok kompleksu militarnego. Miła dla ucha, taneczna nutka. Szczególnie spodoba się fanom sekwencerowego brzmienia. Małe oczko puszczone do młodych słuchaczy.


Bardzo krótka kompozycja - 4 minuty. Oczarowuje słuchacza swoją delikatnością i tajemniczością. Mroczne barwy otulają piękną, łagodną melodię. Pojawiają się także chórki, wyraźniejsze niż w poprzednim utworze. Wydaje mi się, że użyty jest też sekwencer. Nastrój tego utworu kontynuuje poprzedni. Melodie są niesamowicie zmysłowe i piękne, zwłaszcza ta na początku i na końcu. Piękna kompozycja.

3. Screaming Of The Dreamless Sleeper.

Tym razem mamy okazję posłuchać muzyki do naszego snu. Mandarynkowo-elektroniczna kołysanka. Poruszamy się w krainie snu. Muzyka jest delikatna, łagodna, rozmarzona a zarazem pełna delikatnych i miłych dla ucha niuansów. W 3 minucie pojawia się delikatna perkusja. Lunatykujemy w rytm muzyki. Podążamy gdziekolwiek na skrzydłach Muzyki, która robi się coraz bardziej intensywniejsza. 

4. The Unknown Is The Truth.

I jeszcze raz śnimy. Tym razem śni nam się coś innego. W głowie nam szumi i pulsuje tajemnicza melodia. Pojawia się sekwencer. W końcu się coś powoli konkretyzuje. Muzyka się rozwija, choć wciąż jest nieco senna. W pewnym momencie wpada w straszliwą monotonię i w tym stanie trwa do końca. Trochę dziwny utwór a ponadto jest dość słaby na tle już przesłuchanych.


Rozpoczyna się tajemniczy i mroczny balet. Na całkowicie czarnym, nocnym tle scenografii, piękna, ubrana na biało, baletnica rozpoczyna swój taniec. Księżyc zawieszony na niebie świeci jasno, chociaż jest tylko jego tekturową imitacją, przypiętą do makiety scenograficznej. Piękna, malownicza, nastrojowa kompozycja. Wyjątkowy utwór. Melodia jest łagodna, delikatnie wzmocniona poprzez perkusję.

6. Child Lost In Wilderness.

Jeszcze raz wkraczamy w łagodne, melodyjne dźwięki. Skromna melodia, oparta o delikatny syntezator, z lekka naśladujący fortepian, oraz ciekawe, dziwne tło dźwiękowe, kojarzące się ze zwykłym plumkaniem. Mimo delikatnych zmian, muzyka jednak brzmi niezwykle monotonnie. Jak dla mnie - zbyt monotonne to jest, usypiająca muzyka. Takie trochę bezpłciowe jak na TD.

7. Sailor Of The Lost Arch.

Od samego początku jesteśmy wciągnięci w pewną łagodną i delikatną akcję. Utwór zapowiada się na bardzo podobny do poprzedniego. Jest nawet łagodniejszy. Morze nudy. Naprawdę, nie sądziłem, że będę aż tak negatywny w stosunku do TD. Przynajmniej ten utwór nie jest aż tak monotonny ale nie jest specjalnie ciekawy. Znowu bezpłciowość i nijakość. Co najwyżej średniej jakości plumkanie.

8. Verses Of A Sisong.

I jeszcze jeden "zamulacz". Obniża bicie serca do 0. Przynajmniej sekwencer jest dość intensywny ale reszta za to przymula. Kolejna nieciekawa kompozycja. Nawet nie potrafię się zmusić by coś ciekawego o niej napisać. Teraz już wiem czemu nie słucham tej płyty.

9. Silence On A Crawler Lane.

Remix utworu z 1995, wydanego na solowym albumie Edgara. W końcu coś dynamicznego. Skromna melodia i intensywna perkusja oraz eteryczne, chórkowe tło. W gruncie rzeczy też nudne.

Niestety, Chandra to nie jest ciekawy album. Zaczyna się dość przyjemnie i naprawdę fajnie ale później wkracza w odmęty nudy i przynudzania. Te utwory brzmią prawie identycznie. W zasadzie spodobały mi się tylko utwór nr 2. To naprawdę słaba płyta. Na koncertach nie zagrano nawet pierwszego czy drugiego utworu. Bardzo słaba pozycja, jedna z najsłabszych w ogóle. 2. Jeden dobry utwór i 2-3 takie nawet ok to za mało na coś więcej. Prawie zasnąłem z nudów przy słuchaniu tej płyty. Niestety, nie polecam.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz