niedziela, 15 lutego 2015

15.02.2015 - White Eagle

W dzisiejszej recenzji zaprezentuję Wam przedostatni album studyjny Tangerine Dream wydany nakładem Virgin Records - White Eagle. Jest to też jedyny z nich, którego nie zrecenzowałem tutaj. Są też i inne ale to są już koncertowe - z tych został mi już tylko Encore (1977). Recenzja ta jest dedykowana jednej z moich fajnych i pięknych koleżanek na roku - Justynie.

W planie dzisiejszego odcinka jest zmartwychwstanie słuchawkowego zombie: Superlux HD-681. Wskrzeszonego czempiona moich słuchawek pożyczyłem od brata na trochę.

White Eagle jest kolejnym albumem nagranym przez Tangerine Dream w składzie Froese-Franke-Schmoelling. Część utworów była już omawiana przeze mnie wcześniej - w tym tekście, gdyż zespół po latach wydał w zremiksowanej formie część z jednego z koncertów promujących tenże album. Tu mamy do czynienia z oryginalnymi wersjami tych utworów. Jak jest wspomniane w tamtym tekście, White Eagle został wydany w marcu 1982 roku zaś sesje nagraniowe odbyły się miesiąc wcześniej.

Okładka White Eagle, wyd. Virgin, 1995

Album ten tworzą 4 utwory, w tym długi i niezwykle ciekawy, stanowiący danie główne "Mojave Plan".


Powyższy film zawiera zarówno tracklistę jak i pełną kopię albumu.

Słuchawkowe zombie siedzi już na mojej głowie. Czas rozpocząć Muzyczną Ucztę i złożyć w ofierze jakaś Mandarynkę! ;)

"Mojave Plan" rozpoczyna się od tajemniczych dźwięków, niczym kroki + echo + harmonijka. Noc na pustyni. Samotny wędrowiec przy ognisku gra na harmonijce (i syntezatorze :P). Coś lub ktoś go obserwuje. Coś majaczy w oddali. Fatamorgana? Bestia się pojawia i coś warczy. Słuchawkowe zombie? Ok. 2:45 nasz bohater wsiada na konia i szarżuje w stronę istot z pustyni. Muzyka staje się rytmiczna. Zaczyna się bodajże "Desert Part", fragment, który był zremixowany na CD 1 "Tangents". Pościg przez rozległą, piaszczystą pustynię. Sekwencyjna gonitwa wzbogacona ciekawymi efektami specjalnymi. Ciekawe melodie się przewijają ale nie towarzyszą na stałe - odchodzą by pojawić się po kilkunastu sekundach znowu. W ok. 5:40 słychać jeszcze więcej stukotu "perkusji" - konie w galopie. Gdzieś w 7 minucie pojawiają się "fletujące" klawisze. To melodia-hymn Indian z Mojave (oczywiście, żartuję tutaj sobie - Indianie nie znali syntezatorów :) ). Muzyka jest bardzo intensywna i bardzo dynamiczna. Syntezatory miejscami brzmią jak gitary. Ok. 9:40 kończy się nasza pustynna gonitwa. Czyżbyśmy odchodzili w Niebyt, krainę zombie? Coś nas wsysa gdzieś. A może to burza piaskowa? Wciąż uciekamy lecz zły los piasek sypie nam w oczy. Następuje kolejna sekcja utworu. Wesoła, mandarynkowa melodia nadaje naszej ucieczce pewnego komiksowego charakteru - Pustynny Wędrowiec vs Zmutowane, Spaczone Zombie Z Kosmosu. Dochodzi do konfrontacji? Nie.. pętla wokół Wędrowca się zaciska. Spragniony mózgu zombie biegnie szybciej. Oczywiście, nasz bohater ma przewagę - dlatego muzyka jest wesoła i nie wskazuje na stan zagrożenia. ;) Nie traci jednak na dynamice - układ sił może się zmienić. 14:25 - fatamorgana. Wędrowiec dostaje omamów. Słyszy niesłyszalne, nieistniejące Szepty. Muzyka staje się nagle dramatyczna i tajemnicza. Zaczyna się "Canyon Part" (remix z CD 2 "Tangents"). Nasz bohater ucieka przez kanion. W tle pojawiają się "indiańskie" flety. Wędrowiec pogania swojego rumaka. Wyraźnie słychać trzaśnięcia bicza. Czyżby sytuacja się pogarszała? Epicka pogoń powoli zmierza ku finiszowi. W 18 minucie pojawia się sporo tajemniczych dźwięków. Czyżby zombie używał swoich mutanckich mocy? 18:51 - pogoń się kończy. Zombie dopadł Wędrowca i pożarł mu mózg? Muzyka jest smutna ale brzmi jakby nagrana przez orkiestrę. Jest zupełnie odwrotnie. Zombie prawie wygrał. Ale dobro musi zwyciężyć więc dlatego to "prawie". Cudowne zwycięstwo Wędrowca (ostatnie dźwięki). Koniec utworu i epickie zwycięstwo dobra.

"Midnight In Tula" otwiera perkusja i "wspinająca" się melodia. A potem nagle "błysk" i szalona impreza. Najlepsza muzyka na niej gra - TD ! :D Takie party, że aż policja przyjeżdża (te efekty brzmiące jak syreny) ! Zabawa na 102. Bardzo szybki i rytmiczny utwór. Nie jest zbyt rozbudowany. Impreza kończy się nagle, bez żadnej zapowiedzi czy coś. Wkurzeni sąsiedzi ucięli prąd. :)

"Convention Of The 24" wciąga nas od razu w swoje senkwencerowe meandry. Dopiero po kilku cyklach pojawia się skromna melodia. Pojawią się delikatne mignięcia "orkiestry" a także gitara albo syntezator ją udający. Ok. 2:15 pojawia się fajna melodia klawiszowa. Sekwencer jest niezmienny. Przerywa dopiero w ok. 3:15. Pojawiają się "fletujące" klawisze i "jąkający" się sekwencer, urzeczony ich pięknem. Powraca do siebie dopiero ok. 4:00. Klawisze brzmią jakby znajome.. "Stuntman" EF ? A potem zmiana. Utwór później staje się dziwną mieszaniną elektrostukotu i sekwencera. Pod koniec 6 minuty pojawiają się ciche chórki a wcześniej - krótka, tajemnicza melodia.Ok. 7:45 sekwencer znowu się "jąka" albo po prostu zwolnił. Jest wzbogacony o Stuntmanujące "flety" (to nie brzmi tak dobrze jak po angielsku...). W pewnym momencie znika i utwór powoli lecz tanecznym krokiem tajemniczo usuwa się w niebyt. Też lekko w stylu "Stuntman".

Ostatni smaczek-przysmaczek... Edgarowo-mandarynkowe danie z tytułowego Białego Orła! Cicha melodyjka się rozwija powoli (albo sekwencer). Coś "pyka" / "pstryka" co jakiś czas. Skromny ale piękny początek. Dopiero po dłuższej chwili pojawia się innych dźwięków, tak gdzieś po pierwszej minucie. Bardzo delikatna i cicha otoczka dla sekwencerowej melodii. Ok. 1:40 wchodzi jednak melodia właściwa. Majestatyczna niczym Orzeł Wolności (ten amerykański). Utwór się rozwija, są delikatne i skromne basy, jakieś sample. Pojawiają się też szeptopodobne sample. W późniejszej części utwór staje się trochę bardziej tajemniczy ale wciąż majestatycznie piękny. Końcówka to sam sekwencer. Słodki deser. Biały Orzeł odlatuje... aż na lodowatą, zimną Hyperboreę...

"White Eagle" to świetna płyta, mająca sporo fajnych i ciekawych momentów. W zasadzie jej jedynym słabszym punktem jest "Midnight In Tula". Zdecydowanie słabszy na tle pozostałych trzech utworów na tej płycie. Przyjemnie się słucha tego albumu. Myślę iż można myśleć o 5- albo o 4+ (mniej optymistyczny wariant).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz