poniedziałek, 3 listopada 2014

03.11.2014 - Mandarynkowe oblicze Sfinksa

Niedługo będzie zima. Zresztą już temperatury spadają. Z tej "okazji" dzisiaj zamierzam poddać pod moje (bez)krytyczne ucho płytę "Hyperborea" Tangerine Dream z 1983.

Tytuł tej recenzji jest nieprzypadkowy. Odwołuje się bowiem do jednego z utworów zamieszczonych na tym albumie. Zgromadzono na nim 4 utwory - dwa "średnie" (ok. 10 min), jeden krótki (do 5 minut) i jeden "długi" (ok. 20). Właśnie ten ostatni jest (a właściwie to został wcześniej) określony przeze mnie jako "oblicze Sfinksa" w tekście Śpiące Zegarki Drzemiące W Ciszy . Na tej płycie jest zamieszczone oryginalne wykonanie tego utworu.

Warto też przypomnieć / wspomnieć (w zależności czy czytaliście podlinkowany wcześniej tekst) iż zespół w 2008 roku nagrał ten album od nowa. Wydanie to nosi tytuł "Hyperborea 2008" i było limitowane do 2000 egzemplarzy (tak jak "Tangram 2008"). Obecnie oba albumy najłatwiej jest dostać w postaci wznowień (tych z przewagą kolory mandarynkowego pomarańczowego). W przyszłości być może pojawi się recenzja tej nowonagranej wersji. Ten tekst dotyczy oryginału z 1983 roku.

Okładka oryginału zapowiada iż muzycy przeniosą nas w odległą, chłodną krainę. Tytułowa "Hyperborea" to odległa, legendarna kraina z greckiej mitologii. Było to coś w stylu raju na ziemi, Nieba. Na okładce jest też kod kreskowy i 2001. Nie jest mi wiadome co to może oznaczać.



Tradycyjnie już, dołączam film z YT zawierający muzykę z tej płyty. W tym przypadku jest to cała płyta. Miłego słuchania i czytania!



Pierwszy utwór, "No Man's Land", zaczyna się tajemniczymi pomrukami. Po niecałej minucie wchodzi z lekka indyjski motyw na sitarze (sample?) i samplowana zapewne perkusja. Pojawiają się też sitarowe (sitaropodobne?) krótkie "przerywniki" powracające dość często. W 1:50 mamy coś niczym sitar brzmiący jak gitara (a może odwrotnie?). Dużo tu dziwnych dźwięków. Utwór jest dość wesoły i żywy, jakby skomponowany na nowej generacji syntezatorach i samplerach ku czci Dionizosa. Dźwięki "okołogitarowe" mieszają się z syntezatorowym plumkaniem i samplowaną perkusją. Jest tu nieco miejsca na tajemnicę - np. sample "okołogłosowe" (koniec 4 minuty - coś w stylu "michnikum" powtórzonego kilka razy). Troszkę nietypowy utwór w porównaniu z poprzednimi dokonaniami TD. Utwór ten w zasadzie niewiele się zmienia. 7 minuta - "muzyczka szczęśliwości". Dość ciekawe efekty i brzmienia zostały zastosowane. Końcówka utworu jest przemyślana i zaplanowana.

Tytułowy utwór zaczyna się bardzo tajemniczo. Szybko wchodzi automat perkusyjny. Zwiedzamy tajemniczą Krainę Lodowego Wichru. Przyjemny rytm jest wzmocniony przez elektroniczny wiatr wiejący z syntezatorów. Muzyka toczy się powoli. Cały czas słychać automat perkusyjny. Jest sporo syntezowanych chórków. Pojawiają się też czasem dziwne dźwięki (sample?). Przemierzamy wraz zespołem przez zamarznięte obszary Hyperborei, umieszczonej za północnym wiatrem. Lodowaty wicher owiewa nas. Kończy się właśnie część 1sza utworu (ok 4 minuty). Krótka, zawieszona przerwa i powiew (a raczej "podźwięk") wiatru. Muzyka się zmieniła. Jest trochę bardziej rytmiczna. Dotarliśmy do jakby bardziej szczęśliwych obszarów tej niezbadanej krainy. Pojawiają się też dźwięki przypominające gitarę. Chyba jednak kroczymy dalej przez Zmarzlinę. W 6,5 minuty jest sporo perkusji. Strasznie dudni (automat lub sample). Przemierzamy Lodową Krainę, lodowe pustkowie, gdzie tylko wicher hula. Utwór kończy się jakby w niedokończony, niedookreślony sposób. Może to tylko wycinek z pamiętnika wędrowców?

Zarówno pierwszy jak i drugi utwór są mniej więcej jednakowej długości - 9 minut. Są jednak zupełnie odmienne. "Hyperborea" jest tajemnicza i może z początku lekko ponura zaś "No Man's Land" - wesoły i żywy muzyczny opis życia Hyperborejczyków. "Hyperborea" natomiast opisuje fragment z wędrówki do tej Ziemi Niczyjej.

Trzeci utwór, "Cinnamon Road" jest bardzo krótki ale żywy i wesoły. Może jest to muzyka do jakiegoś tańca szczęśliwości Hyperborejczyków? Utwór szybki i rytmiczny. Zawiera krótkie solo (?) na gitarze (?). Jeden z najżywszych i najszybszych utworów Tangerine Dream w okresie wczesnych lat 80.

Czas na ostatnią część płyty - "Sphinx Lightning" ! Zaczyna się od tajemniczych, pojedynczych, "uwietrzonych" uderzeń w klawisze. Do nich dołączają kolejne dźwięki. Wszystko utrzymane w klimacie tajemnicy, niemalże mistycznej. Zbliżamy się przed oblicze Sfinksa, Boga Hyperborejczyków. Wchodzi perkusja (automat pewnie znowu). Dzwony biją a my oddajemy cześć Sfinksowi. Cały czas te pojedyncze dźwięki się powtarzają. W 3 minucie zaczyna się coś zmieniać. Wchodzi dość szybki sekwencer i sample perkusyjne. Przed 4 minutą Sfinks coś jęczy. Może nie może znieść muzyki TD, którą muzycy składają Mu w ofierze? :) W tle mamy dość ciekawe "grzmoty" i inne dźwięki.  Przed 6 minutą mamy znowu nieco tajemniczego mistycyzmu. Czyżby TD odsłaniali nam sekrety Sfinksa? W 6 minucie Sfinks nas oświeca (co muzycy opisali odpowiednimi dźwiękami). Sekwencer i perkusja nie przestają grać. Sfinksowy rytuał cały czas trwa. Mamy trochę muzycznych ozdobników. Pod koniec 8 minuty zaczyna się robić groźnie. Sfinks pomrukuje. Coś się dzieje. Na szczęście Sfinks się rozpromienia ("fleciki" w 10 minucie). Chyba jednak przyjmuje ofiarę. Poprawia Mu się humor. Mimo elementu wesołości muzyka wciąż brzmi lekko groźnie. Znowu zawiało grozą. Ciche pomruki. Sfinks domaga się ofiary muzycznej. Nastaje kolejna wesoła i radosna muzyczna sekwencja. Kojarzyć się może lekko z "No Man's Land" na pierwszy rzut ucha. Po krótkiej chwili wchodzi perkusja i element tajemniczy. Czyżby coś zakłócało spokój Hyperborejczyków? Czy może to muzycy zastanawiają się nad tym wszystkim co ich do tej pory spotkało? Wesoły rytm, niczym solo perkusyjne, coś zakłóca. Sfinks wydaje jakieś dziwne odgłosy ze swego żołądka?  Wesoła muzyka wciąż jest kontynuowana. Muzycy próbują ulżyć Sfinksowi. Robi się coraz intensywniej. Zostało jeszcze 1,5 minuty do końca. Hyperboreanie tańczą z radości a Sfinksa najwyraźniej coś boli. Może to, że jest tylko wyrytą twarzą w kamieniu i nie może potańczyć? A teraz czas na smutek bo trzeba to wszystko posprzątać. 19 minuta przynosi nam końcówkę utworu. Wszystko się wycisza. Koniec Sfinksowej imprezy. Koniec płyty.

"Hyperborea" jest ostatnim albumem studyjnym TD wydanym w ramach okresu Virginowskiego. Dość ciekawa i ładna ale nie jest aż tak zimowa jak obiecywałem na początku. Najbardziej zimową częścią jest, w zasadzie jedyną, tytułowy utwór. Brzmienia na płycie są raczej dość wesołe i żywe (szczególnie 1szy, 3ci i całkiem spora część 4tego utworu). Słychać wyraźnie iż album ten jest z innej generacji i powstał na nowszym sprzęcie - dużo tu sampli, automatycznej perkusji. Mimo wszystko jednak, dało się jakieś "wizje" ukuć do tego wszystkiego.

Dość ciężko jest ocenić tą płytę. Najbardziej lubię z niej tytułowy utwór oraz "Sphinx Lightning". Sam zresztą posiadam zarówno pierwsze wydanie CD oryginału jak i nowe nagranie z 2008 (też pierwsze wydanie, to limitowane). Nie jest to album wybitny ale po prostu dobry, może w porywach bardzo dobry. Myślę, że ocena 4, może 4+ byłaby najwłaściwszą oceną. Zespół ma w swoim dorobku (dotychczasowym rzecz jasna) lepsze albumy i ciekawsze (np. "Logos Live"), które są zdecydowanie bardziej godne najwyższych not.

PS. Wiem, że przemieszałem mitologię grecką z egipską. :) Zabieg ten jest celowy. Nie wynika z mojej ignorancji czy niewiedzy. Starałem się wprowadzić spójne elementy opowiadania do tego tekstu. Mam nadzieję, że było ciekawie. :)


1 komentarz:

  1. Było bardzo ciekawie.Moim skromnym zdaniem to jeden z lepszych albumów TD

    OdpowiedzUsuń