piątek, 9 stycznia 2015

09.01.2015 - Ritlere fahrt fahrt fahrt auf der Autobahn

W kolejnej recenzji chciałbym zaprezentować Wam "Autobahn" zespołu Kraftwerk. Niniejszy tekst jest dedykowany mojemu jedynemu przyjacielowi - Rittelowi. Recenzji tej dokonam z niesamowitą przyjemnością.

"Autobahn" (1974) był to pierwszy wielki album Kraftwerk. Zespół jeszcze nie odszedł od instrumentów tradycyjnych. Nastąpił natomiast przełom w innej sferze - Kraftwerk nagrał piosenkę (tytułowy utwór). Płyta ta to początek niekończącego się sukcesu zespołu, który wciąż rozbudza nadzieje i wypełnia sale na swoich koncertach (nie wydając nic nowego od 2003 roku). Nie oznacza to iż zespół nie robi nic tylko zgarnia pieniądze za koncertowanie. Pracują jak w fabryce - codziennie. To nie są muzycy. To są Musikarbeiterzy. Ich muzyka zmieniła świat. Bywali porównywani nawet z Beatlesami. Zespół kultowy ale odseparowany od mediów. Człowiek inteligenty muzycznie musi znać ich dorobek.



Powyższy germański, sielski krajobraz stanowi okładkę tej płyty. Jest też nawet małe Słoneczko wychylające się zza gór. :)

Album tworzy 5 utworów. Tytułowy, "Autobahn", zajmuje całą stronę płyty winylowej. Pozostałą część wypełniają krótsze kompozycje.




Na tym filmiku jest cały album. Jako ilustrację, ktoś wybrał zdjęcie zespołu z tego okresu. Ralf Hütter jeszcze w długich włosach (pierwszy od lewej). :)

Czas na przejażdżkę po idealnych, aryjskich drogach muzycznych (sorki, musiałem xD).

Odpalamy Volksvagena. Autobahn zaczyna się tym właśnie dźwiękiem - startem silnika. Potem następuje vocoderowo zniekształcone "Autobahn" powtórzone kilkakroć. Wchodzi syntezatorowy bas. Jedziemy monotonnym, jednostajnym tempie po doskonałych, niemieckich drogach. 1:22 - zaczyna się melodia. Wesoła ale bez przesady. Pogodna bo pogoda dopisuje na okładce (i Słoneczko !). Równo w 2:00 wchodzi perkusja (a nawet 2 - Kraftwerk miał 2 perkusistów). Kilka sekund potem wchodzi wokal. Właśnie od tych słów wziął się tytuł tego tekstu. Zmiana następuje w ok. 3:20. Rozkoszujemy się pięknymi widokami z okien naszego pojazdu. Przemierzamy ziemie germańskie. Słoneczko mocno dopisuje. Wie, co dobre. :) Przemierzamy wraz z Kraftwerk Autostradę do przyszłości. 4:37 - pojawia się flet (grany przez Floriana Schneidera). Rytmiczna, instrumentalna część wciąż trwa i opiewa przyjemność płynącą z jazdy samochodem. Ok. 6:25 chyba pojawia się gitara (Ralf). Ok. 6:35 znowu wracamy do wokali. Utwór jest delikatny i przyjemny. 8:10 - wyprzedzamy kogoś i przyśpieszamy. Możemy rozkoszować się jazdą. Teraz jedziemy szybciej. Nie wiem ile muzycy mieli na liczniku wtedy. :) W 9 minucie pojawiają się świetne efekty. Wciąż są syntezatorowe basy (Minimoog?). Przy skromnej ilości sprzętu, zespół stworzył prawdziwe arcydzieło. Utwór "Autobahn" to pierwszy międzynarodowy sukces Kraftwerk (szczyt: 11 miejsce na liście przebojów w Wielkiej Brytanii). W 13 minucie mamy kolejny powrót do wokali. Linia melodyczna jest już nam dobrze znana. Z głośników wydobywa się wesoły dźwięk: "Autobahn" (tak!). Ralf i Florian powtarzają wielokrotnie to słowo przy akompaniamencie syntezatora brzmiącego troszkę jak fortepian. Pod koniec 15 minuty muzyka zwalnia. Wokaliści bardzo cichutko szepczą tytułowe słowo-klucz. 16:50 - wchodzi coś na wzór sekwencji. Najrytmiczniejsza część tego utworu. Czuć moc Minimooga. W 18 minucie mamy krótką sekwencję. Cały czas coś się dzieje. Muzyka mimo wszystko jest skromna i stonowana. Ok 20:35 - znowu sekwencja. Ok. 20:40 staje się głośniejsza. Co jakiś czas dokonują w niej zmiany. Utwór zbliża się ku końcowi. Przeważają brzmienia "organopodobne". Zespół znowu skanduje "Autobahn". Koniec przejażdżki.

"Kometenmelodie 1". Na płycie tej jest też druga część. Obie są ze sobą połączone. Pierwsza zaczyna się bardzo tajemniczo, wręcz kosmicznie. Ok. 1:15 kończy się ta część. Teraz snujemy się powoli po ciemnym niebie. Coś pogwizduje. Ponura kołysanka. Ok. 3:05 wchodzi delikatny fortepian. Taki ludzki element w tej kompozycji. Pod koniec czwartej minuty utwór wraca do swojego kosmicznego, ponadludzkiego brzmienia. Wydaje się brzmieć cały czas podobnie.

"Kometenmelodie 2". Kometa przelatuje. W końcu. Poprzednia część to oczekiwanie na nią. W przeciwieństwie do części pierwszej jest to rytmiczna kompozycja. Wesoła perkusja i melodia ale abstrakcyjna. Całkiem przyjemna kompozycja. Zespół trochę mniej się hamuje niż na "Autobahn". To był kolejny singiel z tej płyty, mocno skrócony ("Autobahn" został jeszcze bardziej okrojony - do 3-4 minut z 23).

"Mitternacht". Utwór przedstawia muzyczną impresję północy. Zdominowany jest z początku przez organy i tajemnicze efekty dźwiękowe. Noc jest tajemnicza. Kropi deszcz. Brzmienia z początku powracają. Jest wietrznie i deszczowo. Chłodna noc. Słoneczko już nie świeci. Utwór kończy się tajemniczymi efektami.

"Morgenspaziergang". Po deszczowej i zimnej nocy, wszystko znów budzi się do życia. Ptaki od rana ćwierkają (nie, nie na Twitterze xD). Flecik miło przygrywa. Coś się dzieje, jakieś poruszenie. A może tylko wstawiamy sobie wodę na kawę / herbatę i.. bierzemy się za ćwiczenia na fortepianie (ok. 1:35). Potem ćwiczymy mowę ptaków. Wesoły, przyjemny poranek. Na pewno nie poniedziałkowy. :) Słuchamy przyjemnych odgłosów natury i dokładamy do nich ludzki, fortepianowy element. Cichy dialog między fortepianem a fletem wieńczy tą kompozycję. Jest to najmniej elektroniczny utwór na tej płycie! Niemalże w całości nagrany za pomocą tradycyjnych środków muzycznej ekspresji. Bardzo piękna kompozycja.
"Autobahn" to początek właściwego Kraftwerk ale nie debiut. Zespół przechodził wówczas ku elektronice. Następna płyta, Radio-Aktivität (1975), była już w pełni elektroniczna. "Autobahn" jest kulminacją początkowego okresu w historii zespołu. Początek legendy. Wszystko na tej płycie jest fajne, w zasadzie poza tylko "Kometenmelodie 1" (ma lepszy klimat niż 2ka ale jakoś jest dla mnie przydługa). Album zasługuje na 5 mimo tego jednego słabszego utworu. Jest to ważna płyta. Kraftwerk ma oczywiście w swoim dorobku ważniejsze i lepsze albumy ale nie wolno pomijać "Autobahn", granego przecież na każdym koncercie zespołu. To jeden z utworów-ikon zespołu. To tak jakby Iron Maiden nie grali swojego "tytułowego" kawałku. Nie zawsze stawiam 5. Ta płyta na to zasługuje.

Edit: drobne poprawki w ostatnim akapicie. Dzięki Rittel!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz