Dobry dzień postanowiłem rozpocząć (potencjalnie) jeszcze lepszą recenzją. Dzisiaj będzie drobna odmiana - też znany elektronik ale nie mający zbyt wiele wspólnego z Klausem Schulze ani z Tangerine Dream. Parę razy o nim już pisałem - Magnetic Fields (1981) i Rendez-Vous (1986). Jeśli zajrzeliście na podlinkowane przeze mnie to już zapewne wiecie o kim będę pisał teraz. Jeśli nie to Wam podpowiem: Jean Michel Jarre.
Poprzednio zrecenzowane płyty uchodzą za jedne z jego najlepszych. Dzisiaj zamierzam "recenzyjnie" spojrzeć na jego pierwszy sukces - Oxygene z 1976 roku. Należy zaznaczyć iż wbrew obiegowym opiniom, nie jest to jego pierwszy album. Jest to natomiast jego pierwsza porządna porządna. ;)
Oxygene uchodzi za jeden z jego majstersztyków. Co więcej, moim zdaniem, jest to jedna z najłatwiejszych w odbiorze płyt. Może kogoś, tak jak mnie, wprowadzi w świat muzyki elektronicznej? :) W końcu moja droga rozpoczęła się od Jarre'a i Kraftwerk (których albumy również polecam - zwłaszcza od Autobahn (1974) w górę).
Nie mylcie tego Oxygene z Oxygene: Live In Your Living Room (2007). Ta późniejsza edycja, choć zawiera nowy remaster oryginalnego Oxygene z 1976, skupia się przede wszystkim na zupełnie nowym i poszerzonym w stosunku do klasyka nagraniu.
Na Youtube istnieje cała kopia tego albumu. Zachęcam do odsłuchu i dalszego czytania mojej recenzji. :) Może to będzie wasze pierwsze 40 minut z muzyką elektroniczną. ;)
Istnieją też w dyskografii inne albumy nawiązujące lub kontynuujące oryginalny Oxygene. Poza wspomnianym Oxygene: Live In Your Living Room jest jeszcze Oxygene 7-13 (1997), będący swoistą kontynuacją (z nawiązaniami). Istnieje też kilka albumów poświęconych remiksom różnych części serii Oxygene - np. Re-Oxygene (ekskluzywny bonusowy CD do boxsetu The Complete Oxygene, 2007) lub Odyssey Through O2 (1998). Wspomniany box posiadam i wraz z Oxygene: Live in Your Living Room oraz oddzielną, samodzielną wersję Oxygene: New Master Recording był jedną z moich pierwszych płyt (te 3 są moimi pierwszymi, ostatniej pozycji już nie mam).
Po drobnym wstępie historyczno-dyskograficznym czas przejść do najważniejszego - samej recenzji.
Oxygene Part 1 rozpoczyna się bardzo delikatnie, wręcz eterycznie. Ziemia budzi się do życia. Tlen ożywia roślinność i całe życie. Powolne, elektroniczne przebudzenie się Matki Natury. Stopniowo muzyk wprowadza kolejne, ciekawe dźwięki. Razem z Tlenem wpadamy także do wody, obudzić ryby. ;) Delikatne aczkolwiek poważne brzmienie. Mnóstwo delikatnych, cichych, smyczkopodobnych akcentów, które sprawiają mi niesamowitą przyjemność. Piękny ambient. Przy takiej muzyce można się skupić i oddać medytacji. :) Ok. 4:40 jest niezwykle bajecznie. Dźwięki przypominają bańki powietrzne. Co jakiś czas następuje pewna zmiana. Cały czas nurkujemy pod wodą. W 6 minucie słychać bąbelki. Pod koniec sporo się dzieje. Więcej bąbelków.
Oxygene Part 2 wprowadza jakiś tajemniczy wir. Wciąga on do siebie bąbelki. Ziemia tętni życiem. Słychać to w sekcji basowej. ;) Teraz muzyka ma lekką nutkę orkiestrową. Nagle ok. 1:40 zmienia się nastrój i Jarre wprowadza niezapomnianą solówkę. Utwór nabiera lekkości i pewnego specyficznego, tanecznego rytmu. Pewna powaga brzmienia została skontrastowana z lekką, rozrywkową nutą. Może to jest jedną z przyczyn międzynarodowego sukcesu Oxygene? Im dalej wgłąb Oxygene Part II tym bardziej bajecznie i wesoło się robi. Życie potrafi być wesołe i przyjemne (wbrew temu co czasem piszę na swoim fejsie). Rozrywkowy klimacik wygasa gdzieś przed 7 minutą. Nadchodzi kolejna poważna część.
Oxygene Part 3 jest bardzo krótką i poważną kompozycją. Ma lekką "operową" nutę w sobie. Wszystko dzięki Thereminowi, na którym gra Jarre (te dźwięki, brzmiące jakby głos kobiety, od ok. 0:54). Jeden z bardziej charakterystycznych momentów na tej płycie. Pierwsza część albumu się kończy właśnie tym utworem (ograniczenia płyty winylowej). Dobry moment na chwilę przerwy.
Oxygene Part 4 to kultowy utwór z tej płyty. Cechuje się najbardziej rozrywkowym brzmieniem. Charakterystyczna, wesoła i łatwo wpadająca w ucho linia melodyczna a w tle - "poważne" efekty dźwiękowe. Utwór ten jest jednym z najbardziej znanych od Jean Michel Jarre'a. W nieoczekiwany sposób przechodzi w kierunku następnego utworu.
Oxygene Part 5 jest najdłuższą kompozycją na tym albumie. Ma lekką, tajemniczą atmosferę i klimat może zbliżony do Oxygene Part 1. Natura idzie spać? Oczywiście dobrze utleniona. ;) A może spojrzenie na mikrokosmos? W końcu w tle słychać coś w stylu cykania świerszcza czy innego owadopodobnego czegoś. ;) W bajecznie przyjemny sposób mija pierwsze 5 minut utworu. Nagle pojawia się sekwencer i rytm. Dalej jest przyjemnie. Ok. 6:40 wchodzi solo od Jarre'a. Te z Oxygene Part 2 jest, moim zdaniem, lepsze. Ostatnia minuta to powolne przejście w kierunku ostatniego utworu.
Oxygene Part 6 rozpoczyna się tam, gdzie skończył się poprzedni utwór i dodaje od siebie perkusję (automat). Utwór ma odrobinę smutnego charakteru. Pożegnanie z Naturą, pożegnanie z Tlenem. Nie jest jednak przesadnie smutny. Wciąż jest dość przyjemny w odsłuchu choć nie jest aż tak pozytywny. Fajna linia melodyczna, troszkę kontrastuje ze smutkującym tłem. Ostatnia minuta - rytm i melodia zanikają. Pozostają tylko ptaki i głębokie, elektroniczne oddechy pełne Tlenu.
Oxygene jest niesamowicie przyjemną w odsłuchu płytą o zróżnicowanych klimatach dźwiękowych. Stanowi ciekawe połączenie pewnej elektronicznej "powagi" z rozrywkowym (aczkolwiek nie przesadnie) brzmienie. Stanowi łagodny wstęp do muzyki elektronicznej. Nagrany ze smakiem i niesamowitą finezją. Poprzednie albumy w dorobku muzyka nawet nie są powszechnie dostępne. 3 lata, które minęły od jego poprzedniego - Les Granges Brulées (soundtrack, 1973), nie zostały zmarnowane. Prawdziwe arcydzieło z niesamowitego dla muzyki elektronicznej roku 1976 ! Roku samych perełek (Stratosfear (Tangerine Dream), Moondawn (Klaus Schulze) i Oxygene (Jean Michel Jarre)). Zwróćcie ku Oxygene swoje uszy. Otwórzcie je na Tlen. Innej oceny niż 5 nie mogę wystawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz