piątek, 19 grudnia 2014

18.12.2014 - Powrót do Krainy Lodu

Tak jak obiecałem przy recenzji oryginalnej wersji albumu "Hyperborea" (Tangerine Dream, 1983), w przyszłości zrecenzuję też jego nową wersję. Album został w całości odświeżony w 2008 roku i wydany w nowej formie pod tytułem "Hyperborea 2008". Jest to kolejny album nagrany tylko i wyłącznie przez Edgara Froese mimo iż jest podpisany jako Tangerine Dream. Nowe aranżacje otrzymały wszystkie 4 utwory a nie tylko "Sphinx Lightning" (znany np. z wcześniejszego tekstu mojego - Śpiące Zegarki Drzemiące W Ciszy pod postacią "Hyper Sphinx"). Odświeżeniu uległa też szata graficzna. Czy ten sam cukierek ale w odświeżonej wersji jest wciąż dobry? Zapraszam do przeczytania dalszej części tego tekstu.

Za nową okładkę również odpowiada sam Edgar.  Wygląda ona jak jakieś zdjęcie z tajemniczego wymiaru. A może jakiś tajemniczy portal, niczym czarna dziura, wciąga w siebie różnorakie przedmioty (np. statek, żarówkę, świecę) ? Jest ona trochę dziwna i zupełnie nienawiązująca ani do muzyki, ani do oryginalnej okładki.

Okładka Hyperborea 2008, wyd. Eastgate, 2008 (pierwsze)








Zawartość płyty jest prawie identyczna z oryginałem. Wciąż mamy (w książeczce oraz na tylnej okładce) wyszczególnione te same cztery, dobrze znane utwory. Na płycie zaś tytułowy utwór, Hyperborea, został rozdzielony na dwie części. Oryginał również jest wyraźnie podzielony ale nie zostały one rozdzielone w sposób fizyczny.

Recenzji dokonam na podstawie plików FLAC zgranych z oryginalnego, pierwszego wydania (Eastgate, 2008). Jest to edycja limitowana do 2000 egzemplarzy. Nie ma powodu do zmartwień gdyż już w 2009 roku wyszło jego wznowienie ("mandarynkowo-Membranowe"). Jest ono identyczne z edycją pierwotną, poza oczywiście okładką z elementami wspólnymi dla całej tej serii wznowieniowej. Dla fanów nowoczesnych, mandarynkowych brzmień nie ma lepszej okazji niż aktualne promocje by pozyskać kolejne mandarynkowe CD do swojej kolekcji gdyż wspomniane wznowienie można kupić już od 15 zł. Słuchawki wciąż są te same - Philips SHP1900. Na swoich (obecnie martwych) dokanałowych nigdy nie dokonałem recenzji.

Ad rem. Teraz czas na rzecz najważniejszą - recenzję odświeżonego klasyka. Skok na kasę w wykonaniu leciwego staruszka czy dość ciekawa propozycja muzyczna? Niestety, na Youtube nie znalazłem fragmentów tego albumu. Może to o czymś świadczy? Ale nie chcę się uprzedzać przed przesłuchaniem. Tym bardziej nie chcę robić spoilerów. Jaka byłaby Wasza przyjemność z czytania tego tekstu gdybyście już w tej chwili poznali mój werdykt? Tak więc od razu przechodzę do procesu zaspokajania waszej ciekawości i apetytu na moje słowo. Wyjątkowo bez dźwięków.

Nowa wersja "No Man's Land" zaczyna się bardzo delikatnie, wręcz rajsko. Jest to znaczna odmiana w stosunku do wersji oryginalnej. Po kilkunastu sekundach wchodzi wyraźnie słyszalny sekwencer i jakieś basy. Sitar pojawia się w ok. 1:30. Prawdopodobnie zsamplowany z oryginalnego nagrania. Brzmi zdecydowanie inaczej, jakoś weselej od oryginału. Też pojawia się miłe dla ucha "plumkanie" i jakaś tajemnicza gitara czy raczej klawisze ją udające. W 3 minucie pojawiają się dziwaczne trele-morele "ptaków" ale bardzo ciche. Zdecydowanie dominuje sekwencer i "spółka". Przyjemnie się tego słucha ale wyraźnie czuć iż jest to miękka, wręcz pluszowa wersja tego utworu. W 4:30 wchodzi więcej perkusji. Utwór zachowuje swoje brzmienie ale wzbogacone o bit. 5 minuta - bardzo tajemnicze dźwięki typu "pą" czy "pum", mocno basowe. Naprawdę, nie umiem ich lepiej opisać. Edgar przeniósł nas nie na Olimp ale gdzieś w same centrum uczty bogów, gdzie razem z nim delektujemy się ambrozją i podglądamy Afrodytę. Gdzieś w 6-7 minucie utwór przyśpieszył. Pędzimy, gnani sekwencerem. W 8 minucie mamy więcej chórków a utwór przypomina bardziej galop niż spokojną i sielską podróż przez starogreckie, mitologiczne wyobrażenie raju. W 9 minucie pojawiają się kolejne znane elementy z oryginału i utwór się kończy.

W porównaniu z oryginałem, stał się dłuższy i bardziej rajski. Zbyt umilony. Oryginał ma pewną nutkę tajemniczości a i zespół nie przesadził z perkusjonaliami. Ostre krawędzie zostały wyrównane. Mamy pluszową, sielską, rajską wręcz krainę "zapodaną" w nowoczesnej oprawie. Nowa wersja w pewnym stopniu ma wyraźniejsze brzmienie sekwencera. Jest odmłodzona i to wyraźnie, wciąż jednak czuć iż jest to "No Man's Land". Niestety, Edgarowi takie liftingi nie zawsze dobrze wychodzą - np. "Phaedra 2005", która jest w zasadzie kontynuacją nagrania przygotowanego na potrzeby trasy koncertowej w 1988 roku. Niby można posłuchać ale to nie to samo. Po pewnym czasie No Man's Land 2008 się zaczyna naprawdę nudzić. Zbyt cukierkowe.

Czas na utwór tytułowy - Hyperborea. Pierwsza część zaczyna się od chórków i delikatnej perkusji. Mocno nawiązuje do klimatu oryginału ale czuć iż jest ocieplony trochę. Mimo wszystko, odbieram go zdecydowanie lepiej niż "No Man's Land" w nowej wersji. Czuć sporo znanych ale odświeżonych elementów i brzmień. Dość zachowawcza aranżacja chociaż brakuje tego chłodu. Pierwsza część "Hyperborea" w wersji 2008 to ciepłe lody - niby lody ale jednak to nie to. Wciąż jednak są smaczne.

Oryginał również jest "chórzasto-perkusyjny" z początku. Same syntezatory jednak brzmią chłodniej. Obie wersje mi się podobają. Nowa wersja jest troszkę weselsza ale wciąż ładna.

Sekcja druga Hyperborea 2008. Otwiera ją podmuch wiatru i wejście perkusji. Kojarzy się z wchodzeniem na górę lodową. Wędrujemy po zimnej krainie. Rozkoszujemy się widokami. Słońce nieśmiało nas grzeje (koleżanka chora - przerwa w dostawie energii słonecznej :) ). Brzmienie jest znowu, jak już to nazwałem przy poprzedniej sekcji, niczym ciepłe lody. Dość miła i ciepła aranżacja. Znacznie słodsza. Może dlatego iż Słoneczko świecące w Hyperborei (i na IPSie) jest bardzo słodkie? :)

Oryginał również zaczyna się od drobnego mostku i podmuchu wiatru. Jest on bardziej wietrzysty niż w nowej wersji. Oczywiście, starsza wersja nie jest taka usłodzona. Brakuje jej patronatu koleżanki. ;) Stara Hyperborea (sekcja II) ma wyraźniejszą i lepszą moim zdaniem pracę perkusji. Nie brzmi ona jak zwykły bit. Nawet te uderzenia mocniejsze w drugiej części tego utworu są wyraźniejsze w oryginale.

Czas na najrytmiczniejszy i najszybszy kawałek - Cinnamon Road. Też przesłodzona. Dużo perkusji w stylu tym samym co w poprzednich utworach. Teraz to brzmi jak jakieś mandarynkowe disco. I te jakieś brzdąkanie w tle. Tak cieplutki utworek, że nawet ciepłe lody się topią... Takie tam, do posłuchania. Kawałek, który był nieco odmienny od reszty płyty, w tym wydaniu stał się w zasadzie tożsamy z nią. Nic specjalnego. Idealny na dyskotekę. Taka Edziowa łupanka.

Oryginalne Cinnamon Road jest wesoły i żywe ale nie brzmi jak mandarynkowe disco! Perkusja w oryginale jest tylko okazjonalna a w nowym wcieleniu - powszechna. Nastraja pozytywnie w przeciwieństwie do nowej odsłony. Nowa wersja to w zasadzie przeróbka pod dyskoteki. Tylko która chciałaby zatańczyć z Edgarem? ;)

Czas na nowe szaty króla - Sphinx Lightning w nowej odsłonie. Zaczyna się w sposób znajomy. Początek jest ciekawszy, bardziej nasycony efektami. Od początku mamy do czynienia z perkusją (ale nie natrętną). Kiedy utwór się zacznie nieco rozgrzewać, perkusja zdecydowanie rzuca się w ucho. Wydaje mi się, że ona jest na przedzie zaś reszta w tyle. Wina słuchawek? Taka stylistyka? Mastering? Musiałbym dokonać odsłuchu na innym sprzęcie. W 3 minucie wchodzi sekwencer. Sfinks mocno świeci dla Weroniki. :) Perkusja chociaż na trochę znika i przestaje być w centrum zainteresowania. Nowa odsłona Sphinx Lightning zapowiada się na najlepszy utwór na tej płycie! Król w nowych szatach prezentuje się godnie i dostojnie. Perkusja w 5-6 minucie wraca na tron ale Jego Sphinxowatość wciąż zachowuje swe mandarynkowe oblicze. Czuć tą moc sekwencerową i potęgę Sphinxa. Gitara pod konie 9 minuty brzmi naprawdę mocno i wyraziście. Do tego ten szum, elektroniczny podmuch wiatru i "fleciki". 14:20 - wchodzi mocniejszy bas. Naprawdę fajna aranżacja. Ciepła ale wyjątkowo miła dla ucha. Król po liftingu brzmi świetnie. Zdecydowanie lepiej niż poprzednie utwory. Sphinx jest bajeczny! Utwór kończą anielskie, rajskie brzmienia. Może trochę kojarzące się z początkiem nowej interpretacji No Man's Land. Najlepsza aranżacja na tej płycie. Trochę się marnuje w takim zestawieniu ale przynajmniej jest całość w komplecie.

Oryginał na początku ma mniej efektów. Jest zdecydowanie chłodniejszy w brzmieniu. W końcu Hyperborea to lodowa płyta. Stary Sphinx także ma perkusję. Sekwencer w nim wydaje się być troszkę wycofany - tutaj zaś, w nowej wersji, jest bardziej dominujący. Oczywiście pojawiają się elementy i brzmienia znane z wersji z 1983 roku. Nie ma też partii gitarowej, która została dodana w nowej interpretacji. Nowa wersja jest bardziej obfita w perkusję niż oryginał. Sekwencer od początku w niej jest mocniejszy. Sphinx zyskał nowego, elektronicznego powera! Zachowuje swoją twarz, klimat i styl a jednocześnie został odmłodzony. Jest bardziej energiczny, żywszy. Dobrze się prezentuje w tej odsłonie.

"Hyperborea 2008" jest dość słabym albumem. Utwory w nowych wersjach są mocno ocieplone i ugładzone. Są nawet za słodkie. Edgar odświeżył je z myślą o wpasowaniu je w obecne brzmienie zespołu. Zyskały dzięki temu trochę obecności na koncertach. Pomiędzy 2008 a 2010 zespół zagrał większość utworów z tej płyty - poza drugą częścią Hyperborea i fragmentem Sphinx Lightning (nawet dość obszernym - na jednym z koncertów zagrali 16 minut). O ile na koncercie miło jest usłyszeć klasyki (osobiście byłem bliski płaczu z radości jak usłyszałem w Warszawie w czerwcu 2014 początek Hyper Sphinx!) ale na albumach dość średnio to wychodzi. "Tematyczne" aranżacje - nowe i odświeżone dźwiękowo wydania starych albumów raczej dość słabo wychodzą Edgarowi. Skok na kasę. Nie jest to perełka w dyskografii zespołu. Warta mniej więcej te promocyjne 20 zł. Jeśli miałbym szczerze ocenić tą płytę - mimo mojej sympatii do niej i do TD - niestety nota będzie niska. Tylko 3. "Hyperborea 2008" naprawdę mocno ratuje Sphinx Lightning i w zasadzie jest to jedyna reinterpretacja z tej płyty, którą mógłbym szczerze wyróżnić. Płyta tylko dla fanatyków. Reszta niech myśli i szuka czegoś innego.

2 komentarze: