sobota, 3 stycznia 2015

03.01.2015 - Pamiątka czasów minionych...

Tangerine Dream po progrockowej wizycie w oku Cyklonu powrócili na scenę dopiero w 1980. 31 stycznia 1980 roku zespół wystąpił w Berlinie Wschodnim. Przedstawili zupełnie nową, improwizowaną muzykę w nowym składzie. Od tego dnia, Tangerine Dream tworzyli "oficjalnie" Edgar Froese (odwieczny i wieczny lider, klawiszowiec i gitarzysta), Chris Franke (klawiszowiec, długowieczny ale nie wieczny i wieczysty) oraz najnowszy (wówczas) nabytek zespołu - Johannes Schmoelling (ważny klawiszowiec ale nie siedział w Panteonie Mandarynkowych Bogów nawet w połowie tak długo jak Franke). Tego dnia nastąpił "podwójny" debiut Johannesa na koncercie. Zespół dał dwa koncerty zaś jeden z nich został wydany w ramach Tangerine Tree (bodajże vol. 17 - kompletne nagranie wieczornego koncertu).

Album "Pergamon" został wydany w 1986 roku jako reedycja na cały świat (a także na CD) albumu "Quichotte" (tylko winyl w Niemczech, 1980). W dwóch ok. 20 minutowych suitach zespół zawarł na płycie "the best of" z obu koncertów. Jak brzmiało owo "the best of" z ostatniego, improwizowanego koncertu zespołu?

Na Youtube jest cały album:

 

"Quichotte, Part One" zaczyna się od fortepianowego wstępu (Johannes?). Jest on bardzo charakterystyczny i zapada w pamięć. Bardzo dynamiczna część - niektóre elementy tego intra dość ciężko jest usłyszeć. Ok. 2:23 ta część staje się wręcz bajkowa. Ok. 4 minuty zaczyna się coś zmieniać - wciąż jest przynajmniej trochę bajkowo, baśniowo. Doszły syntezatory ale wciąż najważniejszy jest fortepian. Dopiero tak w 4:45 syntezatory zaczynają dominować w swój specyficzny, abstrakcyjny, elektroniczny sposób. Ok. 5:20 mamy bardzo fajny bas, cichy i delikatny ale dla mnie wyczuwalny. Zespół improwizuje bez sekwencerów (na razie). Improwizacja jest bardzo ciekawa, z nutką tajemniczości. Muzyka jest zmienna, nie jest na jedną nutę czy kopyto. Ok. 7:45 zaczyna wyraźnie przyśpieszać. W 8 minucie nastąpiła drastyczna zmiana. Jest rytmicznie ale nie dzięki sekwencerom, nie aktywowanym jeszcze. Jest sporo basu przy tym. Ok. 9:25 mamy świetny popis na "syntezatorowanym fortepianie". Ok. 10 minuty mamy dłuższą, zamyśloną część wzbogaconą o nieco "White Eagle"-ujące efekty (kojarzące się z utworem "Mojave Plan"). W 11:25 wchodzi sekwencer. Motyw zaprogramowany na nim jest dziwnie znajomy.. toż to "Tangram" ! Zespół wówczas jeszcze pracował nad tym albumem (wydany w maju 1980). To, co jest obok niego jest za to zupełnie nowe i zaimprowizowane. Ok. 13:15 - klawisze jakby kojarzące się z "Cloudburst Flight", nie wiem czemu. Na moich słuchawkach dokanałowych słabo słychać sekwencer (chyba źle je włożyłem). Całość jest bardzo rytmiczna i dość szybka. Tylko sekwencer brzmi "Tangram"-owato. W każdym razie całość jest w innym klimacie niż sety znane z 1976 czy 1977. To już zupełnie inne TD.  Teraz dobrze słyszę sekwencer i basy - naprawdę mocno włożyłem te pianki. Na pewno po uszach się dorwało też jakości - w końcu mp3 to nie flac...  18 minuta na iPodzie. Sekwencer wciąż brzmi znajomo a zespół nie przerywa improwizowania. Ok. 19 minuty powoli sekwencer "wysiada" ale jednak zostaje. Brzmi jakby się rozstroił ale gra na podobną, "Tangram"-ową nutę. Do tego niesamowite dźwięki "nibyfletu". Po jakieś chwili wraca do normy. Ok. 21:20 znowu się zmienia. Utwór zbliża się ku końcowi. 22:18 - jakaś awaria, szumy, głos. Koniec imprezy ludzie, zwijamy się. Tajemnicze dźwięki prowadzą nas do końca.

"Quichotte, Part Two" otwierają tajemnicze dźwięki, jakby kontynuacja części pierwszej. Po nich nastąpiły lekko zimowe dźwięki. Wciąż mamy aurę tajemniczości. Jest skromnie ale ciekawie. Mroczna muzyka połączona z syntezatorowymi "sykami" i jakimiś dźwiękami kojarzącymi się z "Tangram". 2:56 - co oni robią? Zoolook Jarre'a? :D "Tyt". Zmienił się klimat muzyki. Kompletna abstrakcja. Pod koniec 3 minuty wynurza się z nicości sekwencer. Ok. 4:15 nabiera mocy w basie. Jest "przystrojony" syntezatorowymi wstawkami. Brzmią bajkowo na swój sposób. Znowu mam dobre ułożenie pianki i słuchawki w uchu. Brzmienie się poprawiło. W 7 minucie do tego trochę szalonego i wciągającego rytmu dołączyła perkusja (automat). Pod koniec 8 minuty Edgar chwycił za gitarę. Teraz całość stanowi tło dla gitarowych popisów maestro Froese. Dość mocne, szalone solo. W 14 minucie wciąż Edgar mocno gra na swoich sześciu strunach. Zamiast dzikich popisów na syntezatorze mamy szaloną grę gitarzysty. W ok 16 minucie czuć iż troszkę się pozmieniało. Ok. 17:30 gitara przestaje grać. Sekwencer dalej brzmi w ten sam sposób. Długi, sekwencerowo-gitarowy pasaż. Nie przestaje nawet na 2,5 minuty przed końcem. Dopiero przed 21 minutą sekwencer zanika. Zespół dąży do zwieńczenia kompozycji. Robi bardzo łagodnie i delikatnie. Ok. 22:00 znowu pojawia się "nibyflet". W zasadzie on i dźwięki kojarzące się z organami wieńczą ten utwór. Wraz z końcem "Quichotte, Part Two" kończy się też cały album.

Całościowo jest nieźle - otrzymuje fragmenty z ważnego koncertu w historii zespołu (debiut Johannesa Schmoellinga). Część pierwsza jest zdecydowanie lepsza moim zdaniem. Ten pasaż sekwencerowo-gitarowy w części drugiej stał się na swój sposób nudzący i nieciekawy. Ci, którzy słuchają koncertów z lat 70 (zwłaszcza '76-'77) mogą się nieco zawieść. Jest to inna muzyka, inny zespół. Wciąz jednak przyjemnie się tego słucha. Nie mogę wystawić "Pergamon" całej 5. Część druga jest za słaba. 4+. Mocnym punktem tego albumu jest początek części pierwszej. Fortepianowe solo Johannesa wpada w ucho tak jak początek "Ricochet, Part Two". "Pergamon" to wspaniała pamiątka minionych czasów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz