poniedziałek, 13 czerwca 2016

13.06.2016 - Grupa Rockoona

Pomyślałem, że w pracy spiszę swoje wrażenia związane z porannym odsłuchem wybranego dzisiaj albumu "Rockoon" (1992) autorstwa Tangerine Dream. Jest to album nad którym zespół spędził nieco ponad rok na nagrywaniu go. Dwa lata wcześniej z zespołu odszedł Paul Haslinger, który grał w TD od 1986 (Underwater Sunlight) roku. W 1992 podczas sesji nagraniowych uczestniczyła przede wszystkim rodzina Froeseów (Edgara oraz jego jedyny syn, Jerome), wspomagani przez innych muzyków sesyjnych.


Rockoon, 1992, Miramar - okładka wydania amerykańskiego

Choć album osiągnął pewien sukces, zwłaszcza w USA, gdzie został wsparty trasą koncertową (z której to wydane zostały dwa albumy: 220 Volt Live z 1993 roku oraz Arizona Live '92 z 2004 roku, który prezentuje cały koncert ze wspomnianej amerykańskiej trasy). Sukces albumu można wyrazić i potwierdzić poprzez jego notowania na różnorakich listach przebojów - akurat Rockoon znalazł się w Top 10 rankingu Billboard dla muzyki New Age i Top 20 dla Jazzu. Został ponadto nominowany do prestiżowej nagrody Grammy w kategorii "Najlepszy album New Age w 1992 roku". Warto wspomnieć iż nie jest to jedyna płyta Tangerine Dream, która została nominowana. Zespół jednak nigdy nie otrzymał nagrody. Przy okazji, wspomniany 220 Volt Live (1993) także został nominowany (w kategorii najlepszy instrumentalny rock w 1994 roku - za znajdujący się na tej płycie cover Purple Haze autorstwa Hendrixa, który TD grali na bis w 1992 roku i później).

A skąd się wziął tytuł tej recenzji? Nie jest żadnym fantazyjnym wymysłem mojej chorej (?) wyobraźni a jedynie stosowną parafrazą tytułu starożytnej rzeźby "Grupa Laokoona". Na pomysł ten wpadłem w pracy. Skojarzyło mi się to z tytułem omawianego w tej recenzji albumu.

Z Wikipedii - Grupa Laokoona
Album trwa prawie godzinę. 11 utworów o raczej krótkich czasach trwania (ok. 5 minut), choć są 2 wyjątki (7,5 - 8,5 minut). Całościowo rzecz ujmując, nagrania te nie powalają. Czuć wyraźny spadek jakości muzycznej. Muzyka nie inspiruje i nie czaruje. Ot, zwykłe "słuchadło". Gdyby nie było napisane, że to jest album Tangerine Dream, wielu ludzi mogłoby nawet tego nie odczuć. Całość jest rytmiczna i melodyjna choć raczej bezbarwna i po dłuższym czasie się nudzi. A najnudniejszy jest tytułowy utwór. Zupełnie nieciekawy. W zasadzie poza kilkoma utworami nie ma na co zwrócić tu uwagi.

Te wybrane kompozycje to: "Big City Dwarves", "Red Roaster", "Touchwood" (choć wolę zremixowaną wersję z płyty The Dream Mixes z 1995 roku), "Lifted Veil" (szczególnie początek) i "Penguin Reference". Do listy tej, można dodać jeszcze "bonusowy" utwór, obecny na każdym głównym wydaniu tej płyty, - "Girls On Broadway". W sumie 6 na 11 utworów. Około połowy płyty. Reszta to najwyżej średniej jakości wypełniacze.

Podczas słuchania "Rockoon" (1992) nie odczuwałem żadnych specjalnych emocji. Album ten nie dostarczył mi także żadnych wyjątkowych wrażeń przy odsłuchu. Jest raczej nijaki. Jako 11-sto utworowa całość, nie wyróżnia się na tle innych płyt zespołu.

Co do koncertów, to poza 1992 rokiem (USA) i 1997 (Europa, w tym Polska), zespół w ogóle nie wracał na koncertach do tych nagrań. Trudno się temu dziwić - w swojej przebogatej i kolosalnej dyskografii spokojnie znalazłoby się wiele lepszych albumów, nawet z lat 90-tych (np. Mars Polaris z 1999 czy wspomniany wcześniej The Dream Mixes z 1995).

Ocena tego albumu jest łatwa. Zespół w zasadzie zmarnował czas i energię na nagrywanie tej płyty. Amerykańscy fani zespołu pewnie mają o niej lepsze zdanie niż ja - zwłaszcza iż zespół po kilku latach powrócił do USA (poprzednie koncerty w USA odbyły się w 1988 roku i promowały album Optical Race, wydany także w 1988 roku. Notabene, warto wspomnieć o wydanym w 2003 roku albumie Rockface prezentującym prawie kompletny koncert z trasy z 1988 roku: CD 1 i CD 2 ). Jak to często bywało, koncerty do 1992 roku włącznie, były bogato przeplatane nowym, niepublikowanym materiałem. Ten z 1992 roku ukazał się na "220 Volt Live" (1993), który może stanowić, wraz z wspomnianym wcześniej "Arizona Live '92" (2004), ciekawe uzupełnienie omawianego "Rockoon" (1992).

Niestety, sam "Rockoon" rozczarowuje. Całościowo rzecz ujmując, to co najwyżej mocno średnia płyta. Bardzo rzadko jej słucham. Choć są na niej zawarte także i porządne (wśród tej raczej bezpłciowej i nudnej jak flaki z olejem masie) kompozycje to same one nie wystarczą do wyciągnięcia bardziej pozytywnych wniosków i ocen. "Rockoon" bowiem można streścić bardzo krótko: nuda.

Sam album ocenilbym na max 2+, może 3- (dzięki tym porządniejszym kompozycjom). Zespół osiadł na mieliźnie. To jeden z jego najsłabszych punktów w dyskografii. Nic dziwnego, że po 1997 roku nigdy nie wrócili już do tej płyty podczas swoich licznych koncertów. Nie przypominam sobie innego albumu, poza nowym nagraniem Optical Race (2003) z podobnie niską oceną. Nawet niższą bo tam oceniłem tą próbę odświeżenia dość udanego, moim zdaniem, albumu z 1988 roku na 1+. Powinienem jeszcze raz do niej sięgnąć i zweryfikować swoje poglądy - może "Rockoon" jest słabszy? W każdym razie nawet bez zbędnych porównań album ten po prostu rozczarowuje.

1 komentarz: