niedziela, 14 grudnia 2014

13.12.1974 - Live! Improvised! - Set 1

W dzisiejszym poście zamierzam podjąć się karkołomnego i trudnego zadania. Przedmiotem recenzji jest set 1 z koncertu Tangerine Dream w Katedrze Notre-Dame w Reims. Dzisiaj minęło 40 lat od tego wydarzenia. Jest to największy skandal w historii TD. Niesłusznie oberwało się zespołowi za to, że organizatorzy koncertu nawalili i do katedry wpuścili sporo więcej ludzi niż powinno tam być. Ci ludzi, stłoczeni, sprofanowali katedrę załatwiając tam swoje potrzeby fizjologiczne a także biorąc narkotyki. Tangerine Dream dostali nawet bana od papieża, Pawła VI ! Mieli zakaz występowania w kościołach, katedrach itp. Nie trwało to długo najwyraźniej gdyż w 1975 były koncerty kościelne itp. ;)

Do rzeczy. Na Youtube znalazłem kopię całego koncertu - włącznie z bisami! W sumie zespół wykonał 4 improwizacje. Tangerine Dream wystąpili w złotym składzie: Edgar Froese, Chris Franke i Peter Baumann. Set 1 i 2 zostaną zrecenzowane na podstawie Tangerine Tree 30. Bisy będą oceniane na podstawie filmu z Youtube.

Tytuł dzisiejszego postu odnosi się bezpośrednio do jednego z bootlegów z koncertami TD. Nosi on właśnie tytuł "Live! Improvised!". Na nim jest "główny" materiał z koncertu z Notre Dame.


Oto cały Tangerine Tree 30 czyli set 1 i 2. Pierwsze dwie improwizacje. Miłej konsumpcji dźwięków i tekstu. :)

Set 1 rozpoczyna się tajemniczym basowym, buczeniem. Kojarzy się z tuningiem instrumentów. Po kilku sekundach przywodzi na myśl jakąś wczesną wersję intra do Ricochet, Part One. Publiczność wpatrzona w Bogów oczekuje rozwoju wydarzeń dźwiękowych. Zespół delikatnie improwizuje wokół wspomnianego intra. Wzbogaca je dodatkowymi brzmieniami. Wszystko brzmi jak taniec cieni. Dźwięki snują się powoli, ponuro. Dodatki zaczęły się tak w ok. 2,5 minucie. Muzyka brzmi kosmicznie. Muzycy przenoszą nas w krainę dźwięku. Gdzieś w trzeciej minucie zaczyna się powoli coś konstruować. Niesamowite dźwięki. Intro rykoszetowe zdążyło opaść. Teraz mienią się kryształy. A może to dźwięki światła wpadającego przez witraże w katedrze? Tajemnicza melodia snuje się pod migotaniem dźwięków - a raczej jest ona tymi błyskami wzbogacona. 6 minuta - pojawia się brzmienie kojarzące się z mellotronowym fletem z "Sequent C'" z płyty "Phaedra" (1974). Cały czas dominują plamy dźwiękowe, snujące się ciche improwizacje. W 7 minucie wchodzi dodatkowy bas ale nie jest to sekwencer. Klimat muzyki jest zbliżony do tego, co było w poprzednich minutach. Teraz to brzmi niczym elektroniczna msza! Mandarynkowa celebracja! Niestety, to było chwilowe. Znowu zmienione zostały tory improwizacji. Pod koniec 8 minuty mamy kolejną partię mellotronowego fletu. Wszystko ciągle jest spójne i powiązane ze sobą. Muzyka jest spokojna i dość cicha. Można się w niej zgubić. 10:20 - klimat zaczyna się lekko "phaedryzować". Dźwięki te nadają nieco klimatu. Straszą. Przypominają wycie upiorów. W 11:30 znowu wchodzi dodatkowy bas. Jesteśmy w nawiedzonym domu. Stąpamy ostrożnie. Jest ciemno a księżyc w pełni. W 12 minucie wchodzi więcej dźwięków niż było do tej pory i są głośniejsze. Coraz bardziej straszno. W 13 minucie jest "flet" albo mylę go z dźwiękiem syntezatora. Coś się pojawia przed oczami. Duchy istnieją naprawdę. Wciąż nie ma żadnych sekwencerów. Dalej plama dźwiękowej improwizacji. Czasem wydaje się, że rozmawiam z duchami. Słyszę ich głosy. Czy jestem obłąkany? Czy to tylko szepty syntezatorów? 15:30 - pojawia się jakaś stała melodia. Duchy się wzajemnie przekrzykują. Mam mętlik w głowie. W mojej głowie nie jestem tylko ja lecz co najmniej z 10 innych osób. A co jeśli tama pęknie? Czy znajdę się na Ciemnej Stronie Księżyca? Muzycy zapytani milczą. 17 minuta. Straszenie się dopiero zaczęło. Wybiła północ. Jak dobrze, że piszę przy zapalonym świetle. Całość muzyki brzmi jak improwizowany soundtrack do jakiegoś strasznego filmu. Jest tu dużo emocji. W 18 minucie słychać dużo mellotronowych skrzypiec. Dużo się dzieje. Każda sekunda wprowadza coś nowego. Można się przerazić. Jestem obecnie w końcówce 19 minuty. Dominuje tu mellotron i chyba jakieś organy. Podobne klimaty chyba są gdzieś na "Rubycon". Dawno się w nim nie kąpałem. Muszę kiedyś znowu zanurzyć w nim ucho. 21 minuta - popis "fletowej" wirtuozerii. Kręci mi się w głowie od nadmiaru wrażeń. Coś majaczy mi przed oczami. Talerz Tajemnic? Czy mój mózg oszalał? Czy to muzyka mnie wprowadza w stan obłędu? Teraz znowu na inną nutę. Ciągle zmiany. Mój mózg został wystawiony na próbę. Tyle bodźców! 23:10 - coś spadło? Kropla wody? Jakieś jęki czy coś słychać. To torturowany ja. Skamieniały ze strachu. 24 minuta - klimaty znajome z "Epsilon in Malaysian Pale", solowego albumu Edgara z 1975. Serio! To brzmi znajomo. To nie ja, to moje małpy tak wyją. Makaki, gibony, goryle. Wszystkie moje. Moje! MOJE! Małpy na LSD. Hera Koka Hasz SLD. 25-26 minuta opisuje jak ćpam z małpami. Mózg mi się lasuje. A tu wciąż "dżunglujący" mellotron. Jakieś świsty, gwizdy. Tajemnicze dźwięki. Kosmici? 26-27 minuta wprowadza nam kosmitów do tego swoistego teatru dźwięków. Albo to wicher. 27:30 - phaedrycznie jest! Małpy w cyrku szaleją. Elektroniczny cyrk zawitał do dżungli! Serio, w tym całym zgiełku da się wyczuć pewną phedryczność. Pod koniec 28 minuty pojawia się więcej phaedrycznego klimatu. Muzyka staje się bardziej zorientowana na klimat tego albumu. Pojawiają się pewne znajome efekty. Wpadam w trans. Zahipnotyzowany dźwiękiem. Jakieś grzmoty ok 30 minuty. Bóg grzmi na ćpunów w katedrze? :) W 30 minucie niby-Phaedra ukazuje nam swoje piękne oblicze. Naprawdę, liczę na sekwencer! Piękne dźwięki. Narkotyki wzięte razem z małpami działają. Moje oczy wyglądają tak teraz: *_*. 31:50 - coś się dziwnego dzieje. A może się przesłyszałem. Nie, to powraca. Mój zćpany umysł. Dajcie mandarynek. Koniec 32 minuty dodaje nam gitarę (?). Coś się powtarza. Brzmi to jak zniekształcone miauczenie MegaKotozorda. Odjeżdzam totalnie na moim małpim tripie, uwiedziony przez nieziemsko piękną Phaedrę. W 34 minucie wciąż MegaKotozord wyje. Czego on chce? Zmienia swój ton na nieco grzeczniejszy. Wciąż jednak niezrozumiały dla ludzi. Zdradź mi swe tajemnice MegaKotozordzie! Przybyłem w pokoju! 35 minuta wprowadza do sceny z MegaKotozordem dramatyzm. Te dźwięki... nie, nie wycie. Doszło do walki. Walczę z MegaKotozordem. Pojawia się coś jakby sekwencja ale mocno zniekształcone. Megakotodziałka strzelają. 36:30 - nieśmiało ja próbuję walczyć z bestią. Toczy się intensywna bitwa. Na Planecie Małp. Poza wszelkimi granicami ludzkiego pojmowania. Szał dźwięków. Ciężko opisać ten hałas i chaos (a może chałas i haos?). 38:25 - jest grubo. Jest sekwencer. Odpływam w majakach. Cała scenka z MegaKotozordem to jednak mój sen. Mama chyba wie, że ćpię. Ćpiem bsmarty i kebaby. MAMO !!!! MEGAKOTOZORD!!! 39:40 - epicka bitwa. Sekwencery mocno pracują. Słychać perkusję. Wymiana ciosów między mną a MegaKotozordem trwa. Z każdą kolejną sekundą jest coraz goręcej. Muzycy naprawdę uwijają się jak w ukropie by oddać dobrze i wiernie tą scenę. 41:24 - ooo tak, chłoszcz mnie mocniej! Pragnę tego! Wychłostajcie moje uszy sekwencerami! Jestem waszym niewolnikiem! Jest rykoszetowy klimat. Słychać to w 42 minucie. Dobrze znane nam klimaty. Muzyczny orgazm. To. Jest. Cudowne. Sporo mellotronu. W tym chaosie jest porządek - sekwencer. Z każdą chwilą jest coraz lepiej. Muzycy teraz dają niesamowitego czadu. 44:40 - niesamowity rytm. Te pulsacje i mellotron. Jestem zniewolony przez 3 samców. Uległy i podporządkowany ich dźwiękom. Nagle koniec. Znika sekwencer. Melodia się wycisza. Mellotronowe pożegnanie. Wszystko co dobre musi się skończyć. Ostatnie sekundy są niesamowite. Takie stylowe. To trzeba usłyszeć....

... I w tym momencie nastąpił mój powrót na stację Rzeczywistość. Niesamowity set. Muzycy dali czadu, zwłaszcza pod koniec. Zawadzali o klimat i stylistykę znaną z "Ricochet" i "Phaedra" ale tylko zawadzali. Nie były to tożsame dźwięki. Ciekawe brzmienia, zwłaszcza dla fanów wcześniejszego TD. Miło mi się słuchało... i chyba zbyt mocno się wciągnąłem. Zasłużona 5! Nie tylko za historyczne tło (początek recenzji) ale za całokształt. Muzyka mocno wryła się w mój mózg. Ta recenzja wydobyła ze mnie nieuświadomiony potencjał mojej wyobraźni. Chyba dawno nie napisałem tak odjechanego tekstu. A tu jeszcze pozostaje set 2 i bisy...

PS: zmieniłbym tytuł tej recenzji na "Dom Wariata" ale nie chciałbym spoilerować... ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz