W 2008 roku Edgar Froese odświeżył dwa kultowe albumy Tangerine Dream: Hyperborea i Tangram (oba linki odsyłają do moich recenzji tychże albumów). Wspomnę nieskromnie iż Tangram to jedna z moich pierwszych recenzji jakie napisałem. Nowe podejście do tych dwóch albumów zaowocowało także poświęceniem im uwagi na koncertach - np. podczas koncertu w Londynie w 2008 roku Tangerine Dream zagrali większość materiału z Tangram 2008 (The London Eye Concert, 2009). Jak się prezentuje ten klasyk w nowym wcieleniu?
Dlaczego w tytule użyłem słowa "niestangentyzowany" ? Otóż album ten jest mi dobrze znany. Nie jest to styl znany ze składanki "Tangents". Tu są większe zmiany. Voices In The Net określa utwory na "Tangram 2008" jako re-recording.
Okładka pierwszego wydania "Tangram 2008" - Eastgate, 2008 |
Aktualnie posiadam zarówno albumy te w wersjach oryginalnych, "dziewiczych" jak i nowonagranych. Te nowsze jako pierwsze wydania, limitowane do 2000 sztuk. Nie oznacza to iż już są niedostępne - w 2009 roku zostały wznowione (mandarynkowo-pomarańczowa seria wznowień firmy Membran).
Zmienił się układ płyty w stosunku do oryginalnego "Tangram". Jest podział na "Tangram, Set One" i "Tangram, Set Two" ale Edgar wyróżnił każdą sekcję tych utworów. W efekcie część pierwszą tworzą 4 kompozycje zaś część drugą - tylko 3. W związku z powyższym struktura recenzji ulegnie pewnej modyfikacji.
Tangram, Set One
Pierwszą część "Tangram" tworzą cztery utwory: "Wisdom And Tragedy", "Dragon In The House", "Wu Wei" i "Leaving The Masters For Good".
Pierwszy epizod ("Wisdom And Tragedy" - wersja studyjna) rozpoczyna się od tajemniczych chórków do których dołączają "fleciki" rozpoczynające oryginalny "Tangram". Czuć stare dźwięki ale nagrane od nowa, odświeżone. Prawie od samego początku towarzyszą nam basy i perkusja. Oryginalna linia melodyczna jest wyczuwalna ale wzbogacona basem i perkusją. Wraz z rozwojem muzyki, dołącza się więcej perkusji. Zdecydowanie, styl odmienny od znanego z "Tangents" (oryginalne wersje podlane orkiestralizacjami). Fanom oryginalnego klimatu może się to nie spodobać. Wesołe "fleciki" wracają w ok. 3 minucie. Ok. 3:15 pojawia się cicha, oryginalna gitara. Pojawiają się też inne dodatki, nie tylko perkusja i basy (słychać to m.in w ok. 3:55-4:00). Ok. 4:35 muzyka staje się jeszcze bardziej dynamiczna. Czuć dużo dodatkowych efektów. Ok. 5:05 - "tangramowa fuga" ! Jedna z moich ulubionych części oryginału. Teraz brzmi to rodem z dyskoteki. Łupanka podlana oryginalnymi mandarynkami (Chateu Tangerinion, rocznik 1980). Pojawia się też gdzieś w 6 minucie gitara (także wzięta z oryginału chyba). Utwór powoli się kończy i.. boom!
"Dragon In The House" - rozpoczyna się delikatnym fortepianem skropionym eterycznym syntezatorem. Po chwili wchodzi gitara i rytm właściwy. Jeszcze więcej basu i rytmicznej perkusji. Syntezatorowa melodia jest bardzo wesoła i przyjemna. Musiała zostać nagrana od nowa (tylko nuty znajome oczywiście). Ok. 1:50 mamy kolejna zmianę. Tu także są wyczuwalne nowe elementy. Ok. 3:05 wyczuwalna jest kolejna zmiana. Ciekawie zaaranżowana oraz klimat tej części został zachowany. Lubię ten "elektryzujący" efekt dźwiękowy co się przewija.
"Wu Wei" - zaczyna się dynamicznie, w miejscu gdzie skończył się poprzedni utwór. Syntezator i fortepian - kolejne fajne połączenie. DJ Edgar włącza perkusje. Zaczyna się pełna wixa. Densimy na densflorze. Teraz to mamy techniawkę. :) Szybka i rytmiczna część oryginału została przystosowana pod klimaty dyskotekowe. A to nie jest domena TD. Da się znieść i wpasowuje się w klimat całości. Takie tam, dla młodszego pokolenia odbiorców. Fani TD (i fanatycy) pewnie będą psioczyć. Czuć nową aranżację w każdym razie. Mocno i z przytupem, trzeba nadmienić. Pod sam koniec zwalnia i przechodzi w...
(Wu Wei - ale w wersji z koncertu)
"Leaving The Masters For Good" - tu dodano bit i delikatne smyczki (w tle, bardzo ciche). Zwieńczenie "Tangram, Set One" stało się weselsze. Taki śmiech przez łzy. Podobają mi się te smyczki. Troszkę "Tangents"-owego ducha wnoszą w tą rearanżację. Wyjście z "Tangram" Edgar odnalazł w ok 1:55. Także podkolorowane. Wraz z ostatnim podmuchem elektronicznego wichru opuszczamy mandarynkami płynącą bajkową krainę "Tangram".
Tangram, Set Two
Na drugą stronę oryginalnej układanki chińsko-niemieckiej składają się trzy elementy: "Point Of No Return", "Dream Puzzle", "Terra Coda".
Wichry wieńczące "Tangram, Set One" wyrzuciły nas na jakiejś plaży. Szum morza, tajemnicze dźwięki. Nagle na niebie przelatuje ONA - gwiazda z okładki oryginalnego "Tangram". I tu utwór "Point Of No Return" się rozwija. A wraz z nim - linia perkusyjna. Powoli idziemy w górę. Wspinamy się na szczyt by dotrzeć do tytułowego Punktu Bez Powrotu. Przyjemne syntezatorowe plumkanie przysłania (stety lub niestety) dość głośna perkusja. Ok. 2:45 pojawiają się lubiane przeze mnie "fleciki". Ok. 3:55 dotarliśmy. Teraz czas się rozerwać. Wchodzi gitara (?) i sekwencer. Pamiętacie opis "Wu Wei" ? Na pewno. Teraz jest podobnie. Dużo basu i automatów perkusyjnych. Szybki numerek na rozruszanie klubowiczów. Nikt nie spodziewałby się słyszeć u TD tyle bitu i basu. W pewnym momencie, gdzieś w 7 minucie, dołącza się gitara. Tak powstał techno rock. :) Za dużo perkusji, tu jest to wyraźne. Pochłania ona całą uwagę. Nawet pod koniec jeszcze towarzyszy wygasającemu sekwencerowi.
"Dream Puzzle" - wkracza po wyciszającym się poprzednim utworze. Chwila medytacji. Różne myśli latają po głowie. Trzeba je uspokoić. "Co ja najlepszego zrobiłem? Cóż żem ja uczynił? Taka orgia sekwencerowo-gitarowo-perkusyjna?! Muszę się uspokoić." Zapewne to był słowa Edgara. :P Po chwili jednak znowu zaczyna się robić perkusyjnie. Basy aż łomoczą. Znowu wchodzi sekwencer. "Wu Wei" nr 2. Serio. Oczywiście, melodia inna ale klimat ten sam. Basy i perkusja. Łup łup łup (a raczej ŁUP ŁUP ŁUP by oddać też i basom co basowe) i sekwencer. Znowu dyskotekowe elementy wtłoczone do "Tangram". Końcówka - znowu "kac basowo-perkusyjny" po przedawkowaniu.
(Dream Puzzle - wersja z koncertu)
"Terra Coda" - słyszę w mojej głowie jakieś głosy. Ktoś wchodzi po schodach. Jakieś szepty. Serce mi wali jak młot. Edgar coś szepcze. Mam różne wizje. Jakieś dzieci? Mam je zabić? Przecieram oczy. Znowu wizja dzieci. Znowu szepty. Moje serce. Fajne smyczki w tle. Soundtrack do jakiegoś wariatkowa. Taki mandarynkowy pejzaż dźwiękowy. Powoli opuszczamy krainę "Tangram". Chwila napięcia. Coś się stało w ok. 3:05. Ktoś umarł? A może popełniłem samobójstwo? Opuściłem Punkt Bez Wyjścia. Jednak miał wyjście. "Tangram 2008" kończy się smutno. A ja znowu naćpałem się muzyką. Nic sobie nie zrobiłem oczywiście. :)
"Tangram 2008" to nierówna płyta. Niby znajoma ale jednak odległa. Są tu fajne elementy i może się podobać ale nie to nie to. Za dużo perkusji i basów. Wręcz pochłaniają one całą uwagę. Lubię czasem do tej płyty wrócić. Trzeba umieć też na muzykę spojrzeć krytycznie. Nie mogę każdemu albumowi TD wystawić 5 tylko dlatego, że to album TD. Nie jestem bezkrytyczny jak TVN wobec PO. :D Dlatego, niestety, "Tangram 2008" otrzymuje ocenę 3. Nie jest to tragedia ale są znacznie lepsze albumy (ot, np. "Hyperborea 2008"). Nowa aranżacja wprowadziła raczej złego ducha. Wydawnictwo dla największych fanów - nawet ja trochę wymiękam. :) Komu ten album się spodoba? Baso- i perkusjolubom oraz fanom muzyki dyskotekowej. Można potańczyć czasem do tego.
Podsumowanie podsumowania. Efekt? Średnia płyta - złe elementy zerują te dobre. Dlatego tylko 3. :)
Edit: poprawiłem jedną literówkę :) Wyłapaną podczas tłumaczenia recenzji na angielski.
Edit: poprawiłem jedną literówkę :) Wyłapaną podczas tłumaczenia recenzji na angielski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz