sobota, 16 maja 2015

15-16.05.2015 - Mandarynkowe pożegnanie z Jerome Froese - ostatni wspólny koncert

Planowałem wczoraj obejrzeć jakieś DVD koncertowe Tangerine Dream ale nie zdążyłem. Postanowiłem więc, że dzisiaj spróbuję obejrzeć. Recenzja tak przy okazji. ;)

Tytuł tego DVD w zasadzie mówi wszystko: "Live At The Tempodrome Berlin September 21st 2006". Koncert ten jest wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze, TD powstało we wrześniu 1967 roku. Jest to więc koncert z okazji 39 rocznicy istnienia zespołu! Niewiele zabrakło byśmy celebrowali w 2017 roku 50 rocznicę istnienia. Po drugie, jest to ostatni koncert na którym pojawia się Jerome Froese, syn Edgara. Krótko po koncercie podjął on decyzję o rozstaniu się z zespołem swego Ojca. Zespół dał koncert w składzie: Edgar i Jerome Froese oraz Thorsten Quaeschning (klawisze + perkusja! :) ) , Iris Camaa (perkusja), Linda Spa (flety, saksofon itp + klawisze), Gerard Gradwohl i Bernhard Beibl (gitarzyści). Po trzecie - bardzo ciekawa i zróżnicowana setlista - w tym premierowe wykonanie Astrophel And Stella, który ukazał się na płycie Madcap's Flaming Duty (2007) w wersji wokalnej. Co i jak zaprezentował zespół ? Tego dowiecie się podczas lektury.

Większość koncertu została udostępniona na YT pod tym linkiem: Koncert w Tempodromie




1. Astrophel And Stella. Na początku wychodzi Edgar (już wówczas siwy) i gra na harmonijce ustnej. Po ok. minucie kurtyna opada i odsłania zespół. W tym samym momencie wchodzi elektronika. Utwór powoli wchodzi. Motyw jest wyczuwalny ale nie tak intensywny jak w wersjach późniejszych. Zespół prezentuje wizualizacje na trzech ekranach - na środkowym zachód / wschód słońca a dwa pozostałe pokazują jakieś abstrakcyjne twory. Ok. 3.30 wchodzi rytmiczna sekwencja z tego utworu. W 5-tej minucie nasila się rytm i perkusja. Bernhard szykuje się do wejścia z elektrycznymi skrzypcami. Ok. 7:20 pokazują jak gra na nich. Ok. 8:30 pojawia się motyw z refrenu (chyba). W 9 minucie słychać te skrzypce bardzo wyraźnie (albo to gitara z dziwnymi efektami). Ok. 10.30 wieńczą utwór i szykują się do przejścia w kolejny. Premierowe wykonanie tego utworu.

2. Ça Va - Ça Marche - Ça Ira Encore. Bernie gra na skrzypcach palcami ale chyba tego nie słychać. Słychać natomiast jakieś coś, co robi Iris. Wchodzi mocna perkusja (bongosy Iris). Pojawia się też gitara i to bardzo wyraźna. Na ekranach abstracyjne widoki, troszkę kojarzące się z okładką Rubycon (1975). Jest też i normalna perkusja. Słychać też solo gitarowe. Na końcu słychać też delikatną gitarę. Wersja mocniejsza od studyjnej, z podkreśloną i wzmocnioną linią perkusyjną i gitarową. Ostatnie wykonanie tego utworu na koncercie.

3. Poland. Wchodzi jeszcze w mostku. Fragment z drugiej połowy utworu. Nowa perkusja od Iris (bongosy). Dodano troszkę nowych klawiszy ale mało. Na centralnym ekranie ktoś (EF?) gra na gitarze a po bokach - chmury. Chyba jest gitara ale bardzo cicha. Na ekranie środkowym pojawił się też fragmencik z koncertów z lat 80-tych na chwilkę. Nic nowego. Typowy Poland. W zasadzie prawdziwie słyszalną nowością są bongosy.

4. Going West. Ponowny debiut utworu (grany tylko w 1986 a potem od 2006 do 2009). Mocna perkusja i dodatkowe, wyczuwalne klawisze. Pojawia się melodia grana na saksofonie. Gitara trochę inna niż na Izu, trudniejsza do wychwycenia. Ciekawa wersja.

5. Force Majeure. Ostatni raz na żywo. Ten sam fragment co zawsze - sekwencja, która pojawia się pod koniec. Nie wiem czy jest to sekwencer ale Thorsten wygrywa ten motyw na klawiszach (dla picu?). Czuć odmienne, nowsze brzmienie od oryginału - co jest zupełnie zrozumiałe. Pojawia się delikatna perkusja od Iris. Bernie znowu na skrzypcach. Chyba go słyszę. Perkusja nie jest specjalnie uciążliwa, chociaż lepiej by jej nie było. Poza nią - to jest oryginalny wycinek z Force Majeure. Fajny mostek, trochę orkiestralizacji w nim jest.

6. Scuba Scuba. Utwór z Underwater Sunlight (1986). Ostatni raz zagrany na koncercie (pierwszy - 1986, potem dopiero w 2006 na tym koncercie). Mocna perkusja. Na ekranach woda. Pojawiają się jakieś gitarowe dodatki, nie zawsze łatwe do wychwycenia. To raczej są nowinki w tej aranżacji. Reszta brzmi jakby wzięta z wersji płytowej. Ciekawy mostek.

7. Catwalk. Ostatni raz na żywo (pierwszy - 2005). Thorsten przeszedł na perkusję. Dodano mocną gitarę, wzbogacającą niektóre linie melodyczne. Słychać perkusję Thorstena (i gitarę Berniego). Drugi gitarzysta gra solo na gitarze klasycznej (w miejscu oryginalnego). Jest też flet od Lindy, trudny do złapania uchem. Szkoda, że się skończył. Piękna, bardzo energetyczna wersja.

8. Love On A Real Train (Risky Business). Debiut utworu na koncercie. Jest to inna wersja niż na Izu (która bazuje na re-recordingu z 2008). Czuć źródło. To zapewne na podstawie tej aranżacji robili wersję z 2008. Romantyczny klimat. Linda na flecie czy klarnecie ale ja go nie słyszę. Fajne ekrany. Droga w kosmosie. Na ekranach też przewija się pociąg. W końcu to Miłość W Prawdziwym Pociągu. ;)

9. No Man's Land. Debiut tego utworu. Chyba na bazie remixa z Tangents. Dodano też bongosy. Sitar brzmi inaczej, ciekawiej. Niby gitarzyści coś grają ale ich słabo słychać. Może jeden z nich gra partie, które oryginalnie były na sitarze. Słoneczne ekrany. ;) Czasem da się usłyszeć fajną gitarę (elektryczną). Pojawia się jakieś słodko brzmiące solo. Ciekawa aranżacja.

10. Tangram Part 1. Absolutny debiut i to na 2 lata przed Tangram 2008. Wycinek z samego początku. Pojawia się delikatna gitara. Już któryś raz przewija się na ekranach motyw ciężarówki. Widać jej "rejestrację" - TD 1967. Na ciężarówce jest cyfra 40. Świetne! Coś pomiędzy oryginałem a wersją 2008.

11. Oriental Haze. Drugi utwór z lat 90-tych. Tym razem z 1992. Oriental Haze to b-side do singla Rockoon (Special Edition). Mocna perkusja. Pojawia się gitara (fajny motyw). Nie mogło się obejść bez saksofonu. W pewnym momencie Linda schodzi niżej i dalej gra na saxie. Wrócił też motyw na gitarze elektrycznej. Świetna końcówka, chyba z solo na saksofonie. Unowocześniona brzmieniowo wersja ale nie przesadzona. Fajna gitara została dodana. Świetna wersja utworu.

12. Rainbirds Move. Debiut utworu. Fragment z soundtracka Firestarter (Podpalaczka) z 1984. Czuć tangentyzację więc zapewne oparte na wersji z Tangents (1994). Pojawiają się dźwięki kojarzące mi się z Edgarowym "Pinnacles" (1983). Niestety nie pamiętam czy one były w Rainbirds Move. Fajnie, że zagrali coś bardzo nietypowego. Może być. :) Podczas mostku - ciężarówka pod wodą. :) Mostek zawiera orkiestralizacje.

13. The Journey. Tym razem Sorcerer (Cena Strachu) z 1977. Debiut. Wreszcie coś innego niż Betrayal z tego soundtracka. Iris gra na bongosach ale jej nie słychać. Na brzmienie utworu nałożone są klasycyzujące orkiestralizacje (nie tylko oryginalny mellotron). Zapewne przygotowane na bazie remixa z Tangents.

14. Warsaw In The Sun. Na ekrany wjeżdża ciężarówka a wraz z nią - wtacza się sekwencerowy motyw Warszawy W Słońcu. Mocna i soczysta wersja. Przewija się jakiś dźwięk, który chyba występował w singlowych remixach. Znowu Bernie na skrzypcach. Chyba też jest elektryczna gitara. Nie jestem pewien. Na końcu pojawia się jakaś nowa melodia, której nie kojarzę. Normalna wersja. Nic nadzwyczajnego ale super, że zagrali.

15. The Midnight Trail. Coś z Optical Race (1988). Wzbogacony klasyczną gitarą na wstępie. Aranżacja na bazie tej z The Melrose Years (2002). Słychać (chyba) też i elektryka. Dobrze brzmi ta wersja. Jest nawet solo na gitarze elektrycznej.

16.  Girl On The Stairs. Czyli Maedchen Auf Der Treppe czyli remix White Eagle. ;) Mocna, ciekawa wersja. Chyba też na bazie wersji z Tangents. Ciekawa, delikatna gitara elektryczna wzbogaca tą aranżację. Nie kojarzę innego wykonania tego utworu z gitarą. Są chórki, które mi się kojarzą z wersją z Tangents.

17. Atlas Eyes. Znowu kawałek z Optical Race (1988) ale na bazie wersji z The Melrose Years. Pierwszy raz na żywo od 1988 roku. Muzycy wiernie podążają za nowszą wersją ale brzmi ona nieco łagodniej. W melodii (po intrze, w "zwrotkach") pojawia się gitara elektryczna. Troszkę złagodzona wersja z 2002, z wyraźnymi bongosami i dodaną gitarą. Wow. Odlotowy aranż.

18. Melrose. Wchodzi niemalże od razu po Atlas Eyes. Ostatni raz na żywo.  Również na bazie wersji z 2002. Podobają mi się tu dodatki. Brzmi lepiej niż studyjny remix z 2002 (który nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia - a lubię ten utwór). Linda zeszła bliżej publiczności i gra na saksofonie. Pojawia się też gitara (jak są chórki) ale tego nie jestem pewien na 100%. Świetna wersja.

19. Phaedra of Nottingham. Znajome dźwięki. Na bazie wersji z Phaedra 2005. Na 1 i 3 ekranie są pokazane fragmenty z koncertów (Three Phase / Live in America 1992 ?). Nic nowego nie ma. Dobre wcielenie Phaedry 2005. Gitarzysta dla picu coś robił - nie słyszałem jego grania.

20. Stratosfear 1995. Szybko wchodzi, tuż po Phaedrze. Ciekawy wstęp. Zauważalnie odświeżono Stratosferę. Mocna i ciekawa gitara, takiej nie słyszałem. Na Izu też brzmiała inaczej o ile dobrze pamiętam. Reszta zespołu tworzy raczej tło pod szaleństwo gitary. Pojawia się też saksofon. Thorsten musiał coś sobie z palcem zrobić bo ma plasterek. ;) Przy Force Majeure go nie miał. ;) Wspaniała gitara. W pewnym momencie Bernie dołącza się ze skrzypcami. Na ekranach widać też coś z (prawdopodobnie) 1986 roku (ale mogę się mylić). Cudowne wykonanie. Chyba najmocniejsza Stratosfear jaką kojarzę!

21. Mothers Of Rain. Jeszcze jeden z Optical Race (rok znacie :P). Linda podczas intra gra na klarnecie. Ciekawy dodatek. W melodii pojawia się również klarnet od Lindy. Obaj gitarzyści coś grają ale ja tego nie słyszę. Bardzo malownicza i piękna interpretacja tego utworu. Podoba mi się partia gitary klasycznej. Znacznie lepsza wersja od tej z The Melrose Years. Świetne przejście do następnego utworu.

22. Song Of The Whale, Part One. Absolutny debiut koncertowy tego utworu! Piękny początek, wyłaniający się z mostku. Czuć powiew świeżości w brzmieniu. Znowu Linda na czymś gra (nie na klawiszach). Słychać także gitarę klasyczną. Piękna partia od Lindy. Jest też i gitara elektryczna. Bernie w pewnym momencie także gra na elektryku (odłożył klasyka). Zespół zagrał tylko pierwszą połowę tego utworu (bardzo logiczne posunięcie) w przepięknym stylu.

23. The Blue Bridge. Tym razem kawałek z 220 Volts Live (1993). Piękna, delikatna interpretacja. Oczywiście zawiera saksofon. Muzyka Niebios. Słychać delikatną gitarę. Wspaniały saksofon. Świetne wykonanie.

24. Tharsis Maneuver. Pożegnanie z płytą Mars Polaris (1999). Już nic więcej zespół z niej nigdy nie zagrał. Chyba poza chórkami dodanymi gdzie niegdzie nie ma większych różnic między tą wersją a płytową. Możliwe iż pojawia się też gitara (jeśli już to pewnie jest mocno zniekształcona i można jej nie poznać). W później części utworu jest nieco wyraźniejsza. Poprawna interpretacja. Miło, że zagrali coś z Mars Polaris. :)

25. La Libération. Nowy, świeży utwór - z albumu Jeanne d'Arc (2005). Jeszcze piękniejszy i łagodniejszy od oryginału. Nawet nieco przezroczysty, eteryczny w tym wykonaniu. Pojawiają się skrzypce elektryczne i gitara (widać, że Bernie przerywa by Gerard zagrał). W pewnym momencie wkracza Linda i gra na klarnecie, razem ze skrzypcami oraz gitarą. Jest moment w którym gitara jest wyraźniejsza i bardziej obecna - pod koniec utworu. Utwór ten brzmi niesamowicie pięknie. Gitara i skrzypce są głównymi innowacjami w tej aranżacji. Ostatni utwór głównej części koncertu.

Bisy:

26. Loved By The Sun. Fajna, unowocześniona wersja instrumentalna. Słychać bongosy. Inna wersja niż na Izu (2010). Nie ma tu saksofonu ale pojawia się gitara elektryczna na końcu. Fajna wersja chociaż w porównaniu z wersja z albumu Izu jest uboższa.

27. Streethawk. Mocna i wyraźna wersja. Pojawia się gitara elektryczna ale ja słabo ją słyszę, jeżeli jest. Trochę lepiej jest pod koniec. W porównaniu z wersja z Izu - nie ma tu saksofonu. Mocno elektroniczna wersja.

28. Little Blond In The Parc Of Attractions. Kolejny, po Catwalk, utwór z Tyranny Of Beauty (1995). Ostatnie wykonanie tego utworu. Mocny bas. Słychać delikatną gitarę. Jest też i klasyczna. Chyba bazą była tu wersja z Dream Mixes (1995). Obaj gitarzyści w zasadzie przeplatają swoje partie i łączą je. Ciekawie to brzmi. Rewelacyjna wersja. Na ekranach - TD z lat 90-tych. Może z The Video Dream Mixes. Krótka wersja utworu ale bardzo obfita w gitary. Świetne!

29. Mobocaster. Dla odmiany - utwór z Dream Mixes II: Timesquare (1997). Ostatnie koncertowe wykonanie tego utworu. Thorsten znowu na perkusji (razem z Iris). Fajnie brzmi ten utwór. Mocna, wyraźna gitara. Gorące, dyskotekowe, Dream Mixes-owe, rytmy połączone z przyjemną gitarą (elektryczną jak i klasyczną). Świetna aranżacja. Zespół przerywa bisy. Niektórzy z 1szego rzędu dostali piątkę od Edgara!

30. House Of The Rising Sun. Wracają po chwili. Ciekawe brzmienie, chyba tego używali w remiksie z 2007. Iris znowu na bongosach. Thorsten ponownie na perkusji. Mocne gitary. Bardzo mocne nawet. Obaj gitarzyści grają. Solidna wersja. Na środkowym ekranie pokazany jest fragment z koncertu w Londynie z 2005 roku (wydany w 2007 na DVD). Mocarny, ostatni bis. Edgar przedstawiając muzyków, objął Jerome'a i powiedział (po niemiecku): znacie go. ;) Edgar na końcu coś mówi o 60cioleciu. Nie wiem czy swoim czy zespołu.

Bonus: 6 minut z prób zespołu przed koncertem. Jakaś wesoła, rytmiczna melodia z Edgarem na harmonijce. Całość trwa ok. 1 minuty. Potem są już różności związane z koncertem - jakieś luźniejsze ujęcia, przeplatane ujęciami z koncertu. Muzyka: Oriental Haze, wersja z tego koncertu. Sympatyczne, miejscami nawet śmieszne.

Świetna setlista, chociaż mocno zorientowana na lata 80-te i 90-te. Zespół bardzo rzadko grywał materiał z lat 90-tych. Tym bardziej warto to odnotować. Jedna zupełnie nowa kompozycja, która otworzyła ten koncert jest także godna podziwu. Całkiem dużo tu utworów soundtrackowych (6 na 30 - 1/5 całego koncertu to muzyka filmowa zrealizowana przez TD !). Kilka utworów jest też z lat 70-tych (Force Majeure - 1979 i The Journey - 1977). Koncert retrospektywny z tylko dwoma świeżymi utworami - Astrophel And Stella (wówczas nieopublikowany nigdzie) i La Libération (2005).

Muzycznie natomiast jest bardzo dynamicznie i zróżnicowanie. Wszystkie utwory zostały przedstawione w ciekawych wersjach. Nawet pierwsze 4 bisy zostały połączone mostkami w jedną całość. Niektóre utwory miały w sobie potężny gitarowy ładunek (szczególnie Stratosfear 1995 i House Of The Rising Sun). W zasadzie na te 30 utworów tylko Poland brzmiał jakoś tak nijako według mnie. To świetny wynik.

Koncert mi się bardzo podobał. Zespół zaprezentował się z bardzo dobrej strony i niezwykle elegancko. Wreszcie pojawiło się coś z lat 70-tych i 90-tych. Myślę, że z czystym sumieniem mogę postawić 5. 2 godziny 40 minut Mandarynkowego Snu w świetnym, nowoczesnym wydaniu.

piątek, 15 maja 2015

14-15.05.2015 - Urodzinowy special 3/3 + zakończenie

Trzecia płyta The Melrose Years zawiera nowe nagranie albumu Melrose, zrecenzowanego przeze mnie w tym tekście (zbieżność dat przypadkowa :D). Nowa wersja została wzbogacona bonus trackiem: nieopublikowanym (do tej pory) bisem z trasy promującej album Melrose (1990). Zapewne jest to wersja studyjna gdyż wszystkie znane wykonania koncertowe są od niej dłuższe. Utwór ten został wznowiony na składance The Soft Dream Decade (pierwotnie jako download w 2007 a potem wydany na CD w 2009). Po większą ilość informacji mandarynkowo-historycznych zapraszam do pierwszej części tekstu.

Melrose 2002 nie zostało wznowione na CD. Wydanie Membran (2009) zawiera oryginalną wersję albumu. Zespół natomiast wznowił całe The Melrose Years jako download.

Recenzja ta jest ostatnią częścią specjalnej recenzji z okazji moich 24-tych urodzin. Chciałbym zadedykować ją wszystkim Słoneczkom i pięknym koleżankom z Instytutu Polityki Społecznej (a raczej Instytutu Pięknych Słoneczek :* ). Niestety nie zdążyłem napisać tego tekstu 14.05. Zbyt późno się obudziłem ze swojej drzemki. :)

1. Three Bikes In The Sky. Cieplejsza brzmieniowo wersja. Intro brzmi w miarę wiernie. Nie wyczuwam jak na razie żadnych większych dodatków. Brzmienie zrekonstruowane ale nie wzbogacone. Ciekawa i przyjemna interpretacja tego utworu. Oryginał zagrany od nowa, na nowszym sprzęcie. Może zespół uznał iż nie ma sensu dogrywać nowości tutaj bo utwór jest i tak świetny? Brzmi równie pięknie jak oryginał.

2. Yucatan. Tu od początku wyczuwalne są nowe brzmienia. Dodano pewne wzmocnienie do oryginalnego rytmu. Utwór jest wzbogacony ale dzięki temu brzmi lepiej i ciekawiej. Udany remiks. Wpuścili tu trochę dodatkowego Słońca.

3. Rolling Down Cahuenga. Również i tutaj są od początku wyczuwalne nowe brzmienia. Poza dodatkowymi elementami, występującymi już od intra, nie ma tu zbyt wiele nowości. Delikatne dodatki sprawiają mi przyjemność w odsłuchu. Kolejna udana re-aranżacja chociaż pod koniec jest za dużo dodatków. Albo ten utwór zawodzi pod koniec w wersji oryginalnej.

4. Desert Train. Nie przepadam za oryginalną wersją tego utworu. Ta jest jeszcze rytmiczniejsza i weselsza. Czuć to. Ma bogatsze brzmienie perkusji i ciche, delikatne chórki. Nowe brzmienia są wyraźne i łatwe do uchwycenia. Teraz brzmi to lepiej i ciekawiej. Może za sprawą tego iż słucham tych nagrań (w nowej wersji) dopiero któryś raz i to po kilku latach? Brzmi lepiej, ciekawiej. Wciąż jednak jest to zbyt długi utwór.

5. Dolls In The Shadow. Czuć odświeżenie ale klimat zachowany. Bogata warstwa perkusyjna. Nie ma tu zbyt wielu dodatków. Nowa instrumentacja ale raczej wierne i zachowawcze brzmienie. Wzmocnieniu uległa warstwa rytmiczna.

6. Cool At Heart. Nowe brzmienie ale wciąż łagodne i delikatne. Bardzo oszczędne dodatki brzmieniowe. W ok. 2:30 dochodzi więcej brzmień nowych. Formowana jest baza pod Cool At Heart 2011. Pojawia się czasem dziwny dźwięk, brzmiący jakby coś przeskakiwało. Podobno jest celowy (EF tak twierdzi). Nie bardzo tu pasuje. Trochę rujnuje tą melodię. Fajna wersja.

7. Art Of Vision. Stare brzmienie ale nowa perkusja, znacznie bogatsza. Są wyczuwalne dodatki brzmieniowe (chórki). Fajny remiks o dość zachowawczym podejściu. Podoba mi się.

8. Electric Lion. Intro zostało wzbogacone o dodatkowe brzmienia. Jest ono jeszcze słodsze teraz. Dodatki są przemyślanie. Zdecydowanie bardziej przemyślane niż w Optical Race 2002. Gitary brzmią ciekawie. Są bardziej "rozryczane" niż w oryginalnej wersji tego utworu. Gitary wydaja się być czasem w tle a nie na pierwszym planie. Jeszcze bardziej dosłodzona wersja. Słychać to zwłaszcza po części gitarowej.

9. The Back Of Beyond. Prawdopodobnie to jest wersja studyjna. Bonus track dla albumu Melrose w wersji 2002. Piękny wstęp. Łagodne klawisze. Bardzo romantyczny. Jeszcze przed pierwszą minutą wchodzą basy i zmienia się melodia. Rytm się intensyfikuje. Wchodzimy w klimaty bardziej Melrose'owe. Motyw ze wstępu powraca ok. 1:45 ale w odrobinę zmienionej formie. Przyjemne dla ucha rytmy. W 3 minucie wchodzi saksofon. Wyraźny, przyjemny rytm kontrastuje z delikatnym saksofonem. Od tego momentu głównym instrumentem utworu jest saksofon na tle perkusyjnego rytmu. Ok. 5:40 solo saksofonu lekko zawadza o motyw z utworu Melrose. Zmienił też się rytm. Fajne zakończenie. Piękny utwór, który stanowi w zasadzie saksofonowe solo.

10. Melrose. Tytułowy utwór jest na samym końcu. Zauważalnie bogatsza perkusja. Odświeżono brzmienie klawiszy. Oryginalne są lepsze. Niestety, wejście rytmu nie poprawiło sytuacji. Nie ma zbyt wielu dodatków ale nowe brzmienie po prostu mi nie przypadło do gustu. Nowy, bogatszy rytm może być ale utwór poprzez to odświeżone brzmienie stracił sporo. Bardzo wielkie rozczarowanie.

Album Melrose w nowej wersji brzmi przyzwoicie. Nowe nagranie oznacza wzbogacenie warstwy rytmicznej oraz odświeżoną instrumentację. W zasadzie wszystkim utworom wyszło to na dobre, z wyjątkiem tytułowego (niestety). Także bonus track jest świetny. Gdyby nie bardzo słaba wersja tytułowego utworu, postawiłbym 5-. Niestety, muszę obniżyć ocenę do 4+. Słaba wersja Melrose to po prostu poważne uchybienie.

Podsumowując wszystkie trzy recenzje (Optical Race 2002, Lily On The Beach 2002 i niniejszą recenzję Melrose 2002) chciałbym napisać iż w zasadzie The Melrose Years to całkiem udany box. Odświeżono dość zapomniane utwory, które zyskały dzięki temu nieco dodatkowej uwagi. W ogóle lata 90 były (a już chciałem napisać, że są...) mocno niedoreprezentowane na koncertach Tangerine Dream. Dobrze wypadły remiksy zwłaszcza na Lily On The Beach i Melrose. Warto też pochwalić zespół za dorzucenie bonusów. Niestety, Optical Race w nowej wersji to najgorsza płyta jaką słuchałem (i jaką sobie przypominam). Żenująco niski poziom materiału muzycznego. Nie mogę przez to ocenić całości na coś więcej niż 3. Tak więc, wszystkie trzy płyty The Melrose Years oceniam na 3. Może bym postawił 3+ ale niestety, Melrose (utwór) jest paskudnym remiksem. Tymi oto gorzkimi słowy wieńczę długi, urodzinowy specjalny post.

czwartek, 14 maja 2015

14.05.2015 - Urodzinowy special 2/3

Druga część dużej recenzji urodzinowej. Tym razem Lily On The Beach w wersji z 2002 roku. Po wstęp historyczny do całości i recenzję Optical Race 2002 zapraszam do pierwszej części tekstu. Recenzja dedykowana Słoneczku Marlenie, dobrze wyglądającej bez względu na ilość dodatków. :* :)

Lily On The Beach również zostało nagrane ponownie. Oryginał zrecenzowałem w tym tekście: Lily On The Beach. Nowa wersja została także wzbogacona o unikalny i wyjątkowy bonus track: Pearl River. Nie został wznowiony na żadnej innej płycie zespołu ani na bootlegach. Wyjątkiem jest wznowienie tej wersji Lily On The Beach (2009, Membran).

1. Lily On The Beach. Początkową melodię wzbogacono chórko-flecikami (ciekawe brzmienie, dodające letniego, wakacyjnego powiewu). Czuć nowe, zrekonstruowane brzmienie. Oryginalne "fleciki" są głośniejsze niż tutaj. Tutaj dodatki są bardziej przemyślane i brzmią ciekawie oraz rzeczywiście upiększają oryginał. Nowe brzmienie, zwłaszcza instrumentacja, jest wyczuwalna i identyczna jak w przypadku Optical Race 2002. Ale tutaj zespół brzmi w lepszej formie. Końcówka mi się podoba.

2. Crystal Curfew. Oryginalna melodia brzmi głębiej dzięki "magicznym" efektom dźwiękowym i chórkom. Jest gitara ale ona była też w oryginale. Nie ma tu zbyt wiele nowości chyba poza przemyślanymi chórkami. Podoba mi się ta wersja. Bogatsze brzmienie nie sprawia iż jest to gorsze nagranie. Świetna końcówka z anielskimi chórkami (Marlenka :* ?).

3. Desert Drive. Rytm trochę "spłaszczony" ale brzmi odrobinę głębiej. Pojawiają się chórki. Melodia brzmi mniej więcej oryginalnie. Pojawia się też gitara (chyba). Większe zmiany są w drugiej części utworu - pojawiają się nowe, dodatkowe partie klawiszowe. Końcówka brzmi interesująco. Niestety, oryginał wypada lepiej w tym przypadku.

4. Mount Shasta. Brzmi głębiej w warstwie basowej. Zespół postanowił podtrzymać tą "wiatrową" atmosferę z początku i dodał eteryczne chórki i swoistego rodzaju echo do melodii klawiszowej przez co ona wybrzmiewa dłużej. Interesują aranżacja, bogatsza w warstwie perkusyjnej. Kolejna świetnie zrealizowana wersja.

5. Valley Of The Kings. Mocniejsza i rytmiczniejsza wersja a może i nawet trochę szybsza. Wyczuwalne są dodatki brzmieniowe na drugim planie. Utwór ten brzmi weselej i bardziej słodko. Dobrze brzmi ta wersja, czuć w niej świeże, muzyczne powietrze a jednocześnie nie jest to odór smrodu tychże dodatków. Na Optical Race przeważnie one były już grubo po terminie przydatności.

6. Radio City. Znowu wesoły utwór z wyraźniejszą linią basową. Kolejny raz pojawiają się chórki, nieobecne w oryginale. Poza skromną ilością dodatków brzmi mocno oryginalnie. Ok. 2:20 wchodzi mocne, gitarowe solo (ciekaw czy znowu Jerome, tak jak w oryginalnej wersji). Gitara jest aż do końca utworu.

7. Alaskan Summer. Już od początku czuć dodatki. Rytm wyraźny i nie przytłumiony. W linii melodycznej czuć zmiany ale nie są one niszczące i degradujące. Przyjemna wersja o trochę mocniejszym ale wciąż Marlenkowo-letnim brzmieniu.

8. Blue Mango Cafe. Na samym początku pojawia się delikatny, słoneczny promień gitary. Piękny pomysł. Pod melodią są chórki itp. Nowe dodatki znowu nie psują utworu. Melodia brzmi w miarę oryginalnie ale rytm jest nowszy i bogatszy (chyba). Przyjemna re-aranżacja. Fajna, letniobrzmiąca końcówka.

9. Paradise Cove. Głębszy i ciekawszy wstęp niż w oryginale. Mocniejsza gitara i perkusja. Sporo tu basu. Świetny remiks. Więcej dodatków pojawia się ok. 1:30. Delikatne i skromne ale bardzo ciekawe. Pod koniec jest trochę słabiej ale ogólnie nie jest źle.

10. Too Hot For My Chinchilla. Śliczne chórki na wstępie. Czuć nowinki dźwiękowe ale nie ma ich wiele. Odświeżono utwór w naprawdę dobry sposób. Gorące, mandarynkowe rytmy dla Słoneczka Marlenki. :* Gitara brzmi mocno i wyraziście. Śliczna końcówka. Uwielbiam te Marlenkowo-anielskie chórki. :*

11. Twentynine Palms. Więcej dodatków ale fortepianowe brzmienie zostało zachowane. Utwór brzmi głębiej dzięki nim. Dodatki są raczej na pierwszym planie niż w tle.  Ok. 1.35 wchodzi delikatna perkusja. Utwór zyskał letnio-wakacyjne brzmienie ale stracił trochę specyficznego uroku, który posiadał. Niemniej, wciąż brzmi fajnie i ciekawie. Nie jest to zły remiks ale preferuję oryginał.

12. Gecko. Zauważalnie odświeżony. Bogatsza perkusja. Przyjemna, rytmiczniejsza wersja. Automaty perkusyjne przemieszane są z "żywą" perkusją (Iris Camaa). Nie mam zdania, chociaż ta wersja brzmi ciekawie i interesująco.

13. Long Island Sunset. Mocniejszy i bogatszy wstęp. W zasadzie od samego początku towarzyszy nam saksofon. Nie wyczuwam tu zbyt wielu dodatków poza mocniejszymi basami. Czuć inne brzmienie ale to nie to. Oryginał jest lepszy moim zdaniem chociaż ta wersja także nie jest zła. Śliczny saksofon w końcówce utworu.

14. Pearl River. Nieopublikowany (jak dotąd) bonus. Zaczyna się tak jakby od środka. Bardzo rytmiczny utwór. Fajna melodia. Mam poczucie iż został też zremiksowany.  Podoba mi się ten utwór chociaż wydaje mi się, że jest nietypowy jak na TD. Ok. 1:50 pojawia się brzmienie, które mogło być dodane w ramach remiksowania. Sporo fajnych i ciekawych linii melodycznych (np. ok. 2:35). Przyjemna w odsłuchu kompozycja ale mam wątpliwości co do jej pochodzenia.

Lily On The Beach (a raczej Marlenka On The Beach :*) w wersji z 2002 roku brzmi bardzo ciekawie i interesująco. Jest to zdecydowanie bardziej udana część The Melrose Years. Jest tu trochę mniej słodyczy ale remiksy nie są wcale złe. Bonus track trochę zawodzi moje oczekiwania - niby fajny ale nie wydaje mi się by np. pochodził z sesji nagraniowych do tego albumu (a nawet jeśli - został zremiksowany). Oryginał został oceniony przeze mnie dość dobrze. To samo mogę powiedzieć o re-recordingach z 2002 roku. Również zasługują na 4. Ale Marlenka wychodzi już poza skalę ocen. ;) :*

14.05.2015 - Urodzinowy special - część 1/3

Dzisiaj, z okazji swoich 24-tych urodzin, postanowiłem zrobić wyjątkową recenzję. W ciągu dnia zostaną napisane trzy recenzje. Każdą z tych płyt już zrecenzowałem ale posiadam też ich nowsze nagranie. Pamiętacie recenzje Optical Race (1988), Lily On The Beach (1989) i Melrose (1990) ? Wszystkie są autorstwa Tangerine Dream. Albumy te zostały wydane w okresie tzw. The Melrose Years. Dla Waszej wygody, podlinkowałem stosowne teksty.

W 2002 roku Tangerine Dream powrócili do tych nagrań i zostały one nagrane od nowa. Wszystkie trzy albumy zostały wydane razem w ramach box setu The Melrose Years. Każdy utwór z oryginalnych wydań został nagrany ponownie a na każdej płycie znalazł się też bonusowy utwór. Każdy z tych bonusów wówczas był opublikowany oficjalnie po raz pierwszy ale tylko jeden z nich jest prawdziwym rarytasem, niedostępnym nigdzie indziej. Warto też wspomnieć iż to jest wydawnictwo limitowane i bardzo trudno dostępne. Mój egzemplarz nosi numer 763 / 1000.





Zespół po kilku latach wznowił te nagrania na swoim sklepie internetowym (jako mp3, 192 kbps). W 2009 roku, nakładem Membran, ukazało się sporo wznowień TD - w tym i płyty The Melrose Years (osobno). Należy pamiętać o tym iż album Melrose (wznowienie Membran) jest w wersji ORYGINALNEJ - nie poprawiono tego błędu. 

W efekcie, bonus track z Melrose 2002 jest dostępny też na składance The Soft Dream Decade (pierwotnie tylko jako download w 2007 roku, w 2009 wydany na CD), razem z 1 utworem z Melrose 2002. Dodatkowo, Zespół wydał również składankę The Independent Years (2009) z materiałem z The Melrose Years (wszystkie 3 płyty, w tym 1 bonus z nich) - na niej są 4 utwory z nowej wersji Melrose. Ostatecznie, na innych płytach ulokowano 6 utworów (w tym bonus) z Melrose w wersji 2002. Jest to 60% całego albumu więc jest na co polować.

Zanim przejdę do recenzowania materiału muzycznego, pragnę uprzedzić, że nie ma zbyt wielu materiałów na Youtube a to, co znalazłem to dotyczy albumu Lily On The Beach w wersji 2002. Możecie natomiast poszukać wspomnianych składanek - The Independent Years (w całości poświęcony nowym nagraniom z The Melrose Years) i The Soft Dream Decade (tylko 6 na 14 utworów). Oczywiście mam na myśli legalny zakup - CD lub mp3 ze sklepu zespołu. :)

W tej części tekstu zostanie omówiona nowa wersja Optical Race (1988 / 2002). Polecam sięgnięcie do oryginalnego tekstu poświęconemu temu albumowi gdyż będę się do niego odwoływał. Pamiętajcie o innej kolejności utworów! Na oryginalnym albumie jest ona inna niż tutaj.

1. Atlas Eyes. Od razu moją uwagę zwróciła większa ilość perkusji i rytmu (brzmienie typowe dla tego utworu w wersji oryginalnej ale nie w intrze). Ok. 0:45 wchodzi nowa melodia klawiszowa, dopieszczająca intro. Da się rozpoznać motyw z utworu, brzmi on zauważalnie inaczej. Później doszły do niego nowe dźwięki. Znacznie wzbogacono od 2:00, przerwę między "zwrotkami" i drugą zwrotkę. Ok. 2:40 pojawia się ta sama melodyjka co została dodana do intra. Pod koniec dodano trochę nowych dźwięków. Trochę przysłaniają słodki finał kompozycji. Końcówka jest chyba zupełnie nowa.

2. Cat Scan. Rzuca się w uszy większa ilość basu i nowe brzmienie. Pojawiają się nowe dźwięki i są bardzo wyraźne. Wejście melodii w ok. 0:55 jest połączone z wejściem perkusji. Na pierwszym planie są raczej nowe brzmienia. Oryginalne wydają się być na drugim albo na "półtorym" planie. Oryginał jest lepszy a tu ma bardziej rozrywkowe brzmienie.

3. Mothers Of Rain. Intro brzmi w miarę wiernie. "Fleciki" są również obecne. W ok. 1:45 wchodzi rytm i melodia główna. Rytm jest jeszcze mocniejszy i trochę szybszy. Melodia brzmi również wiernie, do pewnego momentu. "Fleciki" w niej brzmią inaczej. Nie podoba mi się ten nowy rytm. Paskudnie temu utworkowi z nim. Jedyny utwór z Optical Race 2002 na Youtube.

4. The Midnight Trail. Brzmi głębiej i ciekawie z tymi nowymi chórkami. Czuć nowy rytm. Brzmi inaczej ale na tą samą nutę co w oryginale. Wolę jego oryginalne brzmienie (rytmu a nie całego utworu). Dalej - mogliby dać lepszy rytm. Podobają mi się te chórki. Kolejna część - ładnie się komponuje z tymi chórkami. Nie ma perkusji. Nareszcie. Najlepsza część tego utworu, razem z intrem.

5. Twin Soul Tribe. Nie brzmi tak głęboko jak oryginał. Czuć chórki i zrekonstruowaną oryginalną melodię. Brakuje mi tu czegoś. Oryginał brzmiał lepiej. Remix nie brzmi zbyt dobrze. Lubię brzmienie anielskich chórków co się pojawia. Końcówka słaba.

6. Turning Off The Wheel. Nowe brzmienia są od razu wyczuwalne. Nałożono je na oryginalne brzmienia utworu. Doszły np chórki. Chyba ta wersja brzmi ciekawiej od oryginału, który jest według mnie jedną ze słabszych części oryginalnego Optical Race. Podobają mi się dodatki tutaj, np. ta słodka melodia z ok. 3:45-3:50. Teraz nie brzmi nudno.

7. Optical Race. Więcej rytmu i discopolowego brzmienia. Lubię oryginał ale to jest już przegięcie. Kolejna zrujnowana kompozycja.

8. Ghazal (Love Song). Zaczyna się łagodnie jak oryginał ale nowe brzmienie jest wyczuwalne, tak jak i dodatki. Dodatki te mają podkreślać łagodność. Czasem mniej = więcej i lepiej. Tak jak w tym przypadku. Nie brzmi to źle ale oryginał właśnie był świetnym dowodem powyższego twierdzenia. Druga część utworu jest jeszcze mocniejsza i rytmiczniejsza. Oryginał jest lepszy. Nie wyszło im tu, znowu.

9. Marakesh. Na wstępie gitara. Gdzieś to słyszałem... a tak, Marakesh 2013 (Lost In Strings, CD 1). Brzmi jeszcze rytmiczniej i chyba szybciej od oryginału. Fajny sekwencer. Da się rozpoznać oryginał. W 3:20 wchodzi gitara ale poza początkiem, słabo słyszalna. Jest na trzecim planie ale czasem pojawia się gdzieś bliżej (a więc głośniej). Rytm nie jest przesadzony, raczej oryginalny. Podoba mi się ta wersja. Jeden z nielicznych udanych re-recordingów na Optical Race 2002. Ok. 7:25 powracamy do początku, oczywiście z gitarą.

10. Sun Gate. Nowonagrane ale oryginalne intro. Nie ma w nim zbyt wielu dodatków (jeśli jakieś w ogóle są). Nowe brzmienie psuje ten utwór. Jak się utwór rozkręca, wchodzi perkusja. Tak jak w oryginale, też jest tu partia gitarowa. Ale nie jest aż tak tragicznie ale wciąż oryginał jest lepszy.

11. Ivory Town. Zanim zacznę recenzję tego utworu, muszę opowiedzieć jego historię. Ten utwór jest tu przez pomyłkę. Pierwotny utwór, który miał się znaleźć na jego miejscu to niewydany oficjalnie bis z koncertów z 1990 roku (promujących album Melrose). Zamiast niego znalazł się remiks utworu Ivory Town (wówczas bardzo świeży - remiks ten ukazał się pierwszy raz właśnie na The Melrose Years), który był jedną z nowych kompozycji umieszczoną na 6 CD boxie i-Box (2000). Remiks zaczyna się bardzo delikatnym dźwiękiem, który jest powtarzany cały czas. Pojawia się melodia ale nie ma rytmu. Relaksująca, łagodna kompozycja. Ok. 1:20 wchodzą chórki. Tak musi brzmieć mandarynkowe Niebo. Na końcu pojawia się dodatkowa melodia. Nie jest zbyt mocna. Jest to jedyna różnica między tym remiksem a oryginałem. Myślę iż oryginał jest lepszy. Link z Youtube zawiera właśnie remiks.

Optical Race w nowej wersji to bardzo słaba płyta. Dodatki i nowe elementy wprowadzone przez Tangerine Dream psują oryginalne utwory. Zmienione brzmienie w zasadzi straciło swoją pierwotną słodycz i ten cukierkowy (cukierkowaty) klimat. Zaledwie 2 utwory na 10 oryginalnych brzmi w miarę dobrze - Marakesh i Turning Off The Wheel (za którym nie przepadam ale w tej wersji jest lepszy). Miły dla ucha jest też bonusowy remiks Ivory Town chociaż oryginalna wersja jest lepsza. Ta melodia na końcu nie bardzo pasuje. Na Optical Race 2002 jest za dużo rytmu i dodatków. Nie ma klimatu oryginału. Późniejsze wersje są lepsze - np. Cat Scan z Cruise To Destiny czy wspomniany już Marakesh 2013, bazowany na tym remiksie. Strasznie słaba płyta. Nawet dwa dobre kawałki jej nie ratują przed "wyrokiem śmierci" - 1+. Niestety, zamiast Mandarynkowego Snu na tej płycie Słuchacz otrzymał mandarynkowy koszmar. Nigdy jeszcze nie wystawiłem tak niskiej noty albumowi TD ale nadszedł ten pierwszy raz.

wtorek, 12 maja 2015

12.05.2015 - Aśka d'Arc

W 2005 roku Tangerine Dream wydali ostatnie albumy na swojej poprzedniej wytwórni płytowej: TDI. W 2005 roku dominowały głównie wydawnictwa archiwalne, takie jak Rocking Mars (recenzja: CD 1 i CD 2), które było ostatnią płytą wydaną przez TDI. Zespół założył / przekształcił TDI w Eastgate i od 2006 roku do końca swojego istnienia nieustannie zasypywali fanów nowymi płytami.

Przedostatnią płytą wydaną przez TDI był album Jeanne d'Arc (2005). Stanowił on najważniejsze wydarzenie muzyczne w mandarynkowym półświatku w 2005 roku. Album ten to pierwszy "normalny" album studyjny od 1999 roku (Mars Polaris). Zespół też wypromował go w ramach dwóch koncertów w Berlinie (cały album + 2-3 bisy). Oba zresztą istnieją jako bootlegi i to w całości).



Jeanne d'Arc skomponowało trzech klawiszowców. Jest to wyjątkowy skład, który wystąpił tylko na kilku koncertach (2005 - 2006). Do Edgara i jego syna Jerome'a dołączył Thorsten Quaeschning. Skład ten istniał przez około jeden rok. Od razu po koncercie 21.09.2006 (DVD: Live At The Tempodrome Berlin), Jerome opuścił zespół ojca.

Album składa się z 9 utworów, tworzących jedną całość. Wypełniają one płytę niemalże po ostatni bajt danych możliwych do zapisania.

1. La Vision (fr. Wizja). Tajemniczy wstęp przywodzi na myśl pełne abstrakcyjnych kolaży dźwiękowych lata 70. Z niego po minucie wyłania się łagodna melodia, podlana delikatną perkusją. Kolejna minuta wprowadza sekwencer. Teraz jest więcej rytmu. Pod koniec drugiej minuty utwór sekwencer "dojrzewa". Melodia wciąż jest delikatna i łagodna. Ok. 3:30 wchodzi mocniejsza perkusja, jest jeszcze więcej nowoczesnego rytmu (ale nie tak jak na Dream Mixes). Fajna i przyjemna melodia. Nowoczesna, sekwencerowa nutka. Rytm staje się nawet trochę taneczny (od 5-6 minuty). Utwór ma w sobie "rozmarzone" elementy. Wydaje mi się iż bywa miejscami blisko do stylistyki z Phaedra 2005. W 10 minucie rytm się uspokaja i znika sekwencer. Mostek jest mniej łagodną wersją tego utworu. Brzmi trochę mroczniej ale w podobnych klimatach.

2. La Joie (fr. Radość). Od początku jest rozmarzony klimat i sekwencer. Klawisze brzmią trochę jak smyczki. Ok. 0:30 wchodzi właściwa melodia. Piękne, eteryczne tło i dodatki (zwłaszcza 2gi i 3ci plan). Pojawia się saksofon czy inny instrument grany przez Lindę Spa. Prawdziwe marzenie, głowa w chmurach z odpowiednim, mandarynkowym soundtrackiem. Perkusja jest tu dość rzadka i pojawia się w drugiej części utworu. Pod koniec jest bardzo dużo saksofonu. Piękny utwór.

3. La Force Du Courage (fr. Siła odwagi). Kolejny abstrakcyjny wstęp. Tym razem podlany anielskimi chórkami. W ok. 1:20 wchodzi hip-hopowy (hiphopopodobny?) bit. Utwór cały czas się rozwija. Ma skromną ale ciekawą melodię przyozdobioną chórkami. W 3:00 pojawia się klawiszowy motyw, który powraca w różnych formach co jakiś czas. Ok. 3:55 pojawia się nagle saksofon. Kolejny element muzyczny od Lindy. Jazzowy element w elektronicznie rozmarzonej kompozycji. Tło jest w zasadzie niezmienne - czyżby popis umiejętności saksofonowych Lindy?

4. La Solitude Dans L'Espoir (fr. Samotność w Nadziei). Utwór otwiera delikatny i skromny fortepian. Utwór skomponowany przez Jerome'a. Fortepian jest wzbogacony np. tajemniczymi i cichymi chórkami. Piękne solo od Jerome'a. W 3 minucie wchodzi elektronika oraz perkusja. Po ok. 20 sekundach wchodzi mocniejszy rytm i melodia, która się miesza z tą delikatną co była do tej pory. Zderzenie tradycji z nowoczesnością. W 4 minucie mamy już więcej rytmu i nowocześniejszą melodię (brzmiącą fortepianowato), z ciekawymi dodatkami (np. flety lub ich synteza). 5 minuta jest bardziej refleksyjna i łagodniejsza. Kolejny piękny utwór na tej płycie. Ostatnia minuta to powrót do początkowych klimatów.

5. La Marche (fr. Marsz). Delikatna i abstrakcyjna melodia na początku. W ok. 0:45 pojawiają się basy a po nich - sekwencer. Pojawia się łagodna i delikatna, skromna melodia, która później zostaje wzbogacona o mocniejsze basy (a może sekwencer zmienił swoje brzmienie?). W ok. 2:30 wchodzi perkusja. Cały utwór staje się rytmiczniejszy. Kolejna przyjemna w odsłuchu kompozycja zespołu. Ok. 4:00 pojawia się nowa melodia, której towarzyszy sekwencer. Coraz więcej zmian brzmieniowych. Kolejna porcja perkusyjnego rytmu jest od ok. 5:50. Wspaniałe zmiany...  Podoba mi się ten minimalizm w 6-7 minucie. Łagodne przejście w kierunku następnego utworu.

6. La Sagesse Du Destin (fr. Mądrość przeznaczenia (?)). Ciekawa melodia podlana basami i tajemniczymi efektami dźwiękowymi. Ok. 0:45 wchodzi melodia właściwa. Piękna, kryształowa, łagodna i przyozdobiona fletami (czy czymś podobnym). Kolejna część z dominującą rolą Lindy Spa. Ok. 2:30 - elektronika wysuwa się na prowadzenie. Wchodzi więcej rytmu i "główny motyw", odrobinę "zorkiestralizowany". Wbrew szybkiemu sekwencerowi w 3ciej minucie, jest to dość spokojny i łagodny utwór. Utwór znowu łączy brzmienie klasycyzujące z elektronicznymi rytmami. To słychać, moim zdanie. Ok. 5:20 utwór się "kończy" i przechodzi w fortepian (z dodatkami). Po ok. minucie do fortepianu dołącza się Linda ze swoim saksofonem. Jedna z najbardziej klasycyzujących części tego albumu.

7. Le Combat Du Sang (fr. Bitwa krwi). Napięta, tajemnicza atmosfera. Dużo ciekawych brzmień. Dość szybko wchodzą nowoczesne elementy i rytm. Melodia brzmi (od ok. 1:30) brzmi trochę jak organy. W każdym razie jest dość podniosła i uroczysta. Organy znikają w pewnym momencie. Wciąż są poważnie i ciekawie brzmiące dodatki na tle współczesnego rytmu. W 3 minucie jest dominacja nowoczesnych brzmień (a raczej starcie "starego" tła z nowoczesnym rytmem). 4 minuta - wesoła klawiszowa melodia. Bardzo pozytywna część tego utworu. 5 minuta rozpoczyna się bardzo nowocześnie i stan ten trwa do końca. W 6 minucie mamy nowoczesny rytm i piękny, eteryczny saksofon (czy coś innego - nie wiem na czym Linda gra). W 7 minucie mamy powrót "organów" na tle nowoczesnych brzmień. Dominującą rolę ma Linda, co słychać też i w 8 minucie, aż do ok. 8:20. Utwór powoli się kończy. Nastrój ponury i mroczny.

8. Le Combat Des Épées (fr. Bitwa mieczy). Kolejny fortepianowy wstęp. Piękny fragment. Po nim następuje kolejna część rozmarzonej elektroniki. Pojawiają się też rozmarzone klawisze. Ok. 2:30 pojawia się sekwencer (cichy i delikatny) oraz saksofon. Przeplatają się wzajemnie wraz z klawiszami. Wspaniały utwór. Ok. 4.45 pojawia się szybka partia klawiszowa. Powoli wprowadzana jest perkusja (Iris Camaa). Przed 6 minutą pojawia się już "pełny" rytm. Ciekawa melodia. Chyba pojawiają się też jakieś flety czy coś. W 8 minucie mamy "solo" perkusyjne. Gra głównie perkusja. W 9 minucie wchodzi szybki sekwencer. Rytm basowy wciąż jest podtrzymany. Ciekawa, minimalistyczna część. Podobają mi się te dźwięki na drugim planie. W 11 minucie pojawia się ciekawa, rozwijająca się melodia do tego tła. Robi się coraz rytmiczniej. W 13 minucie utwór się kończy i zespół przygotowuje przejście pod ostatnią kompozycję na tej płycie. Śliczny mostek.

9. La Libération (fr. Wyzwolenie). Od początku utwór jest bardzo łagodny i delikatny ale ma brzmienie kojarzące się trochę z La Vision. Rozmarzona i piękna kompozycja. Po 1szej minucie wchodzi perkusja i zmienia się melodia. Brzmienie utworu także jest inne, jeszcze ciekawsze (skrzypce czy coś smyczkopodobnego). Ok. 2:35 wchodzi saksofon. Utwór brzmi dumnie. Kilka razy wieńczył koncerty TD (main set lub ostatni bis). Pod koniec pojawiają się klawiszowe ornamenty. Ostatnia partia saksofonowa i utwór milknie. Piękny finał.

Jeanne d'Arc to niezwykle piękna płyta. Ma zróżnicowane nastroje muzyczne ale nigdzie nie jest zbyt przesadzona w warstwie rytmicznej. Dużo tu Lindy Spa i jej fletów, saksofonów itp. Bardzo mi się to podoba. Nie brakuje też tu sekwencerów, chociaż nie są jakieś specjalnie szalone. Zespół zaprezentował bardzo ciekawą muzykę. Sporo tu rozmarzonych dźwięków. Świetne pożegnanie z TDI. Żałuję, że zbyt rzadko słucham tego albumu. Zapewne parę lat minęło od ostatniego odsłuchu. Wyjątkowa płyta. Myślę, że warto postawić jej 5.

12.05.2015 - Koncert w kraju kwitnącej wiśni - CD 2 + podsumowanie

Dzisiaj naszła mnie ochota na skończenie recenzji płyty koncertowej Izu (Tangerine Dream, 2010). Nie zrecenzowałem drugiego CD. Tekst o pierwszej płycie jest tutaj . Została bardzo pozytywnie oceniona przeze mnie. Po informacje historyczno-wstępne zapraszam do pierwszego tekstu, dla Waszej wygody podlinkowanego w tym akapicie. :) Recenzja dedykowana Marlenie. :*

Druga płyta również składa się z 10 utworów. Tym razem mocno dominują utwory starsze - aż 7 utworów nie jest z w miarę ostatnich płyt zespołu. Znalazło się też miejsce na raczej pomijane lata 90te (dwa utwory).

1. Phaedra 2005. Wybrzmiewa niezwykle mocno. Dodatki orkiestralne, tak chwalone w wersji albumowej z 2005 roku, tu są jeszcze bardziej podkreślone. Ok. 1:45 wchodzi gitara, oczywiście nieobecna w żadnej wersji - ani tej z 1974, ani nowej "bazie" z 2005. Gitara nie jest ciągła, to raczej gitarowe dodatki. Mocna wersja klasyka, choć po znacznym liftingu.

2. Love On A Real Train 2008. Reinterpretacja soundtrackowego klasyka (1983-4). Krótsza od swojej studyjnej wersji (tej z 2008). Chyba zespół nie dodał nic nowego. Najwyżej perkusję. Miłość na słodką nutę. Miła dla ucha sekwencja. Urywa się dość nagle.

3. Stratosfear 95. Kolejne wykonanie kultowej już Stratosfery w wersji z Tyranny Of Beauty (1995). Tradycyjnie mocna gitara. Chyba w każdej aranżacji jest trochę inna (a już na pewno dłuższa). Ok. 2:15 pojawia się saksofon (mocno zagłuszany przez gitarę). Elementy typowe dla Stratosfear 95 też się pojawiają ale dominuje gitara. Ok. 6:15 - w końcu motyw bez gitary. Pod koniec pojawia się gitarowy dodatek. Fajny, romantyczny mostek.

4. Angel On A Barbed Wire. Jedyne wykonanie tego utworu. Ok. 1:20 wchodzi Linda Spa. Jak na razie, to jedyne odstępstwo od wersji studyjnej. Ok. 1:55 wchodzi klawiszowe solo. Ok. 2:40 pojawia się motyw, znowu z dodatkiem saksofonu. Nie znam się, nie wiem na czym jeszcze ona gra. ;) Ok. 3:15 pojawia się gitara, nieobecna w wersji studyjnej. Ciekawe podejście do prezentacji tego utworu. Przyjemny mostek, delikatny z ciekawym motywem.

5. Midwinter Night. Ostatnie wykonanie tego utworu (grany był w 2007 i 2009). Dość szybko wchodzi gitara, która upiększa tą aranżację. Cudowny saksofon. Ten utwór to w zasadzie popis saksofonu. Anielski mostek.

6. Leviathan. Sam tytuł dużo mówi. Kolejny rockowy popis zespołu. Ostatnie wykonanie tego utworu. Jak zwykle, sporo gitarowego szaleństwa. Jest też miejsce na solo. Krótkie wykonanie, ok. 7 minut (z wydłużoną końcówką).  Ostatni utwór głównej części koncertu.

7. Lily (Marlenka :*) On The Beach. Ostatnie wykonanie w historii. Ciekawa gitara. W motywie z piosenki pojawia się saksofon. Świetnie to brzmi. Wersja jeszcze przyjemniejsza od oryginału. Ale nie tak piękna jak Marlenka. ;) Uwielbiam tą gitarkę.

8. Cinnamon Road. Wersja 2008. Zespół postanowił dołożyć dodatkową gitarę miejscami. Dodaje to aranżacji dodatkowego kolorytu dźwiękowego.

9. Scrapyard 2008. Kolejny soundtrackowy numerek, tym razem z Thief (1981). Pojawia się delikatna gitara. Nie ma jej w wersji 2008. Scrapyard jak zwykle dynamiczny i szybki. Ciekawa gitara to jedyna innowacja w tej aranżacji.

10. La Joie. Utwór wchodzi po krótkim mostku. Pojawia się saksofon, rozświetlający ten utwór. Całość pięknie brzmi. Pojawia się saksofonowe solo. Ok. 5 minutach utwór się kończy.

Druga połowa świetnego koncertu. Tym razem zespół poszedł bardziej w retro choć oczywiście odświeżone należycie. Słucham tej płyty po raz wtóry i dopiero teraz zauważyłem, że TD zagrali w ramach tego koncertu całego singla Choice (uwory Sally's Garden - CD 1, Scrapyard 2008 i Love On A Real Tran 2008 - CD 2). Z drugiej płyty wyróżniłbym: Phaedra 2005, Love On A Real Train 2008, Lily On The Beach. Zdecydowanie najlepsze elementy z drugiej płyty. Całościowo - 5.

Cały koncert Izu jest świetny. Zespół zagrał zarówno świeże kawałki jak i część swoich klasyków. Pojawiło się parę niespodzianek (np. I Could Hear It When The Moon Collapsed On Broadway czy Lily On The Beach). Setlisty TD nigdy nie są przewidywalne - chyba, że zespół jest w trasie. Niektórzy mogą narzekać np. na brak fragmentów z Logos czy brak Poland ale największym przegranym są lata 90. Tym razem zespół zagrał aż 2 utwory z tego okresu. Dobry, dwugodzinny koncert. Dużo saksofonu i odrobina gitary. Album otrzymuje ode mnie 5. A Marlence dałbym nawet 7 ale nie mieści się w skali ocen. ;) :*

poniedziałek, 11 maja 2015

11.05.2015 - Schulzowe Kontinuum

W 2007 roku Klaus Schulze wydał album Kontinuum. Album ten markuje 60-te urodziny muzyka. Materiał, który się na nim znalazł zgrabnie łączy w sobie elementy muzycznej przeszłości jak i przyszłości (jak się później okazało). W niniejszej recenzji krótko przybliżę i scharakteryzuję ten album. Jego poranny odsłuch sprawił mi dużo przyjemności. Mam nadzieję, że Wam, a w szczególności Słoneczku Weronice (której dedykuję tą recenzję), również sprawi ta płyta sprawi dużo radości.





Schulze na Kontinuum (link do pełnej kopii albumu na Youtube) zawarł trzy utwory, które tworzą jedną, spójną (i długą) całość. Pierwszy z nich, zatytułowany Sequenzer (From 70 To 07), to ciekawa i hipnotyzująca, minimalistyczna, sekwencerowa eskapada. Już na samym początku wprowadzona jest melodia (a może to druga linia sekwencera?), która przewija się przez całą sekwencerową część tego utworu. Kompozycja sprawia wrażenie jakby artysta łączył ze sobą i wzajemnie przeplatał kilka sekwencerów. Wszystko to osadzone jest w dość minimalistycznej konwencji i brzmi niesamowicie sterylnie. W późniejszej części utworu pojawiają się dodatkowe dźwięki o eterycznie duchowym zabarwieniu. Sekwencerowa część kończy się po niecałych 20 minutach i przechodzi w mroczną, tajemniczą przeprawę przez tytułowe Kontinuum.

Podobne nastroje towarzyszą znacznej części następnego utworu - Euro Caravan. Tu pojawia się zsamplowany głos - jakiś śmiech a potem śpiew. Podczas nagrywania Kontinuum Schulze nie współpracował z żadnym wokalistą ani wokalistką. W tym momencie pojawia się element z przyszłości. W latach 2008 - 2009 KS nawiązał współpracę z wokalistką Lisą Gerrard, znaną z Dead Can Dance czy też z filmu Gladiator (razem z Hansem Zimmerem). Wprowadziła ona do muzyki Schulza elementy wokalne, przypominające trochę te z utworu Euro Caravan, wypełniające jego środek. Końcowa część tej kompozycji jest dość rytmiczna i szybka oraz pozbawiona wstawek wokalnych. Rytm ten jest nie przypomina tego, co dało się usłyszeć np. na Beyond Recall (1991) czy Are You Sequenced? (1996) lub Dosburg Online (1997).

Trzecia, ostatnia, część albumu Kontinuum nosi tytuł Thor (Thunder). Rozpoczyna ją elektroniczny, tytułowy, grzmot, który kilkukrotnie się powtarza w tym utworze. Po tym dźwięku utwór przechodzi w klimaty końcowej części Sequencer (From 70 To 07). Na tym mrocznym tle zaczyna się kształtować melodia (brzmieniowo również trochę nawiązuje do wspomnianego już utworu), która staje się coraz bardziej intensywna i rytmiczna. Pojawia się także sekwencer. Utwór w końcu przypomina swoistego rodzaju mieszankę sekwencerowej części Sequencer (From 70 To 07) i rytmicznej końcówki z Euro Caravan. Nałożona też jest na to specyfika własna Thor. Ewolucja rytmu i melodii w tym utworze to jego treść zasadnicza, wypełniająca całe przeznaczone na niego 31 minut. Przyjemny finał albumu.

Kontinuum to album wewnętrznie spójny i zróżnicowany zarazem. Ponadto, tak jak wspomniałem na samym początku, mamy tu sięgnięcie do przeszłości (wspaniały Sequenzer) oraz zapowiedź przyszłości (Euro Caravan). Finał jest ciekawy i interesujący, o nowoczesnym ale nie przerytmizowanym brzmieniu. Zdaje się być połączeniem dwóch poprzednich kompozycji. Na płycie tej jest sporo sekwencerów od Mistrza. Kontinuum jest niezwykle ciekawą płytą i warto zwrócić ku niemu ucho. Zasłużona 5 dla Mistrza Schulze. Jedna z najlepszych pozycji w Jego dyskografii.


PS. Recenzja tą napisałem na zajęciach dzisiaj. Została poddana niewielkim poprawkom (takim jak np. ostatnie zdanie). W 99% jest zgodna z wersją oryginalną.

niedziela, 10 maja 2015

10.05.2015 - Koncert w kraju kwitnącej wiśni - CD 1

W dnia 05.09.2009 roku Tangerine Dream dali koncert w Japonii. Był to pierwszy koncert zespołu w tym kraju od 1983 roku! Po tylu latach zespół wrócił na tamtejszą scenę ale z zupełnie nowym, bardziej współczesnym materiałem. W 2010 roku koncert ten został wydany na CD i DVD pod tytułem Izu (od półwyspu gdzie grał zespół). W tej recenzji omówiona zostanie zawartość płyty pierwszej. Recenzja dedykowana Marlenie, najpiękniejszemu Słoneczku. ;)





Na płycie pierwszej jest 10 utworów. Materiał jest mniej więcej równo podzielony na utwory stare (4) i nowe (6). Pojawiły się dwa utwory pochodzące z soundtracków zespołu a także I Could Hear It When The Moon Collapsed On Broadway (jedyny raz kiedy zespół zagrał ten utwór!).


1. Astrophel And Stella. Skrócona wersja instrumentalna, zapewne bazowana na remiksie z 2009 roku. Utwór łagodnie i delikatnie otwiera występ zespołu. Utwór stopniowo staje się coraz rytmiczniejszy. Ok. 2.30 wchodzą skrzypce (?). Ciekawa aranżacja. Powinienem przypomnieć sobie całą płytę Madcap's Flaming Duty (2007), gdyż to z niej pochodzi ten utwór. Mostek jest bardzo tajemniczy i groźny, niepokojący.

2. Going West 2008. Nowa wersja utworu z soundtracku Flashpoint. Fajny wstęp. Mocna perkusja. Nowością jest saksofon i gitara (tak mi się wydaje, że tu jest gitara - delikatna i łagodna). Delikatna, akustyczna aranżacja. Cudowna wersja. Nie ma odpowiednika studyjnego. Krótki mostek, zaledwie 5 sekund.

3. One Night In Space (wersja bazowana na remixie z 2008 z albumu Views From A Red Train). Prawie od początku towarzyszy utworowi mocna gitara. Jeden z moich ulubionych utworów. Pod koniec jest bardzo ciekawa gitara. 

4. Boat To China. Łagodny utwór bazowany na perkusji i saksofonie. Ok. 2:30 pojawia się bardzo łagodna, eteryczna wręcz. gitara. Bardzo romantyczna kompozycja. Utworek specjalnie dla Marlenki. :* :) Chyba właśnie o niej musieli myśleć jak przygotowywali się do tego koncertu. ;) Ok. 4:50 gitara staje się tylko cichym dodatkiem do saksofonu który powrócił. W późniejszej części utworu saksfon ma inne brzmienie. Zespół dostał mnóstwo oklasków i braw.

5. Lady Monk. Mocniejsza i ciekawsza perkusja niż w aranżacji studyjnej. Pojawia się gitara (gitarowe akcenty). Ciekawie brzmią. Ok. 2:30 jest solo gitarowe. Nie przepadam za tym utworem w w oryginalnej wersji (2007) ale ta jest interesująca, właśnie dzięki grze gitarzysty.

6. Sally's Garden. Utwór otwiera delikatny fortepian. Po chwili dołącza się do niego piękny saksofon. Cudowna kompozycja. Przepiękna jak Marlenka. :) W 3 minucie dochodzi łagodna i delikatna gitara, podobna do partii z Boat To China. Gitara pojawia się tylko na ok. 30 sekund.

7. Le Parc. Bardzo szybka wersja. Mocny rytm i saksofon. Rewelacyjna wersja. Ok. 1:50 wchodzi solo gitarowe (oczywiście nieobecne w wersji oryginalnej z 1985). Na końcu również pojawia się gitara. Następuje wybuch i mostek.

8. Red Sphinx Lightning. Fragment z końcówki Sphinx Lightning. Wesoła melodia do której dołącza się intensywny rytm perkusyjny (bogatszy niż w oryginale). Coraz dziwniejsze klimaty, brzmiące nowocześnie. W 3 minucie wchodzi gitara (na krótko). Pojawia się też w 4 minucie. Ciekawa aranżacja.

9. Loved By The Sun. W oryginale (Legend, 1985) to była piosenka z wokalem Jona Andersona (John & Vangelis, Yes). Nie lubię jego głosu bo jest bardzo kobiecy. TD grali później to jako instrumental. Dominuje tu saksofon, który odgrywa główną melodię. Przed pierwszą minutą wchodzi dość mocna perkusja. Ok. 1:45 wchodzi gitara. Pod koniec jest tylko saksofon. Nie ma przejścia.

10. I Could Hear It When The Moon Collapsed On Broadway. Zaczyna się od razu gdzie kończy się poprzedni utwór. Perkusja jest ciekawsza niż w oryginale (2007, b-side do One Night In Space). Pojawia się też gitara (skromna ale interesująca). Ciekawa wersja, znacznie lepsza niż oryginalna. Elektronika jest łagodniejsza w brzmieniu niż w wersji studyjnej. Parę razy pojawia się skromny, saksofonowy akcencik, znacznie wyraźniejszy w ok. 3:30 i dalej. Interesująca, ciekawa aranżacja. Jedyny raz kiedy TD zagrali ten utwór.

Świetny koncert, ciekawe aranżacje. Zespół wprowadził mnóstwo ciekawych i interesujących dodatków brzmieniowych. Wielbiciele (i wielbicielki) Lindy Spa będą zachwyceni. Pojawiła się jedna premiera: I Could Hear It When The Moon Collapsed On Broadway (jedyne wykonanie tego utworu, na dodatek w świetnym stylu i aranżacji zauważalnie zmienionej w stosunku do oryginalnej). Także zespół nie zapomniał o klasykach: Le Parc czy wyjątek ze Sphinx Lightning. Pierwsza płyta nastraja bardzo optymistycznie. Zasłużona 5. Przepiękna płyta, tak jak Marlena, dla której napisałem tą recenzję. :)

piątek, 8 maja 2015

08.05.2015 - Optyczny Wyścig - Meta (prawie) - CD 2 + podsumowanie całości

Druga płyta z materiałem z koncertu. Tym razem bez żadnych edycji i ucięć. Pierwszą płytę omówiłem w tym tekście. Drugą część również chciałbym zadedykować Marlenie. :)

Druga płyta zawiera dalszą część koncertu (7 utworów) oraz 4 bisy. Tak jak na pierwszej, jest miks utworów już znanych (z tym, że zespół dopiero w drugiej części koncertu skupił się na materiale z aktualnej płyty - Optical Race), utworów zupełnie nowych oraz zupełnie nowych ale niewydanych.

1. Table Bay. Fortepianowe solo, tym razem Paula Haslingera. Delikatne, łagodne i skromne. Dołączają się w trakcie inne dźwięki (np. skromne, elektroniczne dodatki wzmacniające całość). Miły dodatek ale Papyrus jest lepszą solówką moim zdaniem.

2. Nomad's Scale. Wchodzi tam, gdzie kończy się poprzedni utwór. Łagodny start - skromna perkusja i melodia. Nagle w 1:30 rytm staje się mocniejszy i wchodzi gitara (Edgar). Gitarowy akcencik trasy US '88. W 3:55 następuje delikatny przerywnik i utwór wraca znowu do gitarowego szaleństwa. Przed 5 minutą utwór staje się znowu łagodniejszy ale Edgar nie przestaje dość ostrego grania. 5:20 - kolejna erupcja muzycznego wulkanu. Przed 7 minutą kończy się szaleństwo i wracamy do klimatów zbliżonych do początku (ale mocniejszych). Utwór się kończy, pojawia się wiatr i zaczyna cichnąć. Witamy na morzu. Dziwny mostek.

3. Cat Scan. Ok. 0:40 pojawia się nowa linia melodyczna. Oryginał ze studia został odrobinę wzbogacony. Niezbyt mocno ale da się wyczuć. Przyjemna wersja. Kończy się ok. 4:45. Reszta - mostek. Łagodny, delikatny ale ciekawy.

4. Atlas Eyes. Odrobinę inne intro niż w wersji studyjnej - np. pojawia się perkusja (której tam nie ma na płycie). Poza tym - reszta w zasadzie jak na płycie. Ok. 2:20 wchodzi improwizowana melodyjka (nałożona na "refen"). Podobna melodyjka się jeszcze powtarza później ze 2 razy. Mała rzecz, a cieszy. ;) Przejście - smyczki. Klasycznie.

5. Marakesh. Wierne wykonanie wersji płytowej. Ok. 3:37 drobna improwizacja. Czuć sekwencer (?). Drobne novum. Sympatyczna wersja utworu. Ok 7:30 pojawia się kilka nowych dźwięków, wzbogacających zakończenie.

6. Eden's Gate. Rytmiczne solo na perkusji (elektryczne bongosy).

7. Ghazal. Od razu po skończonej solówce wchodzi ten utwór, notabene ostatni na albumie Optical Race (i jednocześnie ostatni w głównej części koncertu). Wierna replika wersji studyjnej. Ok. 4:00 zaczyna się nowa część, której nie ma na płycie. Zespół wieńczy main set.

Bisy (grane bez mostków):

8. Alexander Square. Inna wersja od tej zagranej na East (live, 1990, wydane w 2004). Brzmi jak oryginał z Destination Berlin (1989). Wesoła i szybka, rytmiczna nutka.

9. The Silent League. Nowy utwór, nigdzie nieopublikowany (poza Rockface oczywiście). Według Voices In The Net - jest to fragmencik z Beethovena - Sonata No. 8 in C minor, Op. 13 "Pathetique". Zawiera motyw z Canyon Voices.

10. Canyon Voices. Nagrany w 1987, wydany na soundtracku Canyon Dream w 1991. Nie pamietam oryginału (chociaż mam płytę, mea tangerine culpa). VITN podaje, że to wersja trochę inna od oryginału. Fajny utwór. Podobają mi się fletujące klawisze ok. 1:55. Mam pomysł na kolejną recenzję chyba... ;)

11. Optical Race. Tytułowy utwór z promowanego utworu. Ostatni bis na tym koncercie. Identyczny jak na płycie. Pożegnalna dyskoteka. ;) Na końcu - pożegnalne słowa od Edgara.

Wracając do bisów, zespół grywał też Sun Gate (słoneczna nutka z Optical Race) i House Of The Rising Sun (debiut tego utworu, wielokrotnie wracał jako jeden z bisów). Tu najwyraźniej nie zagrali (a jeśli - zmieściłyby się na płycie).

Druga płyta Rockface jest bardziej obfita w aktualne tematy muzyczne czyli kompozycje z najnowszego (wówczas) albumu Tangerine Dream - Optical Race (1988). Nie zabrakło też nowości. Główną dominantą drugiej części koncertu był jednak promowany materiał ze wspomnianego albumu. Bisy są bardzo ciekawe - aż trzy premiery (z czego dwie ukazały się potem na płytach). 4+. Chociaż nie ma zbyt wielkich zmian w aranżacjach i brzmieniach to ten plusik należy się za Nomad's Scale i te małe, drobne dodatki co się pojawiały w utworach (a których na Optical Race nie ma).

Biorąc pod uwagę całość myślę, że Rockface to dobry album. Ma poważną wadę - ucięta nietańcząca Parabola. Tym poważniejsza iż zespół nigdy później nie wydał tego utworu w całości. Mimo tego rażącego (moim zdaniem) błędu, cały koncert można ocenić na 4. Nie jest źle. Koncert skoncentrowany głównie wokół materiału świeżego (6 na 10 utwór z Optical Race) i premierowego (w tym utwory, które - jak się okazało potem - wylądowały na różnych płytach). Wydawnictwo archiwalne przeznaczone raczej dla największych fanów.

PS. Nie znalazłem próbek na yt. A zamieszczony w poprzedniej recenzji link do innego koncertu ma inne bisy - zagrany został Sun Gate i House Of The Rising Sun ale muzycy pominęli Canyon Voices.

08.05.2015 - Optyczny Wyścig - Meta (prawie) - CD 1

Przedmiotem dzisiejszej recenzji będzie album Rockface, wydany przez Tangerine Dream w 2003 roku. Album ten został nagrany podczas trasy koncertowej promującej album Optical Race (1988). Zespół wydał na dwóch płytach prawie kompletny zapis z koncertu w Berkeley (24.09.1988). Jest to trzeci od końca koncert w ramach tej trasy, stąd to "(prawie)" w tytule. Recenzja dedykowana Marlenie, mojemu (smutnemu dzisiaj) Słoneczku. :)

Okładka wydania drugiego (Membran, 2009), posiadanego przeze mnie

Oryginalne wydanie (TDI, 2003)


Zespół, tak jak na wszystkich koncertach od 1980 do 1992, zaprezentował sporo nowych, nieopublikowanych kompozycji. Na Rockface jest mieszanka klasyków zespołu (Phaedra, Logos Blue) i zupełnych nowości (np. Alexander Square - zespół nagra i wyda tą kompozycję na soundtracku Destination Berlin w 1989 roku czy Parabola - zupełnie nowa kompozycja, grana tylko podczas koncertów w USA w 1988 roku). Jak już wspomniałem, część z tych nowości pojawiła się na innych albumach zespołu.

Zamieszczony koncert jest prawie kompletny. Ucięta została ostatnia część utworu Parabola. Na Youtube nie ma nic z albumu Rockface lecz zamieszczony tam jest inny opublikowany koncert z tej trasy (kompletny i w dobrej jakości) - https://www.youtube.com/watch?v=l8j18ZxECSM (Tangerine Tree 42: New Haven, 09.09.1988).

Pierwsza płyta składa się z 9 utworów. Dość sporo tu nowych kompozycji (2 nowe, 2 re-recordingi, 2 nowe aranżacje).

1. Mothers Of Rain. Nic nowego. Wersja identyczna jak na albumie. Jakość nagrania 4+. Pod koniec utworu pojawia się flecikowe przejście.

2. After The Call. Premierowy utwór. Rok później (1989) ukaże się na albumie soundtrackowym Miracle Mile (Cudowna Mila). Ostatnie flety i wchodzi rytm. Utwór powoli się rozpędza. Dochodzi coraz więcej perkusji. Nie ma zbyt wiele melodii ale rytm staje się coraz bardziej intensywny i napięty. Fajne chórki się pojawiają. Ogólnie jest to dość przyjemny utwór. Brzmi identycznie jak studyjny oryginał. Na końcu - chórki i trąbkopodobne przejście.

3. Tyger. Wersja instrumentalna. Trąbki są kontynuowane. Pojawiają się dodatki, nieobecne w oryginalnej, wokalnej wersji. Bardzo ciekawa aranżacja, nie jest zbyt mocno przesadzona chociaż wyraźnie słodsza w stosunku do oryginału. Wzbogacona ale nie przesadzona. Podobają mi się skromne, delikatne chórki pojawiające się okazyjnie. Nawet z mostkiem, utwór jest krótszy o niecałą minutę od wersji studyjnej. Urocze, śliczne wykonanie. Szkoda, że nigdy zespół nie wrócił do tego utworu. Trochę dziwne przejście.

4. Alchemy Of The Heart. Wyjątek z utworu. Brzmi trochę inaczej niż na płycie ale aranżacja jest wierna oryginalnej (album Tyger, 1987). Fajny fragment (oryginał ma jakieś 12 minut). Nowa końcówka. Nie ma jej na płycie. Nie ma przejścia do następnego utworu.

5. Papyrus (Piano). Fortepianowe solo Ralfa Wadephula (1988 - 1989). Początek to zupełnie nowa, niepublikowana muzyka (ale nie improwizacja). Ok. 1:20 pojawia fortepianowy motyw z utworu Canyon Voices (soundtrack Canyon Dreams, 1991) a ok. 20 sek później - wycinek z Song Of The Whale, Part Two (fortepianowy wstęp do tego utworu, Underwater Sunlight, 1986). Po tym motywie następuje powrót do początkowego brzmienia. Piękne zwieńczenia. Brak przejścia.

6. Phaedra 88. W zasadzie jest to przodek Phaedra 2005. :) Tajemniczy początek a po nim następuje sekwencja. Uproszczona, złagodzona i zrytmizowana wersja oryginału z 1974 roku. W zasadzie znajoma aranżacja w swojej premierowej postaci. Pra-Phaedra wszystkich Phaedr. ;) Kończy się w standardowy sposób.

7. Przechodzi w Live Miles. 10 minutowy wycinek z pierwszego utworu (The Albuquerque Concert - nagranie w pełni studyjne!). Sekcja 2 i 3. Druga brzmi identycznie jak na albumie ale jest delikatniejsza i ma wyraźniejsze basy. W 5 minucie pojawiają się nowe brzmienia - delikatne chórki i brzmienie przed wejściem sekwencera. Mniej więcej wierne oryginałowi brzmienie. Ok. 8:45 pojawia się nowa perkusja. Wzbogaca ona oryginalną warstwę rytmiczną. Nie ma zakończenia. Przechodzi w kolejny utwór płynnie.

8. Logos 88. Część "Blue". Wersja identyczna z wersją zamieszczoną na Tangents (1994). Brzmi bardzo łagodnie i dość słodko. W zasadzie też późniejsze wersje są oparte na tej aranżacji - np, Logos 2011 (które jest nowocześniejszą, mocniejszą wersją tejże aranżacji).

9. Parabola. Dwie trzecie zupełnie nowego utworu. Rozpoczyna się od przedłużonego dźwięku kończącego Logos 88. Łagodne, delikatne brzmienie. Bez rytmu czy melodii. Płyniemy po bezbrzeżnym, muzycznym, dźwiękowym oceanie. Ok. 1:30 pojawia się dość mroczne brzmienie. Ok. 1:50 zaczyna się wyłaniać na tym czarnym tle melodia. Dość delikatna ale sympatyczna. Później mrok znika (ale nie całkowicie) i wchodzi perkusja. W pewnym momencie zespół zmienia tory utworu i przechodzi w coś innego. Dość dziwna i ponura muzyka jak na 1988 rok. 4:11 - anielsko-sielska melodyjka. Po niej wchodzi rytm, który można skojarzyć ze stylem albumu Optical Race, chociaż granym na zauważalnie mroczniejszą nutę. Dość często zespół wprowadza jakieś zmiany. Bardzo tajemniczy utwór. Ok. 7 minuty zaczyna się kolejne przejście. W 8 minucie wyłania się z ucyfryzowanego Kosmosu kolejna delikatna, łagodna i słodka melodia. W 9 minucie ta melodia znowu wraca ale w bardziej "orkiestrowym" brzmieniu.  Ostatnia minuta kontynuuje to dziwne brzmienie. Bardzo dziwny utwór. Ni tajemnicza, muzyczna eksploracja Kosmosu, ni klimaty Optical Race. Wieńczy pierwszą płytę Rockface.

Część pierwsza Rockface jest nawet udaną płytą. Poza bardzo dziwnym finałem jest całkiem dobra. Zespół przygotował trochę nowych treści w programie koncertu. Najlepsze utwory? Tyger, Phaedra i Logos (nowe aranżacje), Alchemy Of The Heart. Dość słaby początek koncertu - nic nowego w Mothers Of Rain. 4-. Dobry koncert ale ma trochę słabszych momentów - np. wstęp czy Parabola. Zdecydowanie ta Parabola nie tańczy.

wtorek, 5 maja 2015

05.05.2015 - TD świętują 10-lecie Paciego :D

Nie do końca świadomie ale jednak. :) W kolejnej dzisiejszej recenzji zamierzam przedstawić Wam album Dream Mixes 3 (2001). Płyta wyszła równo w moje 10-te urodziny: 14.05.2001. Zespół po raz kolejny zaprezentował na niej swoje bardziej nowoczesne oblicze. Dwa dni wcześniej, korzystając z okazji, zaprezentowali aż 5 na 9 utworów z tej płyty (i przy okazji np. wskrzesili znany fragmencik z Force Majeure).





Dream Mixes 3 to kolejna część tej serii albumów. Często TD wracają do swoich starych przebojów z lat 80. w zupełnie nowych i nowoczesnych aranżacjach. Co wyróżnia część 3cią? Zespół sięgnął po np. Logos (Red Part) czy... Poland ! Co ciekawe, zespół odświeżył część pierwszą utworu. Na koncertach w 2001 roku (także w Warszawie) zagrali po raz pierwszy (i jedyny) od 1983 roku ten wyjątek z Poland (ale w wersji z Dream Mixes 3). Nie zabrakło też nowych kompozycji, chociaż tu jest zaledwie jedna zupełnie nowa.

1. Prime Time. Zawiera uzależniający motyw, przewijający się w pierwszej minucie i dalej. Według Voice In The Net, utwór ten bazuje na fragmencie z Silver Scale (rzadki utwór od TD, grany na żywo w latach 1980-1981, opublikowany w wersji studyjnej dopiero w 1994 - Tangents). Sporo tu nowoczesnych rytmów. Brzmi inaczej niż aktualne (wówczas) studyjne propozycje TD. Niesamowicie rytmiczna i przyjemna kompozycja.

2. Astrophobia (Red Supernova Mix). Remix utworu Astrophobia z Mars Polaris (1999). Wstęp jeszcze ciekawszy od oryginału. Tu ten utwór jest krótszy od oryginału ale bardziej rytmiczny i żywszy. Kolejny energetyczny utwór. Większe zmiany są chyba gdzieś w drugiej połowie. Przynajmniej tak mi się wydaje.

3. Stereolight. Rozpoczyna się od fragmentów Desert Dream. W ok. 0:37 wchodzi motyw kojarzący mi się z Kraftwerkowskim Autobahn! (serio!). Potem pojawia się perkusja i podobieństwo szlag strzelił. :P Znowu mamy do czynienia z wesołym i energetycznym utworem. Sample z Desert Dream przewijają się co jakiś czas - np. ok. 2:55. Wprawne ucho (wieloletniego) fana TD te smaczki wyłapie. ;) W 4:35 wchodzi fragment Monolight. Oba cytowane utwory pochodzą z albumu Encore (koncertowy, 1977). Nowa, jeszcze żywsza i szybsza wersja klasyka z 1977. Na końcu utworu też sample z Desert Dream.

4. Diamonds And Dust. Odświeżona wersja Diamond Diary z soundtracka Thief (1981). Od początku czuć nawiązania do tego utworu. Dość szybko wchodzi całkiem agresywny i przyjemny rytm. Sekwencer chyba też jest odświeżony. W tle pojawia się gitara (dość cicha). Druga część utworu ma jeszcze mocniejszy bit i bas. Energetyczna, mocna wersja.

5. Blue Spears. Nowa kompozycja. Opiera się na sekwencerze. Dość przyjemna. Nie jest tak agresywna jak pozostałe ale też ma bit. Bardzo sympatyczny utwór. Bardzo ciekawy dodatek do tej płyty, szkoda tylko, że pokusili się o dodanie tylko jednej nowej kompozycji. Łagodny przerywnik.

6. Meng Tian (Smart Machine Remix). Tym razem coś z The Great Wall Of China (1999). Kolejny szybki i agresywny numerek. Oryginału nie pamiętam. Płyty z której pochodzi również. :) Kolejny numerek, który puściłbym jako DJ na dyskotece. Podrywa do tańca i do zabawy, jak to Dream Mixes. ;)

7. Girl On The Stairs. Remix "Maedchen Auf Der Treppe" (1982, który jest remixem "White Eagle", też z 1982). Remix ten od samego początku brzmi znajomo - jak dłuższy remix tego utworu z singla Limited World Tour Edition 1997. Chyba ten jest nieco inny ale klimat wyczuwalny. Nowsza aranżacja, bardziej "basolubna" i rytmiczna.

8. The Spirit Of The Czar. Remix Poland, część 1sza. Nowe intro jest słabsze od oryginalnego. Czuć mocne elementy z oryginału. Ale remix wypada gorzej. Nie jest zły jednak. Nie jest to utwór tak agresywny jak inne. Mnóstwo elementów z oryginału z 1984 roku.

9. The Comfort Zone. Logos Red w nowej wersji. Ciekawe podejście. Wyczuwalne fragmenty z oryginału, służące za bazę. Także dość łagodna, jak na tą płytę, nutka. Zakończenie bazowane na oryginale.

Dream Mixes 3 to jedna z najlepszych części cyklu. Niesamowicie rytmiczna a jednocześnie mocno zakorzeniona w przeszłości (z kilkoma całkiem świeżymi akcentami). Mnóstwo rytmu i bardziej dyskotekowych klimatów. Całość tworzy bardzo udany melanż. Do tego płyta wyszła równo w dniu moich 10-ych urodzin. Zasłużona 5. Jedna z płyt do których chyba najczęściej wracam. Szkoda tylko, że niesamowicie trudno dostępna w Polsce (Membran nie wznowił...).

05.05.2015 - Śródsynthomorskie Perkusjonalia II

W 2013 roku napisałem recenzję albumu "Miditerranean Pads" Klausa Schulze (1990). Postanowiłem jeszcze raz spojrzeć na ten album - zarówno myślami (niniejsza recenzja) jak i uchem.

Już wcześniej, np. przy zapoznawaniu się z albumem InterFace (1985), mogliście doświadczyć lżejszej, łagodniejszej strony Schulza. Podobnie też było z Beyond Recall (1991). Schulze pod koniec lat 80 zaczął eksperymentować z samplingiem. To właśnie dlatego na Beyond Recall w Gringo Nero było miejscami... erotycznie. ;) Miditerranean Pads to pierwsza płyta, gdzie Schulze idzie w jeszcze większą ilość rytmu (chociaż np na En=Trance (1988) pojawiało się trochę rytmu a i wspomniany InterFace to raczej rytmiczny i wesoły krążek). Co zatem zaprezentował muzyk na tym albumie?


Na płycie, wypełnionej prawie po brzegi (70 minut) są 3 utwory. Pojawia się też jedna krótsza kompozycja - 14 minut. A jak smakuje zawartość muzyczna krążka?

Cała płyta w wersji wznowionej i poszerzonej o 2 minuty.

1. Decent Changes. Pierwszy utwór trwa 31 minut. Zaczyna się jakby od środka. Wchodzi perkusja i tajemnicze, chórkopodobne brzmienia. Przewija się też basowa melodia. Moment napięcia i wchodzą klawisze. Miły, przyjemny dla ucha nastrój. Całość świetnie współgra z moimi basowymi słuchawkami. Klawisze brzmią kryształowo. Wesoła i rytmiczna kompozycja. Schulze na łagodną, trochę zachmurzoną (te chórki) nutę. :) Muzyka cały czas ewoluuje, np. przed 7 minutą zamiast kryształowych melodii pojawia się smyczkowa melodia (brzmi to jak smyczki). Melodia ta kojarzy się mi nieco z muzyką poważną.  W 12 minucie mamy zabawy z chórkami. Bardzo ciekawy eksperyment. Elektronicznie zmodyfikowany śpiew syren (z dodatkami dźwiękowymi). Możliwe iż już wtedy pojawia się sampling. W 17 minucie znowu powracają smyczki ale tym razem jakby żywsze. W 19 minucie dopiero powracają piękne klawisze z początku. Utwór jakby zatoczył koło. Skrzypce wracają a potem w 22 minucie klawisze przybierają barwy jeszcze weselsze. Schulze ewidentnie się nimi bawi. ;) Teraz to jest słodkie granie.  Po pewnej chwili znowu mamy smyczki. Tło jest mniej więcej stałe od początku utworu.  Pod koniec Schulze często zmienia brzmienia - pod koniec 25 minuty po raz kolejny są klawisze. Na przemian pojawiają się klawisze i smyczki. A w zasadzie to ciągle są klawisze - tyle, że inne barwy itp. ;) Syntezatory! ;) Utwór kończy się smyczkami.

Tak jak napisałem wcześniej - przyjemna dla ucha, miła i łagodna kompozycja. Zróżnicowana ale wciąż jakby jednolita (za sprawą w miarę jednostajnego rytmu perkusyjnego i tła). Schulze eksperymentuje ze swoją tożsamością muzyczną. Tu są zaczątki - ciąg dalszy jest na Gringo Nero (Beyond Recall, 1991).

Drobna uwaga: na wznowieniu jest inna, poszerzona o ok. 1,5 minuty wersja tego utworu. Nie znam jej. Posiadam oryginalne, pierwsze wydanie.

2. Miditerranean Pads. Tytułowa kompozycja trwa zaledwie 14 minut. Zniekształcone chórki dominują na początku. Potem następuje odsłonięcie kurtyny i wchodzi prawdziwy głos (wg strony Schulza - "Elfie Schulze" - jego żona?). Głos jest przyozdobiony fortepianowymi wstawkami. Schulze na bardziej poważną i klasyczną nutę.  Wciąż jednak przyjemnie się tego słucha. Można mieć odczucie iż jest jedna solistka oraz chór, który robi za tło. W pewnym momencie głos znika i możemy się skoncentrować na skromnym, minimalistycznym aranżu. Klimaty podobne do poprzednie utworu ale bardziej poważne. Też pojawiają się smyczki. Utwór się bardziej dłuży mimo iż jest dwa razy krótszy od Decent Changes. Schulze zaaranzował prawdziwie (neo)klasyczną kompozycję na elektroniczną orkiestrę.

3. Percussion Planante. 25-minutowy finał albumu. Zapowiada się bardzo rytmicznie. Znowu mam poczucie jakbym wszedł gdzieś do środka utworu. Dzieje się tu bardzo dużo. Mnóstwo automatów perkusyjnych rytmu i różnych elektronicznych dodatków. Nie brakuje też przerywników - np. klawisze w 1.30. Po początkowym "solo" perkusyjnym, Schulze przechodzi do szalonej bajki snutej na syntezatorowych klawiszach. Bardziej szalona i zakręcona kompozycja od Decent Changes. Brzmi nieco podobnie ale to nie jest to samo. Szalony popis klawiszowy, sporo ręcznej roboty. Utwór może się wydawać monotonny i jednostajny. Jak dla mnie - jest słabszy od Decent Changes. Właśnie przez tą monotonię. Jest przydługi i zdecydowanie nudny. Schulze ciągnie go na siłę. Na końcu - kolejne "solo" perkusyjne.

We wspomnianej poprzedniej recenzji tego albumu oceniłem go bardzo negatywnie. Owszem, jest to album słabszy od Beyond Recall ale nie jest to kompletna porażka. Bardzo przeciętna płyta, 3 na 5. Może nawet 3- lub 2+. Czuć ewolucję brzmieniową Schulza (porównajcie sobie np. En=Trance z 1988 i ten album - dwie odmienne stylistyki) ale ten materiał jest taki bezpłciowy, nijaki. Jest rytm ale co z tego? Można posłuchać raz na jakiś czas. W sumie, niewiele lepiej oceniłem ten album niż za pierwszym razem.

Edit: zapomniałem wcześniej dodać filmu z całą płytą :)