Awaria USOSa skłoniła mnie do napisania kolejnej recenzji. Tym razem wybór padł na singla / EPkę Tangerine Dream - "Sleeping Watches Snoring In Silence". Jest to wydawnictwo przeznaczone dla kolekcjonerów i limitowane. Rzekomo bo wciąż można dostać na Generatorze albo w oficjalnym sklepie TD. Płytkę tą (mini-album) wydali z okazji koncertu w Londynie (20.04.2007) promującego wtedy nowy album - "Madcap's Flaming Duty" (bleee bo śpiewany). A tytuł dzisiejszego wpisu pochodzi od tytułu recenzowanej EPki. :)
Mini-płytę tworzą trzy utwory: Hyper Sphinx, Lady Monk i tytułowy Sleeping Watches Snoring In Silence. Pierwsze dwa zostały zagrane na wspomnianym koncercie (wyszedł on na DVD). Trzeci zadebiutował w wersji koncertowej dopiero w tym roku podczas Phaedra Farewell Tour. Jak się zapewne domyślacie, mamy tu do czynienia z jedną nowością i przepysznie odgrzanymi kotletami (schabowe rządzą!).
Hyper Sphinx jest to skrócona wersja znanego i lubianego przez fanów utworu Sphinx Lighting z albumu Hyperborea (1983). Należy zaznaczyć iż nie jest on tożsamy z remixem zamieszczonym na Hyperborea 2008 (wydanym w 2008, razem z Tangram 2008). W newsletterze jaki wysyła zespół (a i jaki grupa facebooka The Zest zamieszcza i przesyła członkom) jest zamieszczona setlista z koncertów i w drugim secie pojawił się właśnie ten remix - Hyper Sphinx (to było boskie - i ta gitara Edgara na końcu!). Jeżeli znajdę na YT to zamieszczę wraz z oryginałem.
Drugi kotlecik to wskrzeszenie utworu Zen Garden z albumu Le Parc (1985). Nie chcę psuć Wam (i sobie) przyjemności więc na razie przemilczę zawartość muzyczną tych dań.
Od strony graficznej mamy kilka zegarków. Ten sam obraz został nadrukowany na płytę CD. Napisy na kartonowym pudełku nie zasłaniają grafiki. Nie mamy określonego rodzaju wydawnictwa a nie jest to Cupdisc (te wprowadzili w 2007 ale nie w kwietniu). Voices In The Net określa to wydawnictwo jako EPkę (25 minut). W mandarynkowej nowomowie byłby to zapewne Mini-Cupdisk.
Oto okładka:
Czas na najważniejsze - na muzyczną zupę z zegarka (a na drugie - muzyczne kotlety - BTW: ciekawe czy Edgar dobrze gotuje ;)).
Hyper Sphinx.. zaczyna się dobrze znanymi nam pojedynczymi uderzeniami w klawisze połączone z z syntezatorowymi pomrukami. Każdy dźwięk jest znajomy (i lubiany). Po podmuchu el-wiatru w 1.15 wchodzi perkusja (na koncercie w Warszawie Iris chyba pomyliła zespoły bo nawalała jakby w jakimś metalowym grała :D). Z każdą kolejną sekundą utwór się rozwija i komplikuje. W 3 minucie wchodzi upragniony i wyczekiwany sekwencer. Sphinx Lightning pełną parą. :) W 4 minucie mamy jakieś "rozmazane" elektronicznie głosy. Jest bardzo dużo dźwięków, zwłaszcza w tle. W 5 minucie wchodzi fajny motyw, poprzedzony podmuchem. Także perkusja staje się agresywniejsza (a raczej automaty - a na żywo bębnienie Iris). Sfinks nas oświeca a my zamyśleni medytujemy nad przekazem Guru EF. Zmiana nastroju następuje w 8.45. Zapadamy w trans ale nie sekwencerowy. Minutę potem, wchodzi gitara naszego Maestro. Zawsze myślałem, że to syntezator a na żywo Mistrz faktycznie zagrał tą część na gitarze! Moja ekstaza osiągnęła zenitu. Przewijają się dzwoneczki. Robota dla Iris. Kto był, ten widział, że ma całkiem sporo do ogarnięcia babeczka. W 12:30 mamy kolejną zmianę. Tym razem muzyka stała się żywsza i weselsza. Słychać jakieś perkusjonalia w tle (pyk pyk pyk?) a potem wchodzi perkusja "właściwa". Bit żywy i szybki. Niestety Sfinks powoli chowa przed nami swoje dostojne oblicze. Remix nie obejmuje ostatniej sekcji. Troszkę zbyt gwałtownie się kończy. Na koncercie w Londynie (2007) dograli do Hyper Sphinxa zremixowaną wersję końcówki utworu, przez oblicze Sfinksa fanom zostało ukazane w całości.
Próbki z YT - 4 oblicza Sphinxa
(oryginalne z 1983)
(wersja z tej EPki, 2007)
(Hyper Sphinx z koncertu w Kolonii z tego roku w ramach Phaedra Farewell Tour, 2014)
(wersja z Hyperborea 2008)
Lady Monk rozpoczyna się bitem godnym jakiegoś hiphopowego kawałka. Jest żywy i rytmiczny. Od początku pojawią się elementy ze wspomnianego Zen Garden. Stanowią one tło. Nowością tu jest przede wszystkim bit i nowe warstwy rytmu dodane do tego pięknego utworu. Jest to miły dla ucha, szybki i rytmiczny numerek ale nie ma w sobie tego czegoś, co przyciągnęłoby słuchacza na dłużej. Zdecydowanie gorszy kotlecik od Hyper Sphinxa. Tu jest strasznie nudno mimo iż utwór nadawałby się do potańczenia i w ogóle. Najnudniejszy kawałek na tej płycie? Miły dla ucha bo smaczki z lat 80 (Zen Garden!) ale meganudny jest ten bit.
Próbka:
(Fragment tego utwóru - Lady Monk, nie znalazłem lepszego filmu, inne pokazują wersje z koncertu z 2007 i z trasy z 2012).
Tytułowy utwór od razu wciąga nas w swój klimat i magię. Jest mroczno i tajemniczo. Posrebrzane dźwiękiem od czasu do czasu. Powoli rozwija się sekwencer. Melodia "główna" pojawia się okazjonalnie. Utwór nieco przybiera z czasem na dynamice. Czuć kiedy się rozwija. Naprawdę fajny, wciągający kawałek. Podobny absolutnie do niczego bo i jest to zupełnie nowy utwór a nie kotlecik odgrzany przez Edgara. W 2:23 mamy krzyk zbudzonych z wiecznego snu zegarków. Jest coraz więcej rytmu i sekwencerów a krzyki zegarków są tylko drobnym smaczkiem umilającym w odbiorze całość. 4:06 - zegarki mają własne budziki! Melodyjka skomponowana przez Edgara Froese! ;) Limitowana edycja od Eastgate! ;) Tu się zaczyna druga część utworu ale po chwili wraca do brzmień znanych sprzed budzikowej melodyjki. Niewyspane zegarki wciąż krzyczą (czy zegarkom też mogą śnić się koszmary?). I koniec. Kilka uderzeń perkusji wieńczy ten moment wyjęty z życia zegarków. Wieczny sen został przerwany koszmarami. Pewnie im się ta koszmarna Lady Monk przyśniła. ;) Zdecydowanie, najciekawszy utwór na tej płycie!
Próbki:
(cały utwór - zwróćcie uwagę na ilustrację pasującą do okładki! ;))
(z koncertu z Berlina, 2014)
Po zakończeniu tej radosnej czynności jaką jest odsłuch czas na podsumowanie moich wrażeń. Na tej EPce Edgar umieścił 3 utwory - dwa bardzo dobre i jeden przeciętny. Nie chcę źle mówić o Hyper Sphinx bo to naprawdę fajny kawałek ale poza odświeżonym brzmieniem, nagranym na współczesnym sprzęcie to nie ma tu nic nowego. Po prostu porządne nagranie, bez zbędnych dodatków. Mimo wszystko jest to bardzo dobry utwór a i dzięki temu remixowi zaczęli go nieco częściej grać na koncertach (w tym w Warszawie w tym roku!). ;) Drugi utwór to porażka, nie ratują go nawet elementy z lat 80. Do pełnej kompromitacji brakuje to jakieś rapowej nawijki. A Edgar, ze swoimi Eastgate'owymi cenami (70 zł za płytę, 80-90 za 2 CD, 100 za DVD...) zdecydowanie nie reprezentuje biedy (ale jest / był JP - z tyłu na pudełku od DVD z koncertu z Londynu z 2005 roku jest Edek grający na... Rolandzie JP-8000, dresy mogą się schować bo oni są JP tylko na 100% ;)). Ale ja zupełnie nie o tym. Tytułowe Śpiące Zegarki Drzemiące W Ciszy zaś są genialnym utworem! Strasznie miło mi było powrócić do niego. Einfach toll. Podsumowując, EPka zasługuje na ocenę 4. Byłaby 5 - i to zasłużona - ale Lady Monk psuje wszystko. Wstydź się Edek. Ale 4 też dobre - zdane? Zdane! To można oblewać. ;)
PS: Całą EPkę zespół wznowił w ramach składanki Booster (2007, część 1sza). Obecnie jest na przecenie (sporej!) więc warto kupić. ;)
PS2: zupę z zegarka zaczerpnąłem z -> http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Studia
USOS to zło wcielone :/
OdpowiedzUsuń