Witajcie po kolejnej przerwie. Obiektem recenzji będzie album Tangerine Dream zatytułowany "Logos Live". Wbrew tytułowi postu, nie zamierzam (dzisiaj) recenzować "Ze słowem biegnę do ciebie" polskiego SBB. Piszę to gdyż słowa z tytułu są fragmentem tekstu tytułowego utworu na tej płycie.
Zanim przejdę do meritum, chciałbym wytłumaczyć Czytelnikom czemu się pojawiło w tytule nawiązanie do SBB i jaki ma ono związek z TD. Chyba każdy kojarzy biblijny opis stworzenia świata. Bóg mówi i ma. Mówi a więc wypowiada Słowo (które jak wiemy Ciałem się stało). Słowo jest określane jako Logos (jest to określenie wzięte z j. greckiego i oznacza nie tylko "słowo" ale też np. "rozum"). W tym artykule znajduje się potwierdzenie moich słów.
Czymże jest więc Mandarynkowy Logos? Jest to album "koncertowy" bazujący na materiale granym podczas europejskiej trasy koncertowej w 1982 roku. Zespół m.in przedstawiał, jako premierę, kompletną suitę Logos. W ramach setlisty została ona rozdzielona na dwie części, które rozdzielone zostały innymi utworami (w tym także premierowymi). Warto wspomnieć iż poza materiałem pochodzącym z najnowszego albumu zespołu ("White Eagle", 1982) i tradycyjnie wydłużoną wersją utworu "Choronzon" ("Exit", 1981) mamy sam premierowy materiał (w tym fragment z płyty "Poland" z roku 1984). Oczywiście, materiał został wyselekcjonowany i obrobiony w studio. Zespół, jak wspomniałem, nigdy nie grał "Logos" w całości. Zawsze w 1982 roku była to niejako dwuczęściowa suita. Dopiero na albumie została ona zmixowana w sposób jednolity (i podzielona na części Part I i Part II ze względu na ograniczenia płyty winylowej). Zespół też do suity dołączył jeden z bisów grany na koncertach w 1982 - "Dominion". Nazwa wywodzi się od "Dominion Theatre" w Londynie (data koncertu: 6.11.1982), skąd wywodzi się "baza" dla tej płyty.
Okładka. Warto i o niej wspomnieć.
Jest to okładka pochodząca od starszych wydań (sprzed 1995) - one miały charakterystyczną białą ramkę (i na niej są umieszczone napisy - Tangerine Dream i Logos Live). Zdjęcie na niej przedstawia zespół w akcji. Od lewej do prawej mamy - pochylonego Edgara Froese, sekwencerowego guru zespołu i nie mniej ważnego Chrisa Franke oraz "grającego na dwa fronty" Johannesa Schmoellinga. Wszyscy Ci panowie tworzyli niezwykle produktywne trio. Szkoda tylko, że krótkotrwałe.
Czas przejść do najważniejszej części każdej recenzji czyli do meritum. A w tym przypadku meritum jest Muzyka. Tradycyjnie swoje wrażenia będę opisywał w trakcie słuchania.
Pod tym adresem znajdziecie całą suitę Logos (45 minut)
Koncert otwiera Logos Intro. Mroczny utwór z pewną ilością "syków" itp. Po chwili dominują chóry i prosty rytm na który po chwili nałożona zostaje perkusja (z automatu). W drugiej minucie mamy krótki, powtarzający się motyw, który wzbogaca dotychczasową treść. Motyw ten jest rozwijany i powtarzany. W 4 minucie pojawia się pewien niepokojący dźwięk. Z niego zespół postanowił zrobić przejście w kierunku następnej części - Logos Cyan. Brzmi bardzo ambientowo i mrocznie. Na koncertach w 1982, pierwszą część suity Logos stanowiły Intro i Cyan. Zespół znowu przechodzi w stronę kolejnej części i buduje atmosferę oraz nastrój pod nią. Trzecia część suity Logos nosi tytuł "Velvet" ("Logos Velvet", "Logos (Velvet Part)"). Część ta (Velvet) często wracała na późniejszych koncertach. Otwiera ją perkusja i "takie-jakby-wycie". W 7 minucie mamy to, za co "Velvet" jest sławne - niesamowicie piękny motyw. Jest to nie tylko wizytówka tej płyty ale i jeden z najlepszych kawałków nagranych przez TD. Później wzbogacony np. o saksfon. W oryginale mamy wspaniałą, elektroniczną jego imitację. Albo fletu. Albo jedno i drugie. W 9 minucie mamy brzmienia bardziej fletopodobne. W 11 minucie zespół kończy ten utwór oraz przeciąga ostatnią nutę (ku uciesze fanów - te oklaski) i przechodzi do "Logos Red", kolejnej wizytówki z tego albumu. Zaczyna się mrocznie i tajemniczo, choć "podźwiękują" dość często "światełka w tunelu". Wstęp jest dość długi i pod koniec może lekko "zajeżdżać" Schulzowym "Irrlicht" (oczywiście w wersji ugładzonej, ucyfryzowanej i w ogóle usłodzonej - przynajmniej mnie się tak kojarzy). Wchodzi perkusja (loop). Co jakiś czas powtarza się tajemniczy dźwięk. Naprawdę, nie wiem jak go określić. Po dwóch-trzech powtórzeniach mamy motyw a potem znowu ten dźwięk. Wyłania się pewien wzorzec struktury dźwiękowej. ;) W 16 minucie mamy kolejny motyw z "Logos Red", taki lekko "trzęsący się", który towarzyszy nam przez pewien czas. Całość dopełniają jakieś nieludzkie odgłosy i dźwięki kojarzące się z gitarą elektryczną. 17.30 - bardzo piękna sekwencja na tle "fletu" / "saksofonu" i perkusji. W 18 minucie dochodzą do tego jakieś basowe pomruki czy stukoty czy coś w tym stylu (NIE w stylu z początku "Force Majeure", chociaż te nie są basowe). W 20 minucie słychać iż "Logos Red" się wygasza. Ustępuje kolejnej części - "Logos Blue". Jest to ostatnia część składowa "Logos Part I" (na winylu, na CD cała suita jest w jednym, 50 minutowym utworze). "Logos Blue" jest logiczną i spójną kontynuacją "Logos Red". Nawet mamy pewne delikatne podobieństwo (znajoma sekwencja w tyle i perkusja). Utwór ma takie brzmienie jakby to był jakiś "finiszer" (ale wesoły, tzw. happy end ;)). Brzmienie "główne" nieco się kojarzyć może z "Logos Velvet" ale w innej tonacji. W każdym razie nie jest takie hmm.. operowe? :) Naprawdę, ciężko mi to opisać. Pod koniec "Blue" staje się rytmiczniejszy - więcej perkusji. Sama końcówka już nie ma perkusji.
Drugą część suity w wersji 12" ("Logos Part II") rozpoczyna "Logos Black". Jest bardzo mroczna i tajemnicza oraz groźna. Pozwala zwizualizować sobie ciemność (murzyńską ciemność - tytuł zobowiązuje ;)). W pewnym momencie pojawia się jakieś zgrzytanie, skrzypienie czy coś w tym stylu. W napięciu oczekujemy na rozwój sytuacji dźwiękowej. 27 minuta - "sedno" "Logos Black". Wciąż całość ma tajemniczy nastrój lecz na swój sposób hipnotyzuje. Chyba zaczęła się kolejna część - "Green". Gdzieś tak w 30 minucie. Zaczyna się od tajemniczego, powtórzonego dźwięku a potem prostego rytmu. Brzmi to jak muzyczny podkład pod prezentację jakieś tajemniczej, kosmicznej, mandarynkowej machiny dźwiękowej. Albo remix jakiejś melodyjki z zabawki dziecięcej lub jakiejś pozytywki. W 32 minucie nastrój się jednak zmienia. Czyżby coś się psuło? A może to machina ujawnia swoje prawdziwe, złowrogie oblicze? W 35 minucie zabawka się psuje. Zespół pokazuje publiczności nową - "Logos Yellow". Mamy tu mnóstwo rytmu, bardzo zwariowanego zresztą. Takie mandarynkowe disco polo. ;) W sam raz aby rozruszać publiczność. Niech podenszą (od ang. słowa dance - taniec czyli na nasze - potańcują) sobie. ;). "Yellow" to jeden z najrytmiczniejszych elementów całej suity. Typowy synthpop. Bogate brzmienie. Jest nawet jakaś solówka (?), brzmiąca nieco gitarowo (?). W 39 minucie, mamy jeszcze szybszy rytm chociaż kojarzący się z początkiem tej kompozycji ("Logos Yellow" a nie suity "Logos" jako całości). Po krótkiej zabawie dźwiękowej zespół wraca na mniej-więcej znane nam tony i brzmienia. Znowu mamy (cichy) powrót "gitary". Mamy kolejne, "wietrzne" tym razem przejście - w kierunku "Logos Coda". Jest to ostatnia część suity "Logos". Pojawiła się w innej wersji już w 1981 (tak jak "Logos Intro"). Wersja z 1981 jest nieoficjalnie znana pod tytułem "The Price"). "Coda" jest perfekcyjnym zakończeniem całości. Utwór ma podniosłą atmosferę - w końcu "Logos" to wielka płyta! 50 minut, z czego tytułowy utwór ma aż 45. ;) Ponadto jest bardzo lubiana przez fanów. "Logos Coda" kończy się nagle. Nie ma tu jakiegoś wysublimowanego, rozciągniętego zakończenia. Kończy się w taki sposób, w jaki mógłby się kończyć cały koncert (poza bisami). "Logos Coda" rzeczywiście było zwieńczeniem części głównej koncertów europejskich TD w 1982 roku.
Spora część suity "Logos" była wielokrotnie grana na koncertach i remiksowana. Najbardziej znane są oczywiście "Velvet", "Red", "Blue". Warto odnotować odmienną wersję tej suity graną w ramach koncertów w Japonii (1983) i w Grecji (również 1983). W obu przypadkach, nowa wersja stanowi całą drugą część koncertu oraz wykorzystuje fragmenty utworu "Horizon" ("Poland", 1984) na początku i pod koniec.
Przy okazji, skoro wspomniałem o tym iż istniała "demówka" "Logos Intro" i "Logos Coda" to chciałbym je przedstawić.
Logos Intro, w wersji z 1981 - zwróćcie uwagę na to iż jest 2x dłuższa niż oryginał z 1982 oraz na zmiany między oryginałem a tą koncertową "demówką". Dużo się dzieje pod koniec, w 8 minucie.
Logos Coda, w wersji z 1981
Teraz czas na ostatnią część albumu "Logos Live" - utwór "Dominion", ostatni bis na koncertach w 1982 roku.
"Dominion" - 5 minut
Jest to bardzo rytmiczna kompozycja. Zdecydowanie brzmiąca bardziej jak utwory z drugiej połowy suity "Logos". Łagodniejszy od "Yellow" ale nie tak łagodny jak "Coda". Moim zdaniem jest on pomiędzy nimi. Utwór wzbogacają okazjonalne (ale rzadkie) "pogwizdywania". Tak jak spora część muzyki TD, "Dominion" jest repetytywny. Mamy tu dużo powtórzeń. Nie budzi jakichś skojarzeń czy obrazów. Po prostu miły dla ucha kawałek ale rzadko grany na koncertach (głównie w latach 80., później niesamowicie rzadko). Warto odnotować abstrakcyjny finisz utworu.
Czas ocenić całość. Mamy do czynienia z obrobionym w studiu materiałem - idealną wersję "Logos" oraz jeden bis, dodatkowe słowo do ciągu kolorowych nazw (np. Red, Green, Blue). Do tej płyty zespół często wraca w ramach swoich koncertów i różnych składanek itp (wiele remiksów). Jest to świetna płyta. Wydana w najlepszym dla TD czasie - tzw. The Virgin Years (1974 - 1983). Jedna z niewielu płyt zespołu gdzie TD ma bardzo długie utwory (mam tu na myśli suitę "Logos" jako całość, "muzyczne zdanie" ;)). Perfekcyjne połączenie rytmu i nierytmicznych fragmentów (np. "Logos Cyan"). Wszystko jest spójne ze sobą. Szkoda, że zespół nie grał tego materiału w tej postaci. Sama okładka również ma swój urok. Podsumowując - wspaniały album. Kolejny raz trio Froese-Franke-Schmoelling udowadnia iż wciąż potrafią ciekawie grać oraz świetnie sobie radzą w "Digital Times" (z ang. - Czasy Cyfrowe; taki tytuł nieoficjalnie nosi suita grana podczas brytyjskich koncertów w 1981). Nie ma co się rozwodzić nad oceną - 5/5, 6/6, 10/10, 100/100 czy cokolwiek innego preferujecie. Zdecydowany "must have" w kolekcji każdego szanującego się fana TD, zresztą chyba tak jak każda inna płyta zespołu zrealizowana w ramach okresu Virginowskiego (dyskusyjny może być tylko "Cyclone").
Dedykacja dla mojej przyjaciółki Dominiki, znanej blogerki - Jej blog
Zresztą jest to recenzja, którą jej obiecałem. ;)
Tak jak prosiłaś - zgłaszam się ! ;) Umieściłem łososiowy banerek. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz