Wieloletni fani Tangerine Dream pewnie domyślają się jaka płytka będzie teraz recenzowana. :) Tym razem następca Optical Race (1988) czyli Lily On The Beach (1989). Do kompletu więc będzie brakowało jeszcze Melrose (1990) i 2-óch soundtracków z okresu 1988-1990. :) Recenzja dedykowana Marlenie, jednemu ze Słoneczek (a w zasadzie jednej ale to niegramatycznie brzmi :P) - co widać po tytule tego posta. ;) Tej samej Marlenie, której kazałem otworzyć ucho. :P
Okładka pierwszego wydania - nie umieścili Marlenki na okładce :( |
Drugie wydanie. Dodatek do włoskiego czasopisma, jakiś numer z 1997 roku. Posiadam tą wersję. Znowu bez Marlenki :( |
Na albumie tym, na razie "nieoficjalnie", jako muzyk gościnny, po raz pierwszy pojawia się syn Edgara Froese, Jerome (gitara w jednym utworze). Co ciekawego jeszcze wprowadził zespół? Saksofon. Pierwszy raz w twórczości zespołu pojawia się saksofon (Hubert Waldner gościnnie a potem na stałe w TD Linda Spa). Płytę tworzy 13 krótkich utworów. Zespół w zasadzie nie promował jej na koncertach, najwyżej tytułowy kawałek się parę razy przewinął na setlistach i może coś jeszcze.
Marlenkowo-Mandarynkową ucztę dźwiękową (bo uczta w normalnym tego słowa rozumieniu dzisiaj już była - kebab, wyjątkowo na grubym cieście ;)) czas zacząć.
Powyższy film przedstawia cały album - nieco ponad 55 minut.
Album otwierają słodkie brzmienia z początku Too Hot For My Chinchilla. Cały utwór jest słodki, mimo mocnej perkusji. Pojawia się gitarowe solo (mam nadzieję, że od Edgara.. dla Marlenki ;)). Mocniejsza wersja tego utworu pojawiła się na Cruise To Destiny (2013). Później w utworze tym pojawia się kolejna, mocniejsza i szybsza partia gitarowa. Utwór, którego brzmienie mocno charakteryzuje tą płytę - słodkość, cukierkowatość wręcz ale miejscami z rockowym pazurkiem. Słodka płyta dla słodkiej (i pięknej) koleżanki. :)
Tytułowy utwór to tęsknota za latem. Muzyczne wspomnienie upalnych dni spędzonych m.in. na podziwianiu pięknych Słoneczek. ;) Bardzo wesoła i słodka nutka. Przyjemne klawisze - brzmiące jak pogwizdywanie. Znowu mocna i wyrazista perkusja. Dużo się dzieje w tym utworze. Pod koniec chyba pojawia się gitara ale dość ciężko ją rozpoznać.
Alaskan Summer. Tym razem Lato na Alasce. Dźwięk promieni Słoneczek rozpoczyna tą kompozycję a także przewija się w niej. Kolejna dość wesoła i sympatyczna kompozycja o słonecznym brzmieniu. Wreszcie wiem jak brzmi Słoneczko! ;)
Desert Drive. Szybki numerek gdzieś podczas przejazdu po pustyni. Chyba najszybszy utworek jak do tej pory. Wesoły i bardzo rytmiczny. Kolejna porcja gitarowych momentów u TD, chociaż skromna. Ok. 1:05 zaczyna się robić bardzo słonecznie. ;) Wesołe, słodkie klawisze.
Mount Shasta. Rasta narasta? Nie na tym blogu. :) TD nie mają nic wspólnego z Bobem Marleyem ani reggae. :P Tym razem muzyczna wspinaczka na tajemniczą Górę Shasta. Jest słonecznie, góra jest porośnięta lasem. Dużo pięknych okoliczności przyrody. A my się wspinamy powoli i leniwie, pieszcząc oczy pięknem natury. Jest słodko, jak zwykle.
Crystal Curfew. Szybkie i dynamiczne promienie Słońca. Utwór brzmi tak jakbyśmy słuchali go "od środka". Kolejna rytmiczna kompozycja. Zawiera gitarowe "momenty".
Paradise Cove. Dużo gitary. Szybki utwór, który się rozpędza. Nowsza wersja pojawiła się na Cruise To Destiny (2013). Nawet dwie gitary są chyba (rytm i główna). Sympatyczny utwór. Na swój sposób bardzo mocny.
Twenty-Nine Palms. Fortepianowa melodia rozpoczyna ten utwór, podlana syntezatorowymi dodatkami (chyba, że to wciąż fortepian). Potem dochodzi syntezatorowa "kołderka" dla fortepianu. Niezwykle przyjemny utwór. Chwila wytchnienia od elektronicznych brzmień.
Valley Of The Kings. Dlaczego Dolina Królów? Król jest tylko jeden - JA czyli PACI. :) Kolejny cukierkowaty utworek od TD. Dużo wesołego rytmu. Na swój sposób podrywa do tańca.
Radio City. Utwór w którym młody Froese (serio młody, 19 lat miał wtedy) gra na gitarze. Sympatyczna nutka. Sporo basów. Przewijają się słoneczne brzmienia. Słodki utwór chociaż nie jest tak szybki jak niektóre inne kompozycje. Bardzo dynamiczny. Ok. 2:20 wchodzi gitara. Mocne solo chociaż dźwiękowo jest klimatach innych partii gitarowych na tej płycie. Szczególnie mocny popis dał młody na końcu utworu.
Blue Mango Cafe. Kolejny słodki utwór. Delikatnie wesoły w brzmieniu. Kolejne wspomnienie lata.
Gecko. Szybki numerek dla gekona raz proszę! Wesoły i słodki utworek. Może już wystarczy? Jeszcze Słoneczka mam. ;) Na tle innych słodkości made by TD wyróżnia się głównie taką fajna solówka (np. ok. 1:45 - jej drugie powtórzenie).
Long Island Sunset. Powolny, tajemniczy zachód Słońca w romantycznych okolicznościach przyrody (tzn. na jakiejś plaży, ja + jakieś fajne Słoneczko obok :P). Prawie od samego początku pojawia się saksofon. Delikatny i skromny utwór. Ma coś w sobie. Jest nawet trochę romantyczny. Słodki, romantyczny finał. Finał tęskniący za latem (i Słoneczkami :P).
Lily On The Beach wyróżnia się na tle innych albumów Tangerine Dream swoją słodkością. Słodkie, cukierkowate brzmienia i ten romantyczny akcencik na końcu. Nie jest to płyta typowa dla TD ale ma swój urok. Mnie się osobiście nawet podobała, chociaż troszkę zaczęło mnie mdlić od tej słodyczy (ja jestem słodki, moje Słoneczka są słodkie i jeszcze TD gra słodko :D). Dobra płyta z okresu uznawanego za raczej słabego dla TD.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz