piątek, 10 października 2014

10.10.2014 - Historia pewnej miłości muzyką pisana...

      Witajcie po dłuższej przerwie. Dawno nic nie pisałem - z przyczyn różnych. W międzyczasie przeprosiłem się z Schulzem (jeszcze nie do końca ale jesteśmy na dobrej drodze :P). Kolekcja jak i mój brzuch się powiększają tylko ten blog marnieje. Dość niedawno sobie znowu o nim przypomniałem. W dzisiejszym tekście postaram się Wam przybliżyć album który skłonił mnie do napisania czegoś tutaj. Jest to jedna z tych lepszych płyt mojego pierwszego Mistrza - Jeana Michela Jarre'a.
     Tytuł niniejszego tekstu sugeruje iż znowu do czynienia mieć będziecie ze swoistym miksem recenzji i opowiadania. Nie raz stosowałem ten zabieg literacki w swoich tekstach. Ciekaw jestem Waszych opinii.
     Pozwólcie iż od razu przejdę do samego meritum. Nie bardzo wiem co napisać o tym albumie. Niech przemówi muzyka! Oto cały album. Nie jest przesadnie długi - tylko 35 minut. Album nosi tytuł Rendez-Vous i został wydany w 1986 roku.



     Płyta składa się z 6 utworów, nazwanych po prostu kolejnymi spotkaniami. Tak samo jak w przypadku jego majstersztyku, Oxygene, mamy dość "anonimowe" utwory "luźno" i "roboczo" zatytułowane, np. First Rendez-Vous. Wyjątkiem jest ostatnia część, szósta, nosząca podtytuł Ron's Piece. Jest to dedykacja dla Rona McNaira który zginął w wypadku Challengera (razem z resztą załogi). Miał zagrać saksofonową partię będąc w kosmosie. Niestety, katastrofa ta pokrzyżowała plany Jarre'owi i na albumie tą część gra kto inny (nie w kosmosie).
    Pierwsze spotkanie rozpoczyna się od tajemniczego zauroczenia piękną Kobietą. Może chodzi o "kobietę" z okładki płyty, czyli Matkę Ziemię? Tajemnicze syntezatory ustępują miejsca delikatnym dźwiękom "fortepianosyntezatora" by po chwili akompaniować mu w swój "pomruczysty" sposób (niczym nucenie melodii przez nas, ludzi). Wciąż jednak ten utwór ma tajemniczy aczkolwiek może nieco romantyczny klimat. Rozkwita nowa miłość, serca biją szybciej, myśli kochanków są skierowane ku sobie nawzajem.
   Druga odsłona sztuki zwanej Miłością rozpoczyna się od orkiestry. Syntezatory po raz kolejny udowadniają, że potrafią brzmieć nie tylko jak syntezator. :) Miłość się pogłębia. Dochodzą nowe dźwięki. Okres pełny emocji, szczęścia i namiętności. Wbrew pozorom sporo się dzieje, nie tylko w sercach kochanków ale także w utworze. Niesamowite dźwięki pieszczą moje ucho. Drugie Rendez-Vous składa się z 4 części a to właśnie była pierwsza z nich.
   Druga-i-2/4-część zaczyna się dramatycznie. Czyżby nasz bohater próbował uprowadzić swój obiekt westchnień? A może teraz Jarre daje nam wgląd na Miłość od strony Kobiety? Dźwiękowy opis Jej uczuć? Stylistycznie mamy więcej tego samego, nawet po chwili wracamy do motywu z pierwszej części Second Rendez-Vous (a przynajmniej brzmi to znajomo). Pojawia się przejście do trzeciej części, niczym twarde lądowanie.
  Akt drugi, scena trzecia. Pojawia się pewna rutyna a może Miłość się ustabilizowała? Wciąż wszystko jest delikatne niczym Ona. Wrażliwe i piękne. Kruche i ulotne lecz nieskazitelnie piękne. Brzmi zupełnie inaczej od dwóch poprzednich scen. Po krótkiej chwili mamy przejście do sceny czwartej.
   Znowu wróciły mroczne pomruki z pierwszej sceny. Klimat także bardziej znajomy. Bardzo dynamiczna i gorąca muzyka. Chyba pojawia się chór. Nasi kochankowie mocno przeżywają każdą wspólna chwilę... minutę... sekundę. Pojawia się nawet perkusja (pod koniec). Przemoc domowa? ;) Uderzenia perkusji mają symbolizować bicie ;) ? Chyba nie. Może raczej bicie serca? :)
    Trzecie Rendez-Vous. Akt trzeci - rozłąka i tęsknota. Kochankowie zostali rozdzieleni podczas upojnej nocy. Może to bicie perkusji to bójka? Rodzina Jej jest skłócona z rodziną Jego? Niczym Montekowie (?) i Kapuleci (?) z "Romeo i Julii". On dostał karę. Serce tęskni. Pustka i przygnębienie wypełniają Jego umysł. Każda chwila bez niej boli niczym nóż wbity w pierś. Sekundy bez niej zamieniają się w minuty. Te zaś w godziny. A one - w dni...
  Akt czwarty. Miłość odżywa na nowo. Dwa serca i ciała ponownie się jednoczą. Piękno Miłości Jarre próbuje opisać pięknem muzyki (instrumentalnej). Czwarte Spotkanie jest jednym z jego najbardziej znanych utworów. Bardzo rytmiczny i żywy. Jest bardzo optymistyczny i wesoły. W końcu miłość to jedno z tych dobrych i pozytywnych uczuć. Na końcu głęboki oddech. Wszystko co dobre, szybko się kończy dlatego też Czwarta Randka trwa tylko 4 minuty.
   Akt piąty jest również podzielony na części jak akt 2. Pierwsza z nich przedstawia dzień "po". Po długiej, upojnej i gorącej nocy, tak bardzo wyczekiwanej przez Oboje nadszedł czas na dzień. Wciąż zakochani i spragnieni siebie, wspominają przed-szlabanowe randki i spotkania. Oczywiście wzajemnie patrząc sobie w oczy i trzymając się za ręce.
   Scena druga aktu piątego. Jeszcze więcej wspomnień. Dość krótki kawałek. Służy za przejście do sceny trzeciej. Brzmi jak zremiksowane fragmenty chyba Rendez-vous 4.
  Scena trzecia. Wielka niewiadoma. Jest to zremiksowana wersja któregoś kawałka z Music For Supermarkets. Po prostu coś się dzieje. Ciężko powiedzieć co gdyż ta część tego albumu to czysta abstrakcja. Jest to kolejna żywa i dynamiczna partia na tej płycie. Najgorsze jednak dopiero przed nami - Last Rendez-vous - koniec naszej opowieści ale czy koniec Miłości?
    Akt szósty - Last Rendez-Vous. Jest to utwór smutny. Jak już wspomniałem, poświęcony jest ofiarom katastrofy Challengera z 1986. Jednocześnie też wyraża ból i utratę kogoś bliskiego - Jego lub Jej. Uczucie to potęgowane jest przez smutną, żałobną partię saksofonu. A może, tak jak w "Romeo i Julii" umarli Oboje? Wraz z nimi, umarła też Miłość. Mowę pogrzebową przygotował sam Jean Michel Jarre. W środku tego utworu dochodzi do pewnego poruszenia. Całość wzbogacona została o basowe dźwięki syntezatora. Utwór wygasza się dość szybko - ostatnie tchnienia saksofonu i dwa uderzenia serca. Dwa, bo Ich było Dwoje. El-Romeo i El-Julia. Elektroniczna historia pewnej Miłości.
    Wspomniałem iż na okładce jest Matka Ziemia. Wcześniej widzieliśmy kawałek jej czaszki (Oxygene) - ostrzeżenie dla ludzkości i apel byśmy dbali o naszą Jedyną. Tym razem mamy Kobietę, Gaię.


Czas skierować swoje serce ku bardziej przyziemnym sprawom. Moim zdaniem, Rendez-Vous, to jedna z najlepszych płyt Jarre'a. Ma swój unikatowy styl i łączy przebojowość oraz rytm (np. Fourth Rendez-Vous, które doczekało się singla) z bardziej nastrojowymi partiami (First Rendez-Vous czy Last Rendez-Vous). Jest to jedna z ostatnich naprawdę porządnych płyt od Jean Michel Jarre'a. Prezentuje sobą bardzo wysoki poziom. Niestety, następna (Revolutions, 1988) jest zauważalnie słabsza w moich oczach (i uchu). Randka, bo tak brzmiałby pewnie polski tytuł tego albumu, zasługuje na 5. Jest to absolutny klasyk. Szkoda tylko faceta bo strasznie się stoczył jako muzyk.
Zdecydowanie warto sięgnąć po tą płytę, jak i inne tego artysty (sprzed 1986). Fanom wypada mieć ten album w swoich "półczano-kompaktowych" albo "półczano-winylowych" zbiorach. Mam nadzieję iż niektórym Czytelnikom, nieznającym tej muzyki, recenzja ta "wtłoczy" ją do serca. :)

3 komentarze:

  1. A ja myślę, że to jest płyta o historii jego miłości do Charlotte Rampling (swoją drogą kocham tę aktorkę). Tak czy inaczej - jest zbyt autentyczna, żeby nad nią teoretyzować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie wiedziałem, że to do niej :) Wikipedia nic nie miała na stronie o tym albumie :P Dzięki za komentarz i uwagę :)

      Usuń
    2. To jest tylko moja interpretacja - żeby potem nie było, że podaję Ci jakieś oficjalne info :D

      Usuń