piątek, 2 grudnia 2016

02.12.2016 - Minirecenzje

Kolejna porcja moich minirecenzji - tekstów krótszych ale bardziej treściwych. ;) W końcu przekopiowałem te, których nie ma tutaj a które zamieściłem na fb.

------

"Out Of Our Heads" - The Rolling Stones (1965)



"Out Of Our Heads" (1965) to trzeci album The Rolling Stones. Po raz kolejny zawierał przede wszystkim covery - mniej lub bardziej znanych artystów (z tej grupy znam tylko Chucka Berry'ego i to dlatego, że Beatlesi nagrali jeden czy dwa jego utwory). Trzecia płyta się zdecydowanie różni od pierwszych dwóch, również przede wszystkim bazowanych na coverach.

Przede wszystkim - jak dla mnie, zespół odszedł od okołobluesowej stylistyki (chyba najmocniej czuć tego bluesa na debiutanckim albumie The Rolling Stones) i zamiast tego, zaczął grać nieco mocniej. Nieco ostrzejsze brzmienie z początku mnie odrzuciło i uznałem ten album za znacznie słabszy niż pierwsze dwa, wcześniejsze wydawnictwa (w tym drugi album zespołu, wydany również w 1965 roku). Wydawał mi się taki jakiś nijaki i nieco bezpłciowy, brakowało mu tego czegoś, co urzekło mnie na debiutanckim albumie.

Zespół zaczął grać nieco odważniej, z większą ilością efektów (np. brzmienie utworu I'm Free czy fragment utworu Hitch Hike gdzie wyraźnie słychać iż wokaliści są umieszczeni w różnych miejscach (nie umiem tego lepiej opisać). W brzmieniu Out Of Our Heads jest bardzo mało harmonijki ustnej (bodajże tylko w 1 utworze), instrumentu, który mnie się kojarzy przede wszystkim z bluesem (choć muzykologiem nie jestem ).

Ciężko mi tu o sprawiedliwą i wyważoną ocenę bowiem nabrałem nieco antypatii do tego albumu już na samym początku. Niemnie jednak, jest to płyta jakoś słabsza od poprzednich. Może tylko trochę, może znacznie ale wydaje mi się iż taką miarą "dobrości" może być ilość utworów, które mi się szczególnie podobają. Na tej płycie - jakieś 4 na 12 a na debiucie Stonesów - aż 10 na 12. To jest olbrzymia różnica. 

Trzy gwiazdki. Tylko 3* bo tylko 1/3 (4/12) utworów mi się szczególnie podobała. Oby bardziej eksperymentalny i odważny Aftermath (1966) był lepszy.

------

"Oxygene 7-13" - Jean Michel Jarre (1997)



Oxygene 7-13 (1997) w założeniu jest następcą i kontynuacją oryginalnego Oxygene z 1976 roku. 20 lat które upłynęły od międzynarodowego wydania Oxygene (1977, rok 1976 odnosi się do oryginalnego wydania francuskiego) były bardzo burzliwe muzycznie. Z epoki rocka świat muzyczny przechodził w epokę klubowego techno i ogólnej fascynacji lekką, taneczną elektroniką. W międzyczasie lata 80-te były przede wszystkim domeną nieco kiczowatego ale sympatycznego popu i synthpopu. Jean Michel Jarre również postanowił wpisać się w nową rzeczywistość muzyczną i spróbować nagrać coś w nowszym, świeższym stylu i w zgodzie z aktualnymi trendami w modzie (nie mylić z Depeche Mode). Tak zapewne narodził się pomysł i wizja Oxygene 7-13.

Jak można się domyśleć i wywnioskować z samego tytułu, album ten tworzy 7 utworów. Myliłby się jednak ten, kto myślałby iż Oxygene 7 jest logicznym ciągiem dalszym Oxygene 6. Tak się niestety nie stało (choć wówczas na rynku pojawiły się zestawy płytowe zawierające oryginalne Oxygene jak i Oxygene 7-13 - sam posiadam taki box, wzbogacony o niedostępne nigdzie indziej Re-Oxygene - składankę z remixami Oxygene 7-13). Oba te albumy to zupełnie osobne i niemalże nie powiązane ze sobą wydawnictwa. Zapewne podobnie będzie z zapowiedzianym niedawno przez Jarre'a Oxygene 3, który ukaże się jeszcze w tym roku - także w formie zbiorczej (trylogia Oxygene).

Oxygene 7-13 poniekąd bazuje na sławie i pozycji swojego starszego, analogowego brata ale w rzeczywistości jest albumem zupełnie nowym i świeżym. Sporadycznie odwołuje się do niektórych brzmień znanych z oryginalnej płyty ale wpisuje je w nowe dźwięki, nowe "środowisko muzyczne". Wiele tych zapożyczeń czy nawiązań do kultowego już pierwowzoru nie ma - zaledwie dwa: Oxygene 9 nawiązuje do klimatów Oxygene Part 1 ale nadaje im nową formę i je zdecydowanie odświeża brzmieniowo zaś Oxygene 13 to skrócona, przyśpieszona i bardziej rytmiczna wersja Oxygene Part 6. Przynajmniej te dwa powinny się "rzucić w ucho" osobie znającej oryginalne Oxygene z 1976 roku.

Nowe Oxygene brzmi zdecydowanie odmiennie od oryginału. Brzmienie Oxygene 7-13 jest znacznie bardziej dynamiczne i szybsze. Także więcej jest tu sekwencerów (szczególnie w Oxygene 11 i 12). Dużo klubowych rytmów, które na pewno pobudzą kogoś niczym dobra kawa. Poza Oxygene 9, nie ma tu niczego z oryginału - Oxygene 7-13 to w praktyce jego przeciwieństwo (choć Oxygene z 1976 zgrabnie łączy medytacyjne, ambientowe klimaty z rytmicznymi i chwytliwymi melodiami to jednak Oxygene 9 pełni raczej rolę przerywnika). Oxygene 7-13 można określić jako płytę skoncentrowaną na rytmie a nie na brzmieniu.

Warto zwrócić uwagę na to, że Oxygene 7-13, mimo znacznie odmiennego stylu i brzmienia, nawiązuje swoją formą do swojego przodka z lat siedemdziesiątych. Praktycznie wszystkie utwory się ze soba łączą i tworzą prawie spójną całość. Dobrze to słychać np. w końcówce Oxygene 11 (elektroniczne efekty nieco nawiązujące do niektórych brzmień z lat 70-tych) i na samym początku Oxygene 13. Poczucie spójności wzmacnia pewna jedność stylistyczna wszystkich utworów na płycie (co nie oznacza iż są one klonami albo są na jedno kopyto).

Oxygene 7-13 to dobry album ale porównywanie go do oryginalnego Oxygene to jak porównywanie "malucha" (Fiat 125p bodajże) do Ferrari - niby i to samochód, i to samochód ale jednak dzieli je spora przepaść i dystans. Niewiele jest elementów łączących obie te płyty a różnice są zauważalne "gołym uchem". Można wręcz odnieśc uczucie, że nazwanie tej płyty Oxygene 7-13 to po prostu zabieg marketingowy (oryginalne Oxygene to najbardziej rozpowszechniony i najbardziej kojarzony album Jean Michel Jarre'a) mający na celu poprawienie zysków poprzez doczepienie do nowej muzyki łatki kontynuatorki magnum opus JMJ z 1976 roku. Można się o to spierać i dyskutować. Ale z mojego punktu widzenia (i z punktu widzenia celu pisania recenzji) najważniejsza jest muzyka. Stąd, moja ocena uwzględnia przede wszystkim walory muzyczne. Dlatego też Oxygene 7-13 zasługuje na co najmniej 4. Sympatyczny w odsłuchu ale na dłuższą metę się nudzi - wszystko jest zbyt podobne i nie ma tu wielu niuansów na których można się skupić i "zawiesić ucho".

Myślę iż płyta ta nie spodoba się osobom nie lubiącym nowocześniejszych brzmień. Tu jest bardzo nowocześnie. Jarre świetnie się wpisał w nowsze trendy muzyczne. Zaproponował dzieło aktualne z obecnymi trendami i wymogami rynku i jednocześnie tchnął w nie odrobinę starego ducha (poczucie jedności i spójności tej muzyki oraz kilka odwołań do swojego klasyka). Czy z nadchodzącym Oxygene 3 będzie podobnie czy jednak skończy się tylko na szumnych zapowiedziach i kuszącej okładce, nawiązującej do Oxygene z 1976 roku ?

--------

"Zoolook" - Jean Michel Jarre (1984)



Pod tym chwytliwym i intrygującym tytułem kryje się kolejna eksperymentalna płyta tego muzyka. Tym razem Jarre postanowił ubogacić się kulturowo i wprowadzić językowe multikulti do swojej muzyki.

Zoolook słynie przede wszystkim z olbrzymiej ilości sampli wokalnych i / lub rzeczywistego głosu ludzkiego. Mamy tu wykorzystane wiele języków (pojawia się m.in angielski, chiński, niemiecki, polski, język eskimosów). Album łączy w sobie wieloetniczność z syntezatorowym kosmopolityzmem.

Jarre eksperymentuje także z cięższymi, mroczniejszymi brzmieniami. Spora część utworów Ethnicolor i Diva to przede wszystkim muzyczny mrok okraszony bogactwem językowym naszej planety. Jarre chyba nie byłby sobą jakby do tego wszystkiego nie wtrącił bardziej chwytliwych i rytmicznych sekcji. Tu taką rolę pełnią przede wszystkim single z tego albumu: Zoolook i Zoolookologie.

Warto wspomnieć też o drugiej części utworu Diva i Blah Blah Cafe. Są to nagrane ponownie kompozycje wykorzystane wcześniej w ramach happeningu "Music For Supermarkets " (1983). Jarre wówczas, zainspirowany wystawą związaną z tym projektem, postanowił iż płyta ta będzie unikatowym dziełem sztuki i zniszczył taśmę-matkę (później pozwolił puścić płytę w radio - wszystkie kopie Music For Supermarkets w necie pochodzą prawdopodobnie z tej transmisji radiowej). Płyta winylowa z tym albumem istnieje do dzisiaj, choć tylko w jednym egzemplarzu. Część utworów ukazała się na innych płytach Jarre'a w odświeżonej i zmodyfikowanej formie.

Co jeszcze proponuje Jarre na Zoolook? Dużo nowoczesnych i rozrywkowych brzmień. Album ten naprawdę zachęca do tańca.

Od strony technicznej, jest to rozwinięcie eksperymentów z samplingiem z poprzedniej płyty muzyka (Magnetic Fields, 1981). Tu Jarre poszedł jeszcze dalej - samplował całe frazy, wyrazy i odgłosy. Bez nich, płyta ta byłaby totalnie nijaka.

Zoolook jest dość interesującym albumem o bardziej nowoczesnym, może nieco industrialnym brzmieniu. Choć poprzedni album muzyka był znacznie łagodniejszy i łatwiejszy w odbiorze to jednak Jarre odrzucił prostotę formy na rzecz bardziej skomplikowanej i odważniejszego brzmienia. To słychać zwłaszcza w tych "głównych" utworach - Ethnicolor i Diva a także w krótszym, tajemniczym i w pewnym sensie hipnotyzującym oraz urzekającym Wooloomooloo.

Gdybym miał wymyślić jakiś slogan, pod którym reklamowałbym ten album, to z pewnością bym skorzystał z tego, który ukułem podczas odsłuchu tej płyty: Elektroniczna oda do multikulturalizmu.
Całość oceniam dość pozytywnie i dobrze. Zaskakująca forma i wiele ciekawych pomysłów (np. druga część kompozycji Diva - "piosenka afrykańskiej księżniczki"). Płyta nie tylko dla orędowników multikulturalizmu, choć nie każdemu podoba się nacisk na elektroniczne brzmienie (dla odmiany, pojawiają się tutaj gitary, w tym basowa - których jakoś nie wyczułem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz