czwartek, 8 grudnia 2016

08.12.2016 - Nowe Horyzonty...

Tak jak napisałem w poprzednim poście, powoli poszerzam swoje horyzonty muzyczne. Stąd też ten prowokacyjny tytuł (nie, nie planuję powtórnej recenzji Nowego Horyzontu od SBB ;) )Stwarza to okazję do pisania nowych recenzji. Nie planowałem dzisiejszej recenzji ale mam nastrój lepszy niż wczoraj.

Do napisania tej recenzji skłoniła mnie informacja podana w mediach: Greg Lake, znany przede wszystkim jako gitarzysta i wokalista prog rockowego tria Emerson, Lake & Palmer (choć wcześniej grał w początkowym składzie innego, znanego zespołu - King Crimson), zmarł przedwczoraj tj. 06.12.2016. Tak się złożyło, że z twórczością tego zespołu chciałem się zapoznać i w tym tygodniu ściągnąłem sobie jego dyskografię. Cholera.. mam niezłe wyczucie czasu. Dla porządku dodam, że Keith Emerson, klawiszowiec ELP, również nie żyje i zmarł w tym roku.

Warto napisać kilka słów o tym zespole. Zespół powstał w 1970 roku w Wielkiej Brytanii i istniał do 1979 roku, z dłuższą przerwą począwszy od 1974 roku. W 1991 zespół powrócił na scenę oraz nagrał kilka średnioudanych albumów. Koncertowali do 1998 roku. Zespół ostatecznie się rozpadł mimo planów wspólnego nagrania kolejnej płyty. Powrócili powtórnie, zgrawszy się na jeden rocznicowy koncert w 2010 roku (ukazał się on później na 2xCD i jako video). Ironicznie, 40-lecie istnienia zespołu, trio Emerson (klawisze), Lake (gitara, bas, wokal) & Palmer (perkusja) świętowali poprzez definitywny i ostateczny rozpad grupy (poprzedzony koncertem).

Zespół znany jest z inspiracji muzyką poważną. W swojej twórczości łączyli ze sobą muzykę poważną (klasyczną), jazz, rocka symfonicznego i progresywnego. Tworzyli zarówno dłuższe kompozycje jak i krótsze, bardziej przebojowe piosenki. Zespół dokonał także rockowej interpretacji Obrazków z Wystawy rosyjskiego kompozytora Modesta Musorgskiego, dodając nieco od siebie. Wspomniane nagranie ukazało się na albumie Pictures at an Exhibition (1971), który jest nagraniem z koncertu (też 1971). Szczyt twórczości zespołu przypada na lata 1970 - 1974.

Na pierwszy ogień, zarówno do przesłuchania jak i zrecenzowania, postanowiłem zmierzyć się z debiutanckim albumem zespołu. Jego tytuł jest banalny: Emerson, Lake & Palmer. Płyta została wydana w 1970 roku i szybko osiągnęła znaczący sukces - zarówno w macierzystej dla zespołu Anglii (4 miejsce na listach przebojów) jak też w USA (18 miejsce na 200 miejsc możliwych).


Zespół nagrywał album przez 3 miesiące - od lipca do września 1970. W międzyczasie dali swój pierwszy koncert, po którym o formującej się grupie zrobiło się głośno (sierpień 1970). Warto wskazać iż koncert ten ukazał się na CD - Live At The Isle Of Wight Festival 1970 (1997, nakładem Manticore Records). Wówczas też zaprezentowali pierwszą wersję Obrazków z Wystawy.



Cały album (oryginalną wersję, nie zmienioną w 2012) możecie przesłuchać tutaj:

Niestety nie znalazłem innej kopii ale za to w sekcji komentarzy jest język angielski. :) 

1. The Barbarian

Utwór otwiera zniekształcona gitara do której dołączają organy. Całość brzmi dziwnie i jest szalona. Sprawia wrażenie jakby nieociosanej, niewygładzonej. Słychać jak muzycy przyśpieszają i współgrają ze sobą (np. fragmenty, gdzie po klawiszach następuje odpowiedź gitary). Nagle - coś dziwnego ! A potem jaskiniowiec zapodaje niezły jazzowy standardzik na fortepianie. A jeszcze przed chwilą ganiał za mamutem z dzidą... Teraz opisuje polowanie ale dźwiękiem a nie bazgrząc po ścianach jaskiń. Po tym "praklasycznym" przerywniku wracamy do "prarocka". Jaskiniowcy bawią się współczesną (jak na wczesne lata 70.) techniką. Jest na czym "zawiesić ucho". Ciekawa i interesująca mieszanka stylów. Utwór jest rockowym aranżem Allegro Barbaro węgierskiego kompozytora,  Béla Bartóka. Kompozycja ta pochodzi z 1911 roku.

2. Take a Pebble

Pierwsza własna kompozycja zespołu na płycie. Tekst i muzykę do niej napisał, świeżo zmarły, Greg Lake. Rozpoczyna się bardzo cicho i łagodnie. Wspaniały pokaz sztuki od Keitha Emersona. Delikatne połączenie fortepianu i organów do których dołącza gitara basowa i perkusja. Utwór brzmi jak łagodna, pełna ekspresji jazzowa piosenka. Całość jest wzbogacona o naprawdę niezły i przyjemny głos Lake'a. Ok. 2:30 zaczyna się fortepianowe oraz Moogowe solo, które szybko zostaje wzmocnione przez gitarę basową i perkusję. Słychać kunszt Emersona. Nagle całość cichnie. Słychać cichą i łkającą gitarę. Niesamowicie cichą. Żeby ją usłyszeć, zwiększyłem głośność aż o 10 decybeli w moim ipodzie. Ale warto, naprawdę warto. Popis Lake'a przeradza się w sympatyczne (aczkolwiek krótkie) country lub folk. Tego w ogóle się nie spodziewałem. Ok. 6:30 znowu wraca wspaniała gra Emersona. Tym razem słuchamy wspaniałego fortepianu. Szybka ale przyjemna partia. Zabawa się komplikuje w środku 7-mej minuty ale wciąż motyw jest podobny (tylko bardziej skomplikowany). Po minucie do fortepianu dołącza się gitara basowa i perkusja. Utwór wspaniale ewoluuje. Staje się coraz ciekawszy. Zmienia się. Przekształca. Muzycy niemalże żonglują stylami, zmieniają je niczym rękawiczki. W 10 minucie mamy przyjemny i łagodny fortepian ocieplany przez okazjonalne basowe "pomruki". Pod koniec 10 minuty utwór znowu się zgrabnie kończy by zacząć się na nowo. Tym razem bardziej dziko. Nasz barbarzyńca z poprzedniego utworu wdział smoking. Na scenie gra ELP i słyszymy ciąg dalszy piosenki, z wokalem Lake'a. Szybko się kończy a Emerson zgrabnie "ucina temat" swoją grą na fortepianie. 12 arcyciekawych i miłych dla ucha minut muzyki.

Sam tekst jest niezwykle poetycki. Pozwoliłem sobie skopiować tłumaczenie na polski znalezione w internecie:
Weź kamyk i wrzuć go do morza
Patrz na fale, które rozwijają się we mnie
Moja twarz rozmywa się delikatnie w twoich oczach
Burząc spokojne wody naszego życia

Strzępki naszych wspomnień leżą na twojej trawie
Zranione słowa śmiechu i groby przeszłości
Zdjęcia są szare i podarte, rozrzucone po twych polach
Listy twych wspomnień nie są prawdziwe

Noś smutek na ramionach jak znoszony płaszcz
W kieszeniach pomiętych i porwanych wywieś resztki nadziei
Świt to dla ciebie północ, wszystkie kolory zniknęły
Burząc spokojne wody naszego życia
Naszego życia 

3. Knife-Edge

Znowu szaleństwo na organach. Kilka sekund a potem następuje piosenka, głównie na gitarę (elektryczną lub bas) wzbogacona o szalone, instrumentalne i organowe chwile. Szalona podróż w słowa (jeśli znacie angielski) albo w zakręcony rytm i melodię (jeśli nie władacie wspomnianym wcześniej językiem). W środku - całe trio szaleje. Zniekształcona i psychodeliczna forma jazzu ? Być może. A potem bach ! I nagle pojawia się cytat z Bacha grany na organach Hammonda przez Keitha Emersona z psychodeliczną końcówką, która przechodzi w ciąg dalszy piosenkowej części tego utworu. Na końcu bardzo krótkie solo Keitha (przywiodło mi to na myśl słynny "Krzyk" Muncha). Kolejna interesująca kompozycja. Cytat z J. S. Bacha przykuwa uwagę i dowodzi wyszkolenia oraz "oczytania" muzycznego (czyli osłuchania) Emersona. Kawał niezłej psychodelii. Utwór został zainspirowany kompozycją Sinfonietta  autorstwa czeskiego kompozytora Leoša_Janáčka z 1926 roku (tak się odmienia to nazwisko?).

Wspomniany wcześniej "Krzyk" Muncha
4. The Three Fates

Trójczęściowa kompozycja. Części noszą tytuły: Clotho (Prządka), Lachesis (Przydzielająca Los), Atropos (Nieodwracalna - wyznaczająca kres życia ludzkiego). Tytuły tychże wywodzą się z mitologii greckiej (Mojry, boginie losu - więcej informacji w odnośniku do Wikipedii). Ciekawa inspiracja.

Mroczne i groźne organy. Całość brzmi dostojnie ale strasznie, jakby soundtrack do jakiegoś horroru. Po chwili pojawia się pomruk towarzyszący zabawnej, krótkiej melodyjce. Ponownie wracają organy z początku, które znowu są przeplecione łagodniejsza melodią. Łagodny i szybki fortepian. Po eksperymentach z organami mamy do czynienia z Lachesis czyli fortepianowym solo. Czuć tu talent i umiejętności muzyczne Emersona. Nagła przerwa, fortepian milknie. Zaczyna się Atropos. Powracają złowieszcze i przerażające organy ale tylko na chwilę. Dostajemy "z liścia" w twarz. Zaczyna się dziwna melodia. Bardzo wesoła, z perkusją. Totalnie nie na miejscu. Po chwili i na chwilę pojawia się fortepian. Znika po kilku sekundach. Wraca ta dziwna, psychodeliczna melodia. Bardzo udziwnione zakończenie - jakiś wybuch. Osobliwa kompozycja. Nie bardzo mi się podoba, szczególnie ta ekscentryczna, ostatnia sekcja.

5. Tank

Sympatyczny marsz wzbogacony o psychodeliczną nutę. Wesoły rytm i melodia. Z tego, co wyczytałem, to Emerson gra tutaj na klawinecie. Brzmi to jak jakiś rodzaj syntezatora. Po dwóch minutach ta wesoła melodia przechodzi w perkusyjne solo Carla Palmera. Nie znam się na tym i nie umiem ocenić. Trzecia sekcja to klawinet, perkusja i syntezator. Znowu radosna i pozytywna melodia, z pewnym metalicznym akcentem. Czuć brzmienie syntezatora (to chyba te "rozpiszczane" dźwięki ale głowy nie dam). Na tle tej melodii pojawia się druga melodia. Kolejna niezwyczajna, nietypowa kompozycja ale fakt, całkiem spójna wewnętrznie.

6. Lucky Man

Kolejny utwór autorstwa Lake'a. Łagodna gitara ma swój urok. Słychać zarówno gitarę elektryczną jak i basową (na obu grał Greg Lake). Ok. 1:30 pojawia się dość łagodna ale sympatyczna solówka na elektryku. Prosta ale sympatyczna i urokliwa piosenka. Lake ma naprawdę świetny i miły dla ucha głos. Pod sam koniec, ok. 3:25 pojawia się solówka na syntezatorze (oczywiście Keith Emerson). Jest ona nieco zaskakująca. Nie spodziewałem się tego. Brzmi jak swoista parodia gitary elektrycznej ale oczywiście ma też swój syntezatorowy urok (zwłaszcza na końcu).

Pierwszy kontakt z muzyką tria Emerson, Lake & Palmer sprawił mi przyjemność. Wiele tu elementów zaskakujących słuchacza (które Was nie zaskoczą, jeśli czytaliście moją recenzję ;) ) czy będących udziwnieniem. Tak naprawdę jedyną w pełni typową i normalną piosenką jest ostatnia kompozycja, Lucky Man (którą Emerson "podrasował" na samym końcu). Muzyka zaprezentowana na tym debiutanckim dla zespołu albumie jest iście wielogatunkowa i zróżnicowana. Nawet w obrębie jednej kompozycji, muzycy potrafią używać wielu stylów (np. muzyka poważna i rock). Całość jest przyprawiona szczyptą psychodelii. Szkoda tylko, że solowa kompozycja Emersona (The Three Fates) mnie zawiodła. Spodziewałem się czegoś innego, lepszego.

Całość oceniam na 4. Nie mam zbyt wielkiego porównania. Ale niezwykle miło mi się słuchało tej muzyki. Jest naprawdę interesująca, choć nie jest to muzyka dla każdego. Nie mniej, warto dać jej szansę. Inaczej chyba bym o niej nie napisał tutaj. ;) Tylko zapewne stwierdził, że to "kicha" i skasował z ipoda. Tak, jak zrobiłem to swego czasu z Joy Division (którego nie trawię).

2 komentarze:

  1. Świetnie piszesz,ale Jestem trochę 'nie w tych tematach'
    http://s-busz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. " świeżo zmarły, Greg Lake " ...brzmi co najmniej dziwnie?

    OdpowiedzUsuń